ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Walki Gladiatorów część III
Drugi dzień walk właściwie niczym nie różnił się od poprzedniego, a jednak Jimin miał wrażenie, że jest w zupełnie innej rzeczywistości. Był nie tylko rozproszony nieprzyjemnymi myślami, ale też tym, że miejsce siódmego władcy pozostawało puste. Mógł się co prawda oszukiwać, że Wojownik Ognia ponownie się spóźni i zaraz przybędzie, ale po minach pozostałych wiedział, że nie było warto wmawiać sobie obłudnych kłamstw.
Szykuje się do bitwy.
Z tą myślą zacisnął palce na oparciu swego tronu aż knykcie nie zbielały mu całkowicie. Dopiero po tym zdołał wziąć głębszy oddech i się uspokoić. Palce odsunął od marmuru, a następnie wsunął je pod poły szaty. Dotknął listu, tego napisanego przez matkę. Jungkook na całe szczęście nie wziął ze sobą pergaminu, pozwolił mu spaść na ziemię, a Jimin bez słów schylił się po niego, jak tylko głuchy trzask drzwi powiadomił go, że znów jest sam w komnacie.
Wyrywając się ze wspomnień, Jimin nagle zerknął w bok, gdzie zobaczył na sobie zmrużone oczy Min Yoongiego. Król patrzył na niego uważnie, jakby wiedział z czym się zmagał młody książę. Nic dziwnego więc, że Jimin jeszcze bardziej się zaniepokoił. Pod tym ciemnym spojrzeniem czuł się niemal nagi, pozbawiony wszelkich fasad. Nie potrafił też przybrać swojej maski opanowania, ponieważ wiedział, że jego tęczówki, w których krył się strach, mówiły znacznie więcej niż słowa.
— Powinieneś go powstrzymać — mruknął nieoczekiwanie Jin. Min Yoongi w końcu przelał zainteresowanie na Władcę Marionetek, a Jiminowi natychmiast ulżyło. Cesarz także spojrzał w stronę Jina, przyswajając jawny zarzut.
— Próbowałem — mruknął wreszcie Namjoon w odpowiedzi. — Powiedział, że jest za mało zabawy i jeśli chce zadowolić lud, to mam wpuścić go na Arenę. Podobno dostarczy nam ogromu rozrywki — dokończył Cesarz, ale ostatnie zdanie miało nieprzyjemny, prawie że gorzki wydźwięk. Jimin w żadnym razie tego nie przeoczył.
— Też go od tego odwodziłem — dodał Taehyung, marszcząc brwi. — Niestety, na marne.
— Wybacz nam, książę — szepnął Namjoon do Jimina. Blondyn skinął głową na znak, że się z tym pogodził. Chociaż tak naprawdę nie wiedział, czy w istocie była to prawda. Wewnętrznie bowiem drżał. Może nie kochał brata, może nie zamierzał za nim wylewać rzeki łez, aczkolwiek ich matka... Królowa straci swojego pierworodnego. Jimin nie wyobrażał sobie jaki będzie to dla niej ból. Poza tym sądziła, że on go ochroni. Zapewni bezpieczeństwo swojemu bratu jako szlachetny, godny tronu władca.
Nic z tego nie było prawdą.
Tego dnia także wypuszczono białe gołębie. Jimin jednak nie był nimi zachwycony. Zdawało mu się, że ich skrzydła zamiast bieli posiadają szkarłat na końcówkach piór. Trzepot skrzydeł był niemal zapowiedzią horroru, który miał nastać. Tłum zaś znów wiwatował, może bardziej niż zwykle, wiedząc, że jeden z władców pokaże im swoje umiejętności walki. Jimin przełknął ślinę ze ściśniętym gardłem. Patrzył na to wszystko dookoła, na wrzeszczącą publikę i, wznoszący się w kierunku nieba, ogień oraz wsłuchiwał w donośnie dźwięki niespokojnych bębnów, które drżały pod palcami muzyków. Kapłanki cicho śpiewały, przystając na uboczu, w cieniach. Ich twarze były puste, jakby również wyczekiwały żałoby.
