ROZDZIAŁ DWUNASTY

Bardzo liczę na Wasze komentarze, bo to one obdarzają mnie weną. Poza tym ten rozdział skupia się na Jungkooku i trochę wyjaśnia jego działania. Nadal jednak nie do końca, bo Jungkook to sprzeczna postać. On to wie i my też to wiemy :P


Drżenie płomieni

Oczy, które na niego spoglądały, miały barwę ognia. Jungkook podziwiał z zachwytem tlący się żar w czerni tęczówek matki. Tak naprawdę miała oczy tak ciemne jak źrenice, aczkolwiek płonące filary odbijały światło wystarczająco mocno, aby można było zobaczyć w nich żywe płomienie.

Uśmiechnęła się w jego kierunku, ale ten uśmiech nie ustał długo na wargach. Wystarczył jedynie dźwięk otwarcia drzwi, a kąciki opadły w dół. Matka zamarła na sekundę, a potem gwałtownie zerknęła na wejście, już ani razu nie posyłając choćby przelotnego spojrzenia synowi.

Jungkook nie rozumiał, dlaczego go ignoruje. Machał do niej, ale ona nie odpowiadała.

— Książę — upomniała go delikatnie służka. Jungkook zmarszczył jednak brwi, a kobieta natychmiast dygnęła. Nawet karcąc go, musiała pozostawać ostrożna. Wystarczyłoby jedno złe słowo, a jej głowa mogłaby skończyć na palu. Nie, żeby Jungkook kiedykolwiek pomyślał o ukaraniu opiekunki. Ani tej, ani poprzedniej. To był werdykt ojca, który nie lubił słuchać, gdy Jungkooka karcono. I który chciał w ten sposób nauczyć syna posłuszeństwa. Bo tak naprawdę wcale nie tylko ostrzegał opiekunki, ale samego młodego księcia.

Jungkook z przerażeniem wspominał dzień, w którym uciekł Tirze na zatłoczonym straganie. Traktował to jako zabawę, aczkolwiek potem zrozumiał, że nie było mu wolno robić podobnych psikusów. Nauczył się tego, kiedy kilka godzin później zobaczył twarz Tiry tak pustą i bez wyrazu. Ostrze, wbite w piasek, przeszywało na wskroś oderwaną głowę. Jeszcze resztki świeżej krwi skapywały na ziemię, ale tym, co najbardziej wstrząsnęło Jungkookiem, były usta rozwarte w krzyku. Tira błagała o ułaskawienie.

Chociaż to nie jej wina — pomyślał Jungkook — że byłem niegrzeczny.

W każdym bądź radzie, to i tak nie stanowiło takiego okropieństwa, niż to, co tutaj się działo. Jungkook był doprawdy młody, ale bystry. Potrafił rozeznać, kiedy coś wisiało w powietrzu. A teraz czuł dziwny ucisk w piersi, jakby serce próbowało się przedrzeć przez tkankę mięśniową. Kołatało w donośnym, niespokojnym rytmie. Bum-bum brzmiało niczym stuk tysiąca bębnów.

Jego matka trwała na środku pomieszczenia. Klęczała, opatulona w przeźroczyste, pomarańczowo-czerwone szaty. Jej długie, ciemne włosy przysłaniała halka. Wyglądała jak zwykle niezwykle dostojnie, ale także dziwnie obco. Oczy wpatrywały się w szklaną podłogę, zaś twarz pozostała bez wyrazu. Pod ostrzałem wielu spojrzeń wyglądała niezwykle krucho, jakby miała roztrzaskać się na miliony szklanych kawałków. Jungkook zawsze słyszał słowa „krucha", „łagodna", „piękna". Właśnie tak określano jego matkę odkąd pamiętał.

Dzisiaj zrozumiał, co znaczyło „krucha". Nie wiedział tylko, dlaczego ludzie zawsze trwali w zachwycie, kiedy to mówili. Jemu zdecydowanie nie podobało się, że jego matka wyglądała tak, jak teraz.

Nie rozumiał też, dlaczego się nie broniła, gdy strażnik w czarnej, skrzypiącej zbroi, zamachnął się na nią z pięścią. Matka odskoczyła na bok, nos roztrzaskał się w drobny mak. Piękno zastąpiła szkarłatna posoka, która stopiła się z kolorem ubrania. Ciało bezwładnie opadło, spazmatycznie się trzęsąc. Ale twarz nie była przerażona, wyrażała jedynie rozpacz. Jungkook dostrzegł łzy na czerwonych polikach swojej mamy. Wyglądały brzydko.

