Rozdział 4


-Różyczko! -dobiegł mnie głos Maddie, gdy weszłam do sali. Wróciłam z zakupów jakieś dziesięć minut temu, poukładałam jej wszystko na swoje miejsca i poszłam do toalety. Całe szczęście nigdzie nie spotkałam tego buraka. Uśmiechnęłam się do wyspanej staruszki, a następnie usiadłam na taborecie, zajmowanym tylko przeze mnie- Nie musiałaś robić mi zakupów kwiatuszku, nie potrzebuję ich.

-Chciałam je zrobić i nie miej do mnie pretensji. -posłałam jej uśmiech. Ten gest przy niej wydawał się taki łatwy do zrobienia.

-Och, anioł z ciebie, jak z nikogo innego na tej planecie. -Na moje policzki wpłynął rumieniec- Co u ciebie? Jak w domu i w szkole?

-Nuda, jak zawsze. Za to, miałam 'zaszczyt' wpaść na strasznego imbecyla. -klapnęłam dłonią o swoje uda, wyobrażając sobie, że to jego policzek- Pomyśl sobie, że jeździł deskorolką po korytarzu. -powiedziałam z pogardą, poczym zaczęłam kroić pomarańczę i układać kawałki owocu na białym talerzu- Był cały w tandetnych tatuażach i do tego miał równie tandetne teksty. -Położyłam naczynie na kołdrze kobiety, która przeniosła się do pozycji siedzącej i z -oczywiście- uśmiechem przysłuchiwała się mojej opowieści.

-Chyba wiem, o kogo ci chodzi. Niezły przystojniak z niego.

-Co? -prychnęłam- On jest żałosny, od stóp do głów. No, może oczy są wyjątkiem, nie należą do najgorszych, ale to i tak nie zmienia faktu, że widząc takie osoby jestem w stu procentach za aborcją, albo eutanazją.

-Mówisz o nim takim samym tonem, jak o Amber. Rzeczywiście nie przypadł ci do gustu. -stwierdziła z lekkim śmiechem Maddie, biorąc do ręki kawałek pomarańczy.

-Nienawidzę go.

-A to nowość. -oznajmiła z sarkazmem staruszka, na co zaśmiałam się krótko. Diana, dziś nie jesteś sobą, zdecydowanie. Pewnie jeszcze najdzie mnie ochoty, żeby przytulić Amber, ble!

(...)

-Kurwa... -syknęłam, kiedy zadałam mojemu nadgarstkowi za mocny cios żyletką. Nie robiłam tego już od tygodnia, to mój nowy rekord.

