Love me, kiss me... fight with me? | Chenchan

pairing: Chenchan (Chanyeol x Chen)
gatunek: fluff bez happy endu
typ: one shot
liczba słów: 3330
perspektywa: Chanyeol
uwagi dodatkowe: czytałam trochę zasady, ale nie trenuję szermierki, podejrzewam więc, że w czasie pisania pomyliłam coś, za co bardzo przepraszam!
_______________________________

Do rozpoczęcia zawodów zostało mi może dziesięć minut. Ubrałem się już dawno temu, ale wciąż nie opuściłem szatni. W ręce ściskałem srebrny medalik mojej mamy. Przed oczami miałem jej uśmiechniętą twarz. Chciałaby, żebym wygrał te zawody. Nie zamierzałem jej zawieść.

- Jak tam nerwy? - usłyszałem za sobą głos trenera

Odwróciłem się do niego z pewnym uśmiechem na ustach.

- Widziałeś, żebym się kiedykolwiek denerwował? - zapytałem z lekkim rozbawieniem

Trener uśmiechnął się do mnie szeroko, podchodząc i klepiąc mnie po ramieniu. Musiał przy tym stanąć na palcach, ponieważ był ode mnie niższy o co najmniej dwie głowy.

- Jestem z ciebie dumny - powiedział głosem, który zdradzał jego wzruszenie - Żaden z moich uczniów nie doszedł nigdy do finału. Będę się cieszył, nawet jeśli zdobędziesz drugie miejsce.

- Przyjechałem tu po puchar i nie zamierzam wyjeżdżać bez niego - odparłem, delikatnie unosząc jedną brew

Trener pokręcił głową, uśmiechając się ciepło. Po chwili jednak spoważniał.

- Masz godnego siebie przeciwnika - powiedział - Nie lekceważ go.

Przewróciłem oczami, klepiąc go po ramieniu.

- Nie martw się - odparłem - Mam odpowiednią motywację, by wgnieść go w ziemię.

Nie spodobała mu się chyba za bardzo moja pewność siebie, ale skinął głową, przepuszczając do wyjścia z szatni. Chwyciłem moją ulubioną szablę i cóż, ruszyłem po puchar.

Przy wejściu na halę prawie wpadłem na niewysokiego chłopaka o wyjątkowo długich rzęsach. Spojrzeliśmy po sobie, on z zainteresowaniem, ja z niedowierzaniem.

- To z tobą mam walczyć? - zapytałem z lekką kpiną w głosie

Ten chłopczyk nie wyglądał na takiego, który mógłby mi zrobić jakąkolwiek krzywdę. Jego niski wzrost działał na jego niekorzyść - będzie się musiał bardzo starać, by w ogóle dosięgnąć do mnie swoją szablą. Do tego był chudziutki i nie wyglądał na zbyt wytrzymałego. Wystarczy potrzymać go trochę na dystans, zmęczyć i na koniec dobić kilkoma sprawnymi ruchami. Zdobycie pucharu będzie prostsze, niż mi się wydawało.

- To ty jesteś tym młodzikiem, który próbuje podskoczyć czterokrotnemu mistrzowi? - odpowiedział pytaniem na pytanie chudzielec

Czterokrotnemu? To nie wróżyło dobrze. Mimo to uśmiechnąłem się do niego z udawaną uprzejmością.

- Kto tu komu podskakuje, kurduplu? - odpyskowałem mu

- Chanyeol - usłyszałem za sobą karcący głos trenera - Za chwilę zaczyna się finał. Zachowuj się.

Zerknąłem najpierw na niego, a potem na swojego przeciwnika, który patrzył na mnie rozbawionym wzrokiem. Jeszcze ja mu zetrę ten uśmieszek z tej ślicznej buźki.

Rozległ się sygnał i razem weszliśmy na arenę. Przywitaliśmy się z widownią, która oszalała na nasz widok. Posłałem parę buziaków w jej stronę i uśmiechnąłem się z zadowoleniem, słysząc liczne damskie piski w odpowiedzi.