Czy aż tak ją bolało?

— Dlaczego to robisz? — krzyknęła cicho, jakby nie miała wystarczająco sił, aby podnieś głos. Ale i tak pozostawał słyszalny dla zgromadzonym na trybunach ludzi oraz Jungkooka, który spoglądał na to wszystko z kąta sali, w otoczeniu służek i strażników. — Dlaczego pozwalasz mu na to patrzeć?

Ojciec w pierwszej chwili nie odpowiedział. Siedział na tronie z martwym grymasem na szorstkim obliczu. Towarzyszył mu wuj, który w odróżnieniu od niego, wydawał się być w podekscytowanym nastroju. Wydawało się, że od dawna nie miał przyjemności obejrzeć coś równie fascynującego. Jego oczy błądziły i podziwiały. Jungkook wiedział, że lubił, kiedy było dużo krwi, więc teraz się tym napawał.

Ale ojciec jedynie patrzył w milczeniu. Przez krótkich kilka chwil, by dopiero potem zabrać głos.

— To lekcja — odparł sucho.

Kobiece łzy nie opuszczały kącików oczu, mieniąc się przy tym w świetle płomieni.

— Chociaż ten jeden raz, oszczędź mu tego — szepnęła. — Proszę. Proszę...

— To jest nasz syn. Niech wie, że za zdradę każe się śmiercią — orzekł, a potem wykonał niemal niewidoczny gest palcem.

Strażnik, do tej pory potulnie przysłuchujący się, wznowił wykonywanie ciosów. Padł kolejny, a potem jeszcze jeden i jeszcze. Jungkooka źrenice rozszerzyły się w szoku, ponieważ nie potrafił pojąć, dlaczego matka nie reagowała. Ani razu się nie obroniła. Cicho pozwoliła, żeby katowali ją, aż do wyzionięcia ducha.

Nawet już nie krzyczała.

***

Jungkook wyrwał się ze wspomnień. Myślał, że w końcu uwolnił się od pamięci o tamtym, żałosnym dniu, ale obrazy wciąż były równie żywe, co kilka lat temu. Nadal sprawiały, że miał ochotę wyczyścić żołądek ze wszystkiego, co zjadł. I czuł nasilającą się złość. Pogardę dla słabości. Dla tego, co się wtedy wydarzyło.

— Hoseok-hyung ma jednak poczucie humoru, co? — zakpił Taehyung, jakby nie zdając sobie sprawy, gdzie myśli przyjaciela powędrowały. W jak ohydne i splugawione miejsce. A może w rzeczywistości był tego świadom i chciał jedynie wyrwać go z sideł piekieł, w które czasami umysł Jungkooka miał zwyczaj wpadać. Trudno było osądzić czym się tak naprawdę kierował. W każdym razie nadal niezrażony kontynuował. — Powiedział, że będziesz miał ochotę z nim porozmawiać, ale nie wspomniał, że nie ma języka. To trochę raczej uniemożliwia jakąkolwiek konwersację.

— Tak, zabawne — szorstko skwitował Jungkook. Nie trzeba było dopytywać, by wiedzieć, że wcale go to nie bawiło. Taehyunga zapewne też, ponieważ jego bystre powieki ostrożnie obserwowały Jungkooka.

— Co zamierzasz? — zapytał poważnie.

Zatrzymali się na rozwidleniu korytarzy. Głosy echem odbijały się od ścian tak jak i kroki, które właśnie teraz zamarły. Szum wiatru powiedział Jungkookowi, że Wierzyciel upewniał się, czy czasem czyjeś uszy ich nie podsłuchiwały.

— Ostrzegę ojca i upewnię się, żeby miał wuja na oku — wyjawił brunet. — Myślę, że sprawa szybko się rozwiążę. Nie mógł przewidzieć, że złapiemy jego człowieka, a to znaczy, że teraz się boi. Boi się zapewne, że ktoś pokrzyżuje mu plany.

— Myślisz, że naprawdę chciał cię zabić czy...? — zaciekawił się Wierzyciel Wiatru.