-Diana, pośpiesz się! -Dobiegł mnie głos ojca zza drzwi łazienki. No co, nie mogłam tego zrobić w pokoju, bo po ostatniej akcji z próbą samobójczą straciłam zamek w drzwiach. Zero prywatności, nawet w swojej sypialni. Podniosłam swoje szpetne ciało z niebieskich kafelek i podeszłam do umywalki, gdzie odkręciłam kran i pozwoliłam przezroczystej cieczy zmyć krew. Przez tego chuja nawet nie mogłam pocieszyć się tak pięknym widokiem. Zakręciłam wodę i naciągnęłam rękaw czarnego, wyciągniętego swetra na nadgarstki. Żyletkę włożyłam do kieszeni siwych dresów. To była moja nowa żyletka, świetnie się spisała. Miałam też swoją ulubioną, ale często jej nie używałam. Ostatni raz posłużyłam się nią, kiedy chciałam odejść. Nie tylko, dlatego jest szczególna, to była też moja pierwsza żyletka, moje pierwsze ''krechy'' zostały utworzone przez nią. Moje pierwsze pocięcie się, pamiętam jakby to było wczoraj. Miałam piętnaście lat i wchodziłam w ten 'trudny' wiek, kiedy to wszystko cię denerwuje, wszystkiego i wszystkich masz dosyć, kiedy układasz sobie w głowie wszystkie wartości. To, czego dowiesz się, co ujrzysz w tym wieku, zostaje na zawsze, nieważne, czy jest to racja, czy nie. W tym wieku kształtuje nam się nasza psychika i charakter. Wtedy też to Amber była najważniejsza, ale rodzice nie dawali mi tego tak odczuwać. Przyjaźniłam się z takim jednym z mojej szkoły, no dobra, podobał mi się, ale nic więcej. Nie chciałam, żeby był moim chłopakiem, uważałam związki za kompletną dziecinadę, zresztą nadal tak jest. Ja po prostu chciałam przyjaciela, kogoś, kto mnie wesprze niezależnie od sytuacji, miałam kogoś takiego, cieszyło mnie to, do czasu. Do czasu, kiedy Amber nie zakręciła przed nim dupą i nie odsłoniła cycków. Poleciał na nią, jak komornik na szafę, Boże, jaki on był żałosny, chodząc za nią wszędzie, nosząc jej książki, będąc na każde jej skinienie. Załamało mnie to, że najbliższa mi osoba mnie zostawiła. Od tamtego incydentu straciłam wiarę w ludzi. Amber przez te dwa lata robiła wszystko, żeby uprzykrzyć mi życie, żebym wreszcie się złamała i skończyła ze sobą. Wszystko, żebym straciła nadzieję i uśmiech z twarzy. Wszystko, żeby być tą lepszą ode mnie. Wszystko, żeby każdy miał mnie za wariatkę, niezasługującą na zwykłe 'cześć'. Wszystko, żebym ginęła w jej 'blasku'. Wszystko, żebym nienawidziła jej całym swoim sercem, umysłem i duszą.

(...)

Jak zawsze siedziałam na parapecie, w szkolnym, pustym korytarzu. Słuchałam muzyki, dopóki nie wyrwano z moich uszu słuchawek. Spojrzałam na winowajcę i ujrzałam królową szkoły. Kurwa, czego ona znowu ode mnie chce?

-Matka do mnie dzwoniła, że odbiorą nas dziś ze szkoły, bo jedziemy do ciotki Molly, więc zakoduj sobie w główce, że masz nie iść tam, gdzie zazwyczaj chodzisz. -Nie, no nie... Wczoraj nie byłam u Maddie, bo źle się czułam i bałam się, że ją zarażę. Dziś też mam nie iść? Mój dom znajduje się zdecydowanie za daleko szpitala, dlatego chodziłam do niej po szkole, która mieści się ulicę dalej. Ehh, oni zawsze unieszkodliwiają mi życie.

-Jasne. -odpowiedziałam i włożyłam czarne słuchawki do uszu, wsłuchując się w słowa jednej z piosenek maroon 5. Muszę się psychicznie przygotować do tej jebanej wizyty.

(...)

LIAM

Leżałem na siwej kanapie, sącząc butelkę piwa i oglądałem jakiś film, który właśnie emitowano w telewizji. Dochodziła siedemnasta, a koncert mieliśmy dopiero o dwudziestej, więc miałem trzy spokojne godziny leniuchowania, no w zasadzie to dwie. Fabuła filmu nie była zbyt ciekawa, dlatego wyciszyłem głos z zamiarem drzemki. Nie wiem, jak długo spałem, ale gdy się obudziłem, przykryty byłem niebieskim, ciepłym kocem, a ze stolika kawowego zniknęła pusta butelka. Wiedziałem jedno; Monica wróciła do domu. Usłyszałem, że ktoś krząta się po kuchni, dlatego wychyliłem głowę zza oparcia kanapy. Salonu i kuchni nie oddzielała ściana, było to jedno duże pomieszczenie, w połowie inaczej urządzone, ale równie nowocześnie. Ujrzałem odwróconą do mnie tyłem, drobną blondynkę, która włosy miała związane w rozwalonego koka i właśnie eksperymentowała przy srebrnych wysokich garnkach, stojących na teflonowej kuchence. Te cudowne zapachy niemalże na skrzydłach zaprowadziły mnie do kuchni.

