Thirty one
Widok przede mną jest niesamowity.
-Tu jest tak pięknie- mówię rozmarzona.
-Zgadza się.
Podchodzę do barierki i się o nią opieram, Zayn staje za mną i przytula się do mnie.
-Kiedyś myślałem, aby wykupić ten teren.
-Nie boisz się tu mieszkać sam? Nikogo wokół tu nie ma.
-Jest cisza. W mieście jest cały czas głośno. Chciałbym się tu zestarzeć.
-Sam?
Odwracam się do niego z uśmiechem.
-Oczywiście, że nie.
Zakłada mi włosy za ucho.
Kto by pomyślał, że z mojego szefa taki romantyk?
-Chcę założyć kiedyś rodzinę z kobietą mojego życia.
-Słabo ci wychodzą poszukiwania tej jedynej- żartuję.
-Oj tam- przewraca zabawnie oczami.
Odwracam głowę w stronę lasu. Obserwuję sarny na łące.
-Chciałem cię przeprosić za wczorajsze zachowanie. Jestem głupi.
Ponownie na niego spoglądam.
-Już ci wybaczyłam.
-Naprawdę?
-Mhm- pocieram naszymi nosami.
-Nie lubię, kiedy płaczesz. To łamie mi serce.
Och.
Jak ten dupek może być aż tak uroczy?
-To mnie nie rań- szepczę.
Jego wzrok błądzi po mojej twarzy dopóki nie trafia na moje usta. Powoli schyla się do pocałunku.
-Berek!- krzyczę i uciekam.
-Co?!
-Słyszałeś! A teraz mnie złap, Malik!
Śmieję się.
Czuję się jak dziecko. Tak swobodnie. Zapominam o problemach. Skupiam się jedynie na tym, aby uciec Zaynowi.
Biegnę przez pokoje i chowam się za ścianą. Dostrzegam rozbawioną minę bruneta.
-I tak cię dopadnę, Cambell!
Próbuję po cichu przejść na drugą stronę, ale zaskrzypiała podłoga.
Cholera.
Malik odwraca się w moim kierunku i zaczyna biec. Uciekam, ale po chwili czuję ramiona Zayna, które oplatają mnie w pasie.
-Mam cię!
-Nie!- drę się na cały dom.
Brunet przystępuje do łaskotek. Cała się wiercę. Powietrze wypełnia nasz śmiech oraz ciężkie oddechy.
-Przestań!
Po jakiś pięciu minutach puszcza mnie. Cały czas dyszymy.
-Jesteś naprawdę okropny. Nienawidzę cię.
-Ja ciebie też- śmieje się.
Podnoszę na niego wzrok i widzę jak mnie obserwuje.
Po chwili czuję już jego usta na moich. Są takie miękkie. W sam raz do całowania.
-Muszę ci coś jeszcze pokazać.
-Zaskakuje mnie pan.
-Bo lubię to robić, panno Cambell.
Wychodzimy z willi.
Ostatni raz na nią spoglądam, aby zapamiętać to niesamowite miejsce.
Zayn zabiera z bagażnika koc i koszyk.
-Piknik?- unoszę brew.
-Tak- wyszczerza się.
-Niezbyt oryginalnie, Malik.
Prycha.
Łapie mnie za rękę i idziemy ścieżką przez las.
W końcu się zatrzymujemy, a przed nami jest przepaść. Jednak oprócz tego jest również krajobraz na kolorowe łąki i pola.
-Wow!
-Chcę ci to wszystko wynagrodzić.
Siadamy na kocu i wyjmujemy jedzenie. To jest nasz dzisiejszy obiad.
Po posiłku kładziemy się i patrzymy w niebo aż się robi ciemno.
Przez cały ten czas gadaliśmy, śmialiśmy się. Po prostu spędzaliśmy czas jak typowa para.
Na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, a my zaczęliśmy się bawić w skojarzenia.
-Tu jest niedźwiedź- wskazuję.
-A tam samolot.
Patrzę w tamtym kierunku.
-Ooo! Patrz! Tam jest kutas!
-Co?! Jesteś głupi!
Zaczynam się śmiać.
-Naprawdę! Nie kłamię.
-Ty tylko o jednym- przewracam oczami rozbawiona.
Nagle niebo znika, a nade mną pojawia się Zayn.
W jego oczach tańczą wesołe iskierki.
-Jesteś niesamowita i podobasz mi się, Lauren. Tak bardzo, bardzo mi się podobasz.
Schyla się i czuję jego usta na moich. Zaczyna mnie całować czule i namiętnie jakbym była tą jedyną.
Czuję motyle w brzuchu.
Już wiem co to oznacza.
Zakochałam się w Zaynie Maliku.
_______________________________________
Ledwo żyję. Chcę spać <<<<<<<<<<<
Mój ulubiony rozdział ^-^
Do środy, kochani xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top