ROZDZIAŁ DRUGI
Starcie żywiołów
Statek płynąłby dzień i noc, ale burzliwe wody jak zwykle były przychylne dla Jimina. Gdy śpiewał im, one mu odpowiadały, pchając ich maszty z pełną siłą wiatru oraz fal. Jimin lubił to uczucie, gdy nie widział nic na horyzoncie, tylko niebo, błękitne oraz puste. Nawet chmury zdawały się dzisiaj nie występować. Ale w końcu wszystko, co dobre, musiało się skończyć. Statek zacumował do brzegu, a pierwsze chorągwie powiadomiły, że już był w Wielkiej Armitrii, którą władał Cesarz Namjoon.
Trąby zadrżały, a pieśni rozbrzmiały echem, gdy podest się zapadł, aby mógł zejść w otoczeniu swych asasynów. Jimin dumnie kroczył, lekko jedynie onieśmielony, nawet wtedy, gdy był już niemal w pałacu. Obce oczy nieustannie chłonęły jego gładki, eteryczny wygląd. Wiedział, że się wyróżnia przez delikatność, którą sobą ukazywał. Nie był tak dobrze ukształtowany jak większość wojów, ale właśnie dlatego był Kochankiem Wody. Mimo że pod szatami skrywał zarysowane mięśnie, były one subtelne, nie tak widoczne jak u mężczyzny, który ruszył mu na spotkanie.
— Jestem Wohno, książę.
Jimin skinął głową. Wohno wyglądał na niezwykle urodziwego. Jego usta robiły wrażenie, jak i naga oraz idealnie wyrzeźbiona klata. Jiminowi zaparło dech w pierwsi, szczególnie, że Wohno obserwował go niemal z namaszczeniem. Wydawał się być równie porażony Jiminem co większość ludzi, która go przywitała. Ale sam Kochanek Wody nie mógł odpowiedzieć zainteresowaniem, ponieważ musiał pozostać czysty przed małżeństwem. Chociaż sama myśl powodowała u niego zimne dreszcze. Mdłości. Mdłości dlatego, że małżeństwo w jego kulturze było czymś znamienitym. Według wierzeń, rodziło się z miłości i nie wolno było oddać się nikomu innemu, niż przyszłemu małżonkowi. Taka zdrada hańbiła drugiego partnera. Jiminowi więc było zarazem do śmiechu, jak chciało mu się płakać. Już go zhańbiono i to niejednokrotnie, a on wciąż chciał być czysty. To właśnie było w tym najzabawniejsze. I zdecydowanie niesprawiedliwe.
— Co on tu, do cholery, robi?!
Warknięcie sprawiło, że Jimin się wzdrygnął, a jego asasyn, wyczuwając to, przysunął się bliżej. Amnesia, tak miał na imię zamaskowany wojownik, który wysunął się agresywnie do przodu. W jego dłoni zalśniły sztylety.
Jakkolwiek to nie powstrzymało bruneta, który ruszył w kierunku Księcia Wody z odrazą wymalowaną na twarzy. Pokazywał na niego palcem, jakby to Jimin był winny tej całej sytuacji. A nie był, o czym wszyscy powinni wiedzieć.
— Spokojnie, Jungkook — mruknął Cesarz Namjoon, chwytając go za ramię. Od Jimina oddzielał go jedynie niewzruszony asasyn. I Książę Wody tylko siłą woli się nie skulił w tym akcie nienawiści. Dziękował w duchu, że jednak zadzierał podbródek, mimo że nogi miał z niczym galarety. Nie tyle że się bał Jungkooka, co czuł się upokorzony tym, jak mężczyzna zareagował na jego widok. Dlatego też miał ochotę stąd uciec.
A jednak hardo odparł nienawistne spojrzenie, próbując pokazać Jungkookowi, że się wcale nie przeraził. Pomimo że serce właśnie mu drżało w spazmach podekscytowania, przerażenia i bólu.
Miłość? Co to słowo oznaczało?
Jimin kiedyś sądził, że wie, gdy pod wpływem opowieści matki o wspaniałym, przyszłym mężu siadał i podziwiał piękny portret. Teraz jednak miał chłopca z malunku przed sobą, a rzeczywistość okazywała się zupełnie inna. Tak, jak zapamiętał po ostatnich ich spotkaniu, Jungkook miał ostrzejsze rysy twarzy, grube brwi ściągnięte w gniewie, usta w kształcie kupidyna syczące jak węże, które oplatały jego prawe ramię w czarnym atramencie. I nie było nic łagodnego w spojrzeniu, które mu posyłał. Patrząc na portret zaś, Jimin czuł, że łączyło ich tak wiele. Myślał o łagodności, o przyjemnych rzeczach. Kiedyś, nim zrozumiał, że ten malunek powstał, zanim Jungkook stał się dorosłym i pozbawionym serca wojownikiem. Nikt mu nie powiedział, że obraz kłamie. Dopiero matka po ich pierwszym spotkaniu zrozumiała wyrzut w jego oczach i przyznała się do winy. Mówiła, że nie chciała zranić kogoś tak wrażliwego jak on. Ale tym sposobem zraniła go jeszcze mocniej.
