Rozdział 3
Po męczącym dniu w szkole, skierowałam się do szpitala. Robiłam tak już od tygodnia, zamiast iść do domu, wolałam iść, do Maddie, to oczywiste. Niesamowite, że ktokolwiek mógł polubić taki błąd, jakim jestem ja. Nie brakowało nam tematów do rozmów, zaczęłam się nawet zwierzać tej uroczej staruszce. Jedynym, czego nie lubiłam w tych wizytach, był powrót. Moment, w którym musiałam wyjść z sali i powrócić do domu. To było trudne.
-Diana, nareszcie jesteś. -Po przekroczeniu progu do pomieszczenia, w którym niedawno leżałam, moich uszu dobiegł ten przyjemny głos. Zamknęłam poobdzierane, drewniane drzwi i usiadłam na taborecie, stojącym obok łóżka Maddie. Pomarszczona twarz kobiety uśmiechała się.
-Przepraszam, ale lekcje mi się dziś przeciągnęły. -westchnęłam.
-Mam rozumieć, że przestałaś uciekać z zajęć? -spojrzała na mnie swoim doświadczonym wzrokiem. Potrafiła nimi przejrzeć mnie na wylot. Owszem, na prośbę Maddie przestałam wagarować, co nie znaczy, że polubiłam moją budę.
-Siedzenie w szkole, czy w domu nie sprawia mi różnicy i tak nikogo nie słucham i nikt nie słucha mnie.
-Diano, przestań być taka pesymistyczna. Jeżeli nadal będziesz taką cichą, tajemniczą i zamkniętą w sobie dziewczyną, ludzie niechętnie będą zaczynali z tobą rozmowy. Czas się uśmiechnąć, zrzucić z siebie tony ubrań, bo nie wiem, czy zauważyłaś, ale mamy upalny czerwiec, różyczko. Wyjdź ze swojej skorupy i daj się poznawać ludziom. -Położyła swoją ciepłą dłoń, na mojej bladej. Okej, może czarne rurki i tego samego koloru bluza z napisem ,,keep calm and kill me'' nie są idealne na tak ciepłe dni, ale kurde, to mój styl. Wyjaśniałam jej już, że mam za brzydkie ciało na jakiekolwiek spódniczki, czy koszulki z dekoltem. Nie będę ubierać się jak dziwka, to zajęcie Amber.
-Maddie wiesz, że nie da się mnie zmienić. Nie chcę nikogo poznawać, po co im takie coś, jak ja? Boże, jak ja żałuję, że wtedy... -nie dokończyłam, bo staruszka uścisnęła mocniej moją dłoń, uśmiech zniknął z jej twarzy.
-Różyczko przestań. Bardzo dobrze, że wtedy cię odratowano, to znak. Dostałaś drugą szansę, to znaczy, że coś zmieni się w twoim życiu. Jestem więcej, niż pewna, że nadchodzący rok będzie inny od poprzednich, wydarzy się coś magicznego, zmienisz swoje nastawienie do siebie i innych, czuję to. Ktoś tam na górze chciał, żebyś żyła, wynagrodzi ci całe cierpienie. Wszystko się ułoży. -Uważnie słuchałam każdego słowa. Wydawało mi się to trochę dziwaczne, ale co gdyby miała rację? Może rzeczywiście miałam przeżyć, żeby doświadczyć czegoś cudownego. Ja pierdole, co ta Maddie ze mną robi, jak ja myślę...
-Wątpię.
-Uwierz w to różyczko. Bóg chce dla nas jak najlepiej, a skoro stwierdził, że tu będzie ci lepiej, niż w niebie... Dostałaś drugą szansę i nie możesz tego zmarnować.
-Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żebym tu czuła się lepiej, niż w niebie. Pewnie cała moja rodzinka umrze, wtedy zgodzę się z tym stwierdzeniem. -wzruszyłam ramionami obojętnie, a z ust staruszki wydało się ciche westchnięcie. No co, mówię prawdę- Maddie, czemu mówisz do mnie ,,Różyczko''? -pomiędzy moimi brwiami pojawiła się zmarszczka, a uśmiech powrócił na jej twarz.
