54
Devon
Podjechaliśmy pod leśną chatkę Samuela. Przy domku stał jeden samochód. Postanowiłem, że później wysadzę go w powietrze. Teraz mieliśmy ważniejsze problemy na głowie.
- Zaczekaj, Dev.
Jahmel złapał mnie za nadgarstek, gdy czym prędzej chciałem wyjść z samochodu. Spojrzałem mu w oczy.
Mężczyzna jednak nic nie powiedział. Po prostu pocałował mnie w usta. W jego oczach widziałem łzy oraz strach, ale nie mogłem na to zareagować. Nie miałem czasu do stracenia. To była moja walka. Nie Jeroma i Jahmela. Nie mogłem pozwolić na to, aby umarli, więc zrobiłem to, co do mnie należało.
Wyszedłem z samochodu.
Jerom i Jahmel podążali za mną. Gdybym mógł, poprosiłbym ich o to, aby zostali w samochodzie, ale przecież do niczego nie mogłem ich zmusić. Może niejako byli moimi podwładnymi, ale byli przede wszystkim wolnymi ludźmi. Nie miałem więc prawa związać ich i kazać im grzecznie czekać w samochodzie. Musiałem za to wierzyć w to, że wszystko będzie dobrze.
Choć podskórnie czułem, że dzisiejsza akcja miała zakończyć się bardzo krwawo.
Zachowując wszelkie środki ostrożności, podszedłem pod tylne drzwi domku. Dałem znak Jeromowi i Jahmelowi, aby trzymali się z dala ode mnie, ale oni postanowili mnie ignorować. Obiecałem sobie, że jeśli przeżyję, wówczas dam im karę. Bolesną, ale taką, która im się spodoba. Nigdy bowiem nie skrzywdziłbym moich chłopców.
Zanim wyważyłem drzwi, usłyszałem kobiecy jęk. Naciągając na twarz kominiarkę i zaciskając palce na broni, zajrzałem do środka przez okno. To, co tam zobaczyłem, zmroziło mi krew w żyłach.
Katie, żona Samuela, znajdowała się na czworakach na podłodze salonu. Młoda kobieta miała ręce skute za plecami. Jej pan rżnął ją od tyłu w cipkę, wpychając jej do ust sztucznego fiuta. Po twarzy Katie spływały łzy.
Kiedy Samuelowi znudziło się pieprzenie wibratorem jej ust, odrzucił zabawkę na bok. Mężczyzna postanowił wykorzystać wolną dłoń po to, aby zacząć dawać klapsy dziewczynie. Nie uderzał jej jednak tak, jak powinien. Nawet dawanie klapsów było sztuką i należało wiedzieć, gdzie uderzać oraz z jaką siłą to robić. Nie można było szaleć, aby nie zrobić drugiemu człowiekowi krzywdy.
Samuel jednak miał gdzieś dbanie o drugiego człowieka. Dla niego najbardziej liczyła się własna przyjemność. Dlatego uderzał Katie tak, że wszystko miało ja potem boleć, a jej ciało miało być w siniakach.
Uznałem to za dobry moment, aby zaatakować. Samuel był względnie bezbronny. Wokół niego nie widziałem żadnej broni. Jego uwaga w pełni skupiona była na kobiecie, która przed nim klęczała. To był odpowiedni moment na to, abym wszedł do akcji.
Nie zastanawiałem się ani przez chwilę. To była moja chwila. Wiedziałem, że gdzieś w tym domu znajdowała się Cleo. Miałem nadzieję, że nie dałem się nabrać i Samuel nie wywiózł mojej ukochanej w jakieś inne miejsce, ale starałem się mieć pozytywne myśli. Choć myślenie pozytywnie w takiej chwili było zwyczajnie niemożliwe.
Wyważyłem kopniakiem drzwi. Gdy to się stało, Samuel zwrócił na mnie uwagę. Mężczyzna miał refleks i czym prędzej szybko wyszedł z cipki swojej żony i próbował złapać za broń znajdującą się pod stołem. Dopiero z tej perspektywy ją zauważyłem.
