ROZDZIAŁ SIÓDMY

Ciernie i kruki część II

Jimin patrzył przez balustradę na to, co się działo na dole. Arena, jak wiedział, wybudowana została niedaleko pałacu, więc teraz wiele z namiotów, nie tylko wojskowych, zostało rozłożonych tuż przed dziedzińcem. Chorągwie w różnych barwach podrygiwały na wietrze, mieniąc się w promieniach słońca. Głosy nachodziły na siebie i czasami także donośne śmiechy dało się stąd dosłyszeć. O czym jednak mężni wojownicy rozmawiali, Jimin nie wiedział. Chociaż starał się wychwycić jakieś słowa, one uciekały mu w ostatniej chwili. Zamiast tego słyszał dźwięki stali uderzającej o stal, kopyt maszerujących koni i chichot służek, które niosły żywność, rumieniąc się przy tym zapamiętale. Ten widok go na pewien sposób uspokajał i jednocześnie fascynował. Dawno nie uczestniczył w jakiś większych wydarzeniach, czy to Igrzyskach, czy hucznych przyjęciach. Nie wspominając o Walkach Gladiatorów. Jimin, co prawda, istotnie gardził daremnym rozlewem krwi, ale musiał przyznać, że był ciekaw tych zdarzeń. A szczególnie dlatego, że jego brat także zapragnął zawalczyć na arenie.

— Jak się czujesz?

Pytanie zadał Kim Taehyung, który nagle również oparł się o balustradę. Nie był jednak zainteresowany tym, na co patrzył Jimin, a nim samym. Jego bystre oczy próbowały odczytać twarz Kochanka Wody.

Jimin przygryzł wargi. Wspomnienie śniadania nie było przyjemne. I oczywiście, o tym mówił Wierzyciel Wiatru. W pewnym sensie zapewne wychwytywał jego negatywne emocje. Zresztą, jakby mógł nie? Całe spotkanie przyszłych mężów musiało być gorącym tematem wśród wielu ludzi, czy to służby pałacowej, czy innego pospólstwa. Szlachta, która szczyciła się władzą w Armetries, także musiała mówić to i owo o całej sprawie. A słuch Tae był niezwykle wyczulony, najlepiej więc orientował się w tym, jakie mieli o Jiminie zdanie tutaj. Świadomość, że ponownie był gardzony przez lud, i to nawet nie swój, wprawiała go w lekkie ukłucie bólu. Ale zdusił go w zarodku jak zawsze.

— Przywykłem już do tego — odpowiedział Jimin cicho. Poniekąd wstydził się własnych słów i swojego wewnętrznego cierpienia.

Taehyung zmarszczył brwi. Bruzda pomiędzy brwiami wskazywała, że właśnie dochodzi do jakiś konkretnych wniosków.

— Nie miałem na myśli Jungkooka — ośmielił się w końcu wyznać — ale twojego brata.

Jimin wolno poprawił kosmyk włosów, który spływał mu w oczy przez natarczywy wiatr. Kochanek Wody mógł się spodziewać tego, że to nie o Jungkooku zapyta przyjaciel. Rzadko to robił, tak jakby uciekał od bolesnego tematu.

Ale Jimin teraz nie chciał udawać, że pomiędzy nimi nie było Wojownika Ognia.

— Dlaczego go tolerujesz? — Pytanie wymsknęło mu się z ust, nim zdołał się nad tym głębiej zastanowić. W każdym razie naprawdę od kilku lat to go nurtowało. Jak ktoś taki jak Tae mógł przystawać z Jungkookiem? Z mężczyzną, który nie miał serca?

Taehyung westchnął. Nie był zaskoczony słowami Jimina i lekkim wyrzutem, skrywającym się w tym cichym, melodyjnym głosie.

— Jungkook ma wiele oblicz — wyznał. — Ty widzisz te złe, ale ja... ja widzę również te dobre. Przyjaźnię się z nim od lat, Minnie i kiedyś był naprawdę miłym dzieciakiem.

— Nieprawda — oburzył się Jimin. — Spotkałem go kilka lat temu i mogę powiedzieć, że już wtedy był skażony.