W końcu ustawiliśmy się naprzeciwko siebie na planszy, już w pełnych strojach ochronnych. Skinęliśmy sobie głowami i na krótki dźwięk gwizdka zaczęła się walka.

Początek był spokojny. Nie spieszyliśmy się nigdzie, ostrożnie badając możliwości przeciwnika i swoje własne. Każdy z nas zrobił kilka zmyłek. Jak na razie czułem się pewnie.

On zaatakował jako pierwszy i zrobił to tak szybko i zwinnie, że ledwo zdołałem się obronić. Zaskoczył mnie, w mgnieniu oka wykonując cięcie w kierunku mojego ramienia, a potem błyskawicznie cofając, zanim zdążyłem zareagować i w końcu celując w mój brzuch, co w ostatniej chwili zdołałem sparować. Cofnąłem się lekko, wytrącony z równowagi.

Nie mogłem zobaczyć twarzy mojego przeciwnika spod masywnego kasku, ale oczami wyobraźni widziałem jego złośliwy uśmieszek. Powoli przestawałem się dziwić, że ten chudzielec jest czterokrotnym mistrzem. Jeżeli będzie mi dalej nadawał takie tempo, zacznę się bać, że jednak nie wygram. Nie doceniłem go, muszę przyznać.

Od tego momentu zaczęła się prawdziwa walka. Chudy chłopak nie dawał mi ani chwili odpoczynku, tnąc i kłując swoją szpadą w moim kierunku. Robił sprytne zmyłki, wykorzystując przeciwko mnie mój wzrost, który zazwyczaj dawał mi przewagę. Kilka razy zmusił mnie do gwałtownego cofnięcia się, co doprowadzało mnie do szału. Byłem przekonany, że ja zmęczę jego, a jak na razie to on zmuszał mnie do stałego utrzymywania skupienia i ciągłego ruchu. Ledwo miałem czas się obronić, nie mówiąc już o ataku.

Jednak niezbyt umięśniona sylwetka mojego przeciwnika dała o sobie znać. Nie minęło dużo czasu, kiedy jego ruchy stały się rzadsze, bardziej przemyślane. Nie prowokował mnie już tak często, nie robił tylu zmyłek, utrzymywał między nami dość duży dystans. Znowu mnie zaskoczył, jednak szybko zrozumiałem, że zwyczajnie tracił siły. Widać miał nadzieję, że uda mu się pokonać mnie szybko swoją prędkością. Cóż, niedoczekanie.

Wykorzystałem moją szansę i zaatakowałem agresywnie. Poczułem, jak wycofuje się pod gradem moich ciosów, jednak nadal bronił się dzielnie. Musiałem się mocno spiąć, by wyrównać nasze wyniki, jednak w końcu mi się to udało.

Do zakończenia zostało piętnaście sekund, podczas gdy obaj mieliśmy po czternaście punktów. Napięcie można było wyczuć nawet wśród publiczności, która poruszyła się niespokojnie. Nie czułem się może już tak pewnie jak na początku, ale nadal wierzyłem w swoje umiejętności i wiedziałem, że albo wyjdę stąd z pucharem, albo oddam piąte mistrzostwo temu małemu chudzielcowi. Mało nie warknąłem na myśl, że ta druga opcja jest w ogóle możliwa.

Na komendę sędziego zaczęliśmy ostro i nie odstępowaliśmy siebie na krok. Mój przeciwnik znów próbował mnie zwieść swoimi sztuczkami i musiałem przyznać, że wychodziło mu to całkiem dobrze. Ja jednak miałem w zapasie dużo sił i determinacji, które wykorzystywałem jak najlepiej się dało.

Kilka sekund do końca i nadal remis. Nie zamierzałem teraz odpuścić. Nie mogłem. Jednak mój przeciwnik nie tracił na szybkości i do tego miał naprawdę dobrą motywację. Nie każdy może się pochwalić tytułem pięciokrotnego mistrza Korei w szermierce juniorów.

