47

Cleo

- S-słucham? 

Mężczyzna zaśmiał się kpiąco. Przyciągnął mnie do siebie mocniej za smycz. Owinął sobie moje włosy wokół pięści. Był tak blisko, że czułam jego oddech na swoich ustach.

- Dobrze słyszałaś, urocza laleczko. Masz wybór. Możesz wrócić na wolność, ale wtedy twoi ukochani zginą. Czy tego byś właśnie chciała? Jeśli tak, droga wolna. Nie będę cię do niczego zmuszał. Mam już całkiem pokaźny harem niewolnic i niepotrzebna mi kolejna dziewczynka. Ciebie jednak chętnie bym zgarnął, mała Cleo. Jesteś własnością Devona. Uwielbiam się nad nim znęcać. Gdy mu ciebie odbiorę, to go zniszczy. 

Pokręciłam przecząco głową. Samuel jednak tak mocno zacisnął palce na moich włosach, że po chwili przestałam się ruszać. Moje oczy nabiegły łzami. Czułam się koszmarnie. 

- Proszę, nie... 

- Nie musisz mnie o nic prosić, skarbie. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Wciąż masz wybór. Jestem człowiekiem, który dotrzymuje danego słowa. Jeśli więc zdecydujesz się na wolność, proszę bardzo. Pozwolę ci wrócić do domu, gdziekolwiek on jest. Przed tym będziesz musiała patrzeć jednak na to, jak zabijam Devona, Jeroma i Jahmela.

- Nie!

Samuel uśmiechnął się. Wiedział, że nade mną panował. W tej chwili nie miałam żadnej władzy. 

- Błagam, nie. To nie może być prawda. Nie po tym, co zrobiłeś... 

Spoliczkował mnie. Łzy popłynęły mi po policzkach. Zabolało.

- Mówiłem ci, w jaki sposób masz się do mnie zwracać. Może jeszcze nie jesteś moją niewolnicą, ale to nie znaczy, że pozwolę sobie na brak szacunku. 

Przełknęłam ślinę. Miejsce, w które mnie uderzył, pulsowało bólem. 

Czułam się koszmarnie, ale w tej sytuacji nie chodziło o mnie. Musiałam skupić się na ludziach, których kochałam całym sercem. Ludziach, bez których nie byłabym tu, gdzie byłam dzisiaj. 

Nie mogłam pozwolić na to, aby Devonowi, Jahmelowi i Jeromowi stała się krzywda. Nie bez powodu powtarzałam sobie w myślach, że dla nich oddałabym życie. Wolałam jednak, aby to się nie działo. Nie chciałam umierać, jednak życie bez moich ukochanych byłoby egzystencją. Nie mogłam więc pozwolić na to, aby umarli. 

Dev już przeżył tortury. Zrobił to dla mnie. Oddał się w ręce wrogów po to, abym była bezpieczna i wolna. Nie wahał się ani przez chwilę. Nie musiał tego robić, a jednak postąpił zgodnie z własnym sercem. Imponowało mi to. Kochałam go za to, co dla mnie zrobił, choć jednocześnie byłam zła, gdyż nie chciałam jego cierpienia. 

Jerom i Jahmel także cierpieli, ale na swój sposób. Zostali bardzo skrzywdzeni przez życie. Nigdy więc nie powinno stać się im nic złego. Musiałam ich chronić tak, jak umiałam. 

Płakałam okropnie. Serce mnie bolało. Wiedziałam bowiem, że istniało tylko jedno wyjście z tej sytuacji. Nie chciałam jednak dopuszczać do siebie myśli, że to naprawdę miało się wydarzyć. Miałam nadzieję, że już wystarczająco dużo wycierpieliśmy i teraz miało być tylko lepiej, ale chyba się myliłam. 

Chciałam zapewnić moim chłopcom długie, bezpieczne i szczęśliwe życie. Nie wyobrażałam sobie tego, że Dev miałby się związać z inną kobietą niż ja, ale byłabym w stanie to przeboleć. Z miłości byłam w stanie zrobić dla niego wszystko. Nawet to, co planowałam zrobić teraz. 

Samuel głaskał mnie po policzku, w który mnie uderzył. Wcześniej zapewniał, że był łagodny dla nowych niewolnic, ale wiedziałam, że nie mogłam wierzyć w ani jedno jego słowo. Był dla mnie nikim. Zwykłym śmieciem, który nie zasługiwał na to, aby żyć. 

