Rozdział 2
Koniec. To naprawdę koniec.
Tylko, czy po śmierci jest się jeszcze czegokolwiek świadomym, tak jak ja teraz? Więc teraz mam być duchem, który nawiedza swoją rodzinę? Wyrządziłabym im piekło, o jakim nie śnili. Dziękuję, że już nie muszę użerać się z nimi wszystkimi, że nie muszę oglądać ich twarzy. To najpiękniejszy dzień w moim życiu. Chwila. Czuję dotyk. Tak, jestem tego pewna. Czuję czyjąś dłoń na swojej własnej, co to ma być?
-Chyba się wybudza! -słyszę krzyk. To głos mojej matki. Czemu go słyszę? Teraz tupot, kolejny dotyk, co się do cholery dzieje?! Widzę światło, które próbuje przebić się przez cienką warstwę skóry na moich oczach. Światło wygrywa, powieki unoszą się do góry. Widzę matkę i pielęgniarkę. Jestem oszołomiona, nie mogę mówić, nie mogę się ruszać. Kurwa, ja żyję. Nie, to nie może być prawda. Ja nie chcę! Boże, czemu nie chciałeś mnie do siebie przyjąć i zostawiłeś mnie w piekle?! Nie, nie, nie... Ja nie mogę żyć, nie chcę! Widzę, że oczy mojej matki są przekrwione, jej twarz jest zmęczona, a makijaż na pewno nie jest dzisiejszy. Uścisk na mojej dłoni zwiększa na sile- Diana, żyjesz. -słyszę tylko. Tak żyję, możesz wyjść i płakać z tego powodu, albo nie, możesz płakać tu, nie krępuj się mamusiu. W jej oczach dostrzegam błysk, na twarzy pojawia się coś na wzór uśmiechu. Och, proszę was, teraz będzie robiła z siebie kochaną mamę? Żałosne.
Leżę w tym cholernym szpitalu już pięć dni, trzy dni temu wybudziłam się ze śpiączki. Kurwa, nie wierzę, że żyję, nie wierzę, że mnie odratowali. Czemu nie zasługuję na szczęście, czemu?! Gdyby nie te płukanie żołądka... Gdyby moi rodzice wtedy nie wrócili do domu, po portfel taty, gdyby przyjechali chociażby później... Wykrwawiłabym się, wszyscy mielibyśmy problem z głowy, ale nie, oczywiście. Na chuj oni wchodzili do mojego pokoju, nigdy tego nie robią, nagle, co, odczuli potrzebę sprawdzenia, czy ich córka wróciła do idealnego domu? Eh, aż bark mi słów.
-Witaj Diano. -Moich uszu dobiega spokojny, ciepły głos staruszki. To pani Maddie, leżę z nią w jednej sali. Jest kochana i żałuję, że w mojej rodzinie nie ma takich osób. Siedemdziesięciolatka siada obok mnie, a o wiele za stara ławka skrzypki, lekko uginając się pod ciężarem kobiety- Dzień dobry. -uśmiecham się słabo. Dawno się nie uśmiechałam, ale ta pani ma w sobie coś takiego, że robię to za każdym razem, gdy ją widzę, czyli codziennie.
-Co u ciebie skarbie? -Patrzy na mnie swoimi morskimi oczami, zmęczonymi już wszystkimi latami, przez które wciąż coś oglądały.
-Dobrze, a u Pani? -Kobieta kładzie dłoń na moim kolanie i ze śmiechem nią o nie pociera.
-Prosiłam, abyś zwracała się do mnie Maddie, odzywając się inaczej sprawiasz, że czuję się staro. -uśmiecham się szerzej. Maddie od wczoraj poprawia mi humor. Oglądamy razem telewizję, przez nią wciągnęłam się już w jedną z hiszpańskich telenoweli. Wspólnie śmiejemy się podczas oglądania kabaret ów i też razem krytykujemy tutejsze jedzenie. Nie jest zgorzkniałą, pomarszczoną torbą. Jest miła, lubię ją. Chciałabym mieć taką babcię.
-Jasne Maddie, przepraszam. Dziś mają przyjechać moi rodzice z siostrą, żeby zabrać mnie do domu i jestem przez to jakby nieobecna. Wolałabym tu z tobą zostać i zobaczyć dzisiejszy odcinek ,,mgły'' , ale no cóż, nie jest dla mnie nowością, że zawsze mam najgorzej. -wyznałam, nawiązując do telenoweli. Ja naprawdę wolałam zostać w tym szpitalu z Maddie, niż wracać do domu.