Jimin, mimo że siedział tak samo na tronie jak reszta książąt i królów, to nie czuł, że przynależy do tego świata. Miał wrażenie, że patrzy na to wszystko z daleka, nie uczestnicząc w tym, mrożącym krew w żyłach, spektaklu.
Jeszcze wczoraj, pomyślał Jimin pod wpływem chwili, Suihae miał jakiekolwiek szanse na przeżycie nadchodzących walk. Teraz jednak jakakolwiek nadzieja odeszła. Miał się zmierzyć z samym przyszłym władcą Kraju Ognia. Nie mógł z tego spotkania wrócić żywy. Jimin miał też obawy, że nadchodząca śmierć nie będzie wcale łagodna. Jungkook był brutalny, nie wątpił więc, że jego ostrze podzielało opinię swego pana.
W końcu trybuny raz jeszcze zawrzały, a kraty zostały uniesione, żeby wojownicy mogli wyjść na arenę. Jimin patrzył na pierwszego przeciwnika Jungkooka, ale niezbyt interesował się zamaskowanym mężczyzną, którego bronią była wielka klinga. Zamiast tego od razu spojrzał na Władcę Ognia, który z wrogim uśmiechem wyszedł przed tłum zachwyconych ludzi.
Nie miał na sobie swoich królewskich szat, ani zbroi. Jego klatka piersiowa pozostawała naga. Mięśnie widoczne dla wszystkich zainteresowanych. Jimin zauważył, jak napinały się, gdy młody mężczyzna szedł. Wokół szyi jednak oplatał go skrawek peleryny, w kolorze krwistej czerwieni, która za jego plecami drżała, pchana przez silny wiatr. Na stopach miał, tak jak poprzedni woje, glaiatorskie sandały i też podobne do nich, brązowe spodnie. Dodatkowo ze swoimi mrocznymi oczyma oraz cierpkim spojrzeniem wyglądał niczym bóg wojny. Jimin przeraził się na ten widok, bowiem coś ścisnęło go boleśnie w klatce piersiowej. Zignorował ból, patrząc na początek bitwy.
Jungkook posiadał ostrze w prawej dłoni, w lewej zaś tarczę. Miecz lśnił w promieniach słońca, a Jiminowi zdawało się, że już teraz dostrzega na nim plamy krwi. Nie musiał jednakże zbyt długo zwodzić umysł, bo po chwili stal uderzyła o stal, a kilka minut później brutalnie zagłębiła się w przeciwnika. Jungkook nie zabił go od razu, podciął mu udo, a krew trysnęła. Potem z rozkoszą patrzył, jak wojownik upada, podnosi się i znów próbuje się uchronić przed nadchodzącym przeznaczeniem. Jimin nie wiedział kim był jego przeciwnik, ani jaki kraj reprezentował, mimo że ciche głosy pozostałych władców unosiły się tuż obok, zapewne właśnie zdradzając to wszystko. Aczkolwiek tak naprawdę nie chciał tego wiedzieć. Już teraz widział w nim Suihae, jego śmierć bowiem miała wyglądać podobnie. Jeśli nie gorzej. A Jimin nie chciał być tego świadkiem.
Miał ochotę odwrócić wzrok, kiedy miecz znalazł się w gardle woja, a potem głowa przeturlała się pod stopami Jungkook. Nie zrobił jednak tego, wyrył ten obraz w głowie, by wiedzieć, jak bardzo okrutny może być Wojownik Ognia. Gorszy niż Suihae. Znacznie gorszy.
Napiął się, kiedy ogłoszono zwycięstwo księcia Jeona. To właśnie teraz miało nadejść nieuniknione. Jimin starał sobie przemówić, że przecież próbował przekonać brata, aby wycofał się z walk. Specjalnie wstał o nieludzkiej porze i ruszył przez miasto do przystani gladiatorów, by stanąć twarzą w twarz z bratem.