Jimin nie ukrywał swojej złości. Zmarszczył nos, a jego błękitne oczy zalał widoczny gniew. Błękit wszedł w odcień burzliwego morza. W istocie Jimin nie był zły na Taehyunga, a na to, co sam wiedział już od dawna. Jeśli nawet Jungkook miał dobre strony, to nigdy dla Jimina mieć ich nie będzie. Jimin go obrzydzał na różne sposoby i już za pierwszym spotkaniem Jungkook to mu jawne wyjaśnił swoim gardzącym spojrzeniem i raniącymi słowami.

— Może masz rację — dodał Tae, kładąc pocieszająco dłoń na jego dłoni, gdzie knykcie Jimina spotykały się z zimną ramą balkonu. Jimin pozwolił temu subtelnemu dotykowi trwać, bowiem tak dawno nikt go nie dotykał sam od siebie. Zwykle ludzie albo się bali, albo było to zbyt niestosowne w stosunku do samego Kochanka Wody. A Jimin lubił czuć czyjąś ciepłą skórę na swojej. Lubił, gdy ktoś okazywał mu wsparcie za pomocą zwykłego muśnięcia nadgarstka, czy przytulenia. Ale to zawsze stało poza jego możliwością. Więc tak, pozwolił sobie temu trwać, myśląc o tym, że wkrótce pewnie nie będzie chciał niczyjego dotyku, nie, gdy ten dotyk będzie bolesny i pozbawiony ciepła. — Ale Jungkook niekiedy potrafi być oddany, pełen odwagi i waleczności. Powiedziałbym też, że gdyby chciał, mógłby być naprawdę wspaniałym mężem.

— Ale nie dla mnie — odparł Jimin. Uścisk na jego ręce wzmocnił się. Podobało mu się to w Taehyunga, że nie zwykł raczyć go pięknymi kłamstwami. Chociaż może czasami chciał usłyszeć, że przyszłość może być odmienna o tego, jak się przedstawia teraz, w rzeczywistości to tylko pogorszyłoby sprawę.

— Nie bronię go, Minnie. Jungkook ma wiele mrocznych stron i chociaż nic go nie usprawiedliwia, wierz mi, że nie miał łatwego dzieciństwa. Jest okrutny w stosunku do ciebie i choćbym chciał, nie mogę tego zmienić. Niestety, nie potrafię mu przemówić do rozsądku.

— Nie oczekuję od ciebie tego — rzucił Jimin, wyswobadzając się z uścisku. Aktualnie czuł zimno bardziej ze spojrzenia litości, niż od szalejącego wokół wiatru. — Nie chcę, żebyś na niego naciskał. Jeśli ktoś mnie nienawidzi, ma takie prawo. Chociaż nie rozumiem dlaczego... Koniec końców także nie chcę tego małżeństwa. Nie prosiłem o to. W każdym razie, tak, ma do tego prawo.

Jimin wycofał się w kierunku komnaty. Nie chciał już tutaj stać z przyjacielem i rozmawiać o swoich problemach. Nikt mu nie mógł pomóc, a on sam także nie potrafił wpłynąć na swój los. Może w złudzeniu był księciem, ale naprawdę nim się nie czuł w żadnym aspekcie. W zamian czuł się jak popychadło. Wszyscy albo posyłali mu zmartwiony wzrok, albo udawali, że jego osoba nie istnieje. Jeszcze inni szydzili z niego i tego, że był dziwką przyszłego Króla Ognia.

Taehyung nie poruszył się przez jakiś dłuższy czas. Sam błądził oczami po bezchmurnym niebie. Wciąż myślał.

— Czy w końcu wyjdziesz z ukrycia? — mruknął wreszcie, po części zmęczony postacią, która trwała za zasłoną. Faktycznie po chwili rozbrzmiały ciche kroki, a mężczyzna wyszedł na światło dzienne, ze splecionymi rękoma. Srebrna szata unosiła się i opadała za jego plecami, podkreślając jego dostojność.

— Co mnie zdradziło? — zapytał Jin, przechylając głowę w zaintrygowaniu. Taehyung domyślał się jednak, że drugi władca znał od początku odpowiedź.