— Hyung, wyjaśnij mi, jak do jasnej cholery, mogłeś zaprosić samego Księcia Wody, wiedząc, że ja tu jestem? Chyba dobrze wiesz od mojego ojca, jak gardzę tym krajem? — zaszydził Jungkook. Jimin dostrzegł, że ręka Namjoona wzmocniła uścisk, niemal ostrzegawczo. Co dziwne, Jungkook faktycznie odpuścił. Niechętnie, ale jednak cofnął się o parę kroków.
— Wasze kraje nie toczą już wojen z tego, co wiem — wyjaśnił spokojnie Cesarz. — Czyż nie mam racji?
— Zawarliśmy sojusz — wtrącił Jimin, zbierając się na odwagę. Przybrał oziębły, niezdradzający emocji ton. Jego asasyn, słysząc go, schował ostrza i wycofał się w cień. Nie było po nim śladu.
— Tak, opierający się na naszych zaręczynach — zaśmiał się brunet, podchodząc do stołu w sali, gdzie stało jedzenie z winem. Tylko to drugie go zainteresowało, gdy polał sobie spory kufel. Łyknął prawie cały na raz. Jimin, patrząc na poruszającą się grudkę, nawet nie mrugnął. Już wcześniej sobie postanowił, że będzie twardy, gdy znowu się spotkają. Już raz doznał zranienia od brutalnego woja i nie pozwoli sobie przeżyć tego piekła raz jeszcze. Tamtego razu zbyt mocno szlochał, by mieć siły na następny płacz. — Który, o ile wiem, jeszcze nie nadszedł. Co nie, kochanie?
Jungkook rzucił mu rozbawione spojrzenie, a potem oszacował go perfidnie wzrokiem. Jakby był jakąś marionetką na wystawie, a nie ciałem z krwi i kości, które miało uczucia i mogło się w każdej chwili rozpaść. Jimin nigdy nie spotkał nikogo tak okrutnego jak Jungkook, a myśl, że wkrótce stanie z nim na ołtarzu, oddając mu ciało oraz duszę, wprawiała go w odrętwienie. I choć w jego kraju miłość była wyjątkowa, Jimina miłość był pozbawiona każdego fragmentu doskonałości. Przede wszystkim pozostawała jednostronna, a także bolesna. Jungkook nienawidził go całym sobą, nienawidził, że się narodził, że oddychał tym samym powietrzem, co on. Że skazał go na małżeństwo. Ale Jimin też tego nie pragnął. Nie chciał oddawać się komuś, kto go każdego dnia zdradzał. Kto za nic miał zwyczaje Kochanków Wody, ich czystość, czy nieskalane ciało Jimina. Nie chciał kochać kogoś tak mocno, wiedząc, że nigdy nie poczuje na sobie miękkości dotyku czy szeptanych w rozkoszy słów. Ale jedyne, co mógł zrobić, to zaakceptować los, który bogowie mu ofiarowali. Mimo że czuł się czasami okropnie słaby i tak jak teraz. Postarał się jednak nie dać więcej satysfakcji Wojownikowi Ognia. Gdy więc ten zauważył pierścienie zaręczynowe na jego palcach, nie zadrżał.
Czekał w spokoju na komentarz, którego oczywiście młody książę nie oszczędził:
— Naprawdę nosisz moje obrączki?
Do sali wszedł jeszcze jeden osobnik, który posłał im wszystkim szeroki, dość ironiczny uśmiech. Mężczyzna był przyodziany w ni to szaty, ni zbroję podobną do tej, którą nakładali Wojownicy Ognia, choć jego miała barwy zieleni.
— Czyżbyś nie wiedział, jak cenne jest małżeństwo dla Kochanków Wody? — zakpił, kierując słowa do Jungkooka. Ten w odpowiedzi przewrócił oczami, ale mimo tego uśmiechnął się kącikiem ust. — Każdy symbol z tym związany jest dla nich ważny. W tym obrączki, które mówią o czystości, obietnicy i bezgranicznej więzi. Coś, co ci jest zupełnie nieznane, prawda? Może Minnie powinien cię nauczyć więcej na ten temat.
— Nie trudź się, Tae, to nie ma znaczenia — zapewnił gwałtownie Jimin, przerywając ich wymianę zdań. Wierzyciel Powietrza, którego słuch przez szperający mu do ucha wiatr był znakomity, odwrócił się do niego i schylił się w geście szacunku i oddania, mimo że sam był przyszłym królem Kraju Wiatru.
