Rozdział IV cz.1

Od tamtego wydarzenia nie spotkałam już nikogo.

Większość liści opadła z drzew a noce stawały się coraz chłodniejsze.

Dłużej nie mogłam ukrywać się się w lasach.

Przez pozbawione liście osłony, nie odważyłam się rozpalić ognisko w obawie przed latającymi dronami.

Postanowiłam się stamtąd wynieść.

Wiedziałam, gdzie się udać.

Od dawna wiedziałam.

W końcu złożyłam obietnice, której się nie łamię.

Tyle ze wszyscy potrafimy sobie wmówić różne rzeczy.

Na przykład coś w tylu najpierw muszę przecież coś wymyślić, nie mogę pchać się do jaskini lwa bez żadnego planu.

Albo teraz to już nie ma sensu, czekałam zbyt długo.

Nie zależy od powodów, mogłam odejść po zabiciu tego chłopaka.

Nie wiedziałam , co spowodowało jego rany , i byłam przerażona sprawdzić zwłoki.

Jeszcze mi tak nie odbiło.

Przypuszczam , że mógł ulec wypadkowi lub ktoś(lub coś) go postrzeliło ,było równie wielkie.

Wyglądało właściwe , to ten ktoś lub coś mogło krążyć po okolicy.

Chyba, że zabity poradził sobie z nimi albo sam był nimi i miał mnie wyprowadzić w pole.

To kolejny sposób jakim Przybysze nam mącą w głowie: nigdy nie wiem jak zginiemy, wiesz tylko, że to nie uniknione.

Może tak wygląda piąta fala, zaskakuje nas od środka, obracając przeciw nam nasze własne umysły.

Być może ostatni człowiek na ziemi nie umrze z głodu czy z zimna i nie zginie rozszarpany przez dzikie zwierzęta.

Być może ostatni człowiek padnie ofiarą ostatniego człowieka na Ziemi.

Powinnam przestać myśleć nad tym.

Szczerze mówiąc wiedziałam, że pozostanie w jednym miejscu było ryzykowne.

Przecież mogli mnie znaleźć.

Co równało się z samobójstwem ,złożyłam obietnice, której musiałam dotrzymać, wciąż jednak nie chciałam odchodzić.

Mieszkam w tych lasach od bardzo dawna, znałam każdą ścieżkę na pamięć, każde drzewo czy krzak.

Nie pamiętam swojego domu , w którym żyłam siedemnaście lat ale pamiętam każdy zakątek tych lasów.

To co działo się za granicą drzew i dwukilometrowego odcinka autostrady była dla mnie niewiadomą.

Podejrzewa ,ze wszędzie było podobnie :zniszczone miasta, nad którymi był odczuwany smród gnijących zwłok ludzi, spalone domy, stada zwierząt dotknięte wścieklizną i autostrady zablokowane przez opuszczone samochody.

Zaczęłam się pakować.

Musiałam wiele rzeczy zostawić by nie obciążać siebie podczas podróży takich jak; namiot, który był moim domem od dawna.

Na początku listy znajdowały się najważniejsze rzeczy takie jak:

Luger, Karabin Barrett M82 i moje wierne noże myśliwskie, śpiwór, apteczka, pięć butelek wody, trzy opakowania przekąsek z suszonego mięsa oraz parę puszek sardynek.

Przed lądowanie nienawidziłam sardynek ale teraz pierwszą rzeczą kiedy wejdę do sklepu jest znalezienie sardynek.

Co z książkami?

Był one ciężkie ale łączyłam z nim więź tak jak z moim ojcem.

Podczas trzeciej fali zginęło ponad trzy i pół miliarda ludzi.

Reszta ocalałych szukała broni, jedzenia, wody.

A my książek.

Oszałamiająca liczba ofiar nie robiła na nim wrażenia.

To, że w cztery miesiące populacja ludzka skurczyła się z kilku miliardów na kilka set tysięcy.