— Morderstwo jest w jego naturze — prychnął Jungkook. — Oczywiście, że chciał się mnie pozbyć. Myśli, że teraz jest bezkarny, kiedy inny wróg zbliża się do granic i zapewne sądzi, że władza w końcu dostanie się w jego brudne ręce. Ale myli się. Parszywy dureń.

— Teraz wybacz, ale muszę wysłać orła — dodał.

Drugi książę skinął głową i wycofał się. Jungkook nie patrzył za nim, zmierzając do cesarskich komnat. Jednakże daleko nie zaszedł, ponieważ wpadły mu w oko służki, które szły z naprzeciwka. Dziewki jeszcze go nie widziały i szeptały między sobą. Jungkook z łatwością wychwycił, co je tak podekscytowało.

Kochanek Wody się obudził.

Jungkook nie mógł tego wyjaśnić, ale jego nogi same zmieniły kurs. Zamiast podążyć w stronę gabinetu Cesarza, ruszył do sekcji sypialnianych. Przed drzwiami Jimina już czekali strażnicy, który zagrodzili mu drogę.

—  Wasza Wysokość, nie wolno tu wchodzić — powiedział jeden z nich.

Jungkook uniósł brew, niemo wyrażając co o tym myśli. To nie byli assasyni, a jedynie marna świta przydzielona przez Namjoona, tym bardziej więc na Jungkooku nie robili wrażenia.

— Jestem Księciem Ognia i uwierz mi, że mogę wchodzić, gdzie chce — oznajmił zimno, strzepując masywną rękę ze swojego barku.

Strażnik przez chwilę się wahał, najpierw patrząc na kompana, a potem znów na księcia. Ostatecznie jednak doszedł do właściwych wniosków i się niechętnie odsunął.

Jungkook niemal się uśmiechnął. Niemal. Zamiast tego wkroczył do środka, od razu zatrzaskując za sobą drzwi.

Jego oczy spoczęły na Jiminie prawie że natychmiast.

Kochanek Wody zadrżał, czy to pod wpływem hałasu, czy nagłego wtargnięcia, a może przez sam fakt, że to on znalazł się w jego komnacie — trudno było osądzić. Aczkolwiek sama reakcja nie zdziwiła Jungkooka. Zdziwiłby się w momencie, gdyby faktycznie nie otrzymał żadnej.

Jimin siedział na łóżku. Nie zakryty przez poły koców, które zwisały z krańca mebla, stykając się ze zimną posadzką. Miał na sobie białą koszulę i spodnie, które opatulały jego grube uda. Znowu wydały się lekko prześwitujące, przez co Jungkook mimowolnie spojrzał na uwydatnione mięśnie. Mógł się założyć, że skóra pod spodem była gładka i nie zmącona przez żaden włos.

Książę musiał do tej pory spoglądać przez okno, bowiem to trwało rozwarte na oścież, a rozsunięta firana podrygiwała przez wkradający się wiatr. Teraz jednak twarz lalki podziwiała jedynie Jungkooka, a nie elementy pałacu czy niezachmurzone niebo.

Jungkook pozwolił sobie wnikliwiej popatrzeć. Szczególnie, że już nie mógł dłużej ukrywać, iż oblicze Jimina było przyjemnym widokiem. Miał niezwykle nieskazitelną cerę, szczękę mocno zarysowaną i powieki, które czasami wyglądały na niemal podpuchnięte. I usta, cholernie pulchne usta. Jungkook nigdy takich nie całował wcześniej, żadna znana mu kobieta nie była tak dobrze obdarzona. Te wargi nadawały się, żeby coś w nie wsadzić, czy to język, czy fiuta. Sama myśl istotnie była brudna, szczególnie w porównaniu z tym, co reprezentował sobą Park Jimin. Czystość i niewinność.

W każdym razie Jungkook już wiedział, jak smakują pulchne usta Kochanka Wody. Solą, piaskiem i czymś jeszcze. Czymś, co sprawiło, że jego członek stwardniał tak szybko, jak jeszcze nigdy. Może była to też wina tego, iż w pewien sposób psuł Jimina. Kochankowie bowiem powinni być nieskalani przed małżeństwem. Tyle przynajmniej wiedział.

Wcześniej ta świadomość jakoś go nie fascynowała. Teraz odbiegł myślą do tego, że oto nikt wcześniej nie miał rąk na Kochanku. Nikt inny nie miał języka w jego ustach. Nie trzymał go w swoich ramionach. Nie dotykał.