***
To miejsce było niczym karczma. Głośni ludzie, kufle piwa i kelnerki, które uśmiechały się zalotnie. Jedynie różniło się tym, że mężczyźni mieli na sobie gladiatorskie ciuchy i zwykle, siedząc, czyścili swojego bronie od krwi, albo zapamiętale ostrzyli miecze. Suihae jednak tego nie robił, jadł właśnie z wielkiej misy, prowadząc ożywczą rozmowę z resztą wojów przy stole. Nad nim stała jakaś kobieta, którą niezgrabnie oplatał drugą ręką, tą, w której nie trzymał drewnianej łyżki. Gdy Jimin wszedł do środka, ten cały gwar natychmiast zamarł. Dziewka zaś odsunęła się od Suia.
Obce oczy wlepiły się w niego, jego eskortę w postaci strażników Cesarza i osobistych asasynów, a potem ci ludzie pochylili się, jakby nie mieli prawa patrzeć. Jimin posiadał na twarzy białą, przysłaniającą lico chustę, ale to i tak nie za wiele pomogło. Wiedzieli kim był. Nie, żeby się łudził, iż tak nie będzie. Chusta bardziej służyła przed słońcem i piachem, a także zapewniała chociaż iluzje poczucia komfortu.
Jedyną osobą, która nie okazała mu szacunku był Sui. Poniekąd schylił się, ale nie na tyle głęboko, by faktycznie go przywitać, tak jak winien. Jimin jednakże był do tego przyzwyczajony, tak samo jak do gniewnego, zirytowanego wyrazu na twarzy.
— Co tu robisz? — To były pierwsze słowa, które padły. Brzmiały oskarżająco oraz zdecydowanie nieprzyjemnie.
— Chciałem cię prosić, żebyś zrezygnował z walk — szepnął Jimin, czując gulę w gardle. — Dzisiaj ma zawalczyć na arenie Książę Ognia. On jest... on...
— Silniejszy ode mnie? — dokończył z kpiną Suihae. Jego tęczówki płonęły w tym momencie furią. — Przychodzisz tu, żeby mnie przed nim ostrzec? Doprawdy, jesteś naprawdę bardzo zabawny. Czy ty sądzisz, że jestem tchórzem? Że boję się jakieś psa ognia?
Jimin wzdrygnął się.
— Bracie — powiedział równie cicho, co poprzednio — nie mów tego tak głośno. Nie wolno ci.
Jeśli Jungkook dowiedziałby się, jak został nazwany, Jimin nie wątpił, że śmierć przyszłaby szybciej, niż Sui wszedłby na arenę. Ale Sui nie wyglądał na przejętego. Po prostu się zaśmiał, a Jimin wiedział, że już nic nie zdziała. Suihae nie zamierzał uniknąć walki, wyglądało nawet na to, że bardzo cieszy się z tego obrotu spraw. Naiwnie wierzył, że wygra.
***
Jimin ocknął się i spojrzał przed siebie, by zobaczyć brata, który znalazł się właśnie przed Wojownikiem Ognia. Jungkook przyglądał mu się już bez uśmiechu, bardziej leniwie, nie robiąc sobie nic z tego jak zamaskowany Suihae okrąża go, niemal jakby pokazywał, że szykuje się na swoją ofiarę. Problem w tym, że to on był tą ofiarą.
Suihae potrafił walczyć, ale Wojownicy Ognia byli znani ze swoich brutalnych szkoleń. Od najmłodszych lat stawali się wprawieni w boju. Kraj Ognia głównie na to przykładał nacisk — na szkolenie chłopców do walk. Do wojny. I Jimin, po samych poprzednich ruchach Jungkooka wiedział, że jego trening musiał być jeszcze bardziej intensywny, niż reszty żołnierzy. Pomimo swojej początkowo aroganckiej postawy, Jimin dostrzegł, że, kiedy faktycznie przychodzi do wykonania ciosu, jest rozważny. Przygląda się przeciwnikowi, nie lekceważy go. Jimin niemal wyobraził sobie, jak jako dziecko chojraczył, by ostatecznie zrozumieć, że to nie jest droga do zwycięstwa. Przeciwnik zawsze mógł nas nieoczekiwanie zaskoczyć. Jimin więc był poniekąd zdumiony wnioskami, do których dochodził i faktycznymi umiejętnościami Jungkooka. Bo to znaczyło, że okazał się jeszcze bardziej niebezpieczny, niż sądził Jimin.