-Zawsze możesz mnie odwiedzić i mam nadzieję, że to zrobisz. -znów się uśmiechnęła, a właściwie, to uśmiech nie schodził z jej babcinej twarzy. Przytaknęłam jej natychmiast. Oczywiście, że będę do niej przychodzić, może się nawet z nią zaprzyjaźnię. Wreszcie miałabym się komu wygadać- Może wracajmy do środka, czarne chmury raczej nie zwiastują nic dobrego. -dopiero teraz spojrzałam na ciemne niebo. Rzeczywiście, zapowiadało się na burzę. Pomogłam wstać Maddie, ta chwyciła mnie pod rękę i tak jakoś doczłapałyśmy się do swojej sali.
-Diana, wracaj tu! Musimy o tym porozmawiać! -Usłyszałam głos ojca, zanim zamknęłam drzwi pokoju. Jasne, wy i rozmowa, mhm. Równie dobrze można powiedzieć Amber i uczucia.
-Młoda damo, jakim prawem odchodzisz od stołu, kiedy rozmawiamy?! -Diana zapamiętaj; zamykaj drzwi na klucz. Wszedł do mojego pokoju, no zajebiście, teraz będzie gadanie...
-Martwimy się o ciebie z matką! -prychnęłam, przesadnie kiwając głową. Usiadłam na swoim łóżku, opierając się o stos poduszek. Obserwowałam mojego ojca. Wysoki, szczupły mężczyzna, z dwudniowym zarostem, krótko ściętymi ciemnymi włosami. Miał na sobie koszulę w kratkę, wciśnięta w czarne jeansy. Na stopach wciąż miał lśniące pantofle, tego samego koloru, co spodnie. Do niego też pałałam nienawiścią. Opierał się biodrem o framugę drzwi, ręce miał założone na piersi- Musisz iść na terapię, co jeśli zrobisz to jeszcze raz i nasi znajomi się dowiedzą? Jesteśmy normalną rodziną, bez chorych psychicznie dzieci. Czemu nie możesz być taka, jak twoja siostra? -zmarszczył brwi. Przywykłam już do takich słów, nawet mnie już zbytnio nie ruszały. Reputacja i Amber; to było najważniejsze dla rodziców. Od zawsze psułam im tylko wizerunek, norma. Nawet trochę to polubiłam.
-Nie jestem Amber i nigdy nie będę. Poza tym nie pójdę na żadną terapię, skoro wy nie jesteście chorzy psychicznie, to ja tym bardziej. -odpyskowałam, uważnie obserwując reakcję ojca. Jego twarz zabawnie się czerwieniła- Uważaj na słowa! Od dziś zero Internetu i telewizji, twoja siostra powiedziała nam, na jakie strony wchodzisz! -wykrzyczał. Wywróciłam oczami przekręciłam głowę w bok- Suka. -prychnęłam, nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że jego oczy szeroko się otworzyły- Diana! -znów na niego spojrzałam. Normalnie taka nie byłam. Zazwyczaj oni mówili, a ja udawałam, że słucham. Może ta próba samobójcza mnie tak zmieniła- Chyba mogę nazywać rzeczy po imieniu, tak? -uniosłam brwi ku górze, znów przenosząc na niego wzrok. Chciał coś powiedzieć, ale w tym samym momencie do pokoju weszła moja matka- Alex, dzwonią do ciebie z pracy. -oświadczyła. Super, chociaż go będę miała z głowy. Mój ojciec rzucił jeszcze ''wrócimy do tej rozmowy'', poczym wyszedł. Nie wierzę, ale moja mama uśmiechnęła się do mnie. No proszę.
Chwyciłam słuchawki w rękę i komórkę. Łącząc te dwa przedmioty, położyłam się na łóżku. Światło zgasło, a matka chyba wyszła z pokoju. W mojej głowie rozbrzmiewały słowa Amber, które wypowiedziała do mnie w samochodzie, gdy rodzice wypełniali jakieś formalności w szpitalu. Te słowa ukołysały mnie do snu, te słowa bolały, ale były prawdziwe, były szczere. Jesteś taka beznadziejna, że nawet zabić się nie potrafisz; jesteś taka beznadziejna, że nawet zabić się nie potrafisz; jesteś taka beznadziejna, że nawet zabić się nie potrafisz (...)
◆◇◆◇◆◇◆◇◆◇◆◇◆◇◇♚
Ogromne DZIĘKUJĘ dla osób, które zostawiły komentarz pod ostatnim rozdziałem! Najchętniej zadedykowałabym Wam rozdział, ale telefon mi nie pozwala ;-; ;c
Lots Of Love ♡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top