11
Cleo
W Paryżu bawiłam się świetnie. Zostałam tutaj dłużej niż początkowo planowałam. Andrew dotrzymywał mi towarzystwa i dobrze się razem bawiliśmy. Do niczego jednak między nami nie doszło. Czułam z tego powodu ulgę, ale jednocześnie rozczarowanie.
Andrew był wyjątkowym mężczyzną. Był czarujący, uprzejmy i miał dużą wiedzę o świecie. Imponował mi w wielu aspektach. Poza tym po prostu fizycznie mi się podobał. Nie mogłam jednak się w nim zakochać, mając z tyłu głowy pewnego faceta, który pewnego dnia postanowił mnie porwać.
Myślałam o Devonie coraz rzadziej. Zdarzały się jednak chwile, kiedy wybitnie za nim tęskniłam. Przychodziłam jednak wówczas do Andrew i on odganiał moje smutki. Zabierał mnie do baru albo na dyskotekę. Było nam razem dobrze. Byliśmy jak przyjaciele, jednak wszystko zmieniło się w dniu, w którym Andrew poznał Lucy.
Lucy była paryską architektką. Była piękna i inteligentna. Andrew od razu się w niej zakochał i wtedy odstawił mnie na boczny tor. Było mi z tego powodu przykro, ale nie mogłam być samolubna. Andrew i tak dał mi więcej niż mogłam oczekiwać. Spędził ze mną w Paryżu prawie dwa miesiące, co było niepodobne do jego początkowego planu. Poza tym jasno dałam mu do zrozumienia, że między nami nic nie będzie, więc z mojej strony byłoby to po prostu nie fair, gdybym go siłą przy sobie zatrzymała.
W końcu nadszedł czas naszego nieuniknionego rozstania, co przyjęłam z trudem. Andrew i Lucy mieli wyjechać. Lucy znalazła pracę w Hiszpanii i tam mieli zamiar osiąść z Andrew. On sam zwolnił się z pracy wierząc, że w Hiszpanii znajdzie coś dla siebie.
Ja także ruszyłam do przodu. Wynajęłam pokój w nieco przerażającej i brudnej kamienicy. Nie mogłam jednak zdzierżyć paryskich cen. Dlatego zamieszkałam na uboczu, w cichej dzielnicy. Było mi tu dobrze. Tak dobrze, jak mogło być samotnej dziewczynie.
Mój pokój był niewielki, ale miałam w nim wszystko, czego było mi trzeba. Łóżko, prowizoryczną kuchnię, a nawet malutką łazienkę. Nie miałam prawa narzekać, choć po standardzie z Nowego Jorku przywykłam już do innego poziomu życia.
Przez okienko zobaczyłam, że pod blok podjechali Lucy i Andrew. Mój przyjaciel otworzył dla dziewczyny drzwi pojazdu. Lucy błysnęła swoim idealnym uśmiechem i podała swojemu chłopakowi dłoń. Była z nich idealna para. Zazdrościłam im tego, co mieli.
Kiedy para weszła do bloku, natychmiast wyszłam przed drzwi. Uśmiechnęłam się, widząc w dłoniach Lucy bukiet czerwonych róż. Andrew z kolei miał dla mnie jakiś prezent.
- Cleo! Jak dobrze cię widzieć!
Lucy podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. Podała mi bukiet, a w moich oczach zakręciły się łzy.
- Nie musieliście - wyszeptałam czując, jak głos mi się załamuje. Wciąż nie przywykłam do przyjmowania prezentów.
- Oczywiście, że musieliśmy - odpowiedziała, chichocząc. - Czuję się okropnie z tym, że cię tutaj zostawiamy. Na pewno sobie poradzisz?
Andrew dał Lucy lekkiego klapsa w tyłek. Dziewczyna spojrzała na niego z wyrzutem, ale szybko się zarumieniła.
- Cleo jest niesamowicie zaradna - odpadł. - Na pewno sobie poradzi.
- Wejdźcie do środka - zaproponowałam, zapraszając ich do siebie.