-Dlatego, że jesteś, niczym róża. Jesteś piękna, zachwycasz innych, masz w sobie coś intrygującego, lecz nie pozwalasz się nikomu do ciebie zbliżyć, ponieważ wtedy kujesz swoimi kolcami i ludzie tylko się tobie przyglądają, a ty jesteś samotna, nie pozwalając nikomu siebie dotknąć, nie pozwalając siebie polubić, czy nawet pokochać.
To były piękne słowa, naprawdę. Idealnie opisujące mnie, przynajmniej według Maddie. Może rzeczywiście to ja tworzyłam wokół siebie barierę, której nikt nie mógł pokonać? Nie wiem, ale nieważne jak wieloma komplementami jeszcze mnie zasypia. Nie polubię siebie i ludzi mnie otaczających. Trudna, taka moja natura. Jest mi ''dobrze'', tak jak jest teraz.
-Chyba za dużo naoglądałaś się ,,mgły'', co? -na moje usta wpłynął tak zwany uśmiech, ugh.
-Różyczko, jestem doświadczona przez życie. Wiem co mówię; prawdę.
-Diana, musimy porozmawiać. -Zajebiście. Leżałam, słuchałam muzyki na łóżku i rysowałam w moim szkicowniku. Do pokoju wparowała moja matka i wyłączając moją wieżę, zniszczyła mój mały świat. Niechętnie podniosłam wzrok znad kartki, aby na nią spojrzeć.
-Ogłuchniesz przez tą muzykę. -sorry, wolę słuchać jej, niż ciebie, ojca, czy Amber- Gdzie znikasz po szkole? Zawsze byłaś w domu, nawet przed skończeniem zajęć, a teraz wracasz, godzinę, czy dwie po lekcjach. Co się z tobą dzieje, dziecko? -o kurwa, ona się o mnie martwi? No ładnie, tego jeszcze nie było. Ona jest naprawdę tak głupio, że myśli, że zacznę się jej zwierzać? Ja pierdole, czasem zastanawiam się, jak niektórzy ludzie, a konkretniej moja rodzina, może żyć bez mózgu?- Odpowiesz mi? -Podeszłam do sprzętu, z którego kilka minut wcześniej wydobywała się muzyka i znów go włączyłam. Miałam nadzieję, że zrozumie ten czyn i sobie pójdzie, tak też się stało. Wróciłam na swoje łóżko, a stara spojrzała na mnie i pokręciła głową z dezaprobatą, poczym wyszła z mojej sypialni. Dziękuję!
Był sobotni wieczór. Udałam się do kuchni z celem zjedzenia czegoś, zazwyczaj na kolacjach nie jadałam za dużo, aby jak najszybciej, uwolnić się od towarzystwa moich ''najbliższych''. Wyciągnęłam z lodówki dżem truskawkowy, a do tostera wrzuciłam dwie kromki chleba. W oczekiwaniu na upieczenie się pieczywa, otworzyłam szufladę ze sztućcami, zaczynając wybierać odpowiedni nóż. Były takie ostre, lśniące i niewinne. Głupia. Mogłam zabić się jednym z nich, może wymierzając w dobry punkt na moim ciele teraz by mnie tu nie było? Przestałam o tym myśleć, przez dźwięk mówiący o upieczeniu się chleba. Wzięłam do ręki nóż z drewnianą rączką i zamknęłam szufladę.
-Mamuś, mogę się dziś trochę spóźnić z powrotem. -usłyszałam za moimi plecami cienki głosik mojej siostrzyczki. Następnie kroki, zarówno matki, jak i tej suki.
-Dobrze skarbie, tylko nie za bardzo. Dokąd się wybieracie?
-Do tego nowego klubu w centrum miasta, niedawno go otworzyli. Wiesz, normalni nastolatkowie zazwyczaj w takich miejscach spędzają sobotnie wieczory. -Drugie zdanie szepnęła mi do ucha, przechodząc obok mojej osoby. Spokojnie Diana, noża użyjesz, kiedy indziej, nie warto iść za nią do więzienia. Wyciągnęłam tosty i lekceważąc dalej toczącą się rozmowę idealnej matki z równie idealną córką, rozprowadziłam dżem po przybrązowiałym chlebie. Tak, bo ja tylko marzę o tym, żeby pojechać do klubu, najebać się, potańczyć w tłumie spoconych ludzi i skończyć z przypadkowym kolesiem w toalecie... Aż tak nisko nie upadłam, wybacz siostrzyczko, że nie jestem tobą.