Zanim jednak nagi Samuel dobył broni, postrzeliłem go w ramię. Nie udało mi się od razu strzelić go w łeb jako, że bardzo szybko się ruszał. Moje działanie jednak go opóźniło. Udało mi się podejść bliżej i strzeliłem w jego udo. Miałem nadzieję, że bydlak miał się wykrwawić bardzo szybko.
- Dev, ty kurwo!
Zaśmiałbym się, ale nie miałem na to czasu. Zamiast tego podszedłem jeszcze bliżej i strzeliłem mu w dłoń. Samuel był tak rozkojarzony, że ten fakt dotarł do niego dopiero po chwili. Broń wypadła mu z dłoni, a jego prawa ręka wyglądała jak miazga. Pewnie nigdy więcej miał jej nie użyć.
- Idziemy do piwnicy! - krzyknął do mnie Jerom. Nie czekał na to, aż odpowiem. Sam zarządził plan. Byłem na niego zły, gdyż potwornie ryzykował, ale miałem przed sobą nagiego, zakrwawionego i niemal bezbronnego człowieka, do którego śmierci dążyłem przez lata. To on pozbawił mnie szansy na normalne życie. To on zniszczył moją twarz. To on razem z Carmichaelem skazali mnie na okrutne tortury, na jakie nie zasłużyła żadna żywa istota.
Podpierając się laską, mierzyłem w głowę Samuela. Mężczyzna nawet nie próbował się podnieść z podłogi. W jego oczach widziałem coś na kształt rezygnacji. Miałem nadzieję, że będzie taki posłuszny aż do końca swojego życia. Jeśli dobrze pójdzie, ten koniec miał nadejść niedługo.
Zobaczyłem, że Katie uciekła pod ścianę. Skuliła się i płakała. Była przerażona, ale miałem nadzieję, że rozumiała, iż nie zamierzałem jej skrzywdzić.
- Dev, ty szmato.
Spojrzałem na siedzącego na podłodze Samuela. Wykrwawiał się. Jego twarz robiła się blada. W tej chwili z łatwością mógłbym go zabić, ale zamierzałem jeszcze chwilę zaczekać. Miałem nadzieję, że ten ostatni moment jego życia zapadnie mi w pamięci i będzie zwieńczeniem okropnej, męczącej, ale satysfakcjonującej walki.
Kopnąłem na bok jego broń, aby nie miał jak się bronić. Samuel parsknął śmiechem.
- Carmichael właśnie w tej chwili pieprzy twoją dziwkę w piwnicy.
Zadrżałem, ale nie pozwoliłem, aby te słowa mnie złamały. Zamierzałem być silny. Aż do ostatniej chwili.
- Zabijesz mnie tak?
Jego dłoń wyglądała tragicznie. Śmierć była kwestią chwili.
- Cóż, chyba na to właśnie zasłużyłem. Miło było cię znać, Dev. Zawsze miałem do ciebie sentyment.
- Nie pierdol. Przynajmniej w ostatnich chwilach swojego życia bądź szczery.
Parsknął śmiechem, kiwając głową.
- Masz rację. Szczerość to podstawa. To w końcu twoja dewiza.
Grał na czas. Może myślał, że się nad nim ulituję albo Carmichael po niego przyjdzie, ale nie miałem zamiaru na to pozwolić. Nie po to codziennie myślałem o jego śmierci, aby teraz wypuścić taką możliwość z rąk.
- Dev, zaraz zostaniesz królem Iranu. Jak się z tym czujesz?
- Fantastycznie.
Zaśmiał się, kiwając głową. Przedstawiał w tej chwili obraz nędzy i rozpaczy.
- Cieszę się, że mogłem pomóc ci spełnić te marzenie. Cieszę się też, że miałem takiego rywala jak ty. To była prawdziwa przyjemność, przyjacielu.
Postrzeliłem go w stopę. Krzyknął niemiłosiernie.
- Nigdy więcej nie waż się nazywać mnie przyjacielem. Nie jestem nim i nigdy nim nie będę.
Krzywiąc się z bólu, Samuel spojrzał mi w oczy. Nie musiał nic mówić. W jego spojrzeniu widziałem absolutnie wszystko. Wszystko, czym chciał się ze mną podzielić. Wszystko co leżało mu na duszy. Wszystko, co chciał powiedzieć mi przed śmiercią.
