XXVII

Poprawiłem ubranie, po raz kolejny przeglądając się w lustrze. Miałem na sobie zwykłą białą koszulkę i czarne dżinsy. Nie miałem pojęcia, jak powinienem ubrać się na ten cyrk. To miała być jedna z tych imprez w zamkniętych kręgach. Tylko dzieci mafiozów i zaproszone przez nie osoby. Podejrzewam, że na takich imprezach dzieje się więcej nielegalnych rzeczy niż tylko te nieszczęsne walki. Te, na których udowadniają sobie, że są coś warci. Jakby to czy możesz zlać kogoś po mordzie było wyznacznikiem tego, jakim jesteś przywódcą.

- Gotowy? - Spytała Raisa stając w drzwiach pokoju.

Przeniosłem spojrzenie na dziewczynę. Miała na sobie czarne legginsy sięgające do kolan. Do tego czarny stanik sportowy do kompletu. Jej czarne włosy z już widocznym odrostem były związane w dwa warkocze. Na twarzy nie miała ani grama makijażu. Na stopach miała czarne trampki a na górę zarzucona dżinsowa przecierana kurtkę również w odcieniu czerni. Wyjęła w zasadzie wszystkie kolczyki, przez co wygląda nieco jak nie ona.

- Chodźmy. - Rzuciłem, ruszają w stronę wyjścia. Zanim jednak zdołałem opuścić pokój, kobieta zagrodziła mi przejście w drzwiach. Spojrzałem na nią pytająco, a kącik jej ust drgnął ku górze.

- Nie powiedziałeś mi, że masz dzisiaj urodziny. - Zauważyła, wyjmując dłonie zza pleców. Trzymała w niej podłużne pudełko. - A ja lubię robić ludziom prezenty. - Stwierdziła otwierając pudełko. Znajdował się w niej zegarek z czarnym skórzanym paskiem. Tarcza również była czarna a wszelkie elementy takie jak wskazówki czy cyfry były złote.

Nigdy nie obchodziłem urodzin. I to nie tak, że mam coś do tego dnia. Nie pałałem do niego niechęcią czy nienawiścią. Po prostu go nie świętowałem. Najczęściej o nim zapominałem. Może dlatego, że moi rodzice nigdy go nie obchodzili. Siłą rzeczy nie byłem przyzwyczajony czy może nauczony, by go świętować. Zresztą tak samo, jak innych świat. Rocznice, urodziny czy nawet święta nie miały dla mnie większego znaczenia.

- Nie obchodzę urodzin. I nawet nie wiem skąd o nich wiesz. - Oświadczyłem, kiedy ta wyjęłam zegarek z pudełka. To rzuciła gdzieś na bok i złapała mój nadgarstek. - Nie mogę go przyjąć. Pewnie był bardzo drogi.

- Mam swoje sprawdzone sposoby... Masz ustawione na facebooku. - Mruknęła, zapinając zegarek na moim nadgarstku. - Widzisz zostałam wychowana w bardzo specyficzny sposób, przez specyficznych ludzi. Kiedy daje komuś prezent czuje, że powinien być drogi. Bo jeśli taki nie jest a mnie stać na coś drogiego, to tak jakbym źle traktowała tę osobę. Olewała i jakby mi nie zależało. Może to dziwne, ale tak już mam. - Wyjaśniła, wzruszając ramionami. Przeniosła spojrzenie niebieskich tęczówek na moją twarz i uśmiechnęła się lekko. - Dlatego mnie nie wkurwiaj i choć już, bo się spóźnię. - Nawet nie czekając na moją odpowiedź, ruszyła do wyjścia.

Nic już nie mówiąc, ruszyłem za nią. Wyszliśmy z domu i ruszyliśmy na podjazd. Tam stał już czarny Jaguar. Raisa wsiadła na tylne siedzenie, a ja usiadłem zaraz obok niej zamykając drzwi. Za kierownicą siedziała Wi a obok niej Narkis. Zaraz obok Raisy siedział Dawid.