Być może Jimin też o tym myślał, ponieważ nerwowo poruszył się na łóżku.

— Nie... nie powinieneś tu wchodzić — zaczął najpierw niepewnie, a potem uniósł podbródek, udając zuchwałość. — Właściwie radziłbym ci już wyjść, szczególnie po tym, co zrobiłeś.

Jungkook miał ochotę się zaśmiać. Jego kącik ust drgnął. Potem ciało Jungkooka instynktownie, wbrew słowom Księcia Wody, wykonało kolejne kroki.

— Tak, a co zrobiłem? — zapytał bezczelnie, zatrzymując się cal przed łożem. Jimin zastygł, zastygł nawet wtedy, kiedy masywna dłoń Jungkooka odnalazła jego szczękę. Wojownik śmiało chwycił podbródek i sprawił, że Jimin wygiął głowę jeszcze bardziej, patrząc na niego z dołu. Kciuk Jungkooka nacisnął na dolną wargę. Boleśnie, a Jimin rozchylił ją, jakby wcale go to nie bolało, a pobudzało w nim coś innego.

Jungkook nie wiedział dlaczego robił to, co robił. Trwał w transie, patrzył na róż tych ust, na ich połysk od śliny i fakturę. Czuł się odurzony. Jakby coś zniszczyło dostatecznie jego rozsądek, niechęć czy odrazę. Może nadal tam negatywne emocje były, ale przeistoczyły się w chęć naznaczenia. Splugawienia. Zdobycia.

— Pocałowałeś mnie — szepnął Jimin, marszcząc brwi. Dłonie Księcia Wody zacisnęły się na kocu, co Jungkook nie przeoczył. Jego kciuk przestał gładzić wargi, ale nadal trzymał twarz w garści. Mógł nim manipulować jak chciał i obaj zdawali sobie z tego sprawę. — Na oczach wszystkich.

— Po ślubie mógłbym zrobić z tobą, co tylko zechcę, a ty martwisz się o pocałunek? — zakpił Jungkook, mimo że wiedział, co Jimin miał na myśli dokładnie. Zhańbił go tym sposobem. Tam, na Arenie, gdzie było tak wielu ludzi z innych krajów. Nawet z Kraju Wody.

— Jeszcze nie mieliśmy ceremonii — obwieścił Jimin, wreszcie odsuwając się od Jungkooka. Jego wzrok nieśmiało zsunął się na podłogę. Próbował ukryć jednak skrępowanie wyuczonym chłodem. Wojownik bez przeszkód przejrzał nieudolną, nałożoną w pośpiechu maskę beznamiętności. — Po niej będziesz mógł robić z moim ciałem, co ci się podoba. Ale i tak wspomniałeś, że nie muszę się tym przejmować. Masz już swój harem, więc i ten problem...

—... Jest rozwiązany? — podsunął Jungkook, uśmiechając się przy tym okrutnie. Zwęził też oczy, niczym wąż. Potem gwałtownie poruszył się, chwytając za prawe udo Kochanka Wody. Przysunął go z powrotem do siebie, prawie jak zabawkę. Jego dłoń jednak opuściła Jimina. Palce mocno wżerały się w skórę od wewnętrznej strony, tuż niemal przy samym krańcu. Jeszcze dwa centymetry, a Jungkook dotknąłby jego członka. — Mylisz się, laleczko.

— Co? — wydukał Jimin, nie wiedząc jak zareagować. Dotyk Jungkooka palił, wżerał się w głąb jego jestestwa. Jednocześnie chciał go od siebie odepchnąć, ale z drugiej strony część niego pragnęła tego, jak nic innego w całym życiu. Chciała, żeby ten chłopiec, ten, którego podziwiał przez tyle lat, w końcu wyrył się w fakturze jego skóry.

— Zmieniłem zdanie — oświadczył Jungkook. — Nie lubię mężczyzn, ale jesteś na tyle ładny, że mogę zrobić jeden wyjątek. Poza tym, fascynuję mnie fakt, że nikt wcześniej cię nie miał. Nie naruszył twojej dziury, prawda?

Plask.