W ostatniej chwili, kiedy już prawie straciłem nadzieję, coś się stało. Powiedziałbym, że chudy chłopak się potknął, lecz on nie robił w tym momencie kroku. Wyglądało to, jakby nagle dostał jakiegoś skurczu albo coś go trafiło w pierś. Nie wiem, co to było, ale przez to mój przeciwnik zdekoncentrował się i nie zdążył odparować mojego ciosu.

Jeszcze nim dotarło do mnie, co się właśnie wydarzyło, kiedy ludzie na trybunach wręcz oszaleli. Podbiegli do mnie mój trener i brat. Ściskali mnie i gratulowali, jak zresztą wszyscy na około. Wśród całego tego zamieszania i wrzawy zdołałem jedynie dostrzec wśród tłumu mojego chudego przeciwnika, który uśmiechnął się do mnie z uznaniem, po czym oddalił szybko w stronę szatni. Zaskoczyło mnie, że nie zaczekał na rozdanie, ale widać miał swoje powody.

Chociaż zawody skończyły się dobre dwie godziny temu, na trybunach wciąż było pełno ludzi i co chwilę ktoś podchodził, by mi pogratulować. Długo zajęło mi przedarcie się przez tłum moich świeżo upieczonych fanów, ale kiedy wreszcie znalazłem się w części przeznaczonej jedynie dla zawodników, bez wahania skierowałem się w stronę szatni.

Zapukałem trochę niepewnie do jasnoniebieskich drzwi. Już po chwili otworzył mi chudy chłopak, który na mój widok uśmiechnął się szeroko.

- Ach, któż do mnie zawitał - powiedział z udawanym szacunkiem w głosie - Nowy mistrz szermierki.

Odwzajemniłem uśmiech. W czasie zawodów musiałem być w pełni świadom jego umiejętności, ale teraz, po ich zakończeniu, wróciła do mnie moja zwyczajowa pewność siebie.

- Bardzo miło jest móc dzierżyć ten tytuł - odparłem szczerze - Ale muszę przyznać, że wywalczyłem go z trudem.

Schyliłem w jego stronę głowę, co było niecodziennym widokiem.

- Byłeś dla mnie naprawdę godnym przeciwnikiem - skomplementowałem go

Chłopak roześmiał się wesoło. Zdziwiło mnie, jak szczerze brzmiał jego śmiech. Ja po takiej przegranej zamknąłbym się w swoim pokoju i wrzeszczał tak długo, aż całkowicie straciłbym głos. Cóż, widać miał znacznie lepsze nerwy ode mnie.

- Miło mi, że doceniasz takiego kurdupla jak ja - odparł ze złośliwym błyskiem w oku

Postanowiłem zignorować te jego słowa.

- Liczę, że spotkamy się w przyszłym roku na równie emocjonującej walce... - wyraziłem swoją nadzieję, urywając, kiedy zorientowałem się, że nawet nie poznałem imienia chłopaka, któremu odebrałem tytuł

- Jongdae - podpowiedział z szerokim uśmiechem - I obawiam się, że już się tutaj nie zobaczymy. To były moje ostatnie mistrzostwa - dodał

- Och - momentalnie posmutniałem, na co mój rozmówca znów się zaśmiał

- Z tego też powodu - zaczął - Mogę spokojnie nauczyć cię moich małych sztuczek. Mam w końcu pewność, że już nie będziesz mieć szansy wykorzystać ich przeciwko mnie.

- Naprawdę mógłbyś to zrobić? - mój entuzjazm musiał być widoczny z kilometra, bo Jongdae znów zaśmiał się tym swoim ślicznym śmiechem, który coraz bardziej zaczynał mi się podobać.

>>>

- Wyżej! Szybciej! Cięcie, już! Zastanów się, gdzie celujesz! Nie tak wysoko! Aish, Channie, pokonałbym cię już z pięć razy!

Opuściłem szablę, cofając się trochę. Pochyliłem się, opierając dłonie na kolanach. Dyszałem ciężko, wykończony tempem, jakie nadawał mi Jongdae.

