Eight

WESOŁYCH ŚWIĄT !!!
Przesadził.
-Zatrzymaj się!
Patrzy na mnie znowu.
-Co?!
-Słyszałeś!
-Nie ma mowy!
-Głuchy jesteś?! Masz się zatrzymać!
-Nie!- zaciska zęby.
Łapię za kierownicę i skręcam w bok.
-Oszalałaś?! Zabiłabyś nas!
Zayn zjeżdża na pobocze, a ja wyskakuję z auta.
-Przynajmniej zrobiłabym coś pożytecznego dla społeczeństwa! Nikt nie musiałby cię już znosić!
Kieruję się pieszo w stronę, z której jechaliśmy.
-Co ty kurwa robisz?!
-Wracam do domu, debilu!
-Nie zrobisz tego!
-No to patrz!
Nie poddając się, nadal idę przed siebie.
Po chwili słyszę jak Zayn do mnie biegnie i wkrótce zrównuje ze mną tempo.
-Ach tak? Zanim dotrzesz do domu, będzie noc. Nie znasz drogi, ani nic. A jak będzie ciemno to ktoś najzwyczajniej w świecie może cię zgwałcić.
Przechodzi mnie dreszcz.
Ma rację. Nie dam rady jakiemuś mężczyźnie, tym bardziej nocą.
-No i jak? Strach cię obleciał?- drwi.
Posyłam mu piorunujące spojrzenie.
-Wracajmy, a ty przestań odstawiać takie cyrki, Lauren.
-Jesteś dupkiem.
-Powtarzasz się.
-No i dobrze.
Wsiadamy do samochodu i ruszamy w dalszą drogę bez przerywania ciszy.
...
-Zaraz będziemy na miejscu.
Jesteśmy gdzieś na wsi. Jednak nie ma ona typowego wiejskiego klimatu. Nigdzie nie widać maszyn rolniczych, ani żadnych zwierząt. W tych okolicach są same bogate rezydencje. Wszędzie wokół są domy niczym pałace z pięknymi ogrodami.
Ludzie tutaj żyją jak królowie. Na samą myśl mojego domu, czuję wstyd i mam nadzieję, że nikt z obecnych go nigdy nie zobaczy.
Nagle zatrzymujemy się przed czarną bramą jednego z nich, gdzie w oddali stoi biały potężny budynek.
Moje usta mimowolnie przybierają kształt litery "o".
Jeszcze nigdy nie byłam w takim miejscu. Będę się bała czegokolwiek dotknąć, mając świadomość, że jak coś zniszczę, to będzie mnie to kosztować fortunę.
Zaczynam się denerwować. Moje serce zaczyna galopować w środku, a ręce pocić. Czuję się przytłoczona tą sytuacją.
-Hey, wszystko w porządku?- łapie mnie za rękę Zayn i delikatnie się uśmiecha.
Przełykam ślinę i niepewnie kiwam głową.
-Wszystko będzie dobrze. Nie masz się czym stresować. Będę przy tobie.
Rzeczywiście mi pocieszenie, Malik.
Nie lubię cię, a i tak jestem na ciebie skazana.
-Poza tym, moja rodzina nie jest straszna. Polubisz ją i zapewniam cię, że ona ciebie również. W końcu jesteś moją "dziewczyną"- posyła mi głupkowaty uśmiech.
Parskam śmiechem.
Ta sytuacja jest naprawdę chora.
Od kiedy jakakolwiek asystentka ma udawać dziewczynę swojego szefa, żeby mógł zrobić dobre wrażenie na rodzinie? Tak proszę państwa. To ja. Lauren Cambell i mój głupi szef Zayn Malik.
Ściska mi rękę, aby dodać mi otuchy, a ja poszerzam uśmiech.
-Da pani radę, panno Cambell. Nie takie rzeczy pani już robiła.
Wybucham śmiechem, na co Malik szerzej się uśmiecha.
Po chwili wychodzi z samochodu i otwiera drzwi po mojej stronie.
Staję na przeciwko jego i patrzymy sobie prosto w oczy.
Niepewnie kładzie swoją dłoń na moim biodrze, a ja nic z tym nie robię. Jak zaczarowana nie mogę oderwać od niego wzroku.
-Od teraz musisz mówić do mnie Zayn, Lauren i zapewne będziemy musieli okazywać sobie trochę czułości w towarzystwie innych.
Oprzytomniałam.
Kiwam niechętnie głową, a za jakiś czas słyszę radosne głosy kobiece.
-Zayn!
Obok nas pojawia się kobieta koło pięćdziesiątki, a druga po dwudziestce.
Wtulają się w niego przepełnione szczęściem.
-A to kto?- odzywa się młodsza.
-Mamo, Jane. Poznajcie moją dziewczynę Lauren.
_______________________________________
Moi kochani !!!
Życzę Wam zdrowych i wesołych świąt w gronie rodziny ☆

Do niedzieli :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top