XXXIV

Siedziałem oparty o ścianę z kolanami przyciągniętymi do korpusu. Nie mam pojęcia, ile minęło czasu. Godziny czy może minuty. Ja czułem się jakby czas nagle się zatrzymał a wszystko działo się tak wolno, jak to tylko możliwe. Jakby wszechświat napawał się moim cierpieniem. A ja jedynie błagałem by to wszystko się skończyło. Jednak kiedy w budynku zapanowała niemal idealna cisza przerywana jedynie odgłosami kroków, które regularnie pojawiały się i znikały nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić. Czekać czy lepiej od razu uciekać. W końcu jednak doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie po prostu poczekać.

Kiedy drzwi otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem, nie miałem nawet odwagi podnieść wzroku. Wpatrywałem się, w czarny materiał spodni licząc, że pożyje jeszcze trochę. A w przekonaniu, że tak będzie, utwierdziła mnie dopiero dłoń dotykająca mojego ramienia. Niepewnie uniosłem wzrok spoglądając na Raise która klęczała obok mnie. Żyła. I w jakiś dziwny sposób ta myśl mnie uspokajała.

- Chodźmy stąd. - Poleciła i wyprostowała się na nogach, podając mi rękę. Zareagowanie na ten gest zajęło mi chwilę. W końcu jednak złapałem jej dłoń i niepewnie wyprostowałem się na nogach. - Tam jest... Nieprzyjemnie. Chociaż to mało precyzyjne określenie na to, co tam zastaniesz.

- Po prostu stąd chodźmy. - Poprosiłem nieco słabym głosem, na co ta skinęłam głową łapiąc mnie za rękę.

Powoli ruszyła w stronę drzwi. Wyprowadziła mnie na korytarz, który wyglądał okropnie. Jednak niczego innego nie mogłem się spodziewać. Plus był jedynie taki, że plamy krwi były jak na razie najbardziej drastycznym obrazem. Raisa stawiała wolne kroki, co raczej nie było do niej podobne. Zazwyczaj szła bardzo szybko, jakby wiecznie gdzieś jej się spieszyła. Dzisiaj jednak była dużo bardziej opanowana. I gdzieś tam z tyłu głowy czułem, że to przeze mnie.

W pewnym momencie się zatrzymała. Przed nami widniał koniec korytarza, za którym znajdował się salon. Brunetka puściła moją rękę robiąc kolejne kilka kroków sama. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i wróciła robiąc coś, czego kompletnie się nie spodziewałem. Ponownie złapała moja dłoń, a druga ręka zasłoniła mi oczy.

- Nie powinieneś tego oglądać. - Wyjaśniła nawet nie precyzując, o co tak naprawdę chodzi. Jednak łatwo można było się domyślić, że to zwłoki. Zapewne takie w nie najlepszym stanie. - Powoli i ostrożnie. - Zarzadała, ruszając dalej.

Tym razem szła jeszcze wolniej. Wręcz leniwie pomagając mi na tyle, bym o nic się nie zabił. Może było to trochę śmieszne, jednak w jakimś stopniu było mi miło. Raisa o mnie dbała. Jakby wiedziała, że nie poradzę sobie z widokiem zwłok i innych okropnych rzeczy. Co było absurdalne. To ja tu byłem mężczyzna. To ja w takich momentach powinienem ją chronić. Jednak ona nie potrzebowała mojej ochrony. Każdy, kto ją znał wiedział, że jest silniejsza od niejednego faceta. Oglądała tego typu scenerie nie raz w życiu. I jak okropnie by to nie brzmiało pewnie już przywykła do widoku trupów i do obcowania ze śmiercią.

- Kurwa. - Syknęła czym nieco mnie zaniepokoiła. Zabrała dłonie z mojego ciała a ja mogłem zobaczyć mężczyznę stojącego naprzeciw nas. I to bynajmniej nie był ktoś od nas.

Wpatrywał się w Mrozow tak jakby najchętniej rozszarpał ją gołymi rękoma. Jakby nosiła na rękach krew jego najbliższych. A on od lat czekał tylko i wyłącznie na ten jeden moment. By w końcu się zemścić. I nie liczyło się już nic co po nim nastąpi. Tortury czy śmierć nie miały znaczenia. Bo liczyła się tylko zemsta.

