Rozdział 10
W jednej chwili stałam w środku płomieni. Całe "obrzeża" tego "kwadratu" posiadały ścianę z żywego ognia. Rozejrzałam się gwałtownie dookoła szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki. Niestety, nie ma stąd wyjścia.
— Kim wy jesteście? — zaczęłam krzyczeć spanikowana, aczkolwiek żaden z nich nawet nie otworzył ust, aby wypowiedzieć jakiekolwiek słowo do mnie. Wszyscy wyglądały jakby nie byli ludźmi... A co, jeśli nimi nie są?
— Co się tu dzieje? — Kolejne pytanie w ich stronę i kolejna głucha odpowiedź. Z początku myślałam, że to głupi żart, jednakże teraz już wiem, że ta sytuacja nim wcale nie jest. Bałam się. Czułam tak okropnie potężny strach, jak jeszcze nigdy. Co to ma wszystko znaczyć? Co ja tu robię? Co oni tu robią? Dlaczego akurat ja? Setki pytań na sekundę, szkoda tylko, że odpowiedzi zero.
Ogień był coraz bliżej mnie, nie wiedziałam co mam robić. Głos w głowie krzyczał, abym uciekała. Tylko gdzie? Prosto w te płomienie, żebym się zabiła? To niedorzeczne. Ratując siebie, zabić się. Totalny absurd.
Ogromne ciepło, a raczej gorąc czułam już na swoim ciele. Zaczynało mnie to wręcz parzyć. Zadziwiające, jak szybko ogień się rozprzestrzenia. Zaskakujący jest również fakt, że wspomniany wcześniej żywioł płonie na ścieżce, która jest cała pokryta lodowatym śniegiem. Robi mi się duszno, czy moje szanse na przeżycie są nikłe? Nie chce tak skończyć. Kaszle, co sugeruję, że bardzo brakuje mi świeżego powietrza. Kucnęłam zakrywając drogi oddechowe od tego wstrętnego dymu, który wdychałam prosto do płuc. "Schowałam" twarz w nogach, zginając się w połowie. Nie mam już siły, nawet, aby ustać na własnych nogach.
Nagle poczułam czyjąś dłoń na sobie przez co wzdrygnęłam się i spojrzałam w tym kierunku.
— Wstawaj. — Przede mną stał Nathan pomagając mi wstać z ziemi.
— Jak ty tu... jak to możliwe? — Nie mogłam się nadziwić jak on się dostał do środka ognia.
— Nie ma teraz na to czasu. — Posłusznie wykonałam jego polecenie, po czym ruszyłam za nim. Kolejna zaskakująca rzecz. Gdy popatrzyłam na ogień przed nami, dziwnym trafem już go nie było. Powstała szpara przez którą spokojnie wydostaliśmy się z tej pułapki. Jak już będzie po wszystkim, muszę z nim poważnie porozmawiać, bo oszaleje.
— Biegnij — powiedział i sam również zaczął biec ile sił w nogach. Problem tylko w tym, że w moich to trochę słabo z tą siłą. Biegliśmy już spory kawał drogi, a Nathan cały czas mnie pospieszał.
— Szybciej.
— Ju-uż nie da-je rady... — wyjąkałam ledwo łapiąc oddech.
— Jeszcze trochę — upominał chłopak. Dawałam z siebie wszystko, nie mogę pozwolić by te dziwne stworzenia mnie dopadły. W końcu dotarliśmy do ciemnego miejsca, bez wyjścia. Zatrzymaliśmy się tam, aby odetchnąć chwilę. Ciemność była tak potężna, że nie byłam w stanie dostrzec chłopaka stojącego przede mną.
— Wszystko dobrze? — spytał z troską i położył dłoń na moim ramieniu wyczekując odpowiedzi.
— Chyba tak — przytaknęłam zdyszana.
— Daleko mieszkasz stąd? — zapytał rozglądając się dookoła.
— Nie, kilka minut drogi.