- Dev...
- Nienawidziłem cię - powiedziałem, wiedząc, że była to moja ostatnia szansa na to, aby pogadać z Samuelem, który nie był trupem. - Na początku cię szanowałem. Traktowałem cię jak godnego rywala. Potem jednak dotarło do mnie, że nie dorastasz mi do pięt. Nie mam o sobie jakiegoś wybitnego mniemania, Samuelu. Mam świadomość swoich zalet i wad. Nie jestem ideałem i nigdy nie aspirowałem do tego, aby się nim stać. Wszystko zmieniło się w momencie, w którym zrozumiałem, jaką szują jesteś. Dotarło do mnie, że ktoś, kto porywa niewinne osoby i zmusza je do niewolnictwa seksualnego, nie może być moim rywalem. Dziś uwolnię nie tylko Katie, ale również pozostałych, których więziłeś. Uczynię Iran lepszym miejscem. Tego kraju nigdy nie opuści korupcja, ale Iran przy mnie stanie na nogi. Wszystko będzie lepsze, gdy ciebie już tutaj nie będzie.
Samuel pochylił głowę. Uśmiechnął się lekko, godząc się z tym, co miało nadejść.
- Dobrze, Devonie. Teraz możesz mnie już...
Nie miałem nawet szansy na to, aby unieść do góry pistolet. Niespodziewanie bowiem usłyszałem strzał.
Jak w zwolnionym tempie patrzyłem na to, jak Samuel pada na podłogę. W głowie miał dziurę po kuli.
Podniosłem wzrok. Spodziewałem się zobaczyć Jeroma albo Jahmela, ale on dalej musieli znajdować się w piwnicy.
Przełknąłem ślinę, gdy uświadomiłem sobie, że jedyną osobą, która się tutaj znajdowała, była Katie.
Żona, choć raczej już była żona Samuela, trzymała w górze pistolet. Klęczała na podłodze i patrzyła na to, jak jej pan leży martwy.
Katie powoli opuściła broń. Odrzuciła ją na bok i wytrzeszczyła oczy.
Przeszedłem nad ciałem Samuela. Podszedłem powoli do Katie. Wiedziałem, że mnie nie skrzywdzi, ale i tak uniosłem w górę ręce, pokazując jej, że nie miałem żadnych złych intencji.
Powoli uklęknąłem przed dziewczyną. Upewniłem się, że odłożyła broń i znajdowała się ona daleko od nas.
- Katie...
Dziewczyna bez słowa zarzuciła mi ręce na szyję. Zaczęła potwornie płakać. Łkała w moje ramię, ściskając mnie tak, jakby zależało od tego jej życie. Była przerażona. Trzęsła się i krzyczała, ale ją rozumiałem.
- Postąpiłaś słusznie. Dokonałaś czegoś niesamowitego. Chciałem, abyś o tym wiedziała.
Położyłem dłoń na tyle jej głowy. Głaskałem ją. Musiałem ją uspokoić. Była w złym stanie.
- Cleo... Ona jest w piwnicy...
- Katie...
- Idź do niej - poleciła, odsuwając się ode mnie. - Proszę, idź tam.
- Nie zostawię cię samej. Nie mogę.
- Zrób to - warknęła na mnie, płacząc. - Poradzę sobie. Obiecuję, że nic sobie nie zrobię. Nie musisz nawet mnie wiązać ani skuwać. Po prostu mnie zostaw i idź do swojej kobiety. Ona cię potrzebuje.
Spojrzałem jej głęboko w oczy, jakby chcą się upewnić, że nie kłamała. Nie zdziwiłbym się, gdyby popełniła samobójstwo. W końcu zabiła człowieka. Człowiek ten był jej katem, gwałcicielem i potworem, ale zabójstwo to zabójstwo. Dla takiej delikatnej dziewczyny, która przeszła przez tak wiele, musiało być to coś traumatycznego.
Mimo wszystko postanowiłem skorzystać z kajdan, które miałem przy sobie. Skułem ręce dziewczyny i przykułem ją do kaloryfera. Pocałowałem Katie w czoło i obiecałem jej, że niebawem do niej wrócę. Było mi przykro, że zostawiałem ją tutaj z trupem Samuela, ale nie miałem czasu na to, aby go stąd wynieść. To musiało nastąpić potem.