- Aleks nie przyjedzie. Powiedział, że nie będzie uczestniczył w tym cyrku. - Oświadczyła Narkis odrywając spojrzenie od ekranu telefonu. Brunetka jedynie skinęła głową, nic już nie mówiąc.

Droga minęła nam na rozmowach o wszystkim i o niczym. Raisa w zasadzie przez całą drogę powiedziała tylko kilka zdań. Była spokojna. Nie dyskutowała żywiołowo, głównie nas słuchała. Jakby chciała wyciszyć się przed tym wszystkim. I w pełni to rozumiałem. Nie byłem specjalistą. Jednak nie trzeba nim być, by zdawać sobie sprawę z tego, że przed walką trzeba się wyciszyć. Tak by móc w pełni się skupić nad ruchami swoimi i przeciwnika.

Kiedy byliśmy na miejscu, od razu wysiedliśmy. Raisa szła przyszpieszonym krokiem. Była na przedzie a my staraliśmy się jej nie zgubić między ludźmi. Których było więcej, niż mógł się spodziewać. Raisa weszła przez drzwi wejściowe, przepychając się między ludźmi. Jakby interesował ją tylko jeden cel. I w końcu się zatrzymała. A kiedy podeszliśmy bliżej dostrzegłem mężczyznę najpewniej słynnego Towija. Stał może dwa metry przed nią. Ubrany w czarne dresy i tego samego koloru podkoszulek. Jego ciemno brązowe włosy pozostawione były w nieładzie a piwne oczy wyrażały niesamowitą pewność siebie.

- Towij. - Mruknęła Raisa plując przy tym jadem mocniej niż najbardziej jadowity wąż.

- Raiso. Spodziewałem się raczej, że stchórzysz. - Przyznał czym spowodował tylko większe wkurzenie, u Mrozow której i tak chyba nie podobała się cała ta sytuacja. - Nie ma co się ociągać. Zaczynajmy. - Stwierdził, na co ta skinęła głową.

Szatyn skinął głową na blondynkę stojącą z boku. Ta uśmiechnęła się szeroko, wchodząc na rząd wysokich schodów. Dotarła mniej więcej do połowy, gdzie się zatrzymała obracając się do nas przodem. Zagwizdała głośno, a znaczna część osób znajdujących się na imprezie przeniosła na nią spojrzenie. Szmer rozmów nagle całkowicie ucichł. Jakby wszyscy czekali tylko na ten moment.

- Skoro tu jesteście, doskonale wiecie kto będzie walczył! - Stwierdziła, na co w pomieszczeniu rozległy się głośne oklaski i gwizdy. - Zasady są proste. Żadnej ochrony na dłonie, zęby czy inne części ciała. Walczycie aż ktoś, się nie podda lub będzie niezdolny do walki. - Wyjaśniła, a ja skrzywiłem się lekko. To nie brzmiało jak coś, co chciałem oglądać.

Raisa zrzuciła z siebie kurtkę. Podała ją Wi i stanęła przed mężczyzną. Dwóch chłopaków pokazała nam, w jakiej mamy stać odległości. To było całkiem zabawne. Walka na gołe pieści w czyimś salonie. Już pomijając fakt, że ten salon był powierzchni dwóch kawalerek o ile nie większy. Oboje unieśli gardę i było wiadome, że to początek.

- Niech wygra lepszy. - Życzyła blondynka i klasnęła w dłonie.

Wtedy szatyn zaatakował jako pierwszy. Wymierzał szybkie i mocne ciosy w Raise która przyjmowała, je krzywiąc się lekko. Przez ten cały czas zaatakowała tylko kilka razy.

Nie wiedziałem, jak to się skończy. Jednak byłem pewien, że niezbyt dobrze. Patrzyłem na to czując z każdą chwilą coraz większą chęć odwrócenia wzroku. Zrobiłem to jednam, dopiero kiedy poczułem dłoń na ramieniu. Przeniosłem spojrzenie na o dziwo kolejną blondynkę. Miała piwne oczy i nieskazitelny uśmiech. Oliwkowa cera i uśmiech jak z okładki, jakiego magazyny. Ubrana w czarny kombinezon i wysokie buty była ode mnie nieco wyższa.