- Co ty robisz? - usłyszałem nad sobą jego zirytowany głos - Jeszcze nie skończyliśmy.

- Potrzebuję... odpoczynku - wydyszałem pomiędzy kolejnymi oddechami

Jongdae wycelował we mnie swoją szablą, zmuszając do spojrzenia na niego.

- Trzeba było odpoczywać w nocy - powiedział, uśmiechając się półgębkiem i odwracając, by wrócić na swoją pozycję

Nie umknął mi złośliwy błysk w jego oku. Skubaniec, specjalnie nie dał mi spać do jakiejś trzeciej nad ranem, żeby teraz móc się nade mną pastwić. O nie, nie zamierzałem mu dać tej satysfakcji.

Zaatakowałem, kiedy tylko na powrót odwrócił się do mnie przodem. Planowałem zaskoczyć go szybką zmyłką w stronę prawego boku i uderzyć w lewe ramię. Mój nowy trener był jednak czterokrotnym mistrzem i do tego moim przyjacielem, więc zapewne spodziewał się takiego ruchu. Bez trudu odparował moje ciosy, wykonując błyskawiczny atak na moje prawe ramię. Skrzywiłem się, kiedy poczułem uderzającą o moje ciało broń.

- Jesteś strasznie przewidywalny, Channie - stwierdził złośliwie Jongdae - Od razu widać po tobie, że planujesz zmyłkę. Znacznie mniej się przy tym spinasz.

Rzuciłem mu krzywe spojrzenie, ale jedynie zaatakowałem ponownie. W powietrzu znów rozległ się charakterystyczny dźwięk uderzającej o siebie broni.

- Szybciej! Teraz! Nie w to ramię, to drugie jest nieosłonięte! Nie podchodź tak blisko! Wykorzystaj to, że możesz do mnie sięgnąć! Ale nie tak daleko! Wywalisz się, jak się cofnę!

I tak przez następną godzinę. Dokładnie tyle trwało, by Jongdae stwierdził, że już wystarczająco się nade mną poznęcał i możemy skończyć na dziś. Nie muszę chyba mówić, że lało się ze mnie bardziej niż z jakiejś Niagary. Kiedy więc tylko mój niziutki trener ogłosił koniec, rzuciłem się na zapas wody, jaką przynieśliśmy ze sobą na nasze miejsce ćwiczeń - ogród za domostwem rodziny Moon, moich adopcyjnych rodziców.

- Całkiem nieźle już sobie radzisz - pochwalił mnie Jongdae, także chwytając butelkę z życiodajny napojem, ale (w odróżnieniu ode mnie) biorąc tylko jednego, spokojnego łyka - Ale nadal musisz popracować nad szybkością - dodał szybko, nie mogąc mnie pozostawić bez krytyki

Prychnąłem na jego słowa.

- Gdyby pewien ktoś nie spamił mi głupimi wiadomościami do trzeciej w nocy, może ruszałbym się szybciej - odwarknąłem

Jongdae wzruszył ramionami, udając niewinnego.

- Nie musiałeś mi odpowiadać - zauważył

Przewróciłem oczami.

- Gdybym ci nie odpowiedział, pastwiłbyś się nade mną jeszcze bardziej niż teraz.

Chłopak roześmiał się tym swoim cudownym śmiechem.

- Jak ty mnie dobrze znasz - zauważył

A i tak chciałbym poznać cię lepiej - pomyślałem.

>>>

- Co to?

Głos Jongdae wyrwał mnie z głębokiego zamyślenia. Spojrzałem na niego pytająco, na co on wskazał na trzymany przeze mnie przedmiot. Nawet nie zauważyłem, że odruchowo bawię się medalikiem mojej mamy.

- A, to - odparłem z ociąganiem - To nic takiego. Zwykła pamiątka rodzinna.