Nie tracąc czasu, zbiegłem na dół. Kiedy się tam pojawiłem, chyba na chwilę przestałem funkcjonować.
Na łańcuchach zwisających z sufitu widziałem Cleo. Dziewczyna zwrócona była przodem do mnie. Jej ciało miało w kilku miejscach widoczne siniaki. Z kolei na jej wargach sromowych i sutkach znajdowały się klamerki z łańcuszkiem.
Moja ukochana nie zwróciła na mnie uwagi, gdy pojawiłem się w piwnicy. Nie zdziwiłem się jednak. Na podłodze bowiem działo się coś strasznego.
Najpierw spojrzałem na Jeroma, który miał rozwaloną dolną wargę i nacięcie na ramieniu. Potem spojrzałem na Jahmela, który siedział okrakiem na plecach wierzgającego Carmichaela. Jerom próbował wystrzelić z broni, ale tylko przeklinał i walił pistoletem o podłogę, gdyż broń najwyraźniej nie była naładowana. Musiałem go przeszkolić co do tego, jak powinno przygotowywać się do akcji.
- Zabij go! - krzyczał Jahmel.
- Nie mogę! Nie mam kulek!
- Jak to ich, kurwa, nie masz?!
- Tak to! Nie mam pierdolonych kulek!
- Na szczęście ja je mam.
Podszedłem do moich chłopców, na razie ignorując cierpiącą Cleo. Obiecałem sobie, że potem zapewnię jej całą swoją uwagę. Teraz jednak nadszedł czas na to, abym pożegnał się ze swoim kolejnym wieloletnim wrogiem.
Gestem ręki nakazałem Jahmelowi i Jeromowi, aby przerzucili Carmichaela na plecy. Mężczyzna na szczęście miał już związane ręce i nogi. Był jednak nagi, co kazało mi twierdzić, że zdążył...
Zgwałcić Cleo.
Spokojnie usiadłem okrakiem na jego brzuchu. Carmichael miał kilka krwawych śladów na twarzy. Jego szyja była posiniaczona. Wyglądał źle, ale mnie bardzo to cieszyło. Byłem jednak chorym sukinsynem, więc nie było nic dziwnego w tym, że kręcił mnie ból mojego wroga.
- Proszę, proszę. Mój uroczy Devon do mnie przyszedł.
- Nie przyszedłem do ciebie, ale po ciebie.
Przycisnąłem lufę pistoletu do podbródka mężczyzny. Chciałem, aby tortury nad nim trwały dłużej, żebym mógł się tym napawać, jednak nie mogłem sobie na to pozwolić ze względu na wijącą się w kajdanach Cleo. Moja dziewczyna i tak zaraz miała zobaczyć wybuchową, dosłownie, śmierć, więc chciałem oszczędzić jej bólu.
Carmichael wyszczerzył w uśmiechu swoje zęby. Mężczyzna wiedział, że umrze. Było trzech na jednego. Pogodził się ze śmiercią.
- Twój szef już nie żyje.
Mój wróg parsknął śmiechem.
- To dobrze. Nigdy gnoja nie lubiłem.
- Nie obchodzi cię to, że zaraz umrzesz?
On jednak tylko pokręcił przecząco głową i parsknął śmiechem.
- Uciekałem przed śmiercią już tyle razy, że w końcu się z nią pogodziłem.
- Ty...
- Zanim zdechnę, chciałbym ci powiedzieć, że twoja niewolnica miała rozkosznie ciasny tyłek. Szkoda, że nie mogłem bardziej jej zeszmacić, ale wystarczy mi to, że ty do końca życia patrząc na swoje lustrzane odbicie, będziesz widział mnie.
Zacisnąłem zęby. Nie miałem mu już nic więcej do powiedzenia. Dlatego też nacisnąłem na spust i po chwili mózg Carmichaela rozbryzgnął się na podłodze i pobliskiej ścianie. Obiecałem sobie, że jego śmierć będzie wybuchowa i dotrzymałem słowa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top