— Witaj, Jimin-ssi. — Szeroki uśmiech jeszcze bardziej się pogłębił, lecz Jimin go nie odwzajemnił pod ostrzałem ciemnych oczu Jungkooka. Zapewne wydał się teraz oschły, ale nie mógł ukazać ciepła, gdy w sercu czuł mróz.
Teraz tym bardziej nie chciał tu być, aby konfrontować się ze swoim narzeczonym.
— Witaj, Tae — odparł, mimo wszystko uprzejmie. Taehyung w żadnym razie nie wyglądał na urażonego nagłym zdystansowaniem. Raczej rozumiał z czego wynikało.
Jungkook jednak nie miał oporów, aby wylewnie przywitać się z Taehyungiem w braterskim uścisku. Uścisk był brutalny, acz jednocześnie ukazujący łączącą ich więź. Jimin zawsze się zastanawiał, jak ktoś taki jak Taehyung, mógł się przyjaźnić z kimś pokroju Jungkooka. Wiedział, że obaj razem uczestniczyli w wielu potyczkach i razem wygrywali wojny. Może właśnie to było przyczyną, że traktowali siebie jak rodzeństwo. Poza tym czasami Taehyung również wykazywał się pewną brutalnością. Jimin jednak go za to nie winił. Każdy w obliczu wojen stawał się dziki.
— Czy na kogoś jeszcze czekamy? — przerwał ciszę Jimin, z zainteresowaniem przyglądając się Cesarzowi, byle tylko nie musieć patrzeć na Księcia Ognia. I jego piekielnie przystojną twarz.
— Tak — przyznał Namjoon. — Jeden z nich przybędzie dzisiaj, a dwaj pozostali jutro.
W tle rozbrzmiały pierwsze bębny, które dały początek donośniejszym dźwięków. Nie tylko ostra muzyka obwieszczała przybycie, ale także słyszalny tupot tysięcy konnych. Jimin przysunął się do okna, by zobaczyć potężne wojska, które zdeterminowane weszły na dziedziniec pałacu.
— Oto i on — mruknął Namjoon. — I jak zwykle lubi wielkie wejścia.
Jimin musiał zmrużyć oczy, aby ujrzeć mężczyznę w rydwanie. Jego zimne oblicze pozostawało mu nieznane. A mimo wszystko domyślił się przez chłód, bijący od następnego władcy, kim jest. Dużo legend bowiem krążyło o Min Yoongim, jego królestwie i krwawych trofeach, które zdobył. Jimin od razu także wiedział, że nie były to tylko czcze gadki i kogoś takiego jak Min Yoongi powinno się szanować.
— Nie taki straszny, jak go malują — osądził Jungkook, przechylając dzban z winem i znów sobie nalewając czerwony napój do kielicha. Niemal leniwym wzrokiem spojrzał na zebrany lud na zewnątrz.
— Zważaj na słowa — ostrzegł go Cesarz. — Min Yoongi to ktoś, z kim szczególnie ty nie powinieneś zadzierać. Niegdyś należał do twojego rodu, a ogień, prawdziwy ogień, wciąż płonie w jego żyłach.
Jakby na potwierdzenie tych słów, Jimin spojrzał na zapalone pochodnie, które jarzyły się trzymane przez przybyłe wojowniczki. Książę na swój sposób był oczarowany płomieniami, które odbijały się z rozkoszą w jego błękitnych tęczówkach. Matka zawsze zabraniała przebywać mu obok jakiegokolwiek żaru, choć aktualnie było to wręcz absurdalne, skoro tak łatwo oddała go przywódcy tegoż kraju.
— Pierdolenie, chciałbym zobaczyć ten jego prawdziwy ogień — obwieścił pogardliwie Jungkook.
Jimin nie dziwił się, że był sfrustrowany. Magia od kilku lat powoli upadała i tylko nieliczne kraje jeszcze się nią posługiwały. Niektóre stworzenia również potrafiły czarować czy przepowiadać przyszłość, ale bardziej ze względu na umiejętności gatunkowe, a nie obdarzeniem faktycznej mocy. W Kraju Jungkooka, Jimin wiedział, pradawna magia już dawno nie istniała. Wszyscy Wojownicy Ognia posługiwali się jedynie mocą swoich brutalnych ostrzy.
— Idę się z nim przywitać — powiadomił ich Namjoon. — A was proszę o wybaczenie. Rozgośćcie się, niedługo czeka nas obfita kolacja. Potem możecie odpocząć po długich podróżach.