-Jejku, a co to się stało, że nasza księżniczka wyszła z pokoju, co? -Podparła się na ręce, spoczywającej na blacie. Przekrzywiła głowę, a długie blond włosy opadały na marmur. Jej twarz wykrzywiała się w złośliwym uśmiechu. Ej, ale gdybym ją zahipnotyzowała, następnie kazałabym jej wziąć nóż do ręki i ugodzić się kilka razy? W pewnym sensie to by było samobójstwo, a ona wykańczałaby się na moich oczach. Kurde, podoba mi się ten pomysł, mogę uznać, że znalazłam sobie nowy życiowy cel!
Był czwartek, dochodziła szesnasta. Przyszłam do Maddie, ale wchodząc do sali zauważyłam, że śpi, dlatego zdecydował, że w czasie jej drzemki, przejdę się do pobliskiego marketu, żeby kupić jej kilka produktów z działu chemicznego i coś do zjedzenia; owoce, jogurty, jakieś pieczywo, bo powiedzmy sobie szczerze, że szpitalne potrawy do najlepszych nie należą. Było mi żal Maddie, jest wspaniałą kobietą, a po prawie miesiącu odwiedzania jej w szpitalnych murach wiem, że jestem jedyną osobą, która to robi. Nigdy nie pytałam o jej bliskich, sama mi powie, jeżeli uzna moment za stosowny, nie chciałam w to interweniować. Wracając do rzeczy; wyszłam z sali Maddie, dosłownie przekroczyłam próg i zamknęłam drzwi, kiedy poczułam na swoim ciele miażdżącą siłę, który sprawiła, że wylądowałam na zimnych kafelkach. Kurwa, zabolało i to, jak cholera. Moje plecy przeszył ogromny ból. Nagle z mojego ciała podniosły się to, które spowodowało moje obecne miejsce 'wypoczynku'.
-Kurwa, sorry. -podniosłam wreszcie powieki ku górze. Moim oczom ukazał się skulony brunet, wyciągający do mnie rękę. Miał idealnie ułożone włosy, czekoladowe oczy i wypełnione, malinowe wargi. Biała, za duża bokserka odsłaniała jego klatę i umięśnione ramiona, które ozdobione były licznymi tatuażami. Przestudiowałam jego wygląd i westchnęłam, tak po prostu, nie przez to, że rozpływałam się na jego widok, czy coś.
-Poradzę sobie. -wstałam, choć to nie było łatwe, zużyłam do tego całą moją siłę. Po tym, jak wstałam, chłopak wyprostował się. Teraz mogłam dostrzec jego jeansy, biało-czarną bandankę w tylniej kieszeni i czarne vansy na nogach. No i oczywiście coś jeszcze, deskorolkę u boku jego prawej stopy. Debil, no po prostu DEBIL. Z tego zdenerwowania zapomniałam, że jestem cichą Dianą, która nie rozmawia z rodziną, a tym bardziej z nieznajomymi.
-Co za idiota jeździ po szpitalu na deskorolce, czy ty nie widzisz, że tu są chorzy ludzie? Równie dobrze mogłeś potrącić, któregoś z nich! -Matko, ja naprawdę powiedziałam to na głos?
-Ostra z ciebie laska. -uśmiechnął się zawadiacko i mrugnął do mnie, a ja skrzyżowałam ręce na piersi, unosząc jedną brew do góry. Serio? No nie mogę siedzieć cicho.
-Nie jestem żadną ''laską'', tylko dziewczyną.
-Lubię takie dziewczyny.
-A ja nie lubię takich chłopców.
-Którzy potrafią się bawić i nie są tacy sztywni, jak ty?
-Którzy są palantami. -Nie czekając na jego odpowiedź, poprawiłam swoją czarną bluzkę i odwracając się na pięcie, ruszyłam przed siebie. Ja pierdole, jeszcze do nikogo z obcych mi osób nie pałałam taką nienawiścią, jak teraz do niego.
◈◈◈◈◈◈◈◈◈◈◈◈◈◈◈◈
ILY x ♡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top