Wassa.

- Raise można wiele zarzucić. Jednak łeb do bijatyki to ona ma. Szkoda, że brak jej go do czegoś innego. - Rzuciłam, śmiejąc się przy tym perfidnie. - W ogóle widział cię na tym przyjęciu. Jesteś służącym Nicolaja.

- Tak. - Mruknąłem, nie mając ochoty z nią już rozmawiać. Przyłożyła rękę do zniszczenia, Raisy. I dlatego nie musiałem jej znać, by jej nie lubić. Poza tym nie chciałem wdawać się z nią w dyskusje. W końcu wolałem nie powiedzieć niczego głupiego.

Pewnie normalnie inni by mnie wsparli. Jednak teraz byli zbyt zajęci wykrzykiwaniem imienia swojej zawodniczki. Skupili całą swoją uwagę na Raisie i moja rozmowa z blondynką nie przyciągnęła ich uwagi.

- Jakiś ty rozmowny. - Zauważyła, krzyżując ramiona na piersiach. - Już wiem, dlaczego Raisa cię lubi.

- Niby skąd to wiesz? - Spytałem nim zdołałem ugryzłem się w język.

- Stoisz tutaj i to wystarczy. - Zapewniła, poprawiając kosmyk blond włosów. - Dlatego powiem Ci tylko jedno. Odpuść sobie, zanim ona cię zniszczy. Bo ona nie potrafi trwać przy jednej osobie. Nie patrzy na ciebie jak na Dawida czy Narkisa ani nawet Aleksa. Ona cię pożąda. Twojej niedostępności. A kiedy już dostanie to, czego chce zapomni o tobie. Jak o każdym wcześniej. - Zapewniła z jakieś powodu, kładąc dłoń na moim policzku. Uśmiechnęła się przy tym tak miło, że gdybym nie znał jej historii, mógłbym się nawet nabrać. Jednak ja już wiedziałem swoje i nie zamieszałem pozwolić dać sobą manipulować.

- Jeszcze jakieś pierdolenie, żebym miał się z czego pośmiać? - Spytałem, zrzucając jej dłoń za swojej twarzy. - Słuchaj. Przestań, bo ja nie zamierzam wierzyć komuś takiemu jak ty.

- Więc patrz. - Rzuciła wskazując palcem, na walczącą dwójkę.

Towij leżał na podłodze a Raisą na nim siedziała. Okładała go pięściami wyglądając przy tym iście przerażająco. Jej oczy nie były takie jak zawsze. Ani tak pełne pewności siebie i wyższości jak kiedy ją poznałem, ani tak wesołe i radosne jak kiedy siedziała ze swoją paczką. Nie były nawet takie jak wtedy kiedy byliśmy sami. Teraz były zimne. Niczym te u rekina. Pozbawione życia. Kompletnie puste. Ona była jak w transie. Bez przerwy okładała chłopaka do momentu, kiedy dwóch innych ją od niego nie odciągło. Uspokoiła się po chwili, a ja spojrzałem na mężczyznę. Leżał na ziemi, kaszląc krwią. To była chyba najbardziej przerażająca rzecz, jaką w życiu widziałem.

Potem znowu spojrzałem na Raise. Ta szybko się odwróciła i zniknęła między ludzi. Niewiele myśląc, ruszyłem za nią. Przepychałem się między rozemocjonowanym tłumem. Co jakiś czas kogoś deptałem lub na niego wpadłem. Jednak oni nawet tego nie zauważali. W końcu znalazłem Raise. Stała przed umywalką z trudem odkręcając wodę. Jej dłonie całe się trzęsły i spływała po nich krew. Nawet nie wiedziałem, czy to krew tego chłopaka, czy jej. I nawet nie chciałem wiedzieć.

- Możemy...

- W domu. Nie teraz. - Oświadczyła, odwracając się do mnie przodem. - Nie zostanę tutaj ani minuty dłużej. Ja już wracam. - Wyjaśniła i mnie ominęła.