A to wszystko skończyło się w jednej chwili. W tej samej, w której poczułem ciepła krew na swojej twarzy a dźwięk ciała uderzającego o podłogę rozniósł się po pokoju. Niepewnie otworzyłem oczy, czując jak zbiera mi się na wymioty. W momencie zrobiło mi się słabo. Do pomieszczenia wszedł mężczyzna, który najpewniej strzelił. On już był jednym z naszych.

- Dzięki. - Mruknęła Raisa łapiąc moją rękę. Pociągnęła mnie dalej, tym razem idąc w bardziej typowym dla siebie szybkim tempie.

Tamtych chwil nie pamiętam zbyt dobrze. Wiem tylko tyle, że brunetka przeciągła mnie przez cały dom a otrzeźwiło mnie dopiero zimno, które uderzyło we mnie, kiedy wyszliśmy na zewnątrz. Było cholernie zimno. Jednak w tym momencie mi to nie przeszkadzało. Może dlatego, że chłód atakował mnie zaledwie chwilę. Po której weszliśmy do domu dla służby. W drodze na górę minęliśmy parę osób, które posłały nam zszokowane spojrzenia. Jednak w tym momencie nie byłem w stanie się tym przejmować. Chociaż z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu chciałem się przejąć. By ta niewytłumaczalna pustka w końcu zniknęła.

Mrozow niemal wepchnęła mnie do łazienki. Wszystkie obrazy wróciły ze zdwojoną siłą, a ja w ostatniej chwili pochyliłem się nad muszą klozetową. Zwróciłem całą zawartość żołądka, czując jej dłonie na plecach. Głaskała mnie delikatnie, próbując mnie uspokoić.

- Spokojnie... Wyrzuć to z siebie. - Mówiła głosem tak spokojnym, że aż, trudno było go poznać. Raisa zawsze wkładała wiele emocji w każdą swoją wypowiedź. Teraz jednak jej głos był spokojny jakby bała się choćby podnieść jego ton.

Poczułem łzy gromadzące się w moich oczach. Tak działo się zawsze, kiedy wymiotowałem. Nienawidziłem, kiedy to się działo. Jednak jak na wiele rzeczy w życiu i na to nie miałem większego wpływu. To, co się stało, wykraczało daleko poza moją wytrzymałość psychiczną i fizyczną.

Kiedy skończyłem usiadłem na podłodze, opierając plecy o zimną ścianę za sobą. Raisa patrzyła na mnie ze współczuciem. I przysięgam, że w życiu nie widziałemby tak na kogoś patrzyła. Wzięła papier toaletowy i uklękła przede mną, wycierając moje usta. Wyrzuciła kawałek papieru i złapała brzegi mojej koszulki. Z trudem ją ze mnie zdjęła. Nie miałem siły, by współpracować. Jedynie obserwowałem jej ruchy.

Wrzuciła koszulkę do zlewu i przepłukałam ją wodą. Następnie wróciła do mnie i zaczęła za jej pomocą ścierać krew z mojej twarzy. Dreszcz przeszedł przez moje ciało. To były chyba najgorsze minuty w moim życiu.

- Dasz rady wstać? - Spytała, wrzucając koszulkę do zlewu.

Niepewnie skinąłem głową i na chwiejnych nogach podniosłem się z ziemi. Raisa cały czas mnie obserwowała jakby bała się, że za chwilę spotkam się z twardą podłogą.

Znowu uklękła przede mną i pomogła mi zdjąć buty i skarpetki. A w zasadzie to sama mnie rozbierała z ubrań brudnych od krwi. Rzuciła je gdzieś w kąt, rozbierając mnie do naga. Na koniec rozebrała się sama i podeszła do prysznica. Puściła wodę i odczekała chwilę, aż temperatura stała się odpowiednia. Potem podeszła do mnie i pociągła mnie pod prysznic.

- Przepraszam. - Mruknęła, biorąc do rąk mydło. Zaczęła myć moje ramiona i tors a ja cały czas obserwowałem jej wyraz twarzy, który stał się dziwnie tajemniczy.