- Czy obiecujesz, że Devon, Jerom i Jahmel zostaną bezpieczni odstawieni do domu, panie? 

Mój głos załamał się na ostatnim słowie. Czułam się bowiem tak, jakbym zdradzała mojego ukochanego. Było mi wstyd tytułować kata Deva w taki sposób, ale nie chciałam znowu oberwać. 

Na twarzy mężczyzny zobaczyłam pełen zwycięstwa uśmiech. Zachowywał się tak, jakby wiedział, że się łamałam. Mężczyźni tacy jak on uwielbiali łamać słabsze od siebie kobiety.

- Tak, kochanie. To mogę ci obiecać. Nawet pozwolę ci popatrzeć na to, jak moi ludzie wsadzają twoich chłopców do samochodu. 

Pochyliłam głowę. Załkałam żałośnie. Było mi wstyd pokazywać Samuelowi swoją wrażliwą stronę, ale nie byłam w stanie nad tym zapanować. 

Dałabym wszystko, aby mieć w tej chwili wolne ręce. Mogłabym zrobić tak wiele. Niestety byłam bezbronna. Przy Devonie kochałam czuć się bezbronna, ale z nim byłam bezpieczna. Za to z tym gnojem na pewno bezpieczna nie byłam. 

- Błagam... 

- Nie mam dużej cierpliwości, skarbie - wyszeptał mi do ucha Samuel, po czym przesunął językiem po moim policzku. - Moja żona na pewno ucieszy się, gdy zobaczy, że będzie miała nową koleżankę. Wiesz, co bardzo mnie kręci, Cleo? To, jak dziewczyny się ze sobą zabawiają. 

Byłam w szoku, że ten człowiek miał żonę. Tego kompletnie się nie spodziewałam. Nie wiedziałam, kim była ta biedna kobieta, ale byłam pewna, że nie była z Samuelem z własnej woli. 

- Muszę ich zobaczyć. Muszę zobaczyć moich chłopców. 

- Jesteś taka władcza? Kurwa, skarbie. Podnieca mnie to, ale trochę wkurwia. Choć miło będzie cię łamać. 

- Nie! Nie mogę! Ja... 

Nie chciałam iść do niewoli. Każdy człowiek powinien być wolnym człowiekiem. Po to, aby czuć szczęście i móc przeżyć swoje życie najpiękniej, jak to możliwe. 

Płakałam. Samuel był chyba zdenerwowany moim zachowaniem, gdyż nagle szarpnął mnie za smycz. 

- Rozkuję ci ręce, ale zrobię to tylko dlatego, że chcę, abyś chodziła za mną na czworakach, mała dziwko. 

Kiedy rozkuł mi ręce, obudziła się we mnie wola walki. Bardzo chciałam pobić Samuela, jednak w ostatniej chwili przypomniałam sobie, że życie moich chłopców było w jego rękach. Nie mogłam więc zrobić absolutnie nic, gdyż nie chciałam ujrzeć Deva, Jeroma i Jahmela martwych. 

- Musimy zrobić coś jeszcze - zaśmiał się kpiąco. - Rozbieraj się.

- S-słucham? 

Znowu szarpnął mnie mocno za włosy. W moich oczach stanęły łzy bólu. 

- Rozbieraj się. Do naga, kurwa. 

Dobry Boże. Dlaczego trafiłam do takiego piekła? 

Musiałam to zrobić. Musiałam być mu posłuszna. 

Ze wstydem rozpięłam zamek z boku sukienki i próbowałam zdjąć ją przez głowę. Mężczyzna puścił na chwilę smycz, abym mogła przełożyć materiał sukienki. Gdy mi się to udało, czerwona suknia, która miała być moją zbroją, została siłą wyrwana z moich rąk. Załkałam, klęcząc przed oprawcą Devona zupełnie naga. 

- Proszę, proszę. Całkiem ładna z ciebie dziwka. Masz śliczne cycki.

Nie odpowiedziałam. Zażenowanie mi na to nie pozwalało. 

- Jesteś teraz taka nieśmiała? Kto by pomyślał, że ta urocza kokietka straci głos, gdy każę jej się rozebrać. Teraz za mną chodź. Nie waż się podnosić na nogi. Masz milczeć i iść ze mną jak na posłuszną niewolnicę przystało.

