❋ capítulo noventa y cuatro ❋




— Dlaczego nie możesz skorzystać z tego, że dzięki przepustce możesz spędzić koncert w pierwszym rzędzie? — spytał już podirytowany rozmową, a w tym samym czasie zarzucał na ramiona czarną marynarkę, wzrok mając utkwiony w swoim odbiciu w lustrze, kątem oka obserwując dziewczynę, siedzącą na kanapie za nim i dalej dochodzącą do siebie po ich wcześniejszej zabawie.

Na jego wargi wkradł się mimowolny, lekki uśmiech, gdy obserwował jej rozbiegane spojrzenie i wciąż drżące dłonie.

— Dlaczego nie możesz zrozumieć, że chcę skorzystać z biletu, którym obdarował mnie tata, ponieważ wiem, że wydał na niego dość spore pieniądze? — mruknęła również lekko zirytownana i wreszcie podniosła swój wzrok na chłopaka, że teraz w szklanej powierzchni, ich spojrzenia się skrzyżowały. — Nie cenisz się zbyt tanio — prychnęła i ponownie opadła na oparcie kanapy.

— Ale w ten sposób nie będę mógł na ciebie patrzeć — rzucił, udając smutek i prędko odwrócił się w jej stronę, opierając się o blat i będąc już gotowym do występu, do którego zostało kilka minut.

— I tak będziesz zbyt zajęty śpiewaniem, tańczeniem i rozpalaniem innych fanek — fuknęła pod nosem i wywróciła oczami, mocniej ściskając dłonie na krawędzi sofy.

Szatyn na te słowa momentalnie się zerwał i w sekundzie znalazł się przed dziewczyną, ponownie się nachylając i sprawiając, że jej oddech się zatrzymał, a oczy powiększyły dwa razy.

— Na razie rozpaliłem jedną i w pełni mnie to satysfakcjonuje — szepnął tuż do jej ucha, a jedną z dłoni, ponownie, subtelnie przejechał po jej łechtaczce, przez materiał spódnicy, co sprawiło, że dziewczyna poczuła jak spuchnięta ona jest.

Głośno wciągnęła powietrze, nie będąc przygotowana na kolejny taki ruch i mimowolnie przymknęła powieki, sprawiając, że na ustach Włocha zagościł mały, pełen zadowolenia i satysfakcji, uśmiech.

— Musimy niestety iść, Śliczna — powiedział lekko rozbawiony i szybko się wyprostował, sprawiając, że wargi szatynki opuścił cichy jęk. — Chyba, że chcesz tu zostać... Ja za dwie godziny wrócę — dorzucił lekko zmartwiony jej rozkojarzoną postawą i szybko przed nią kucnął, dłońmi pocierając jej uda.

Nastolatka, dalej nie otwierając oczu, zaprzeczyła pewnym ruchem głowy i w sekundzie zerwała się na proste nogi, co nie było zbyt dobrym pomysłem, bo dalej nie chciały z nią współpracować, przez co lekko się zahwiała.

— Ej, ej, spokojnie, Słońce — rzucił szybko i sprawnie złapał ją swoimi dużymi dłońmi wokół bioder, aby nie straciła ona pionu. — Dasz radę iść sama? — szepnął i stanął przed nią lekko zmartwiony.

— Tak, Ruggi — mruknęła i wreszcie na niego spojrzała, posyłając mu pewne spojrzenie, w którym dalej gościły te same ogniki.

— Widzimy się później, prawda? — spytał chcąc się upewnić i dalej jej nie puszczał.

— Tak — odpowiedziała szczęśliwa, że pomimo tego, co się wydarzyło, chciał się z nią spotkać.

Jej dalej zaćmiony od emocji umysł, nie był jeszcze w stanie przeanalizować tego, co stało się kilka minut temu, przez co nie wiedziała co robi i jak powinna się zachować. Jeszcze tak naprawdę nie dotarło do niej, co się stało, ale wiedziała że w krótkim czasie to nadejdzie.

Już chciała odejść od szatyna, opuścić jego garderobę i udać się na swoje miejsce na tył areny, lecz zatrzymał ją jego mocny uścisk na nadgarstku, który sprawił, że mimowolnie, ponownie odwróciła się w jego stronę. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem, nie mając sił na żadne przepychanki.

— A jakieś "powodzenia"? — powiedział z miną zbitego pieska i wydął swoją dolną wargę, sprawiając, że zmiękło jej serce, a w oczach stanęły łzy, bo, o Boże, to był tak cholernie uroczy widok.

— Powodzenia, Piękny — szepnęła i uśmiechnęła się do niego szeroko, po czym uniosła mocno ściśnięte kciuki, chcąc pokazać, że je trzyma.

Gdy ponownie miała odejść, aby zająć swoje miejsce i dać wreszcie w spokoju przygotować mu się do koncertu, ponownie poczuła szarpnięcie za rękę, i ponownie została zwrócona w jego stronę, jednak tym razem znacznie bliżej.

— Ruggero! Nie mamy czasu na jakieś twoje głupie zabawy! — powiedziała już lekko wzburzona i wywróciła oczami.

— A buziak na szczęście? — spytał jeszcze bardziej skruszony niż przedtem i lekko przekrzywił swoją głowę w bok, sprawiając, że całkowicie zmiękło jej serce.

— Rozwalisz to — rzuciła pewna siebie i nie czekając na jego odpowiedź, mocno chwyciła w swoje dłonie jego twarz i przysunęła ją bliżej siebie, tak aby bez problemu, stojąc na czubkach swoich czarnych vansów, móc złożyć pocałunek na jego czerwonych i lekko napuchniętych wargach.

Po kilku krótkich sekundach, nie dając mu szans na przedłużenie tego zbliżenia, oderwała się od niego i szybko odsunęła z niebezpiecznej strefy, gdzie mógłby ją ponownie zatrzymać. Gdy już miała wychodzić z pomieszczenia i naciskała już na klamkę od drzwi, aby udać się na swoje miejsce, ponownie zatrzymał ją jego głos.

— Karol, zaczekaj — sapnął i w ciągu sekundy, kiedy ona zdążyła się odwrócić, on już znalazł się przed nią.

— Co znowu? — zapytała już podirytowana tym, że przez to wszystko może on spóźnić się na koncert, na który czekają tysiące ludzi.

Włoch nie odzywając się słowem, chwycił między palce materiał jej spódniczki i obciągnął go w dół, lekko przy tym prostując, bo przez ich wcześniejsze wyczyny była ona lekko skrzywiona i odsłaniała coś, czego oboje nie chcieli, aby zobaczył ktoś inny. Nastolatka na jego czyny, momentalnie oblała się rumieńem i szybko spuściła swój wzrok na podłogę, mocno przygryzając między zębami, dolną wargę.

— Już możesz iść... — mruknął nachylając się nad nią i składając mokry pocałunek na jej czole. — Do zobaczenia później, Cnotko. — Puścił jej oczko i zanim zdążył mrugnąć jej już nie było w pomieszczeniu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top