❋ capítulo noventa y seis ❋

— Świetny koncert — szepnęła z lekkim uśmiechem coraz bardziej zbliżając się do chłopaka opartego o ścianę tuż koło tylnych drzwi, który swój wzrok miał utkwiony w ekranie telefonu i gorączkowo coś na nim pisał, dopóki nie dotarł do niego jej cichy głos.

Natychmiast schował smartfon do tylnej kieszeni swoich czarnych spodni i również posłał jej uśmiech, ciesząc się, gdy usłyszał te słowa. Uważnie ją obserwował dostrzegając, że jej policzki są uroczo zarumienione, a oddech urywany, przez co jego umysł zaatakowały pytania, czym spowodowany jest jej stan. Czy właśnie minionym koncertem, podczas którego potrafiła doznać wielu emocji, czy może w jej głowie wciąż siedziała myśl z sytuacji, jaka miała miejsce tuż przed występem, przez co jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.

— Widziałaś coś w ogóle z tego tyłu? — spytał ironicznie, gdy stanęła tuż przed nim i odbił się od ściany, prostując się.

— Nie bądź opryskliwy. — Wywróciła oczami i szybko spuściła swój wzrok, drżącą dłonią zakładając niesforne włosy za ucho.

— Po prostu nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nie mogłaś stanąć przed sceną, tylko siedziałaś gdzieś z tyłu — sapnął zniesmaczony i zacmokał cicho, przybliżając się do niej.

— Dlaczego tak bardzo ci to przeszkadza? — spytała cicho i odwróciła głowę w bok, zakładając ręce na wysokości klatki piersiowej, zirytowana już jego upierdliwą postawą.

— Bo chciałem mieć cię blisko — szepnął wprost do jej ucha, gdy się nad nią nachylił i chwilowo zaciągnął się zapachem jej urzekającego szamponu, mając nadzieję, że ona tego nie zauważy.

— O czym chciałeś porozmawiać? — Odsunęła się od niego nieznacznie, zwiększając odległość między nimi, ponieważ nagle poczuła, że w pomieszczeniu zrobiło się zdecydowanie zbyt duszno, a jej ciało oblał zimny pot.

— Nie tutaj — żąchnął zrezygnowany i niechętnie się od niej odsunął, prostując się i przebiegając spojrzeniem po zatłoczonym korytarzu.

— To dlaczego nie pojedziemy do hotelu? — spytała podirytowana i nie kontrolując się, tupnęła nogą oraz zmierzyła go ostrym spojrzeniem.

— Czy możesz przestać zadawać pytania? — warknął przez zęby, dalej obserwując kręcących się ludzi i stanowczo chwycił jej ramię.

Zdziwiona tym ruchem, mimowolnie pisnęła i obdarowała go zaskoczonym spojrzeniem.

— Możesz przestać być taki tajemniczy? — sapnęła i spróbowała wyrwać swoje ramię, lecz sprawiło to jedynie, że mocniej zacisnął na nim swoje palce.

— Czy to źle, że chcę mieć dla ciebie niespodziankę? — spytał zrezygnowany i wreszcie spojrzał w jej oczy, swoimi wyrażając wręcz błaganie.

— Nie lubię niespodzianek — powiedziała cicho i spuściła swój wzrok na czubki butów.

— Spędź ze mną miły czas — szepnął, ponownie się nad nią nachylając i złożył na jej czole przelotny pocałunek, pilnując, aby nikt nie był w stanie tego zauważyć.

— Chodźmy — odpowiedziała skruszona i spojrzała na niego wyczekująco, chcąc aby zaczął prowadzić, ponieważ ona nie miała pojęcia co robić.

Swoją rękę przeniósł z jej ramienia na dłoń, która delikatnie musnął, a następnie chwycił i ruszył szybko do wyjścia, ciągnąc ją za sobą. Dziękował w myślach, że tylne wejście z areny nie jest w żaden sposób widoczne dla fanów stojących za ogrodzoniem i czekających na swojego idola, przez co wcale nie musiał ukrywać się z nastolatką.

