Nineteen

Od samego rana jest ruch. Co chwilę słychać trzaski drzwi. Między innymi dlatego już nie śpię. Zastanawiam się co jest grane. Czemu wszyscy latają jak opętani i są tak głośno.
W przeciwieństwie do mnie, mojemu "chłopakowi" to nie przeszkadza. W dalszym ciągu cicho chrapie. Obejmuje poduszkę jedną ręką i coś mruczy pod nosem.
Przyglądam mu się przez chwilę.
Jego usta są lekko rozchylone, a włosy poburzone. Ma na sobie tylko bokserki, dzięki czemu mogę obserwować jego nagie umięśnione plecy.
Porusza się przez co szybko odwracam wzrok, lecz on dalej śpi.
Nagle słyszę jak wypowiada moje imię.
Jestem tym nieco zdziwiona, ale obserwuję go dalej.
Zaczyna się wiercić i ciężko oddychać.  W dalszym ciągu wypowiada "Lauren".
Powiedzieć, że jestem przerażona? To mało.
Jedno jest pewne.
On o mnie śni. 
Jego głos przypomina mi jęk.
Cholera!
Czy on ma właśnie jakiś erotyczny sen ze mną w roli głównej?
Wyskakuję jak poparzona z łóżka. Muszę stąd iść, zanim zobaczę coś, czego nie powinnam.
Ubrałabym szlafrok, ale z racji tego, że nie jestem u siebie, zakładam sukienkę, która jest bardzo luźna i odkrywa mi ramię. W zasadzie jest podobna do bluzki z tym, że jest dłuższa i kończy mi się nieco przed kolano.
Bez makijażu schodzę na dół, aby przyszykować sobie śniadanie.
-Dzień dobry!
-O Lauren! Już wstałaś. Jak ci się spało, kochanie?
Po kuchni krząta się uśmiechnięta Violet.
-Bardzo dobrze, dziękuję.
-Zayn jeszcze śpi?
-Tak.
Momentalnie przypominam sobie o sytuacji przed chwilą. Przechodzi mnie dreszcz. Ciekawe o czym śnił?
-To cały on- śmieje się.
-Czemu dziś jest taki ruch?
-A właśnie! Przyjeżdża reszta rodziny. Musimy wszystko przygotować i każdy się stresuje. Oczywiście, wy się tym nie martwcie, bo jesteście gośćmi. Dlatego też nie ma dziś wspólnego śniadania za co bardzo przepraszam.
-Daj spokój, Violet. Nie masz za co przepraszać. Ale jesteś pewna, że nie potrzebujesz dodatkowych rąk do pomocy?
-Jestem. Niestety muszę cię opuścić. Muszę podjechać do miasta zrobić zakupy, a ty zrób sobie coś tam do jedzenia.
Przytula mnie na pożegnanie i wychodzi.
Zaczynam przyrządzać sobie śniadanie. Kroję warzywa i chleb.
-Dzień dobry, ślicznotko. Pięknie dziś wyglądasz.
Odwracam się i dostrzegam Willa, który jest bez koszulki. Jego ciało jest tak samo dobrze zbudowane jak jego brata. Również posiada kilka tatuaży, lecz mniej.
Rumienię się, gdy dochodzi do mnie, że lustruję go wzrokiem.
Posyłam mu niewinny uśmiech.
-Witaj- odpowiadam nieco zachrypnięta.
Cholera. Czy ja się podnieciłam?
-Co dziś dobrego robisz na śniadanie?
-Sałatkę.
-A czy mogę się przyłączyć i potowarzyszyć pięknej pani?
-Oczywiście- chichoczę.
Zaczyna ze mną rozmawiać. Co jakiś czas mnie szturcha. Normalnie już dawno powinnam jeść, ale Will mi na to nie pozwala.
Zaczyna mnie łaskotać, co powoduje mój głośny śmiech.
-Przestań!
Nie słucha mnie i dalej robi swoje. Wiję się w jego ramionach.
Nagle słyszę odchrząknięcie.
-Nie przeszkadzam?
O futrynę opiera się Zayn.
On też jest bez koszulki.
Czy ja, aby na pewno nie jestem w niebie?
-Właściwie to tak- odpowiada pewnie Will.
Wpatrują się w siebie zimnym wzrokiem. Mam wrażenie, że jestem po środku jakiejś wojny.
Wyswobadzam się z uścisku Willa i dokańczam kroić warzywa.
_______________________________________
No to do zobaczenia w środę, kochani ♡♡♡


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top