Nine
Zayn
-Dziewczyna?- zapiszczała moja mama.
Jej zachowanie przypomina mi jakieś zakochane nastolatki. To trochę żenujące z jej strony.
-Tak, mamo- odpowiadam lekko zirytowany.
-Szczerze mówiąc, myślałam, że znów pojawisz się sam jak zwykle. Sądziłam, że tak naprawdę udajesz i nie masz dziewczyny, a nam wciskasz po prostu kit. Jednak myliłam się i dobrze, bo już traciłam nadzieję, braciszku- odzywa się siostra.
Oj, nie mylisz się Jane.
-Daj już spokój. Jak widać mówię prawdę- pokazuję jej język.
-Jak dojrzale, kochanie- odzywa się obok mnie Lauren. Specjalnie akcentuje to słowo, pełne ironii.
Piorunuję ją wzrokiem, a ona uśmiecha się miną niewiniątka. Jednak to diabeł wcielony. Czyste zło.
Moja mama i siostra wybuchają śmiechem, biorąc to za żart. Wydają się nie zauważyć, że Lauren jest złośliwa. Pewnie gdybym jej nie znał, też bym tak pomyślał, lecz jest inaczej.
-Jesteście tacy uroczy i zakochani.
Dostrzegam jak na twarz blondynki wypływają delikatne rumieńce.
Wygląda wtedy tak uroczo, choć to jest dziwne.
-Oj przestań, mamo. Zawstydzasz nas- jęknąłem.
-Co ja poradzę, że się cieszę na widok mojego syna z pierwszą dziewczyną?
-Mamo! Bo ją przestraszysz i mi ucieknie- przyciągam do siebie Lauren.
Czuję jak drży. Nie jest przyzwyczajona do mojej bliskości.
-A właśnie! Nie przedstawiłeś nas, idioto!- karci mnie siostra.
Przewracam oczami.
-Kochanie, to jest moja mama Violet i siostra Jane.
-Miło mi was poznać- uśmiecha się do nich uprzejmie.
-Nam również. Wciąż nie mogę w to uwierzyć.
Ja pierdole!!!
-Dobra, mamo. Przestań, bo to już zaczyna być nudne, a Zayn za chwilę cię zamorduje.
-Okay. No więc chodźcie do domu przywitać się z ojcem i Williamem.
Kiwnąłem niechętnie głową.
Objąłem blondynkę ramieniem i ruszyliśmy w stronę domu.
Przy wejściu czekał już na nas tata, a obok niego mój młodszy brat.
Przywitałem się z tatą męskim uściskiem i przedstawiłem mu Lauren. Był pod wrażeniem.
No i przyszła kolej na mojego cholernego braciszka.
O ile za Jane oddałbym życie, to w jego przypadku by tak nie było. Wolałbym pójść do piekła.
Od zawsze się nie lubimy. W czasach kiedy byliśmy nastolatkami i buzowały nam młodzieńcze hormony, odbijaliśmy sobie dziewczyny. To spotęgowało naszą nienawiść do siebie.
Wszyscy wokół próbowali nas pogodzić, ale bez rezultatów. My po prostu siebie nie trawimy.
Gdy na niego spoglądam, dostrzegam jak przypatruje się Lauren. Mogę śmiało stwierdzić, że mu się bardzo spodobała. Obczaja ją wzrokiem od góry do dołu, gdy ta rozmawia z moim tatą.
Mimowolnie przyciągam ją bliżej siebie, co sprawia, że patrzy na mnie zdziwiona, ale się nic nie odzywa i ponownie skupia swoją uwagę na moich rodzicach.
Spoglądam na Willa, który posyła mi cwany, a jednocześnie złośliwy uśmiech.
Już wiem, że będzie chciał namieszać i odbić mi Lauren. Z tego powodu czuję lekki niepokój, co mnie naprawdę zadziwia, ale tłumaczę sobie to w ten sposób, że po prostu nie chce być tym gorszym.
-A to Lauren, jest nasz młodszy brat Will- mówi Jane.
-Witaj- William podchodzi do niej i ujmuje jej dłoń, a następnie składa na niej pocałunek. Posyła jej ten uśmiech, który mnie zawsze wkurwia, natomiast dziewczyn doprowadza do orgazmu.
Lauren wpatruje się w niego jak zaczarowana i wiem, że zdecydowanie przypadli sobie do gustu.
_______________________________________
Boziu czuję się taka gruba po tych świętach :'c
A jak u was? :)
Do jutra ♡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top