❋ capítulo sesenta y uno ❋

— Karol. — Usłyszała swoje imię po dość długim czasie, kiedy Agustin kazał im pozostać i usiąść na jakiś krzesłach w oczekiwaniu na szatyna, który jak najszybciej miał się ogarnąć.

Upłynął on na rozmowie i wyrażaniu swojego podekscytowania tym, co miało jeszcze niedawno miejsce. Arena była już pusta, jedynie pracownicy trasy krążyli gdzieniegdzie, ale dalej dało się wyczuć w powietrzu te wszystkie emocje. To było coś naprawdę niesamowitego. Karol szybko odwróciła się w stronę skąd dobiegał głos i widząc Pasquarelliego, niewiele myśląc, od razu ruszyła w jego stronę. Z wielką radością rzuciła się w jego ramiona, obejmując jego szyję, a z jej oczu mimowolnie zaczęły lecieć łzy.

— Tak bardzo ci dziękuję za szansę zobaczenia tego na żywo — powiedziała szeptem i schowała swoją twarz w zagłębieniu jego szyi.

— Hej, hej, spokojnie. To nic wielkiego — odpowiedział nieco rozbawiony i objął ją wokół talii, aby zatrzymać ją przy sobie trochę dłużej.

— To jest coś ogromnego, Ruggi — rzuciła smętnie, a palce zatopiła w króciutkich włosach na tyle jego głowy.

— Cieszy mnie twoje szczęście, Karol — odpowiedział również cicho, po czym złożył krótki pocałunek na jej skroni. — Co powiesz na to, żeby pójść gdzieś, gdzie będziemy mogli porozmawiać na spokojnie i w ciszy? — spytał, lekko się krzywiąc, gdy do jego uszu kolejny raz dotarł głośny dźwięk wydany przez ekipę sprzątającą.

— Myślę, że to dobry pomysł — szepnęła, po czym leniwie odsunęła się od chłopaka. — Ale gdzie? O tej porze rzadko, co będzie otwarte.

— Chodziło mi o miejsce, gdzie będziemy mieli spokój od ludzi i moich fanów — rzucił z cwanym uśmiechem.

— To znaczy?

— Chodźmy do mnie, wypijemy coś ciepłego i pogadamy — odpowiedział cicho i chwycił jej rękę.

— Co masz na myśli? — zapytała lekko zaniepokojona i niepewna, uważnie skanując jego twarz.

— Chodźmy do mojego pokoju hotelowego, Cnotko.

— Czy to jest dobry pomysł? — Spojrzała na niego lekko zawstydzona, nie będąc przekonana do tego, trochę szalonego, pomysłu.

— Najlepszy. — Puścił jej oczko i nie czekając na jej reakcje pociągnął ją w stronę wyjścia, z którego najbliżej i najbezpieczniej jest do hotelu, w którym zatrzymał się Włoch.

— Kawa, herbata, kakao? — zapytał chłopak, gdy tylko doszli do jego pokoju hotelowego i zdążyli się już rozgościć.

Dziewczyna rozejrzała się po apartamencie i zajęła miejsce w jednym z foteli znajdujących się naprzeciwko łóżka. Natomiast szatyn podszedł do krótkiego blatu, który robił za mini kuchnie i nastawił wodę w czajniku.

— Zwarzając na to, że jest po dwudziestej pierwszej, to raczej kawa odpada — powiedziała rozbawiona i posłała mu krótkie spojrzenie. — Nawet za nią nie przepadam.

— Czyli? Herbata, kakao? — zapytał rozbawiony i lekko pokręcił głową, przygotowując w tym czasie dwa kubki dla ich dwójki.

— A jak myślisz? — spytała zaczepnie, mając nadzieję, że niedługo straci swoją cierpliwość.

— Kakao dla małej, niegrzecznej dziewczynki? — Odwrócił się przodem do niej i posłał jej figlarny uśmiech, opierając się tyłem o blat.

— Strzał w dziesiątkę, Ruggi — powiedziała cicho, onieśmielona jego uważnym spojrzeniem.

— Ale jest pewien problem... — rzucił cicho i wolnym krokiem zaczął iść w jej kierunku.

— Jaki? — zapytała lekko drżącym głosem, nie spuszczając spojrzenia z jego twarzy.

— Nie mam mleka — szepnął, gdy znalazł się tuż koło niej, a swoje dłonie umieścił na podłokietnikach fotela, w którym siedziała.

Karol czując jego baczny wzrok i widząc zaczepny uśmiech, przełknęła głośno ślinę i mimowolnie zaczęła się pod nim kurczyć. Szatyn zaczął coraz bardziej się nachylać, zbliżając swoją twarz do jej, nie przestając się uśmiechać.

— Um, to tak — powiedziała ledwo słyszalnie i poprawiła się na fotelu.