Było mi wstyd, że zapraszałam ich do takiego wnętrza. Wymieniłam część mebli i akcesoriów, ale wciąż nie było to mieszkanie moich marzeń. Uznałam jednak, że zostanę tutaj na przeczekanie, a potem się gdzieś przeprowadzę. Może do innego kraju. Tego jeszcze nie wiedziałam. Wciąż szukałam drogi dla siebie, co nie było łatwe, gdy byłam sama. Nie miałam przy sobie mojego pana, który zawsze mi pomagał, gdy zabłądziłam. Nie było przy mnie mężczyzny, który niecały rok temu wyrwał mnie z meksykańskiej dzielnicy biedy po to, aby przewieźć mnie do innego rodzaju niewoli. Nie było przy mnie człowieka, który w obliczu śmierci oddał mi wolność. Tyle tylko, że dla mnie to nie była wolność, a kolejny rodzaj niewoli.
Zaprosiłam Lucy i Andrew do siebie. Usiedli na moim łóżku, a ja zajęłam miejsce na podłodze. Podałam im jednak na szafkę nocną talerzyki z ciastem oraz kawę. Wiedziałam o tym, że nie powinnam przyjmować gości, mając takie warunki życia, ale był to prawdopodobnie ostatni raz, gdy ich widziałam.
- Dobrze ci się tu mieszka? - spytał Andrew, rozglądając się po wnętrzu.
- Nie jest najgorzej, ale najlepiej też nie jest - odparłam, wzruszając ramionami.
Lucy ścisnęła dłoń swojego chłopaka, a wtedy coś zobaczyłam.
Na jej palcu znajdował się pierścionek. Oni się zaręczyli.
- Czy wy...
- Ach! - Lucy szybko zasłoniła dłoń z pierścionkiem, śmiejąc się. - Mieliśmy ci o tym powiedzieć za moment. Chcieliśmy dać ci zaproszenie na nasz ślub, Cleo. Wiemy, że wszystko dzieje się tak szybko, ale zakochaliśmy się w sobie z Andrew i nie chcemy dłużej na nic czekać. Proszę.
Lucy wyciągnęła z torebki kopertę. Przyjęłam ją z niedowierzaniem. Otworzyłam i ujrzałam zaproszenie na ślub. Na za dwa miesiące.
Byłam zszokowana. Nie spodziewałam się tego. Cieszyłam się ich szczęściem, jednak mimo wszystko poczułam ukłucie żalu. Nie chodziło o Andrew. Wiedziałam, że z nim i tak nic bym nie stworzyła. Było mi po prostu przykro, że podczas gdy oni mogli dostać swoje szczęśliwe zakończenie, ja nie miałam do niego prawa.
Uśmiechnęłam się, odganiając łzy. Wstałam z podłogi i przytuliłam moich przyjaciół.
- Bardzo się cieszę. Oczywiście, że przylecę na ślub.
- Tak się cieszę, Cleo! - pisnęła wesoło dziewczyna, ściskając mnie tak, jakby znała mnie od lat. - Wiesz, że wiele dla mnie znaczysz. Jesteś przyjaciółką Andrew, więc jesteś także moją przyjaciółką. Po prostu cię ubóstwiam, dziewczyno.
Lucy była przesadnie miła. Prawdopodobnie mówiła to każdej napotkanej dziewczynie. Miała taki styl bycia i choć wyolbrzymiała swoją sympatię do mnie, to i tak było mi miło.
Rozmawialiśmy o ich planach dotyczących ślubu i tego, co chcieli robić w przyszłości. Kilka razy przepraszali mnie za to, że poinformowali mnie o tym tak nagle. Pytali się, czy aby na pewno nie miałam nic przeciwko ich wyprowadzce z Paryża. Byli szczerze zatroskani i zmartwieni o mnie, ale mieli prawo do własnego życia. Nie zamierzałam trzymać ich tutaj na siłę. Nauczyłam się już, że podczas gdy jedni ludzie odchodzili, inni przychodzili do naszego życia. Straciłam już bardzo wiele osób i było to dla mnie bolesne, ale może nie byłam warta miłości.
Kiedy nadszedł koniec spotkania, byłam zdenerwowana. Wiedziałam, że gdy Lucy i Andrew wylecą z Francji, zostanę tutaj zupełnie sama. Nie miałam rodziny ani przyjaciół. Było to bardzo trudne i smutne, ale taka była prawda.