-musimy myśleć o przyszłości- upierał, -kiedy to się skończy, powinniśmy być gotowi na odbudowanie naszej cywilizacji.

Latarka, zapasowe baterie, szczotka i pasta do zębów.

Jeśli mam umierać to z umytymi zębami.

Rękawiczki, dwie pary skarpetek, bielizna, proszek do prania, dezodorant, szampon(patrz wyżej: jak umrzeć to schludnie).

Tampony.( ja osobiście wole podpaski dop. Aut.).

Wciąż się martwiła gdzie mogę je dostać i czy mi wystarczą.

Album z zdjęciami taty, mamy, moich braci, dziadków, moich przyjaciół np. Kiedy Peter mnie wrzuca do basenu lub kiedy podczas urodzin zrobiliśmy sobie bitwę na jedzenie i o oczywiście Bena Nie-Mogę-Oderwać-Od-Ciebie-Wzroku wycinek z szkolnej księgi pamiątkowe.

Kiedy planowałam ,że Bena zostanie moim przyszłym mężem, chociaż sam o tym nie wiedział(znam ten ból dop. Aut).

Pewnie nawet nie wiedział, że istnieje.

Prawda, że obracaliśmy się w tym samym kręgu znajomych, ale ja wolałam być tą niezauważalną,, którą może parę razy widziałeś ale nie mieliśmy ze sobą kontaktu.

Komórka, pierwsza fala usmażyła baterie i nie było szans by je naładować.

Wieże przekaż nicę przestały działać zresztą i tak nie mam już do nikogo zadzwonić.

Cążki do paznokci, pilniczek, zapałki.

Nie rozpalam ogniska ale zawsze mogą się przydać.

Dwa kołonotatniki z kartkami w wąskie linie.

Były to moje ulubione notatniki.

Jeden był bardziej jako dziennik.

Pisałam w nim wszystko w nadziej ,że jestem ostatnim człowiekiem i obcy przeczytają co o nich myślałam.

Jeśli je czytają to informuje ich: MAM CIĘ W DUPIE.

Landrynki owocowe, trzy paczki gumy do żucia i dwa ostatnie lizaki czekoladowe.

Obrączkę mojej mamy.

Misia mojego brata.

Karty, ulubioną płytę Dylana i harmonijkę.

To wszystko się zmieściło.

Z jednej strony chciałam wziąć więcej ale miałam wrażenie ,że jeszcze za mało wzięłam.

Na koniec dopchałam to wszystko książkami.

Przerzuciłam plecak przez ramię, przez drugie zawiesiłam karabin.

Ruszyłam przed siebie nie odwracając.

Przystanęłam dopiero na końcu lasu.

Sześciometrowy nasyp prowadził na południową odnogę autostrady.

Wraki samochodów, stosy ubrań, śmieci.

Nie było żadnych ciał.

Samochody stały tam od pierwszej fali.

Pierwsza fala, potężny elektromagnetyczny impuls, który nie spodobało za wiele śmierci.

Tata podejrzewał, że zginęło jakieś pół miliona.

Może to brzmiało poważnie ale to był jednak znikomy procent.

W czasie drugiej wojny światowej zginęło ponad sto razy więcej ludzi.

Mieliśmy czas by się przygotować.

Mieliśmy dziesięć dni.

Wszystkie media mówiły o statku matka.

Prezydent się wypowiadał ale schował się w schronie a rada bezpieczeństwa zwołała zebranie bez dziennikarzy.

Większość ludzi po prostu zwiała tak jak nasi sąsiedzi Majewscy.

Szóstego dnia załadowali wszystko się dało, schowali do furgonetki i wyruszyli w drogę.

Dołączając do grona ,którzy myślą o tym, że to było bezpieczne.

Ludzie szukali schronienia w górach, na pustyniach, na bagnach.

-Dlaczego Disney World?- zapytał pana Majewskiego mój tata.