Leżeliśmy razem na łące, korzystając z ostatnich ciepłych dni tego lata. Jongdae wyjątkowo nie zmuszał mnie do wielogodzinnych treningów, nie robił mi długich wywodów na temat wad w mojej technice, nawet nie zapytał, czy zjadłem dzisiaj porządne śniadanie. Usiłowałem delektować się tą magiczną chwilą, podczas której opierał się o moje ramię, podziwiając w ciszy leniwie płynące po nieboskłonie obłoki. Nie chciałem niszczyć tego momentu gorzkimi wspomnieniami.

- Jasne - prychnął Jongdae

Udałem, że nie słyszę karcącej nuty w jego głosie. Oczywiście, że mnie przejrzał. Ten śliczny chłopak potrafił ze mnie czytać jak z otwartej księgi.

Widząc mój niemy opór, podniósł się lekko, by podeprzeć głowę ręką.

- Na pewno nie chcesz mi powiedzieć? - zapytał cicho, specjalnie używając tonu, któremu nie potrafiłem się oprzeć

Westchnąłem ciężko. I tak by się kiedyś dowiedział, więc równie dobrze mogę mu powiedzieć już teraz.

- To jedyna rzecz, jaka została mi po mojej mamie - zdecydowałem się w końcu, układając w rękach delikatną ozdobę w taki sposób, by Jongdae także mógł się jej przyjrzeć - To była jej ulubiona rzecz. Nigdy się z nią nie rozstawała.

Czułem na sobie badawcze spojrzenie niskiego chłopaka, ale nie odwzajemniłem go.

- Twoja mama była tancerką?

Pokręciłem głową z lekkim uśmiechem. Rzeczywiście, mógł tak pomyśleć - medalik bowiem przedstawiał zastygłą w tańcu baletnicę.

- Nie, nie tancerką - odparłem - Akrobatką - widząc jego zaskoczone spojrzenie, tłumaczyłem dalej - Pracowała w cyrku. Wykonywała sztuczki na trapezie.

Miałem cztery lata, kiedy widziałem ją po raz ostatni, ale doskonale pamiętałem błysk świateł i jej zwinne ruchy, kiedy wręcz płynęła w powietrzu, przeskakując z jednego miejsca na drugie. Kochała to całym sercem i widać po niej było, jak promieniuje, kiedy posyłała całusy i ukłony w stronę oczarowanej widowni. Widać to po niej mam zamiłowanie do podbijania serc tłumów.

Nawet nie zauważyłem, że znów odpłynąłem, dopóki nie poczułem szorstkich palców Jongdae wciskających się pomiędzy moje, by móc dotknąć ozdoby mojej mamy. Znów leżał na moim ramieniu, z twarzą wyrażającą lekką melancholię.

- Co się z nią stało? - zapytał cicho, jakby chciał uszanować jej pamięć

Westchnąłem znowu, czując w sercu ukłucie. A co się mogło stać?

- Jej cyrk miał... problemy finansowe - kontynuowałem, licząc, że głos mi się jednak nie załamie - I to duże. Tracili na popularności, bilety się nie sprzedawały, ludzie odchodzili. Mama była jedną z ostatnich osób, które zostały. Ciężko ćwiczyła, by zachwycić publiczność i przyciągnąć ewentualnych inwestorów - przerwałem na chwilę, czując łzy wściekłości zbierające mi się pod powiekami - Podczas jednej z serii treningów zeskoczyła na siatkę, która miała ją chronić przed upadkiem. Niestety z braku pieniędzy nie była ona wymieniana ani konserwowana od dłuższego czasu i... i nie utrzymała jej ciężaru.

Odchyliłem głowę do tyłu, starając się nie zacząć płakać. Zrobiłem kilka długich wydechów, by się uspokoić i dokończyć.

- Skręcony kark. Śmierć na miejscu - podsumowałem, siląc się na spokojny ton - Mama była piękną kobietą i miała, cóż, duże powodzenie u mężczyzn - przełknąłem ślinę - Dlatego nikt nie był pewien, czyim byłem dzieckiem - wzruszyłem ramionami - Ciocia i wujek Moon przygarnęli mnie niedługo po tym, jak trafiłem do sierocińca. Dali mi wszystko, o czym mogłem marzyć, więc... - wzruszyłem ramionami jeszcze raz - Nigdy nie szukałem swojego biologicznego ojca.