Nigdy nie zachowywałabym się tak z własnej woli, ale nie miałam innego wyjścia. Musiałam być posłuszna, jeśli nie chciałam, aby mojemu panu stała się krzywda. 

Mojemu prawdziwemu panu. Nie temu skurwielowi, który kazał mi nazywać siebie panem. 

Podążałam za Samuelem na czworakach. Moje łzy co chwila skapywał na podłogę. Czułam wstyd, gdy obok mnie przechodzili goście przyjęcia. Mężczyźni ubrani w garnitury, którzy popijali alkohol. Nierzadko mieli towarzystwo w postaci niewolnic albo niewolników. Na przyjęciu było znacznie mniej męskich niewolników, ale domyślałam się, że większość facetów po prostu gustowała w dziewczynach. 

W pewnej chwili mój wzrok skrzyżował się z oczami chłopaka niewiele młodszego ode mnie. Był nagi, ale miał na szyi obrożę. Podobnie jak ja, szedł na czworakach obok nogi swojego pana. W jego oczach widziałam strach. Był przerażony. 

Gdy przechodził obok, na jego penisie zobaczyłam coś w rodzaju pasa cnoty. Od razu zrobiło mi się go potwornie żal, ale po chwili przypomniałam sobie, że sama nie znajdowałam się w lepszej sytuacji. 

W końcu dotarliśmy do jakiegoś pomieszczenia. Zobaczyłam tam Carmichaela i dwóch mężczyzn, którzy mieli na głowach kominiarki. Spojrzeli na mnie, ale szybko straciłam zainteresowanie nimi. 

Na podłodze leżeli nieprzytomni Devon, Jahmel i Jerom. Od razu wyrwałam się Samuelowi, ale ten nie puścił mojej smyczy. Smycz przytrzymała mnie w miejscu tak, że nie mogłam się ruszyć. Ze wstydem zostałam na czworakach przy nogach tego skurwysyna. 

Devon, Jahmel i Jerom oddychali. Leżeli obok siebie jednak jak trupy, co było straszne. Nie byli związani, co kazało mi twierdzić, że Samuel i reszta nie obawiali się tego, iż w najbliższym czasie się obudzą.

- Dev! Dev, błagam!

Mój ukochany jednak za nic nie chciał się obudzić. Oddałabym wiele, aby otworzył oczy, jednak nie zapowiadało się na to, że miało się to wydarzyć. 

Byłam zapłakana i przerażona do granic możliwości. Wiedziałam bowiem, co miało mnie czekać. Nie byłam jednak na to za nic gotowa. Naprawdę nie chciałam tutaj zostać. 

Carmichael skrzyżował ręce na piersi i uśmiechnął się z wyższością. Mężczyzna spojrzał na mnie tak, jakby wiedział, że wygrał. 

- Popatrz na swoich uroczych chłopców, Cleo - rzekł do mnie Samuel, gładząc mnie po głowie. - Być może to ostatni raz, gdy na nich patrzysz. 

- Nie! Błagam, tylko nie to!

Mężczyzna parsknął śmiechem. Bawił go mój ból. Był sadystą w najczystszej postaci. 

- To twój wybór. Wciąż go masz, skarbie - przypomniał mi Samuel. 

- Wcale nie dajesz mi wyboru! Dobrze o tym wiesz!

Mężczyzna nawet nie ukarał mnie za to, że nie nazwałam go panem. 

- Nie masz już wiele czasu na decyzję, Cleo. Zrób to, co podpowiada ci serce. 

Moje serce krwawiło. Nigdy nie czułam się tak okropnie jak właśnie w tej chwili. Wcześniej, gdy zostałam odebrana Devonowi, również było mi źle, ale przez cały czas towarzyszyła mi nadzieja. Wierzyłam, że pewnego dnia znowu go spotkam. Teraz jednak było zupełnie inaczej. Szansa na to, że kiedykolwiek jeszcze miałam zobaczyć Deva, była maleńka. Prawie nie istniała. 

Płakałam okropnie. Miałam nadzieję, że może mój płacz sprawi, iż moi chłopcy się obudzą, ale się na to nie zanosiło. Było to dla mnie koszmarne, jednak musiałam wziąć się w garść. Devon tego właśnie by chciał. Chciałby, abym była silna. Jeśli nie dla niego, to dla siebie. 