- Jeszcze raz dziękuję za wszystko, co dla nas zrobiłaś, Cleo.
Lucy mocno mnie uściskała. Pogłaskała mnie po plecach i pocałowała w policzek. Po tym zostawiła mnie samą z Andrew jakby wiedziała, że potrzebowaliśmy chwili dla siebie.
Kiedy zostałam sama z Andrew, skrzyżowałam ręce na piersi. Nic nie mówiłam. On także.
Spojrzeliśmy sobie w oczy. W ślepiach mojego przyjaciela widziałam wszystko, co chciał mi powiedzieć, a czego nie odważył się wymówić na głos. Było mu przykro, że się rozstawaliśmy, ale taka była kolej rzeczy. Musiałam więc wziąć się w garść i coś powiedzieć.
- Dziękuję ci za cały czas, który spędziliśmy razem.
Andrew wsunął dłonie do kieszeni spodni.
- Cleo...
- Życzę tobie i Lucy szczęścia. Jesteście razem wspaniali.
Jego dolna warga zadrżała. Może nie znaliśmy się długo, ale jednak spędziliśmy ze sobą intensywny czas.
- Bardzo mi przykro, że tak wyszło - rzekł smutno.
- Nie musi być ci przykro. Wiem, że bez ciebie będzie mi tutaj smutno, ale powinieneś ruszyć do przodu. Znalazłeś fantastyczną dziewczyną, Andrew. Lucy jest dla ciebie idealna. Lubi podróżować tak, jak ty. Ma ambicje. Jest piękna i wesoła, a także mądra. Ideał kobiety.
- Wiesz, że coś do ciebie czułem, Cleo.
Czułem. Czyli już nie czuje.
- Nie byłam gotowa na związek. Przykro mi. Wierzę jednak, że dobrze się stało. Gdybym cię nie odrzuciła, nie byłbyś z Lucy. Wszystko dzieje się po coś, prawda?
Mój przyjaciel podszedł bliżej. Przytulił mnie i westchnął ciężko. Trwaliśmy w uścisku przez długi czas. Żadne z nas nie chciało odsunąć się od tego drugiego.
Nie chciałam płakać, ale łzy i tak spłynęły po moich policzkach. Po chwili już szlochałam w jego objęciach. Nie zamierzałam rozstawać się z Andrew w tak smutnym stanie, ale nie mogłam nic poradzić na to, że czułam żal, tracąc swojego jedynego przyjaciela.
- Gdybyś czegoś potrzebowała, zawsze możesz do nas zadzwonić. Nigdy nie odmówimy ci pomocy. Jesteś dla nas ważna. Wiem, że następnym razem zobaczymy się dopiero na ślubie, ale wierz mi, że będę za tobą bardzo tęsknił. Dzięki tobie otworzyłem oczy na pewne sprawy, na które wcześniej nie zwracałem uwagi. Pomogłaś mi odkryć siebie na nowo. Nie spodziewałem się, że lecąc do Paryża, poznam taką dziewczynę jak ty. Gdybyś nie odrzuciła moich zalotów, pewnie to ty byłabyś dziś moją narzeczoną. Ty jednak wciąż czekasz na tego człowieka, z którym się rozstałaś, prawda?
Skinęłam głową, śmiejąc się. To była prawda, że czekałam na Deva. Czekałam na niego jak ostatnia wariatka. Nie miałam bowiem pojęcia, czy Dev wciąż żył, czy może już go tutaj nie było. Domyślałam się, że nigdy więcej go nie zobaczę i jakoś będę musiała z tym żyć. Choć nie dało się ukryć, że pragnęłam być w związku. Marzyłam o tym jak o niczym innym.
Bardzo chciałam się zakochać. Pragnęłam mieć to, co mieli Lucy i Andrew. Ich miłość była pełna uniesień i była po prostu piękna. Każdemu życzyłam takiej miłości. Każdy na nią zasługiwał.
Każdy oprócz mnie.