Przed oczami miałem wciąż szeroko uśmiechniętą, drobną brunetkę, pochylającą się nade mną i mówiącą, że jest ze mnie bardzo dumna. Wiele razy przywoływałem w pamięci ten obraz i za każdym razem stwierdzałem ze smutkiem, że odziedziczyłem po niej jedynie oczy.

- Bardzo mi przykro z powodu twojej mamy - odezwał się Jongdae - Jesteś teraz z tego powodu smutny?

Znów odchyliłem lekko głowę, mrugając, by pozbyć się resztek łez.

- Nie - odparłem po chwili

Mój trener westchnął cicho, przytulając się do mnie mocno. Przez chwilę myślałem, że zasnął, ale wtedy poczułem, jak przerzuca prawą rękę i nogę nad moim brzuchem, by móc do mnie przywrzeć jak mały miś.

- Auć? - skomentowałem, kiedy prawie pozbawił mnie tym oddechu

Nim się obejrzałem, Jongdae siedział już na mnie, a nasze twarzy dzieliły marne centymetry. Wzdrygnąłem się na ten gwałtowny ruch. W takich momentach zapominam, że ten chudzielec potrafi się poruszać niewiarygodnie szybko.

- Mogę ci bardzo łatwo poprawić humor - wymruczał, rzucając mi jedno ze swoich nieodgadnionych spojrzeń spod gęstego wachlarza rzęs, na widok czego ciśnienie momentalnie skoczyło mi maksymalnie w górę

Prychnąłem z niedowierzaniem.

- Jesteś niemożliwy - syknąłem, kręcąc lekko głową

Jongdae uśmiechnął się złośliwie, niewyobrażalnie seksownie oblizując usta.

- Pamiętasz nasz pierwszy raz? - zapytał, szepcząc mi do ucha

Przełknąłem ciężko ślinę, starając się powstrzymać wszelkie cisnące mi się na usta westchnienia, kiedy chłopak zaczął się lekko kołysać w przód i w tył, ocierając się tym samym o moje ciało.

- Nawet mi nie przypominaj - udało mi się jakoś zmusić do użycia wręcz niezadowolonego tonu - To była jakaś porażka! Nie dość, że byliśmy w tej śmierdzącej szatni, to jeszcze tak mocno przycisnąłem cię do tych szafek, że zostały siniaki na pół pleców.

- Hmmmmm... - prawie zakrztusiłem się śliną, kiedy Jongdae niespodziewanie znów zamruczał mi prosto do ucha - Nie było wcale tak źle, Channie.

Tym razem nie potrafiłem powstrzymać zduszonego jęku.

- Mimo wszystko znacznie bardziej wolę, kiedy jesteś na górze - powiedziałem, mając dziwne wrażenie, że mój głos jest znacznie wyższy niż normalnie

Jongdae zaśmiał się cicho, skanując wzrokiem całą moją twarz i finalnie zatrzymując spojrzenie na moich oczach. Po plecach przebiegły mi ciarki, kiedy spojrzałem prosto w te dwie ciemne, niezbadane studnie.

- Dobrze, że się zgadzamy, Channie - mruknął, zanim wpił się zachłannie w moje usta

Miałem cichą nadzieję, że moja mama nie patrzyła wtedy na to, co wyprawialiśmy na tej łące.

>>>

- Nie zamierzałeś mi powiedzieć, prawda?

W zasadzie to nawet nie było pytanie, a nawet gdyby, odpowiedź nigdy by nie padła.

- Wiem, że minęło trochę czasu - spuściłem wzrok na ściskany w ręku bukiecik polnych kwiatów - I że pewnie nie cieszysz się na mój widok - uśmiechnąłem się delikatnie - Ale chciałem ci podziękować. Za wszystko. Za bycie moim upierdliwym trenerem, za krytykowanie mnie, za czepianie się mojej diety, techniki, stylu życia, moich jęków podczas seksu i w ogóle wszystkiego - mój uśmiech automatycznie stał się szerszy - Za bycie najcudowniejszym chłopakiem, jakiego mogłem sobie wymarzyć. Za te wspólne cztery lata.

