✹ capítulo once ✹

Ta przerwa była zdecydowanie zbyt długa, ponieważ ten rozdział miał być znacznie dłuższy... ale pomimo tego, że mam pomysł na to wszystko, tak okropnie i powoli mi się go pisało, że postanowiłam to przerwać w odpowiednim momencie.

Jest on całkowicie do dupy, według mnie, a następna część tej sytuacji musi być na znacznie lepszym poziomie, tak abym była zadowolona sama z siebie... Dlatego zostało to przerwane wtedy, kiedy zostało...

Przepraszam... ale liczę na Wasze szczere opinie i komentarze! Co mnie niewyobrażalnie motywuje do tego by być lepszą...

Love



Jej ciężki i płytki oddech echem  roznosił się po pustym korytarzu domu. Ciągle opierając się o drzwi, czuła jak jej serce chce rozwalić klatkę piersiową, wyskoczyć z niej i już nie wrócić na swoje miejsce. Nagle zrobiło się jej gorąco i niekontrolowanie zaczęła mrugać powiekami w przyspieszonym tempie. Nie była pewna czy to wynik stresu, czy może widoku osoby stojącej za drewnianą powierzchnią. Prowadziła zaciętą walkę w głowie odnośnie tego co powinna zrobić w tym momencie. Otworzyć, nie otworzyć? Wysłuchać, zignorować? Powiedzieć, co myśli?

To wszystko było tak cholernie trudne i niezrozumiałe dla jej nastoletniego umysłu i serca.

Jej rozmyślenia i wahania, przerwało lekkie, podwójne pukanie do drzwi, które sprawiło, że podskoczyła w miejscu, a jej serce, o ile to możliwe, przyspieszyło jeszcze bardziej. Starając się zachowywać się jak najciszej, mimowolnie przyłożyła ucho do drzwi i mocno przygryzła wargi.

— Karol, proszę porozmawiajmy. — Jego przytłumiony głos był niemalże błagalny. — Otwórz drzwi.

Na te słowa odskoczyła od nich jak poparzona, mając wrażenie, że nie będzie tam bezpieczna. Zdenerwowana chwyciła za swoje włosy, próbując się jakoś uspokoić, bezustannie kłócąc się sama ze sobą. Czuła, jaka susza panuje w jej przełyku, przez co nie była w stanie wydusić nawet słowa. Wariacko próbowała uspokoić swoje ciało i dojść do jakiegoś rozsądnego wyjścia. Biła się z myślami, tracąc rachubę czasu i pustym wzrokiem wpatrując się w brązowe drzwi. W końcu zrezygnowana, spuściła ręce wzdłuż swojego ciała i wzięła głęboki wdech, który miał choć trochę oczyścić jej umysł.

— Raz kozie śmierć — szepnęła ledwo słyszalnie do siebie i natychmiast odwróciła się w stronę wielkiego lustra, które znajdowało się po jej prawej stronie.

Nieznacznie skrzywiła się widząc swój wygląd, lekko zaczerwienioną twarz i drżące kolana. Cichy jęk opuścił jej wargi, a w tym samym czasie chwyciła za gumkę znajdującą się na jej włosach, którą sprawnie ściągnęła. Jedyne czego najbardziej nie mogłaby znieść w tym momencie, to to, że szatyn mógłby bez skrępowania patrzeć na jej wyeksponowane uszy, na punkcie, których miała ogromny kompleks. Wszystko inne była w stanie znieść. Nawet wielkie wory pod oczami i kilka nie przykrytych krost. Byleby nikt nie patrzył na jej, w jej mniemaniu, okropne uszy.

W końcu odwróciła wzrok od swojego marnego odbicia i zwróciła się w stronę drzwi, ostatni raz biorąc głęboki wdech i na chwilę przymykając swoje powieki.

— Dasz radę, Karol — rzuciła cicho pod nosem i już z większą pewnością otworzyła na powrót oczy.

Nie chcąc się rozmyśleć, po prostu zrobiła dwa kroki do przodu i ponownie chwyciła klamkę, którą pociągnęła do siebie. Jej wzrok od razu padł na postać mężczyzny, który opierał się ramieniem o werandę, stojąc tyłem do niej. Bez skrępowania zawiesiła wzrok na jego szerokich barkach okrytych skórzaną kurtką. Następnie zjechała na jego wąską talię, żeby dalej zjechać na pośladki okryte czarnymi, modelowanymi spodniami, które były idealnie wyeksponowane. Mimowolnie zacisnęła swoje wargi, zatrzymując na nich swój wzrok trochę dłużej niż powinna. Od zawsze wiedziała, że jego pośladki są dobre, ale teraz gdy mogła spojrzeć na nie z tak bliskiej odległości, wreszcie mogła być tego pewna.

On natomiast leniwie odwrócił głowę przez ramię i ze spóźnionym refleksem spojrzał na dziewczynę stojącą w progu. Pogrążony w myślach, nie usłyszał nawet gdy otworzyła drzwi, przez co lekko zaskoczony, jak poparzony odwrócił się w jej stronę, tym samym sprawiając, że i ona również została wyrwana z transu. Przerażona tym, że chłopak mógł zobaczyć, co tak naprawdę obserwuje, niemożliwie się zaczerwieniła i odwróciła swój wzrok, patrząc na wszystko tylko nie na niego.