Czasami zadawałam sobie pytanie, co by było, gdyby Dev po mnie wrócił. Zastanawiałam się nad tym, czy przytuliłabym go czy rzuciłabym się na niego, aby go uderzyć. Byłam na niego wściekła, ale jednocześnie chciałam mieć go przy sobie. Potrzebowałam go, ale go nienawidziłam. Byłam pełna sprzeczności. To ze mną było coś nie tak. To zawsze była moja wina. To wszystko było moją winą.
W końcu odsunęłam się od Andrew. Położyłam dłonie na jego ramionach i starałam się zapamiętać go takim, jakim widziałam go teraz.
- Poradzisz sobie, Cleo. Otwórz tylko swoje serce.
- Andrew...
- Życzę ci wszystkiego najlepszego. W życiu i w miłości.
Andrew ścisnął moją dłoń. Uśmiechnął się z bólem i wyszedł. Zostawił za sobą wszystkie wspomnienia i mnie w samotności.
Przez okno patrzyłam na to, jak Lucy i Andrew odjeżdżają. Trzymałam mocno w dłoni zaproszenie na ich ślub. Jeszcze nie wiedziałam, czy się tam pojawię. Nie miałam pojęcia, czy psychicznie bym sobie z tym poradziła. Ślub miał jednak odbyć się dopiero za dwa miesiące, więc miałam dużo czasu do przemyśleń.
Wróciłam do środka i sięgnęłam po torbę z prezentem, którą wcześniej wręczył mi mój przyjaciel. Otworzyłam ją i wzięłam do ręki album. Otworzyłam go na pierwszej stronie i zaniemówiłam.
W środku znajdowały się nasze zdjęcia. Wszystkie, które zrobiliśmy sobie podczas dwóch miesięcy spędzonych wspólnie we Francji.
Uśmiechałam się i płakałam na zmianę, gdy przeglądałam album. Byłam szczęśliwa, ale jednocześnie smutna, że to wszystko się skończyło. Kierowałam się jednak w życiu tym, że nie można było się smucić, że coś się skończyło. Należało się cieszyć, że to w ogóle się wydarzyło.
Ta fraza nie dotyczyła jednak tego, co spotkało mnie z Devonem. Tęskniłam za nim każdego dnia. Czasami nawet mi się śnił. Nie zawsze były to miłe i kolorowe sny. Większość była mroczna i potworna. Dev mnie porywał i zamykał w małej klatce, z której za nic nie mogłam wyjść. Płakałam i błagałam go o to, aby mnie wypuścił, a gdy to już się działo, szukałam do niego drogi powrotnej.
Moje myśli były rozbiegane. Podobnie jak moje serce. Sama już nie wiedziałam, co czułam do Deva. Jedno jednak mogłam stwierdzić bez problemu. Tęskniłam za nim i sobie z tym nie radziłam.
Postanowiłam poszukać w Internecie psychologów w okolicy. Byłam gotowa jutro zadzwonić do niejakiej pani Godson, która przyjmowała niedaleko. Dziś nie zamierzałam już jej kłopotać, gdyż była późna pora.
Wzięłam kąpiel, postanawiając umyć dziś włosy. Myślałam o Lucy i Andrew i o tym, jak od teraz miało wyglądać ich życie. Byłam szczęśliwa, że planowali coś nowego i to razem. Zasługiwali na siebie i idealnie do siebie pasowali. Problem polegał jednak na tym, że bez nich miałam być tutaj całkowicie samotna.
Umyta i zmęczona poszłam do łóżka. Nie miałam nawet siły oglądać dzisiaj telewizji. Dlatego ułożyłam się na boku i wzdychając ciężko, szykowałam się do snu.
Byłam wykończona, ale sen nie nadchodził. Było już późno i potrzebowałam odpoczynku, aby jutro powitać ranek z nową energią. Coś jednak nie pozwalało mi zasnąć.
Około pierwszej w nocy usłyszałam na klatce schodowej dziwny trzask. Byłam zdezorientowana. Przecież mieszkało tutaj tylko kilka osób i wszystkie znajdowały się na wyższych piętrach.
Wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi, aby powoli wyjrzeć na korytarz. Mogłam spodziewać się wszystkiego, ale nie tego, że za drzwiami zobaczę dwóch mężczyzn w kominiarkach i z bronią w ręku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top