Fourty eight
UWAGA!!!
Proszę, czytajcie notki pod rozdziałami, bo wasze pytania typu "kiedy next" są męczące, a tam zawsze wszystko pisze tak samo jak przy prologu :)
Zamykam oczy i próbuję się uspokoić. Biorę głęboki oddech.
Otwieram je i spoglądam na niego z kpiną.
Stara Lauren wraca.
-Zabawny jesteś. Jedyną osobą, której należy się miano dziwki, jesteś ty. Tak właśnie ty. Jesteś męską dziwką, Malik. Pieprzysz co popadnie- śmieję się.
Jego twarz nabiera czerwonego koloru.
-Ach tak?! Kto pieprzył się ze mną i z moim bratem?! No kto?! No właśnie kurwa ty! A jeszcze parę dni temu mówiłaś co innego!- wali pięścią w ścianę, która znajduje się za mną. Nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy, gdy się przesuwaliśmy do tyłu.
-Jesteś żałosny. Zwalasz całą winę na mnie, a pierwszy zacząłeś!- mierzę w niego palcem.
-To ty jesteś! Myślałem, że jesteś mądra, a ty tak po prostu wskoczyłaś mu do łóżka!
-Też myślałam, że jestem mądrzejsza, ale przekonałam się, że wcale tak nie jest, gdy wylądowałam w nim z tobą.
Ucichł. Wpatrywał się w moją twarz.
-W ogóle nie mam pojęcia czemu się mnie czepiasz. Przecież my nawet razem nie byliśmy.
Wciąga głęboko powietrze. Jego wzrok jest pusty.
-Boli, prawda? To samo mi powiedziałeś w domu mojej mamy. Ja też się tak czułam. Nie tylko ty masz uczucia, Zayn- odpowiadam spokojnie.
Wychodzę z jego gabinetu i wracam do siebie. Siadam na fotelu i patrzę w okno.
Kto by pomyślał? Jeszcze kilka dni temu między nami wszystko było dobrze. Byliśmy szczęśliwi. Niemal zapatrzeni w siebie. Prawił mi komplementy, a teraz wyzywa mnie od suk, szmat, dziwek.
Słyszę otwieranie drzwi i spoglądam w tę stronę. Przychodzi mój szef i rzuca mi papiery na biurko.
Nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Po prostu jest popieprzony.
Z wielką niechęcią zabieram się do pracy.
...
O szesnastej kończę pracę i zanoszę mu do biura.
Leży na skórzanej kanapie i pali papierosa. W pomieszczeniu jest niesamowity smród, lecz staram się nie zwracać na to uwagi. Mnie to nie dotyczy.
Zjeżdżam windą na dół i wychodzę z firmy. Czekam chwilę na Willa.
W między czasie wspominam dzisiejszy dzień.
Jednym słowem był okropny. Słowa Zayna mocno mnie zraniły i on to widział, więc dlatego się nakręcał.
Rozumiem, że go to boli, ale on również nie jest bez winy. Gdyby nie jego cholerna zazdrość o taką błachostkę jak koncert, to by nic się nie stało. Ale oczywiście dumny Zayn Malik musiał przelecieć tę rudą szmatę!
Nagle ktoś zakrywa mi oczy.
-Zgadnij kto to?- szepcze mi na ucho.
-Idiota.
-Nie zgadłaś, kochanie. To ja Will.
No przecież się nie myliłam.
Odpuszczam ten temat, bo nie chce mi się w tym momencie kłócić. Jestem wykończona i tak naprawdę mam dość Malików jak na ten czas. Przynoszą same problemy.
Choć Will nie jest niczemu winien i nie powinnam tak myśleć.
-Jak w pracy?
-Masakra. Miałam dużo roboty.
Specjalnie pomijam mój incydent z Zaynem.
Kątem oka dostrzegam jak Malik wychodzi z biura. Podejrzewam, że mój partner również to dostrzegł.
-A ja bardzo stęskniłem się za moją kochaną Lauren.
Przybliża się i złącza nasze usta w namiętnym pocałunku, a dłonie umieszcza na pośladkach.
Zdaję sobie sprawę, że Zayn to widzi, a Will robi to, ponieważ chce go zdenerwować.
Dzisiejszego dnia przeszedł wszelkie granice. Zirytował mnie jak nikt inny i ja też potrzebowałam zemsty. Dlatego objęłam bruneta za szyję i przyciągnęłam go bliżej siebie. Uśmiechnął się przez pocałunek.
Po jakimś czasie oderwaliśmy się od siebie, kiedy dotarł do nas pisk opon.
Cel osiągnięty.
_______________________________________
Miłego poniedziałku i dla mnie powodzenia na sprawdzianie z matmy ;-;
Do środy ♡♡♡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top