— Wreszcie... — westchnął cicho i zrobił jeden niepewny krok w jej stronę, uważnie obserwując jej reakcję.

— Um, cześć Ruggi? — sapnęła cicho, niepewnie spoglądając na jego twarz i nie wiedząc, jak powinna zachować się dalej, zaczęła bawić się rękawem swojej za dużej bluzy.

— Kar... — zaczął cicho, jednak od razu mu przerwała.

— Czego tu szukasz? — rzuciła nieznacznie pewniej niż poprzednio, czując, jak wszystkie prawidłowe emocje powoli powracają do jej ciała. — Wiesz, jestem nieco zajęta.

— Chciałem pogadać — powiedział niepewnie, pierwszy raz czując się tak w jej towarzystwie i szybko schował drżące dłonie do kieszeni spodni.

Miał wrażenie, że tym razem to ona miała przewagę w ich rozmowie, relacji i kompletnie nie wiedział, jak powinien się właśnie zachować. Wiedział, że teraz on może jedynie przepraszać i oczekiwać jej łaski. Nie cierpiał tego, lecz czuł że jest na to gotowy.

— Przeprosić... — kontynuował cicho, spuszczając wzrok na buty, kątem oka zauważając jej urocze kapcie, co spowodowało jego mimowolny, lekki uśmiech. — Zobaczyć cię, Cnotko — zakończył dobitnie i pewnie, unosząc głowę i wbijając swoje przeszywające spojrzenie w jej tęczówki.

Szatynka niemalże od razu zachłysnęła się powietrzem, czując jak jeszcze bardziej się czerwieni na jego słowa, jak i przezwisko, którym ją obdarował. Mocniej zacisnęła dłoń na metalowej klamcę, próbując kolejny już raz uspokoić swoje kołaczące się serce.

— Widzieliśmy — odchrząknęła głośno, czując niewyobrażalną suchość w gardle — widzieliśmy się trzy dni temu...

— To zdecydowanie za długo — szepnął pewny swoich słów, nieświadomie bombardując ją swoim twardym spojrzeniem.

— To zdecydowanie nie tylko z mojej winy — sapnęła pod nosem, próbując uciec przed jego ciężarem, czując jak dłonie pocą jej się coraz bardziej.

— Karol, ja wiem — niemalże pisnął błagalnie, prawie niwelując odległość między nimi i zdenerwowany wplątał palce w swoje pokręcone włosy. — Ja wiem, że to w większości moja wina. Wiem, że powinien cię wysłuchać, nie wysuwać pochopnych wniosków... Daj mi to naprawić — powiedział cicho, ale w każdym słowie dało wyczuć się jego emocje.

Strach, smutek, złość, bezradność... chęć naprawy.

W teatralny sposób złożył ręce, jak do modlitwy, gotowy by kleknąć i na kolanach błagać ją chociaż o rozmowę. Przytłaczał ją swoim szczerym spojrzeniem, którego nie była w stanie znieść, a przede wszystkim utrzymać twardej i bezwzględnej postawy. Nie myślała, że właśnie tak to będzie wyglądać.

— Ruggero, ja nie wiem... — Odwróciła głowę w bok, nie mogąc znieść jego czekoladowych tęczówek, patrzących na nią w ten sposób.

— Karol, ale ja wiem — szybko się zerwał i bez namysłu chwycił jej wolną dłoń, pragnąc na powrót poczuć jej ciepło, za którym tak tęsknił.

Pragnął, aby wszystko wróciło do normy. Po tych kilku miesiącach nie był w stanie wyobrazić sobie swojego życia bez jej udziału w nim, dlatego czuł, że był w stanie zrobić naprawdę wiele dla niej; aby to powróciło.

— Porozmawiajmy, Śliczna. — Kciukiem pogładził wierzch jej dłoni, po czym mocniej ją ścisnął, niemo próbując naprowadzić ją na odpowiednią decyzję.

Jego dotyk na jej skórze, sprawił że już całkowicie straciła ona głowę i zdolność racjonalnego myślenia. Jedyne na czym potrafiła się skupić były jego palce, jego ciepło, jego obecność. Musiała przyznać przed samą sobą, że te kilka dni bez kontaktu z nim były cholernie ciężkie, ale nigdy nie przyznałaby się do tego przed nim. Nie dałaby mu tej satysfakcji.

— Wejdź — sapnęła ledwo słyszalnie, sama nie wiedząc, kiedy to słowo padło z jej ust.

Lecz gdy ujrzała iskierki, które zapaliły się w jego oczach, dopiero wtedy dotarło do niej, że cokolwiek powiedziała. Sprawiło to zdziwienie na jej twarzy, a strach ją sparaliżował.

To się działo. A gdy szatyn minął ją w progu, wchodząc do środka i pozostawiając po sobie zapach swoich perfum, dotarło do niej, że już nie ma odwrotu, a co ma być, to będzie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top