- Nie masz za co. - Rzuciłem tak cicho i nie wyraźnie, że nie byłem pewien czy mnie zrozumiała.

- Gdybym nie poprosiła, żebyś został nie musiałbyś w tym uczestniczyć. - Zauważyła uciekając wzrokiem, od moich oczu. Skupiła się na zmywaniu ze mnie krwi, za co byłem jej wdzięcznie.

- Mam wolną wolę. Nie musiałem zostawać. - Zauważyłem już nieco pewniej. Zabrałem od niej mydło i korzystając z tego, że woda zmyła z niej krew sam zacząłem ją myć. - Poza tym to nie twoja wina, że przyszli.

- Przyszli po mnie więc poniekąd moja. - Upierała się w końcu, skupiając wzrok na mojej twarzy. Położyła dłonie na moich ramionach, jakby sama za chwilę miała stracić równowagę.

- Nie myśl tak. To nic nie zmieni. - Poprosiłem, na co ta westchnęła cicho. Woda spływała po jej ciele, zmywając pot i resztę trudy tego dni.

- To, że nie będę tak mówić, nie znaczy, że przestanę czuć się winna. - Oświadczyła, zmywając ze mnie mydło. - No, ale nie mówmy o tym. To słaby moment.

Staliśmy jeszcze chwilę pod strumieniem ciepłej wody, aż w końcu wyszła z kabiny. Wytarła ciało w ręcznik i podała mi drugi. Sam wytarłem swoje ciało i tym razem to ja ruszyłem przodem. Raisa ruszyła za mną, o czym przekonałem się, kiedy spojrzałem za siebie. Weszliśmy do mojego pokoju, a ja otworzyłem szafkę. Ubrałem na siebie bokserki i spodnie dresowe. Raisie poddałem druga parę bielizny i zwykły biały podkoszulek. Bez słowa narzekania ubrałam na siebie ubrania. I w tym momencie straciła ten blask pewności siebie, który towarzyszył jej niemal zawsze. I tak długo, jak ją znam, zniknął tylko dwa razy. Tego wieczoru, kiedy pijana opowiadała mi o swojej przeszłości i w tym właśnie momencie.

- Zostań. - Poprosiłem, kładąc się na łóżku. - Nie chce być sam. A ty chyba nie powinnaś wracać do domu pełnego trupów.

- Jeśli prosisz. - Mruknęła, kładąc się obok mnie. - Będę musiała wyjść wcześnie. Pewnie tata jutro wróci.

- Nie musisz zostać na zawsze. Tylko na noc. - Oświadczyłem, obracając się do niej przodem.

- W zasadzie to jest czwarta rano. - Zauważyła, spoglądając na zegar stojący na, szafce nocnej. Następnie obróciła się do mnie przodem. - Rozumiem, o co chodzi. - Zapewniła, biorąc mnie za rękę. - I masz rację. Nie mam ochoty wracać do domu pełnego trupów. Przy tobie jest tysiąc razy lepiej.

Nie mam pojęcia, co w tym momencie mną kierowało. Jednak zbliżyłem się do niej i połączyłem nasze usta. Nie był to gwałtowny ani mocny pocałunek. Był bardzo delikatny i spokojny. Zbliżałem się do niej nieco bliżej i wtedy ona oderwała się od moich ust.

- Nie rób czegoś, czego będziesz potem żałował. - Ostrzegła, patrząc mi prosto w oczy. - Wiem jak to jest, chcieć poczuć cokolwiek innego po czymś takim. Jednak to nie jest dobry pomysł. - Wyjaśniła, na co ja jedynie skinąłem głową. Nie mam pojęcia, czemu to robiłem. To było jak odruch, którego nawet nie przemyślałem. - Odwróć się. - Poleciła, co ja od razu uczyniłem. Lubiłem, kiedy tak się rządziła.

Raisa obijałem mnie ręką przytulając mocno moje ciało. I chyba jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak bezpiecznie. I chociaż wiedziałem, że ona prowadzi mnie prosto w stronę piekła świadomość, że zawsze mnie ochroni, nie pozwoliła mi zawrócić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top