Ze swoimi dwoma ostrzami potrafił poderżnąć gardło każdemu, kto koło niego stał. Jimin się zastanowił, czy asasyni daliby sobie z nim radę. Ale przypuszczał, że najpierw oddaliby swoje życie za życie Jimina nim Jungkook i tak by go dopadł. Mroczne myśli jednak uciekły, kiedy tylko Namjoon ponownie odezwał się przed wyjściem:
— Od jutra rozpoczynamy Walki Gladiatorów. Mam nadzieję, że to cię odpowiednio usatysfakcjonuje — powiedział, przekraczając próg.
— To zależy od tego, ile krwi zobaczę — oznajmił Jungkook, choć Namjoon już nie mógł go usłyszeć. Po jego wyjściu w sali pojawiła się przerażająca cisza, pomimo dźwięków, które dochodziły z dziedzińca. Jimin czuł, że zaczyna dusić się w tej grobowej atmosferze.
— Panie, chodźmy do komnat. Zapewne marzysz o kąpieli — mruknął jeden z jego asasynów. Jimin był naprawdę wdzięczny za tę prośbę; oni zawsze zdawali się wiedzieć, co mu trzeba. I rozumieli jego burzę uczuć, nawet jeśli przybierał zimną maskę na twarzy.
— O kąpieli? — parsknął Jungkook, siadając na krześle. — Jesteś większą księżniczką niż moja Tzuyu.
Niż moja Tzuyu. To wprawiło Jimina w trwogę. Odetchnął raz, a potem drugi.
— Jungkook, spuść z tonu — nakazał mu Taeyhung, już nie uśmiechając się, ale niepewnie patrząc na Jimina. Jak nikt inny wiedział, że to wszystko było dla niego niczym nieustający koszmar. — I nie wspominaj przy nim o swojej kochance.
— Dlaczego? — zaciekawił się rozbawiony Jungkook, chociaż w jego słowach kryła się nuta gniewu. — To przecież przez niego nie będę mógł jej poślubić.
— Wiesz, że Kraj Wody...
— Zawsze mówisz to samo — przerwał mu Jungkook warkliwie — ale mnie to gówno obchodzi. Tak samo jak ich czystość. Naprawdę zachowujesz dla mnie swoje dziewictwo? — parsknął śmiechem, kierując ostatnie pytanie w stronę Jimina. — Żałosne.
Nagle ogromne cienie zapanowały w pomieszczeniu. Światło z zewnątrz przestało tu docierać. Ziemia pod ich nogami zadrżała, stół poruszył się, rozlewając niektóre karafki z winem. Jimin zdumiony patrzył najpierw na mrok, a potem na jasność, kiedy ogień oblepił ich dookoła. Pochodnie w dłoniach niemych posągów zalśniły nowo rozpalonym ogniem.
Min Yoongi wszedł do środka dźwięcznym krokiem. W dłoni trzymał włócznię i zatrzymał się z nią tuż przed nimi. Jego pogardliwy wzrok spoczął na Jungkooku. Namjoon towarzyszył Królowi Ziemi, mając nieczytelną minę.
— Zamilcz, bachorze. Nie masz pojęcia czym są Kochankowie Wody, potrafisz tylko szczekać, ale to właśnie ty jesteś żałosny — osądził.
— Jak śmiesz... — warknął Jungkook, już sięgając do schowanych ostrzy. Ale nie zdążyłby ich nawet wyciągnąć, bowiem włócznia Yoongiego już w niego szybowała.
Nie dotarła do celu, a Jimin naprawdę nie chciał brać w tym udziału. Jednak nic nie mógł poradzić na to, że woda z dzbanków uniosła się i zatrzymała, tworząc ochronną barierę przed Jungkookiem. Jimin miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
Wszyscy w zdumieniu spojrzeli na niego, gdy włócznia opadła z donośnym zgrzytem. Jungkook uniósł brew, nie wiedząc, dlaczego Jimin zrobił to, co zrobił. Mimo wszystko nie wyglądał na zachwyconego, bardziej w oczach iskrzyła większa nienawiść niż moment wcześniej.
Teraz naprawdę chciał stąd uciec.
Nawet Yoongi patrzył na niego z zaskoczeniem.
— Och, rozumiem — mruknął do siebie, a Jimin przełknął ślinę. Nie chciał w żadnym razie wiedzieć, do jakich wniosków doszedł król. Już i tak za bardzo się odsłonił przed przybyłymi.
— Ja... chciałby wziąć kąpiel, jeśli nie macie nic przeciwko, pójdę już — rzucił niemal na pograniczu paniki. Jego asasyni poruszyli się zwartym szykiem, gdy drgnął w kierunku drzwi.
— Nie krępuj się, Jimin-ssi — zaznaczył Namjoon z uśmiechem. — Teraz Armitria jest twoim domem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top