Nic nie powoiedziałem, kiedy opuszczała dom. Nikt nic nie powiedział. Ludzie dyskutowali o walce, a ja zacząłem się cieszyć, że jej nie widziałem. Raisa o dziwo zatrzymała się jeden raz przy jednym ze stołów. Zgarnęła z niego butelkę wódki i wlała ją do kubka. Zaczęła ją wypijać jednym chlustem podtrzymując kubek drugą dłonią, by go nie upuścić. Powtórzyła to dwa razy, zanim ignorując wszystkich, ruszyła do wyjścia. Wi dołączyła do nas, wyjaśniając, że chłopacy zostają. Do domu dojechaliśmy szybko. A może tylko tak mi się wydawało. Nie jestem pewien. Wszystko działo się tak szybko i nagle, że niektóre szczegóły mi umykały. Raisa niemal od razu wyskoczyła z samochodu, a ja od razu ruszyłem za nią.

- Kurwa. - Mruknęła, patrząc na samochód swojego ojca. Czarny najnowszy model mustanga stał na podjeździe, informując nas, że mężczyzna wrócił już do domu.

- Chodź. - Rzuciłam, łapiąc ją za nadgarstek. Zaprowadziłem ją do domu dla służby. Weszliśmy do niego cicho. Nie chciałem nikogo obudzić ani zwrócić na nas większej uwagi. Dlatego też od razy pociągnąłem ją prosto do swojego pokoju. - Siadaj. - Poleciłem, wskazując jej łóżko. Ona nic nie powiedziała. Bez gadania usiadła na materacu, a ja ruszyłem do łazienki. Tam zmoczyłem szmatkę i wróciłem do pokoju.

Raisa miała rozciętą wargę a podbite oko, które wyglądało coraz gorzej zapewne jutro będzie otoczone eleganckim siniakiem. Na rękach miała masę siniaków. Zresztą jej twarz też była obita. Jej knykcie były popękane i cały czas lała się z nich krew. Bez słowa przyłożyłem mokry materiał do jej ust i wytarłem z nich krew.

- Taka już jestem. - Stwierdziła, łapiąc mój nadgarstek. Odsunęła moja dłoń od swojej twarzy, uważnie obserwując moja reakcje. - I nigdy się nie zmienię. Dlatego musisz się z tym pogodzić. - Wyjaśniła, a ja podałem jej materiał. Wzięła go do rąk, wycierając je od krwi. - To z boku musiało, wygląda okropnie. Jednak musisz pamiętać, że jeśli zechcesz być przy mnie, będziesz musiał znosić takie widoki. Jestem zepsuta. I z każdym dniem zbliżam się do bramy piekła ciągnąć za sobą każdego, kto zechce mnie pokochać.

Patrzyłem na nią pusto, nie bardzo wiedząc co mam powiedzieć. W tym momencie żadne słowa nie wydawały się odpowiednie. Czy jestem w stanie to znosić? Czy mogę ją taką oglądać dzisiaj i jeszcze tysiąc razy?

- To nie było najgorsze. Gorsze było, patrzenie jak obrywasz. - Przyznałem, patrząc na jej obitą twarz. Przysięgam, że każda rana na jej ciele w jakiś niewytłumaczalny sposób bolała i mnie. - Wiem, kim jesteś. Od zawsze wiedziałem. Gangsterką z mroczną przeszłością.

- Nic nie wiesz. - Wtrąciła poprawiając kosmyk ciemnych włosów, które wydostały się z upięcia. - To, co wtedy było w tej paczce... To był silny narkotyk. Daje się go jako pierwsza często darmową działkę, bo po nim ciężko przestać. Jest mocniejszy niż zwykłe narkotyki. Silnie uzależnia. Jednak nie sprzedaje się go na stałe. Bo za szybko by zabiła. Poza tym jeśli sprzedajesz słabsze dawki, oni kupują więcej. - Wyjaśniła krzywiąc się przy tym lekko. - Przykładam się do interesu, który zabił twojego brata. - Wyznała, odwracając ode mnie wzrok. Skupiła się na jakimś punkcie na ściśnie a ja skrzyżowałem ramiona na piersi.