— Oddech — odparł, kierując na niego spojrzenie.

— Masz dobry słuch. — Jin uśmiechnął się do niego w delikatnym, lecz oszczędnym uśmiechu.

— Jestem w końcu Wierzycielem Wiatru — mruknął. — Urodziłem się z tym darem.

— Czy masz jeszcze jakieś zdolności? — dopytał Jin. Ta rozmowa była dla Taehyunga niczym gra. Miał dziwne wrażenie, że Jin lekko z nim pogrywa, już wiedząc, co usłyszy. Czemu miały więc służyć te pytania?

— Nie — zaprzeczył. — Nie mam, jak zresztą wszyscy Wierzyciele. Nasza magia już dawno umarła.

— Cóż — zaczął swobodnie Jin, jakby nie był zaskoczony tymi słowami. — Może wydawać się to niewiele, ale słuch to jednak przydatna rzecz. Pewnie słyszysz wiele rzeczy czy to tu, czy u siebie, czy w innych krajach...

Taehyung mimowolnie się uśmiechnął, poniekąd rozbawiony.

— Raczej uznałbym, że to nie słuch, a kontakty temu pomagają.

Jin odparł uśmiech, który w następnej sekundzie umarł. Przystojna twarz przybrała nieodgadnione, acz lekko chłodne oblicze.

— Zwał jak zwał — osądził. — W każdym razie musisz wiedzieć, co mówią w Serendipity? Racja?

Taehyung zaniepokoił się zmianą tonu. Tym, jak oczy przenikały go, jakby widziały całe jego wnętrze, wszystkie brudy. Przy tym go osądzały. A może nie jego, a cały ten brudny świat.

Poza tym Tae był zaskoczony, że nagle przeszli do tematu o Serendipity.

— Co masz na myśli? — Musiał zachować ostrożność. To nie było tak, że niespodziewanie wszyscy z nich byli przyjaciółmi. Może chwilę temu mógł w to uwierzyć, ale teraz uścisk delikatnego strachu przywrócił zdrowy rozsądek. Wciąż byli władcami królestw, które niekoniecznie za sobą przepadały. Może nie wszystkie, ale większość. A przynajmniej Wierzyciele Wiatru zawsze stronili od reszty. Chociaż tak naprawdę wynikało to z faktu, że mieszkali w górach, a tam klimat był zgoła inny od tutejszego. Tak samo jak tradycje czy zwyczaje.

— To, że musisz wiedzieć, co mówi lud o swoim Kochanku Wody. I księciu Ognia.

Tae spiął się.

— Wiem.

Jin znowu się uśmiechnął. Nie oczekiwał niczego innego.

— Wojownik Ognia jest bezlitosny, ale jeśli twierdzisz, że nie dostrzegasz okrucieństwa przed sobą, to znaczy, że jesteś jeszcze gorszy, niż on. Udawanie ślepoty nie przystoi przyszłym władcą, książę. I nie zapobiega...

***

— ...wojnom — dokończył Jin.

Hoseok parsknął śmiechem, rozlewając wino, przy gwałtownym geście. Huk uderzenia kielicha o blat szklanego stołu nikogo nie przeraził oprócz służki, która odziana tylko w przepaski na piersiach i pomiędzy nogami, szybko zaczęła zmywać resztki cieczy, cieknącej z krańca mebla.

Nikt z obecnych na nią ani razu nie zerknął, nawet gdy uklęknęła, aby przetrzeć szmatą również podłogę. Gdy wstała i nalała do nowego kielicha wina, także nie przykuła zainteresowania. Hoseok chwycił kielich, jakby nic przed chwilą się nie wydarzyło i ponownie się napił.

— To ty jesteś okrutny — skwitował Min Yoongi, odsuwając nieznacznie krzesło, by móc rozprostować nogi. Wszyscy trzej mężczyźni tkwili w prywatnych komnatach Namjoona, który również przebywał w pomieszczeniu, jednak w odróżnieniu od nich przy biurku, z nosem utkwionym w papierach.