-dzieciaki tam nie były-opowiedział sąsiad jego dzieci były na uniwersytecie.

-a wy dokąd się wybieracie?-zapytała mnie ich starsza ode mnie o parę lat córka, która wróciła z uczelni.

-nigdzie- odpowiedziałam.

-musicie uciekać- upierała się Catherine-najpierw zniszczą miasta-.

-pewnie masz racje- powiedziałam z przekąsem.-kto by się ośmielić zaczarowany Disney Word.

-a wolisz umrzeć- prychnęła.-chowając się pod łóżkiem lub w wagonie kolejki górskiej?

Dobre pytanie.

Tata stwierdził, że świat został podzielony na dwa obozy uciekinierów i norników.

Uciekinierzy zmierzali w stronę gór lub kolejek górskich.

Nornicy zabijali okna deskami, robili zapasy jedzenia oraz amunicji, a ich telewizory były aktywne 24/7 na kanały informacyjne.

Przez pierwsze dziesięć dni obcy się się ani słowem.

Żadnego show na niebie lub latających statków na trawniku białego domu wyłupiastych dwugłowych kolesi .

Nie było słychać żadnej muzyki i nie mówili ,,zabijemy was''.

Nikt nie wiedział co dalej.

Byliśmy przekonani, że rząd coś wymyślił.

Byliśmy przygotowani.

Niektórzy chowali się do swoich nor a reszta uciekali.

Niektórzy przyspieszyli śluby, rozwody a część robieniem dzieci.

Byliśmy jak zombie snuliśmy się marnawo i nie wiedzieliśmy co się dzieje.

Trudno było wszystkim uwierzyć, że nad naszymi głowami znajdowali się obcy.

Mama i tata chodzili do pracy, Carl bawił się w szkole, Dylan podrywał jakieś dziewczyny.

Ja chodziłam do szkoły i spotykałam się z przyjaciółmi.

Wszystko było normalne aż dziwne.

Pierwszego dnia każdy zobaczył statek matki.

NASA postanowiła posłać swojego lamusa do nich na spotkanie.

Każdy myślał, że to dobry pomysł a ich odzewu nie było.

Gapili się na nas w milczeniu.

To było przerażające.

Trzeciego dnia poszłam na randkę z Mitchell'em Phelps'em.

Odbyła się ona w małej kawiarence.

Zaprosił mnie pomyślałam sobie, że to to miłe ale i tak wolałabym randkę z Benem.

Ludzkość pierwszego dnia się podzielili na tych którzy nie mówiła o niczym innym, oraz którzy nic nie mówią o tym.

Michell był w tej pierwszej.

- A może jeśli my?-zapytał.

Cały czas mówił swoje teorie.

- może będzie tu jak w Terminatorze-wywróciłam oczami z niedowierzaniem.- Przybyli tutaj, aby powstrzymać bunt maszyn.

Albo to oni są tymi maszynami. Lub Skynetem.

-Nie wydaję się mi- odparł poważnie. – Myślę, że mamy tu z paradoksem dziadka.

-co jakiego dziadka?-oznajmiłam.

-oni, znaczy my nie mogą zmienić po cofnięciu się w czasie. Gdybyś cofnęła się w czasie i zabiła swojego dziadka to byś nie istniała, gdybyś nie istniała na świecie, to byś nie mogła się cofnąć w czasie.

-dlaczego niby miała bym zabić swojego dziadka oznajmiłam zdziwiona.

-wszystko sprowadza się do tego, że samo twoje pojawienie się w przeszłości zmienia bieg historii-wyjaśnił poirytowany.

-musimy o tym rozmawiać-zapytałam.

-a o czym innym można rozmawiać-powiedział zdziwiony.

Sięgnęłam po telefon i napisałam do Petera; POMOCY.

-Boisz się--zapytał.

-Nie- skłamałam.

Potwornie się bałam.

Ciąg dalszy nastąpi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top