Thirty seven
Jego ręce błądzą po moim rozgrzanym ciele. Usta łapczywie skradają pocałunki. Moje dłonie ciągną za kruczoczarne włosy. Jest mi tak cholernie dobrze.
-Pragnę cię- szepcze, jednocześnie ściskając moje pośladki.
-Niestety musisz się powstrzymać.
Patrzę mu prosto w czekoladowe oczy. Są piękne. Magiczne.
-Każdy tutaj osobnik płci męskiej się na ciebie patrzy- mówi obrażony.
Wybucham śmiechem.
-Pewnie zazdroszczą. Nie każdy ma okazję poznać wspaniałą Lauren Cambell- kpię.
-Zdecydowanie masz rację.
Gwałtownie przygryza moją szyję na co reaguję głośnym jękiem.
Odsuwa się ode mnie, a na jego twarzy widnieje bezczelny uśmieszek.
-Zadowolony?- pytam lekko poirytowana.
-Nawet nie wiesz jak bardzo.
Prycham.
-To nie jest zabawne. Mam pełno sinaków i to wszystko przez ciebie.
-Dzięki temu, każdy będzie myślał, że jestem niezły w łóżku.
-Jesteś zbyt pewny siebie- krzyżuję ręce na piersi.
-Z tego co wiem, kobiety to kochają- porusza zabawnie brwiami.
Mam dosyć jego wielkiego ego, więc postanawiam go ochlapać. Nie jest mi dłużny. Po chwili oboje jesteśmy cali mokrzy.
W znakomitych humorach wychodzimy z rzeki. Zayn co jakiś czas skrada mi pocałunki.
-Lauren!
Odwracamy się i widzimy przed sobą młodszego brata mojego szefa.
-Cześć Will- uśmiecham się.
-Sprawdziłem już kiedy odbędzie się koncert.
Czuję jak cała miła atmosfera właśnie się ulotniła.
Jestem zła. Raczej wkurzona. Zayn przybrał kamienną twarz i nic się nie odzywa. Jest wściekły i ma do tego prawo, bo mu o niczym nie mówiłam. Jednak z drugiej strony to nic złego nie zrobiłam. To tylko zwykły koncert.
-Występ zaczyna się jutro o dwudziestej, ale myślę, że lepiej pojawić się tam wcześniej.
Zamknij się już!
Czy nie mógł mnie o tym powiadomić później, kiedy bylibyśmy sami? Zamiast tego, popsuł tę uroczą chwilę. Ciskam w niego piorunami, ale on zdaje się tego nie zauważyć.
Klatka piersiowa Zayna zaczyna się mocniej unosić.
-To wszystko co muszę wiedzieć?- pytam już mocno zirytowana.
-Tak, myślę, że tak- posyła złośliwy uśmiech w kierunku Zayna.
-No to w takim razie widzimy się później- mówię od niechcenia.
Przeraża mnie myśl zostania z Malikiem sam na sam.
Gdy William odszedł, odwracam się w stronę Zayna. Tak jak podejrzewałam. Jest wściekły.
-O czym on do kurwy nędzy mówił?!
Rozglądam się wokół i nie dostrzegam nikogo. Zostaliśmy sami.
-Podczas balu, kiedy tańczyłam z Willem, powiedział mi, że ma dwa bilety na koncert. Z racji tego, że jest to mój ulubiony zespół i zawsze chciałam ich zobaczyć, zgodziłam się z nim pójść.
-I nie raczyłaś się ze mną podzielić tą informacją?
Zaraz wybuchnie. Czuję to.
-Nie widzę w tym nic złego.
-Jak nie widzisz?! Jesteś ślepa?! On chce mi cię odebrać! Marzy, abyś znalazła się w jego łóżku! William do grzecznych chłopców nie należy! Przejrzyj go wreszcie! Przecież jesteś mądra!
Przeczesuje nerwowo włosy.
-Zayn, proszę cię. Uspokój się.
-Nie pójdziesz z nim.
-Nie zabronisz mi tego. Jestem dorosła i mogę robić co chcę. Powinieneś mi zaufać. Do niczego między nami nie dojdzie- zapewniam go łagodnie.
Chcę dotknąć jego policzka, ale odpycha mnie.
Rusza w stronę samochodu pełen furii. Wzdycham z bezradności.
Czy ten człowiek musi być aż tak trudny?
-Potrzebujesz specjalnego zaproszenia, księżniczko?- kpi.
Wredny Zayn wrócił.
_______________________________________
Jest weekend, jest dom, jest internet!!! Muszę się nim nacieszyć na przyszły tydzień :D
Do niedzieli, kochani ♡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top