— Yoongi ma rację, nie powinieneś straszyć Wierzyciela Wiatru. Mamy się jednoczyć, a nie dzielić — odezwał się niemal znudzonym tonem Namjoon, teraz brudząc pergamin czarnym tuszem. Zgrzyt końcówki pióra o papier drażnił, ale żaden z nich nie był aż tak tym zaoferowany, aby o tym choćby napomknąć.

— Przecież działam w dobrej wierze — obwieścił Jin na pograniczu urażenia. Nikt jednak nie nabrał się na te sztuczki. — To przyjaciel Wojownika Ognia i chyba powinien coś zrobić, by uświadomić mu, jakim jest gówniarzem.

— Myślę, że nawet gdyby faktycznie był mocno zdeterminowany, nic by to nie dało — wtrącił grobowym tonem Yoongi. — Z tego, co wiem, to nawet jego ojciec nie może nic na to poradzić, prawda, Namjoon?

— Niestety — przytaknął Cesarz. Nie zerknął na nich, ale wyraźnie słuchał ich wymiany zdań oraz się w nią niezaprzeczalnie angażował. Nie było to dla nich nic dziwnego. Namjoon miał często podzielną uwagę. Mógł skupiać się i na pracy, i na toczących się w komnacie rozmowach.

— Ale to i tak lepsze od umywania rąk — dodał Jin. — Jak tak dalej pójdzie, nie widzę przychylnej dla nas przyszłości. Jestem tu jeden dzień i już mam wrażenie, że nie dożyjemy tygodnia bez ostrza wycelowanego w krtań Kochanka Wody, a wiecie, co wtedy się stanie?

To było pytanie retoryczne, więc żaden z braci krwi się nie odezwał, jedynie czekając na ciąg dalszy wypowiedzi. Ostatecznie rzeczywiście się doczekali.

— Woda i Ogień to najpotężniejsze królestwa i nie oszukujmy się, tylko dlatego wierzymy w wygraną, bo oba państwa zdecydowały się przybyć. Natomiast ich wzajemne poróżnienie sprawi, że nie dożyjemy jutra.

— Chociaż niewątpliwie zgadzam się — przemówił Yoongi — jest jeszcze jedna kwestia. Kochanek Wody. Musimy o niego dbać, ponieważ to nasza karta przetargowa. Racja, Joon?

Namjoon w końcu odkleił wzrok od pergaminu i ponuro spojrzał na okrągły stół, przy którym zasiadali pozostali władcy.

— Karta przetargowa? — Hoseok uniósł brew do góry.

— Jedna z moich kapłanek otrzymała dzisiaj kruka — zaczął wyjaśniać Cesarz — który niósł ze sobą nowinę. Ateez zaoferował, że ustąpi walki jeśli...

— Jeśli co? — dopytał Hoseok.

— Jeśli oddamy mu Kochanka Wody.

Chwila napiętej przedłużyła się po tym, jak Cesarz wstał, poprawił swobodnym ruchem szaty i ruszył do stołu. Zasiadł na wolnym, czerwonym krześle, a druga służka, skrywająca się w kącie, niemal natychmiast pojawiła się, by i mu polać wina.

— Więc jaki jest werdykt? — ponowił Hoseok z niemałym zadowoleniem. W pierwszym momencie chciał rzucić "Mogłem się tego domyślić", ale stwierdził, że nie będzie strzępił języka na coś, co było aż nazbyt oczywiste.

— Na razie po prostu nie pozwólmy, aby ich drogi przecinały się zbyt często — zadecydował Namjoon.

— To może być trudne, zważywszy na okoliczności — skwitował Min Yoongi niemal na pograniczu znudzenia.

I wszyscy w duchu się z nim bezsprzecznie zgodzili.

To mogło być istotnie trudne. 



___________________

Bardzo Wam dziękuję za komentarze, które właściwie pobudziły moją wenę do napisania tego rozdziału. I w ogóle chcę wspomnieć, że tytuł jest taki sam, co poprzednio, ponieważ właściwie jest to kontynuacja — abyście tyle nie musieli czekać podzieliłam rozdział na dwie części ;P


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top