not really that bad

Na wszystko, co kolorowe i smakuje burgerami, skąd ona to cudeńko wytrzasnęła?! Gdyby auto nie należało do niej, pewnie bym przyniósł wytrych i je gwizdnął. Oczywiście jeździłbym nim przez jakiś czas, aż Impala nie wróciłaby do łask. Bo żeby było jasne: moje maleństwo jest najlepsze.

-- Dostałeś jakiegoś skurczu?-- dotarł do mnie głos, gdy przeciągle wpatrywałem się w jej własność.--Bierzesz jakieś leki uspokajające, co? Przedawkowałeś? Patrzysz tak od dłuższej chwili. A może to stres traumatyczny? Byłeś z tym u lekarza? Dean?

-- To dodge dart rocznik '70. Trzy biegowa manualna skrzynia, napęd na tył, dwu zaworowy cylinder o segmencie D--powiedziałem puszczając jej uwagi mimo uszu, nadal przyglądając się zafascynowany  samochodem.--Skąd go masz?

-Pół w spadku, pół kradziony, po wujku, kuzyna, ojca, dziadka, szwagra, piąta woda po kisielu,-- mówiąc, machnęła ręką-- Ale znał się na rzeczy.-Powiedziała na jednym wdechu otwierając drzwi pojazdu.

Parę sekund stałem analizując jej wypowiedz, próbując na darmo zrozumieć jej sens. Miała wujka, który...? Nie. Dziadka, szwagra, ojca? Cholera, chyba przepaliłem przewody.

Usiadłem na fotelu o skórzanej tapicerce, gdy Cynthia mnie ponagliła. Znam ją od niedawna, a denerwuje mnie jak diabli. Wolałem już Sama, który ulegał niczym mały, posłuszny szczeniaczek. Dawanie rozkazów, to moja działka. Ta mała niebieska małpa powinna się tego nauczyć.

Uspokoiły mnie dźwięki pracującego silnika, lecz nadal czegoś mi brakowało. Spojrzałem na dość stare radio i pytającym gestem na nie wskazałem. Gdy dziewczyna twierdząco kiwnęła głową nacisnąłem mały, magiczny guziczek.

A jeszcze bardziej magiczne było to, co wydobyło się z głośników. Gitary. Perkusja. Genialny głos Angusa Younga. Z trudem powstrzymywałem się, by do niego nie dołączyć.

-- Słuchasz AC/DC?-- Zapytałem.

--Jedni słuchają One Direction, drudzy dobrej muzyki.-- Odparła całkowicie szczerze. Przyznaję ma dziewczyna dobry gust, nie tylko do samochodów, ale także do muzyki. Plusuje ładnym... i seksownym cieniem, choć to nie zmienia faktu, że jest jak wrzód na tyłku.

Zauważyłem jak delikatnie porusza ustami.

Cause it's gettin' me high

Forget the hearse 'cause I never die

I got nine lives

Cat's eyes

Abusin' every one of them and running wild

Zacząłem śpiewać razem z nią. Chociaż nie wiem, czy można to nazwać śpiewem. Darliśmy się, jak wilkołaki w pełni księżyca.
Gdy piosenka dobiegła końca, a samochód się zatrzymał przy jakimś motelu,  śmialiśmy się, jak wariaci. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek zareagowałam w taki sposób na integrowanie się z muzyką.

--Anielski głos.--Wyszczerzyła się.

--Gdybyś słyszała Castiela... -- Otworzyłem w pamięci chwilę spędzone z przeklętym aniołem i nasze pijackie karaoke w przydrożnym barze. Tamten dzień zaliczam do udanych i nie chodzi tu o to, że Castiel prawie stracił dziewictwo z jakąś prostytutką. Muszę z nim pogadać, o nadużywaniu anielskiej mocy, bo nie zawsze wychodzi mu to na dobre.

--Kim jest Castiel?-- zapytała lecz nie dane było mi odpowiedzieć-- Czekaj! Nic nie mów-wydarła mi się do ucha--To ten twój chłopak? Rufus mówił mi o tym i o tamtym.- Zachichotała, a ja wytrzeszczyłem na nią oczy. Dziewczynę chyba Bóg opuścił skoro mówi o takich rzeczach.
Kiedy już miałem zamiar bronić swoją dumę zadzwonił mój telefon.
Z wielką trudnością odszukałem go w kieszeniach jeansów i spojrzałem na wyświetlacz.

Sam.

Trzy dni. Tyle minęło, gdy ostatnio rozmawialiśmy. Korekta- kłóciliśmy się. Mówił ostatnie słowa takim tonem, jakbyśmy mieli nie spotkać nigdy więcej. Dlaczego dzwoni po tak krótkim czasie?

Cynthia zerknęła na mnie podejrzliwie, na co ja uśmiechnąłem się sztucznie. Nie miałem ochoty rozmawiać z nią o swoich problemach. Mój świat porusza się zbyt szybko i płonie zbyt jasno.

