Rozdział 1, w którym Jenna kupuje kota w worku i nie wie, na co się pisze

- Siano ma być na dzisiaj! - zdenerwowała się blondynka ciskając telefon na stół.

Za parę godzin, o szesnastej przyjeżdża osiem koni, a dostawcy paszy akurat teraz muszą mieć problemy z dojazdem.

Fuknęła i wyciągnęła błyszczyk. Zawsze pomagał jej w trudnych sytuacjach.

***

- Dingo, to twój dzień - szepnął stajenny otwierając trzy spusty, którymi przymocowano metalowe drzwi boksu konia do ściany.

Niski blondyn trzymał w jednej ręce uwiąz, a w drugiej - strzykawkę z płynem uspokajającym. Dopiero po dwóch zalecanych dawkach wałaszek zachowywał się przyzwoicie.

Po wstrzyknięciu substancji Mike przełożył sznur przez niebieski kantar i wyprowadził wierzchowca z boksu. Przywiązał go przezornie dwa razy do grubej kraty. Był już obyty ze zwierzakiem i wiedział, do czego jest on zdolny.

Szesnastolatek dopiero po godzinie zauważał efekty szczotkowania. Sierść rumaka nie była już tak matowa i dało się zauważyć, że rzekomy kasztanek jest koloru czarnego. Zadowolony odwiązał go i wprowadził powoli do przyczepy. Sam wsiadł za kierownicę i ruszył w kierunku „Green Hills Stables".

***

- Koń nazywa się Dingo. Tutaj są papiery. Na lato trzeba go strzyc, ale tylko ręcznie, boi się maszynki i...

- Dam sobie radę - Jenna przerwała potok słów. - Jedź już.

- W razie problemów - dzwoń - powiedział tylko i odjechał.

Nowa właścicielka odwiązała Dinga od palika i pociągnęła go w stronę zabudowań. Umieściła go w dużej, jasnej, trzydziestoboksowej stajni.

Boksy w środku wyglądały tak samo - ściany z jasnego drewna, jarzeniówki na suficie, obok drzwi przymocowana lizawka, miejsce na paszę treściwą, wiadro na smakołyki i automatyczne poidło. W najdalszym kącie wisiała siatka wypchana sianem. Czysta słoma szeleściła gdy jakiś koń ruszył się w swoim „mieszkaniu".

Mimo, że kobieta chciała dla swoich podopiecznych jak najlepiej, widać było jak bardzo przesadza. Wiadro, pojemnik, duża bryła soli, siatka, automatyczne poidło... Za dużo. Wałach zapewne też tak uważał, bo parsknął niezadowolony gdy nie mógł obrócić się wokół własnej osi.

***

- Jak dobrze, że pozbyliśmy się tego cheval - skwitował Mike wymieniając ściółkę starego boksu Nieujarzmionego. - Działał mi już na nerwy. Lek przestanie działać dopiero za trzy godziny a wtedy kończy się umowa zwrotu konia.

- Ty znów zaczyna z tym francuski - zaśmiała się Juliette, angielka francuskiego pochodzenia. - Poza tym, źle wymawiać...

— Dobra, dobra. Myślisz, że Jenna się dowie? No wiesz, o tym koniu...

— Zrobimy wszystko, by tak się nie stać. Wyluzować, Mike.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top