-Co tak zajebiście pachnie? -spytałem stając za nią. Swoją nagą klatką piersiową dotykałem jej pleców, no, a raczej długiej brązowej narzuty. Kątem oka mogłem dostrzec, jak się uśmiecha.

-Spaghetti. -oznajmiła, mieszając drewnianą łyżką czerwony sos. Kolejny raz zaciągnąłem się zapachem dania, zmniejszając pomiędzy nami przestrzeń.

-Dwa metry dalej, Payno. -Usłyszałem i rozpoznając głos Zayna, wykonałem jego polecenie.

-Zazdrośnik wrócił. -rzuciłem śmiejąc się. Zayn odwzajemnił uśmiech, poczym podszedł do Monici i pocałował ją w policzek- Oparłbyś się spaghetti, na moim miejscu? -spytałem unosząc brew ku górze, a on pokręcił głową z dezaprobatą.

-Idę pod prysznic, jestem zmęczony. Liam, weź załóż na siebie jakąś koszulkę, czy coś. Wcale nie masz się, czym chwalić. -dodał wychodząc z pomieszczenia i no cóż, mojej ścierce nie udało się do niego dolecieć, ale trafiła w niebieskookiego blondyna, który mijał się w drzwiach z Malikiem.

-Ej, za co to mia... -nie skończył, tylko podbiegł do garnków- Spaghetti?! -Monica mu przytaknęła, a na twarzy Nialla malowało się szczęście, niczym u dziecka, który właśnie dostał zabawkę. Tak, o to moi przyjaciele. Mieszkam z nimi w tym mieszkaniu już od dwóch lat. Doskonale się razem rozumiemy. Mam jeszcze dwóch najlepszych kumpli, ale mieszkają trzy ulice stąd. Harry i Louis tworzą udany związek, podobnie, jak Zayn i Monica. Wszyscy mamy tatuaże, wszyscy lubimy wypić, zapalić, czy czasem ponaginać prawo. Jesteśmy sobą, i to się liczy. Nikt z nas nie utrzymuje kontaktów z rodzicami, jesteśmy niezależni. Monica pracuje w barze, gdzie z chłopakami gramy koncerty od czasu, do czasu. Podoba mi się moje życie, nie patrząc na przeszłość- Monica, czy mówiłem ci już, że cię kocham? -spytał Horan, posyłając jej ogromny uśmiech. Oparł się o blat i przyglądał temu, jak nasza przyjaciółka gotuje.

-Jakieś kilkanaście razy, ale lepiej nie mów tego przy Zaynie. Nawet, że jako przyjaciółkę.

-Zależy mu na tobie tak, jak mi na jedzeniu. -zauważył blondyn. Oboje z Mon zaśmialiśmy się na to porównanie, ale jakby nie było, miał rację.

-Nieźle Nialler. -wyznałem, drapiąc się po karku.

-Muszę rozejrzeć się dziś w barze, za jakąś fajną laską. Nie bzykałem od czterech dni. -oświadczył ni stąd, ni zowąd. Nie zdziwiły nas jego słowa, to był typowy Niall. Jak to się mówi, patrzył kutasem na dziewczyny. Nie jestem w stanie zliczyć ile już lasek przewinęło się przez jego łóżko.

-Masz jeszcze rękę. -przypomniałem. Wyciągnąłem z zaszklonej szafki szklankę i wlałem do niej soku pomarańczowego.

-Już wystarczająco umięśniona jest. -odpowiedział mi. Nie musiałem patrzeć na Monicę, żeby wiedzieć, że właśnie wywraca oczami.

-Jesteście ordynarni. -westchnęła. Trudno, to nie nasza wina, że musi mieszkać pod jednym dachem z dwoma niewyżytymi mężczyznami. Nie jesteśmy Zaynem, nie pieprzymy się codziennie. Tak, ściany w naszym mieszkaniu są zdecydowanie za cienkie

●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●

Pianka333 dzięki Tobie, coś wreszcie dodaję ♡♡♡

Bosz, to dopiero 1 część...

Ciekawiej, to zrobi się dopiero za kilka rozdziałów, plaszam :c

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #jiam#love