Na chwilę zapadła cisza, przerywana jedynie delikatnym szumem drzew w tle. Westchnąłem ciężko, zastanawiając się, czy na pewno jestem w pełni zdrowy na umyśle, rozmawiając z kawałkiem kamienia. Prawdopodobnie tylko wmawiałem sobie, że osoba, której imię widnieje na jego powierzchni, w ogóle mnie słyszy. Czułem jednak, że muszę dokończyć tę ostatnią rozmowę, nawet jeśli był to tylko mój monolog.

Od śmierci Jongdae minęły dwa lata. Tyle właśnie potrzebowałem, by pogodzić się z jego stratą i zdobyć na odwiedzenie jego grobu.

Ten jeden dzień pamiętałem, jakby to było wczoraj. Cóż, trudno nie pamiętać dnia, w którym odbierało się piąty z rzędu puchar mistrza Korei w szermierce juniorów, tym samym pobijając swojego trenera, mistrza i wspaniałego chłopaka. Chłopaka, który, jak się później dowiedziałem, oglądał mnie ze łzami w oczach, by chwilę później zamknąć je na zawsze. Przyjaciele ciągle powtarzali mi, że uśmiechał się aż do końca i cieszył z mojego zwycięstwa bardziej niż ktokolwiek inny. Cóż, dobrze wiedzieć, że chociaż na końcu był ze mnie dumny.

Jak się okazało, Jongdae cierpiał na wrodzoną wadę serca. Jego choroba postępowała przez długie lata, dając o sobie znać tylko przy bardzo dużym wysiłku i stresie. To jej zawdzięczałem swoje pierwsze zwycięstwo nad Jongdae - dlatego wyglądał wtedy, jakby coś trafiło go w pierś. Mój ukochany oczywiście nic mi nie powiedział i znając go - nawet nie zamierzał. Lekarze twierdzili, iż to istny cud, że w ogóle przeżył więcej niż dwadzieścia lat. Podejrzewałem, że walczył z chorobą tylko po to, by móc zobaczyć, jak odbieram ten jeden puchar. Cały Dae.

- Chciałem ci powiedzieć, że wreszcie się ustatkowałem - kontynuowałem - Mam porządną pracę, dobrze się odżywiam, trenuję regularnie - obróciłem trzymany w rękach bukiet, wahając się przed wypowiedzeniem następnych słów - Mam też małego synka. Udało mi się adoptować Yixinga pół roku temu. Chciałbym, żebyś kiedyś go poznał, ale teraz jest chyba trochę za mały, żeby zabierać go na cmentarz - uśmiechnąłem się, wyobrażając sobie Jongdae, który pewnie wywracałby teraz oczami na moje długie ględzenie - Mam też żonę. To dobra kobieta. Bardzo dobra matka dla Yixinga. Nie łączy nas nic oprócz przyjaźni, więc nie musisz być zazdrosny - westchnąłem cicho - Pewnie martwi się teraz, gdzie podziewam się tak długo... Dlatego zaraz będę się zbierał.

Jeszcze raz przekręciłem w dłoniach mały bukiecik, w końcu decydując się położyć go na zimnej płycie.

- To dla ciebie - powiedziałem cicho - Najlepsze chwile zawsze spędzaliśmy na łące, więc... Pomyślałem, że to będzie ci mnie przypominać - spuściłem głowę, rumieniąc się delikatnie na myśl, że Jongdae pewnie wyśmiałby mój pomysł, ale ostatecznie podziękowałby za prezent i pocałował mnie lekko w policzek - Żegnaj, Jongdae - szepnąłem jeszcze, zanim odwróciłem się powoli i odszedłem.

~~~~~~~~

Smutno mi, że nikomu się nie podobały moje Sebaeki 😔 Ale te Chenchany mogą chociaż być? 😓

Wasza Kluseczka

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top