Głośno odchrząknęła, pragnąc, aby to uczucie, które budzi się w jej ciele, jak najszybciej odeszło. Czuła, jak z każdym jego ruchem i oddechem robi jej się coraz cieplej, a na policzki wkrada się niepożądana czerwień.

— Może być herbata — sapnęła nie będąc w stanie już normalnie oddychać.

Ruggero rozbawiony jej reakcją na to wszystko, postanowił odpuścić. Wyprostował się z szerokim uśmiechem.

— Herbata dla pięknej pani — powiedział zaczepnie i wrócił do poprzedniej pozycji i przygotowania napoi.

— Wiesz, Ruggi — odezwała cicho po około trzech godzinach, spędzonych na luźnej rozmowie. — Chyba muszę się już zbierać do domu — dokończyła i posłała mu lekki uśmiech.

— Karol, jest po północy... — rzucił niechętnie i odstawił kubek na blat szklanego stolika.

— No właśnie, dlatego powinnam się zbierać. Jutro masz koncert i musisz się wyspać — powiedziała niewinnie i natychmiast zerwała się na równe nogi.

Szatyn widząc to, natychmiast zrobił to samo i stanął przed nią, zagradzając jej drogę.

— Dalej nie znudziła ci się wizja zabawy w moją mamusie? — spytał cicho i zaczepnie, delikatnie pochylając się nad jej twarzą.

— Ruggero... — sapnęła onieśmielona i położyła swoją dłoń na jego klatce piersiowej, chcąc zwiększyć odległość między nimi, i spuściła głowę. — Muszę iść.

— Karol, twój dom jest na drugim końcu miasta! Nie puszczę cię o tej godzinie samej! — rzucił lekko poddenerwowany, nie dając się odsunąć.

— To co ja niby mam zrobić? — zapytała również zdenerwowana i podniosła swój zły wzrok na niego.

— Zostań tutaj — powiedział, jak gdyby nigdy nic i przybrał swoją rozluźnioną postawę, jakby te słowa były dla niego niczym.

Ona natomiast czuła wybuch kumulujących się w niej emocji. W jednej sekundzie zrobiło się jej gorąco, aby zaraz jej ciało oblał zimny pot.

— I jak ty, to sobie niby wyobrażasz? — zapytała lekko oburzona i nerwowo zaczęła bawić się swoimi drżącymi palcami.

— Normalnie — rzucił i wzruszył swoimi ramionami. — Zostaniesz tutaj i pójdziesz spać.

— Gdzie?! — Oburzona rozejrzała się po pokoju, rękami wskazując całą jego powierzchnię.

— O tutaj — powiedział normalnym głosem i szybkim krokiem podszedł do swojego łóżka, dłonią wskazując na jedną jego połowę.

— A ty?

— O tutaj. — Szybko obszedł łóżko dookoła i wskazał na drugą jego część.

— Chyba sobie żartujesz — rzuciła, tracąc całkowicie siły do tej małej sprzeczki.

— Nie — powiedział stanowczo i ponownie utkwił w niej swoje spojrzenie.

— Ugh, jesteś upierdliwy. — Wywróciła oczami, nie mogąc już wytrzymać tego, jaki jest uparty. — Dzwonię po brata — sapnęła i gorączkowo zaczęła szukać swojego telefonu w małej torebce.

Chłopak jedynie głośno wypuścił powietrze, po czym zrezygnowany schował ręce do kieszenie swoich dresowych spodni. Karol natomiast szybko wybrała numer do swojego brata i nerwowo krążyła po pokoju, coraz bardziej denerwując się z każdym usłyszanym sygnałem.

— Cholera jasna! Nie odbiera — rzuciła wściekła i z dużą siłą wrzuciła swój telefon do torby, gorączkowo zastanawiając się, co powinna teraz zrobić.

Na usta szatyna natomiast wpłynął ledwo widoczny uśmiech. Nie potrafił ukryć zadowolenia takim obrotem sprawy.

— Czyli? — Przeciągnął słowo i spojrzał na nią wyczekująco, ruszając w jej stronę.

— Czyli nic nie mów — powiedziała cicho zła.

Złapała się za głowę, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało i próbując wpaść na jakieś racjonalne wyjście.

— Karol, czego się boisz? — zapytał zaciekawiony oraz spokojny i podszedł bliżej, dłonią łapiąc ją za ramię i opuszczając je w dół.

— Niczego — rzuciła sfrustrowana i odeszła kilka kroków od niego.

— Co siedzi w tej twojej główce, Cnotko? — szepnął zaczepnie i ponownie się do niej zbliżył z lekkim uśmiechem.

— Nic, Ruggero — odpowiedziała zrezygnowana i głośno wypuściła powietrze z płuc, tracąc siły i cierpliwość.

— To zostań — powiedział cicho i zdjął z jej ramienia torebkę, kładąc ją na jedną z szafek.

— Ugh, dobra.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top