Gdy tylko we dwójkę opuścili arenę, przez ich oczami ukazał się postawny mężczyzna oparty, o maskę czarnego samochodu, w którym wszystkie szyby były przyciemniane. Karol, obserwując go, z każdą mijaną sekundą miała wrażenie, że skądś kojarzy tego człowieka, ale nie mogła w żaden sposób przypomnieć sobie skąd.

— Thiago — rzucił przyjaźnie szatyn i posłał mężczyźnie uśmiech, na co on natychmiast się wyprostował i wygładził swoją koszulę.

Nastolatka słysząc jego imię od razu zrozumiała skąd kojarzy tego faceta i przypominając sobie spotkanie z nim, delikatnie zmarszczyła swój nos, z trudem powstrzymując się, aby ponownie nie pokazać mu języka.

— Słucham, Panie Pasquarelli — odpowiedział poważnie, nie spuszczając wzroku z szatyna, nawet kątem oka nie patrząc na dziewczynę.

— Daj kluczyki. Dziś jadę sam. — Podszedł sprawnie do niego, ani na chwilę nie puszczając jej dłoni, a drugą ze swoich rąk wyciągnął w stronę ochroniarza.

— Oczywiście — powiedział niepewnie Thiago, patrząc sceptycznie na swojego szefa i sięgając do tylnej kieszeni spodni, z której wyciągnął kluczyki, a następnie podał je chłopakowi.

— Wsiadaj — rzucił Ruggero, nie obdarzając jej nawet krótkim spojrzeniem i otworzył drzwi od strony pasażera, gestem dłoni zapraszając ją do środka.

Lekko zdziwiona posłała mu pytające spojrzenie, jednak gdy nie otrzymała żadnej odpowiedzi, pilnując aby spódniczka niechcianie jej się nie podwinęła, ostrożnie wsiadła do auta, czując się nieco nieswojo, gdy szatyn zamknął za nią drzwi. Bo właśnie teraz dotarło do niej, że pierwszy raz będzie z nim sam na sam na tak małej powierzchni i szczerze nie wiedziała, czego może się teraz spodziewać. Mimowolnie jej oddech przyspieszył, a dłonie zaczęły się pocić, gdy mocno zaciskała je na skórzanym fotelu.

Gdy Włoch zajął miejsce na fotelu koło niej i posłał jej tajemniczy uśmiech, podczas odpalania samochodu, nie poczuła się wcale lepiej. Ona chciała po prostu w tym dniu wrócić do hotelu i zamknąć się w pokoju, aby odpocząć od ludzi, ale chłopak ewidentnie miał co do tego wieczoru nieco inne plany, co jej nie pocieszało.

— Gdzie jedziemy? — spytała nie mogąc się powstrzymać i nie zdarzając ugryźć się w język.

Po prostu nic nie mogła poradzić na to, że była okropnie ciekawską osobą. Przez kilka dobrych chwil, gdy chłopak wyjeżdżał spod areny, nie otrzymała żadnej odpowiedzi, przez co kolejny raz przeklinała się za swoją głupotę i wiedząc, że spartoliła sprawę. Mocno przygryzła swoją wargę, chcąc powstrzymać emocje, jakie tragały jej ciałem, ale z trudem jej się to udawało.

— Skoro ciągle zadajesz pytania — rzucił cicho szatyn, ciągle skupiony na drodze, nie odrywając od niej wzroku nawet na sekundę. — To teraz moja kolej na jedno.

— Pytaj — powiedziała, oddychając z ulgą, gdy szatyn postanowił się jednak do niej odezwać.

Swój wzrok ciągle miała utkwiony w swoich mocno ściśniętych kolanach i nie wiedząc czemu, obawiała się go unieść.

— Dlaczego nie powiedziałaś mi o swoich urodzinach, Cnotko? — sapnął sarkastycznie, akcentując ostatnie słowo i wreszcie postanowił na nią spojrzeć, przeszywając ją swoim ciemnym spojrzeniem na wskroś, sprawiając, że oddech ugrzęzł jej w gardle.







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top