Jungkook poczuł pieczenie na policzku. Tym razem Jiminowi udało mu się go spoliczkować, ale nie przejął się tym szczególnie. Raczej uśmiechnął się szerzej, ponieważ widział unoszącą się spazmatycznie klatkę piersiową. I zamglone, lekko zdumione spojrzenie. Możliwe, że sam Jimin nie rozumiał, co się działo. I tak samo nie pojmował własnych odczuć.

Jungkooka również oplatał chaos. Wchodząc tutaj, nie przewidział, że tak to się potoczy, właściwie liczył, że zagrozi Jiminowi, by nigdy więcej nie śmiał go ochraniać. Miał mu powiedzieć, że za upokorzenie, które mu sprawił, musi zapłacić srogą cenę. Aczkolwiek na pewno nie chodziło mu o to.

— Pokażę ci raj — mruknął Jungkook, jakby uderzenie nie padło. Z ud jego dłonie przeszły na biodra, znowu go przyciągnął. Teraz jednak obaj trwali na łóżku. Jungkook nad nim, a starszy książę nie miał możliwości, by nie rozłożyć przed nim nóg.

— Jak na razie widzę przed sobą tylko piekło — wyznał hardo Jimin, próbując ręką odepchnąć klatę Jungkooka. Ale nie wkładał w to żadnej siły. Te małe dłonie bardziej go gładziły, niż robiły co innego.

— To zabawne, że udajesz, iż mnie nie chcesz. Teraz wiem, że gdybyś chciał, mógłbyś naprawdę mnie skrzywdzić. Widziałem jak morderczo tańczysz — mruknął Jungkook, przechylając z zafascynowaniem głowę. Przy okazji podsunął do góry bluzkę Jimina, by odsłonić nagie, szczupłe boki talii. Blada skóra wydawała się idealna do naznaczenia. Jego paznokcie nieco szorstko przesunęły się po niej raz jeszcze. Nie zostawiły mocnego śladu — raczej tylko chwilę gościła na niej czerwień, a potem zniknęła, jakby nigdy jej tam nie było. — A jednak nie robisz tego. Dlaczego?

— Brzydzę się przemocą — obwieścił Jimin, zabierając swoje ręce. Jungkook jednak przytrzymał go za nadgarstki. Wolno skierował je na swoją pachwinę. Dłonie Jimina nie objęły jego penisa, który trwał uwięziony przez materiał spodni, ale nieporadnie i tak go musnęły. Jungkook pozostał usatysfakcjonowany, bo taki był jego zamiar. Poczuł jeszcze większy żar, kiedy zobaczył róż na policzkach Jimina.

Ich oddechy były głośniejsze, niż chwilę wcześniej.

— Yhm, to na pewno jest ten powód — przyznał sarkastycznie Jungkook. — Czujesz go? Jaki jest twardy?

— Ja...

Nagle w komnacie uformował się z cienia zamaskowany osobnik. Amnesia stanął wyprostowany na środku pomieszczenia, kierując swoją zakrytą twarz na dwójkę książąt. Jungkook nawet na niego nie spojrzał, wciąż z uśmiechem, patrząc na spanikowaną twarz Jimina.

— Wszystko w porządku, książę? — zapytał bezbarwnym tonem, jakby nic z tego nie wprawiało go w żaden niepokój. Jungkook jednak wiedział, że gdyby Jimin powiedział „nie" jego postawa stałaby się zupełnie inna. Nie byłaby już beznamiętna, a zabarwiona żądzą krwi. Chociaż jak to asassyn, nawet tę emocję zdołałby ukryć pod swoim kapturem, jedynie ostrze wykazałoby prawdziwe zamiary. Ale Jungkook także wiedział, że taka odpowiedź z ust Kochanka Wody nie padnie. Dlatego patrzył na tę anielską twarz, na której teraz majaczył grymas niepewności, gdy obrócił głowę do swojego zabójcy.

Przez chwilę, Jungkook wiedział, walczył sam ze sobą.

— Tak — w końcu westchnął. — Możesz wyjść.

Amnestia nawet nie skomentował. Po prostu ponownie rozpłynął się w powietrzu. Jungkook zastanawiał się, czemu dopiero teraz przybrał formę, a nie wcześniej. Może śmiałe posunięcie ze strony Jungkooka i przekroczenie ostatnich granic go do tego zmusiło. A może miał inne powody, które były poza domysłami Wojownika Ognia.

Szczerze mówiąc, nie bardzo go to obchodziło.