- Czy mogę... Czy mogę się z nimi pożegnać? 

Spojrzałam błagalnie na Samuela. On jednak pokręcił przecząco głową.

- Nie. Ciesz się, że pozwoliłem ci popatrzeć na nich z bliska. 

Samuel i Carmichael wiedzieli, że wygrali. Nie usłyszeli jeszcze mojej ostatecznej decyzji, ale poznali już prawdę. Wiedzieli, że mieli nade mną przewagę. 

- Bardzo was kocham - wyszeptałam, jąkając się okrutnie. - Kocham cię, Dev. Domyślam się, że mnie nie słyszysz, ale mam nadzieję, że pewnego dnia mi wybaczysz. Jeromie, Jahmelu, dzięki wam moje życie było piękne. Choć przez krótki czas. Błagam, wybaczcie mi. 

- Czy to znaczy, że zgadzasz się ze mną zostać, maleńka?

Samuel ukucnął przy mnie. Położył dłoń na mojej głowie, drugą ręką wciąż trzymając mnie za smycz. Załkałam, kiwając głową. 

- Tak, panie. 

W tej chwili mężczyźni się zaśmiali, a ja wewnętrznie umarłam. 

Bezbronna patrzyłam na to, jak zamaskowani mężczyźni i Carmichael wynoszą ciała nieprzytomnych Deva, Jahmela i Jeroma na zewnątrz. Ignorując Samuela, podbiegłam do okna i spojrzałam na to, jak moi ukochani są wrzucani do samochodu. Po chwili jeden z mężczyzn wsiadł za kierownicę, a drugi usiadł na miejscu pasażera. 

Carmichael pomachał im, gdy odjeżdżali, a ja wyłam z rozpaczy. Kiedy samochód zniknął mi z oczu, padłam na kolana i schowałam twarz w dłoniach. Zdałam sobie bowiem sprawę z tego, że z własnej woli zgodziłam się na prawdziwe piekło, z którego nikt nie był w stanie mnie uratować. 

Samuel szybko znalazł się przy mnie. Mężczyzna zaśmiał się, chwytając mnie za smycz. Spojrzałam na niego zapłakanymi oczami. 

- Nie chciałam tego!

Samuel ukucnął przede mną. Objął dłonią moją twarz. Nie wierzyłam w to, co się działo. Miałam wrażenie, jakby moi chłopcy umarli. Po części tak było. Wiedziałam bowiem, że nigdy więcej miałam ich nie zobaczyć. 

- Może nie tego chciałaś, ale musiałaś to zrobić. 

- Błagam, panie! - krzyknęłam, składając dłonie jak do modlitwy. - Proszę! Proszę, nie rób mi tego!

- Ależ, kochanie. Ty już się na to zgodziłaś. 

Potrząsnęłam głową. Moje łzy moczyły jego dłoń. 

- Proszę...

- Przestań się poniżać. Przecież w głębi serca wiedziałaś, jaką decyzję podejmiesz. Kochasz swojego Devona tak mocno, że nie było innej możliwości. Choć odnoszę wrażenie, że Jeroma i Jahmela także bardzo kochasz, prawda? Czyżbyś była taką niegrzeczną dziewczynką, która zabawiała się aż z trzema mężczyznami? 

- Nie zrozumiesz tego!

Znowu strzelił mnie w twarz. Cholera, musiałam pamiętać o tym, aby nazywać go panem. Nie ważne, jak upokarzające to było. Nie chciałam, aby mnie bito. 

- Błagam, panie - wyszeptałam pokornie. - Proszę, pomóż mi. Devonowi stała się krzywda z twojej ręki. On chciał tylko miłości. 

- Miłość to piękna sprawa, skarbie - zaśmiał się Samuel, po czym wstał i pociągnął mnie za smycz tak, że klęcząc na podłodze, wygięłam plecy w łuk. - Szkoda tylko, że coś takiego jak miłość nie istnieje. 

Wypowiadając te słowa, Samuel zaciągnął mnie na przyjęcie. Jeśli myślałam, że to, co czułam przed chwilą, było koszmarem, to nie byłam przygotowana na to, co miało stać mi się za moment. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top