Na szczęście była w miarę inteligentną kobietą by zrozumieć aluzję.
Usłyszałem dźwięk zatrzaskiwania drzwi. Gdy wyszedłem z auta dotarł do mnie jej głos.

A raczej rozkazy.

Kolejne.

Jeszcze bardziej wkurzające.

-- Zakwateruj nas. Ja pójdę po jakieś żarcie.

Zacisnąłem szczękę by nie zwrócić jej uwagi.
 Toż to cholerne babsko!

Jak tak będzie to ja nie wytrzymam.

Rzuciła we mnie moim plecakiem, które przed przyjazdem zabraliśmy z mojego auta, do którego się nie przyznaję. Ruszyłem w stronę recepcji. Przy biurku, które było przyozdobione dziurami od papierosa, siedziała stara kobieta z siwymi włosami i marszczeniami na swojej skórze liczniejszymi niże te, które są na rodzynce.

-- Dzień dobry, chciałbym pokój dla dwóch osób.

Staruszka podniosła głowę, którą przed chwilą miała zwieszoną nad jakimś czasopismem.

--Pokój z widokiem na morze, czy góry?--Jej zielone oczy przeskanowały mnie niczym skaner i bez jakiegokolwiek wyrazu twarzy zaczęła szybko mrugać.

Nie za bardzo rozumiałem ironii kobiety, ponieważ po pierwsze przestrzeń,  która nas otaczała, była żwirem i mieszanką piachu. Cholerna Dakota Północna. Kilka pomylonych sklepów z jedną stacją benzynową, (jestem pewien, że to właśnie tam Cynthia poszła po żarcie), ja przepraszam bardzo, ale do krówki nędzy gdzie ona ma tu morze?!

--Wy młodzi, jesteście tacy drętwi...-Zamruczała pod nosem, na co przysięgam strzeliłbym jej w łeb. Czy wszystkie kobiety muszą doprowadzać mnie do szału?-- Jaki pokój sobie życzysz kochanieńki?

--Dwuosobowy. Mówiłem już-- Wywróciła oczami.

--Uspokój się, to nie wyścigi! Łoże małżeńskie?

--Nie.--Lekko przerażony, zaprzeczyłem ruchem głowy.

--I tak byś nie dostał, bo nie ma.--Westchnąłem i odebrałem kluczyki z dziwnym breloczkiem. Pokój z numerem 67 kojarzył mi się z dziecinką. Gdy tylko wrócę z polowania, od razu zabieram się za dalszą naprawę.

~~

Gdy szalona dziewczyna wróciła do pokoju z dwiema, ciężkimi reklamówkami, nawet nie pofatygowałem się by jej pomóc. Przecież w tych czasach każda płeć piękna to feministka.

Najchętniej obejrzałbym porno, albo poszedł do klubu ze striptizem. Niestety na moje nieszczęście jest ze mną Cynthia, przez którą czułbym się nieco nieswojo. Jeśli byłaby facetem, miała czterdzieści lat, lub posiadała skrzydła, nic by mnie nie powstrzymywało. Chyba...

Dzień, w którym Cass oglądał dostawcę pizzy i nianię przejdzie do historii. To były niesamowite czasy. Sam bez duszy, dziadek, polowanie na wampiry i lekko zagubiony boski posłaniec. Brzmi świetnie. Ale nie do końca tak było.  Zachowanie Sammy'ego było niepokojące, w dodatku te tajemnice. To okropne, jak pewne piękne momenty zmieniają się pod wpływem paru niepasujących szczegółów.  To tak, jakby zmieszać keczup z bitą śmietaną.

--Nad czym tak rozkminiasz?--Moje myślenie przerwała niebiesko włosa, rzucając we mnie chipsami i butelką z piwem.

--Dzięki.-Uśmiechnąłem się. Zignorowałem  pytanie, otworzyłem alkohol i zacząłem się delektować. Właśnie tak widzę swoje niebo. Ja, porno, piwo i od czasu do czasu widok rodziców, Sama, czy Bobby'ego. Nie pogardziłbym nawet, gdyby wszystko działo się w Impali.

--Chcesz placek?

--Placek?! No pewnie!--Entuzjastycznie do niej podszedłem, gdy usłyszałem nazwę pokarmu i sensu mojego życia. 

--Dziecko się cieszy.--Starała się mówić jak do bobasa, lecz jakoś jej to nie wyszło. Spojrzałem na nią rozbawiony i wyrwałem z dłoni placek.

--Ej to nie tylko dla ciebie!--Krzyknęła.

--Trzeba było kupić dwa.--Wzruszyłem ramionami i odpakowałem zawiniątko.

--Wcale bym nie wzięła tej bomby kalorycznej, gdyby były babeczki!--Oburzona weszła do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi.

--Ta bo bardzo różnią się od placka...-Powiedziałam bardziej do siebie niż do niej.

Potwierdzam, to będzie ciężki tydzień.










Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top