Nie teraz, kiedy spoglądał na doskonałe, nieskalane ciało pod sobą. Czyżby właśnie oszalał? Powinien się nim brzydzić. Powinien... ale zamiast tego chłonął swoimi oczami to wszystko, co napawało go żądzą.

— To wbrew zasadom — dodał Jimin, nawiązując do tego, co się między nimi działo. — Nie możesz mnie mieć przed ślubem.

— Bawi mnie wasza świętobliwość — obwieścił Jungkook. I była to prawda, wszystkie ich ograniczenia były żałośnie obłudne. Nie wierzył w te tradycje, ponieważ wiedział, że Kochankowie Wody nie przestrzegali ich tak, jakby chcieli by inne kraje myślały. Książę Wody zaś był symbolem, więc i mu wpajali te brednie. A nawet jeśli byłoby w tym coś bluźnierczego... cóż, bogowie mogą go karać, ponieważ będzie się bawił na ich okrutnych oczach. — Nie rozumiem też tego, dlaczego się bronisz. Z nas dwóch to ty mnie przecież kochasz.

Lekkie nutki kpiny znalazły się w jego głosie, może więc przez to zobaczył cień bólu w tęczówkach Jimina.

— Poza tym to nigdy nie będzie takie jak myślisz, seks nie jest romantyczny, ani piękny — wyjawił Jungkook, gładząc dłonie Jimina, które dalej postukiwały o twardniejącą męskość. Potem Jungkook sprawnie rozpiął pierwsze guziki, nadal nie rozłączając wzroku z Jiminem. Ich spojrzenia przenikały się na wskroś. Z otwartych ust Jimina wydobywał się przyspieszony oddech. Wiatr, który wdzierał się do środka, opatulał ich sylwetki. Jimin drżał.

— Spójrz — nakazał Jungkook, ale Jimin nie przerwał kontaktu wzrokowego. Przekręcił głowę, jakby odmawiał.

— Spójrz, Jimin — ponowił Jungkook tym razem mocniejszym głosem. I w końcu tęczówki spłynęły na odsłoniętego członka, który prężył się bez ubrania. Twardy, napięty, żylasty. Jungkook miał kilka ciemnych, pojedynczych włosków przy jądrach, ale wiedział, że to wcale nie umniejszało widoku, którym się szczycił.

— Seks jest przyjemny, brudny, wyzwalający — powiedział, chwytając dłoń Jimina w swoją. Knykcie Księcia Wody oplotły posłusznie orędzie. Jungkook zmrużył powieki, wyginając plecy w łuk. Nie sądził, żeby kiedykolwiek czuł takie elektryzujące uczucie. Czysta żądza pochłaniała całe jego ciało. — Dotyk to podstawa, kochanie. Nie warto się przed nim powstrzymywać, choćby dla samych bogów.

— Bluźnisz — mruknął Jimin, z powrotem patrząc na Jungkooka.

Wojownik Ognia uśmiechnął się. Ponownie chwycił dłoń Jimina i z kutasa, nakierował na swoje usta. Polizał linie papilarne i nieproporcjonalnie małe palce. W błękitnych oczach dostrzegł wzburzone morze.

— Tak niewiele zrobiłem, a ty wyglądasz, jakbyś doświadczył samej śmierci. — Jungkook nachylił się nad Jiminem, a potem zassał na gładkiej szyi. Jimin zatrząsnął się, mrucząc rozkosznie.

— J-jungkook — sapnął, wijąc się pod nim. Jungkook wykonał jeszcze parę pocałunków, w których mocno naznaczył ciało zębami i śliną. A następnie gwałtownie oderwał się i wstał z łóżka. Jimin zmarszczył czoło, spoglądając na niego. Nagle też usłyszał donośny syk. Dwa węże wspięły się na ramę łóżka, a potem znalazły się w pomiętej pościeli. Jeden z nich wsunął się pod rozpiętą, białą koszulę. Jimin zadrżał, czując zimną fakturę łusek węża. Szczególnie, gdy przeszła po jego sutku. Przymknął powieki, nie wiedząc czy z bólu, czy przyjemności.

— Dokończcie, co zacząłem, cukiereczki — polecił Jungkook z zadowoleniem.

Moment później, w akompaniamencie krzyku orgazmu, wyszedł, zapinając spodnie na twardym, pulsującym kutasie.        

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top