— W takim razie prowadź — powiedział i chwycił mnie za rękę. Przeszedł mnie dziwny dreszcz na ten gest, co mnie zaskoczyło, ponieważ jeszcze nigdy nic takiego nie czułam. Zaprowadziłam chłopaka do mojego domu, gdzie gdy tylko weszliśmy zamknęłam drzwi na klucz z ulgą, że jestem już u siebie. Nathan chodził po całym domu jak opętany i zamykał wszystkie okna, które były uchylone bądź otwarte.
— Możesz mi to w końcu wytłumaczyć? — Chłopak zatrzymał się tuż obok mnie i spojrzał w moje oczy, ówcześnie lustrując mnie całą, co mnie nieco skrępowało.
— Skaleczyłaś się — stwierdził wskazując na moje kolano, gdzie również spojrzałam. Faktycznie, na spodniach widniała czerwona plama krwi.
— Odpowiesz na moje pytanie?
— Joe... to poważny temat.
— Jestem całkiem poważna — broniłam się i nadal czekałam na wyjaśnienia. Nathan westchnął ciężko i wyprostował jedną rękę przed sobą celując otwartą dłonią na drzwi przed nami. Nie wiedziałam co on robi i szczerze myślałam, że coś ma z głową kiedy nagle wspomniane drzwi zamknęły się z trzaskiem. Podskoczyłam przestraszona nagłym hałasem.
— Co to było? — spytałam spanikowana.
— Wierzysz w magię? — spojrzałam na niego jak na idiotę.
— Absurd. To nie żadna magia. — Ten człowiek oszalał, takie coś jak rzeczy nadprzyrodzone przecież nie istnieją.
— To żaden absurd — zaprzeczył automatycznie, broniąc swojej idei.
— Chcesz mi wmówić, że jesteś jakimś magiem, a ci ludzie, którzy mnie zaatakowali są trolami z innego świata? — zaśmiałam się ironicznie, jestem spięta. Sama nie wiem co się tu dzieje.
— No, nie do końca. — Nathan przecząco pokiwał głową i kontynuował. — Może mam coś wspólnego z maga, bo jednak sama widziałaś, aczkolwiek tamci ludzie to na pewno nie trole — powiedział spokojnie, jakby to co teraz mówi było całkiem normalne.
— No dobra, powiedzmy, że ci wierzę. W takim razie kim ja jestem?
— Melisą.
— Kim?
— Melisą — powtórzył, lecz ja nadal nie miałam pojęcia co on do mnie mówi. — Melisa to osoba, która rodzi się raz na sto lat, dlatego też jest bardzo ważnym stworzeniem. Wyróżnia się tym, że potrafi władać każdą mocą, która tylko istnieje na tym świecie. A raczej w moim świecie. Joe, zrozum, jesteś jedną nadzieją wielu z nas.
— Mam dość. Wyjdź z mojego domu — rozkazałam. Nie mam zamiaru słuchać bajeczek tego psychopaty.
— Spójrz na swoje ramię.
— Co?
— Spójrz. Jestem pewien, że widnieje tam znamię, które przypomina tatuaż w kształcie diamentu. — Ma rację.
— Skąd ty o tym wiesz? — zdziwiłam się, to wszystko wydaję mi się jeszcze bardziej nienormalne.
— Każdy z nas, zna cię tam doskonale. Jesteś znaną nam wszystkim "dziewczyną z tatuażem".
— Przecież to jest nielogiczne. Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach.
— Są też wyjątki... takie jak ty. — Przetarłam twarz dłońmi.
— Muszę to wszystko przemyśleć, daj mi chwilę spokoju.
— Jasne. Jak coś to krzycz.
—Mam krzyczeć?
— Gdyby coś się działo — dodał poważnie.
— Okej — odpowiedziałam zrezygnowana, chociaż dalej nie mam pojęcia jak niby miałby usłyszeć mój krzyk gdyby był nie wiadomo jak daleko stąd.
— Prześpij się, dobrze ci to zrobi. Uważaj na siebie — powiedział i wyszedł. Zostałam sama, tylko ja i natłok myśli. A co jeśli on mówi prawdę? Co jeśli faktycznie jestem nadprzyrodzona? To wszystko jest dla mnie wręcz absurdalne. Muszę poważnie o tym pomyśleć, bo zwariuje. Ale z drugiej strony dlaczego miałby mnie kłamać i wrabiać? No i kim są ci ludzie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top