Nie mam pojęcia, dlaczego mi to powiedziała. Może to przez alkohol a może jakieś wyrzuty sumienia. Nie mam pojęcia. Wiem jedynie, że zdobyła się na szczere słowa. I nawet jeśli z łatwością mogłem się tego domyślić, dobrze było dowiedzieć się tego właśnie od niej. Usłyszeć prawdę od diabła wyznającego swoje grzechy i będącego ich w pełni świadomym.

- Zabił go nasz ojciec i jego głupie decyzje. Może też jesteś trochę winna. Jednak chyba najmniej... Nie wiem może to głupie, ale zawsze będę bardziej obwiniał ojca niż ciebie. - Wyznałem, a ta przeniosła na mnie spojrzenie. Pewien szok malował się w jej oczach. Milczała dłuższą chwilę jakby tylko czekała aż się zaśmieję i wygarnę jej wszystko, co myślę naprawdę. Jednak taka właśnie była prawda.

- Jesteś za dobry jak ten popiepszony świat. Jak głupio by to nie zabrzmiało. - Przyznała i podniosła się z miejsca. Odrzuciła materiał, gdzieś na bok nie przejmując się faktem, że upadł na podłogę. - I co patrzysz na morderczynie i nie czujesz do mnie obrzydzenie?

- Nie. I być może nigdy nie poczuje. - Przyznałem wiedząc jak głupio to brzmi. Pewnie powinno mi to przeszkadzać. Jednak z jakiegoś powodu tak nie było. - Bo gdzieś z tyłu głowy zawsze będę czuł, że tak naprawdę jesteś cholernie dobrą osobą. Która zrobiła to, czego od niej oczekiwano.

- Więc spójrz mi w oczy i powiedz, że nigdy nie odejdziesz. Nawet, wtedy kiedy dowiesz się o wszystkich tych obrzydliwych i niegodnych człowiekowi rzeczach, które zrobiłem. Kiedy po raz tysięczny wrócę, wyglądając tak a czasem nawet gorzej. - Poprosiła, utrzymując ze mną kontakt wzrokowy. Jej oczy już nie przypominały tych z walki. Teraz było w nich widać prawdziwą burze emocji.

- Nie wiem, czy sobie z tym poradzę. - Przyznałam całkiem szczerze, nawet na chwilę nie przerywając kontaktu wzrokowego. - Jednak zrobię wszystko by zostać z tobą do samego końca. W końcu piekło zdecydowanie raźniej zwiedza się razem.

- Ja pierdole. - Mruknęła pod nosem, oblizując wargi. Wyglądała tak jakby z jakiegoś powodu, ta odpowiedź nie koniecznie jej się podobała.

I nim zdołałem spytać, o co chodzi połączyła nasze usta. W bardzo intensywnym pocałunku. To jej wargi dyktowały tępo moim. Były przy tym tak agresywne i dominujące jak cała Raisa. Ona kochała dominować i robiła to nawet w tym momencie. I właśnie taką uwielbiałem ją najbardziej. Od razu oddałem pocałunek czując metaliczny smak jej krwi. Ona położyła prawą dłoń na moim karku a druga na moim policzku. Z każdą chwilą pogłębiała nasz pocałunek. Ja w tym czasie dłońmi odnalazłem jej talie.

I wiedziałem, że od tego momentu nie ma już odwrotu.



Dobra się wycwaniłam by nie opisywać tej walki bo jest w tym taka do dupy XD

Nie powiem, że ten rozdział jest jakiś super. Bo powinien być lepszy, ale jak widać moje umiejętności nie są jeszcze na tym poziomie.

I ostatnia sprawa rozdziały będą teraz dłuższe bo zostało mi jeszcze kilka rzeczy do zrobienia w tej książce a w zasadzie to całkiem sporo a to już 28 rozdział XDDD ta książka będzie długaaaaaa

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top