Suihae zaś znów wykazywał się głupią brawurą. Atakował zapamiętale, nie myśląc nad ciosami, jedynie ukazując swój gniew i żądzę krwi. Jungkook też ją posiadał, ale jego arogancja była stonowana. Bawił się, wiedząc, że jego kroki są płynne, że przyciągają wzrok. Ostrze wirowało, nadal brutalnie i zabójczo, ale dziwnie fascynująco. Ta brutalność walki w jakiś przerażający sposób wydawała się Jiminowi na chwilę piękna. Niosła z sobą wiele pasji.
Ale potem miecz Jungkooka zatopił się w ramię Suia. Jimin, niczym w zwolnionym tempie patrzył, jak brat upada na piasek i krzyczy z bólu. Jego dłoń wypuściła przy tym własne ostrze. Jungkook płynie wykonał spektakularny obrót, napinając wszystkie mięśnie, po to, aby zabić. Ostrze zastygło jednak cal przy gardle, kiedy krzyk Jimina rozbrzmiał na arenie.
— Nie! — Jimin nie wiedział, kiedy wstał. Dopiero zrozumiał to, gdy trybuny zamarły, patrząc na niego i Jungkooka, który właśnie odparł spojrzenie z błyskiem w oczach. Jakby przeczuwał, że to właśnie się stanie. Jimin odchrząknął, biorąc przy okazji głęboki wdech. Jego krzyk był na pograniczu paniki, ale starał się, żeby teraz pobrzmiewała w jego tonie pewność, której w istocie nie posiadał. — Proszę, książę, oszczędź mojego brata.
Stanął hardo, nie chcąc okazać strachu, który w duchu czuł. Jungkook przez chwilę nic nie powiedział. Jego czarne oczy jednak błyszczały prawie że w zachwycie. Kącik ust wyginał się do góry.
— Mój narzeczony prosi mnie o ułaskawienie dla brata — odezwał się donośnie, tak, żeby wszyscy mogli usłyszeć. — Jakim potworem byłbym więc, gdybym go nie oszczędził? — zapytał retorycznie, a tłum zaskandował. Jimin się nie spodziewał tych słów, ale też nie miał nadziei, że szybka zgoda przyniesie ze sobą coś dobrego. Czekał więc na dalszą wypowiedź, wiedząc, że to nie było wszystko, co Jungkook miał do powiedzenia. I nie pomylił się.
Odsunął ostrze od szyi Suihae, a potem całkowicie odwrócił się w kierunku Jimina, podchodząc bliżej ich tronów. Jimin, chociaż spoglądał na niego z góry, czuł się znacznie mniejszy i znacznie bardziej przestraszony tym, co mogło się wydarzyć.
— Oszczędzę go — powiadomił Jungkook swobodnie, przechylając głowę, niczym dzieciak, który zapraszał do zabawy. — Pod jednym warunkiem.
— Jakim? — odruchowo spytał Jimin. Jego głos był teraz kruchy i ledwo słyszalny.
— Jeden pocałunek. Tylko tyle pragnę.
A Jimin zdrętwiał. Publika, wydawało się, że także. W tle Hoseok coś szepnął do Min Yoongiego i to też nie brzmiało, jako nic dobrego. Jimin wiedział, tak jak reszta władców, do czego dążył Jungkook. Nie chodziło o nic innego, niż publicznego znieważenie Kochanka Wody. Upokorzenie. Sprawienie, że będzie się czuł gorzej niż królewska dziwka. Mimo wszystko jednak Jimin nie odwrócił wzroku od Wojownika Ognia. I odpowiedział z godnością, chociaż tą już dawno stracił.
— Dobrze — rzekł głośno.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top