XXVI
𝚁𝚘𝚍𝚒𝚘𝚗
Spojrzałam na Raisę która stała przy samochodzie ubrana w zdecydowanie za duża dresową koszulkę w szarym odcieniu. Do tego miała na sobie legginy, które kilkukrotnie były zszywane. Odpisywała komuś na telefonie. W tym samym czasie chłopacy przenosili puszki z farbą. W końcu brunetka burknęła coś cicho pod nosem i ruszyła do wejścia. Nic nie mówiąc od razu, ruszyłem za nią. Weszliśmy do domu i pokonaliśmy rząd wysokich schodów. Na górze weszliśmy do jednego z kilku pokoi. Wszystkie meble byłyby zsunięta na jego środek. Niebieskooka stanęła obok niech i związała włosy w niskiego kucyka. Po chwili do pokoju zeszła się reszta, otwierając puszki z farbą i butelki z piwem.
- Słyszałyście, że Anna jest w ciąży? - Rzucił podekscytowany Dawid, łapiąc jeden z pędzli. - Serio to jest chyba plotka roku.
- Ty nigdy nie dojrzejesz. - Stwierdziła Aleksander mimo lekkiego uśmiechu, który pojawił się na jego ustach. - I nie wiem, o jaką Anne chodzi.
- No tak zapominałam, że jesteś taki kurwa stary. - Rzuciła Wi uśmiechając się wrednie. W odpowiedzi Aleks pokazał jej środkowy palec, a ona odpowiedziała mu tym samych. Poznałem im na tyle dobrze by wiedzieć, że oni uwielbiają się przekomarzać.
- Spokój. - Wtrącił Narkis, który zawsze ich stopował. - Anna to taka laska, która chodziła z nami do szkoły. Była rok młodsza jednak już zaręczona. Więc to, że jest w ciąży chyba nie jest żadnym fenomen.
- Nie, nie byłoby. - Przyznał Dawid, biorąc butelkę piwa. Wziął dużego łyka i przejechał po wszystkich spojrzeniem jakby nie zamierzam ominąć reakcji nikogo. - Jednak dziecko nie będzie narzeczonego. Była z tego drama roku kurwa. Widzicie, on chciał być czysty do ślubu i właśnie stąd wiadomo, że dziecko nie jest jego.
- Ja to współczuję Annie. - Przyznała Raisa podając mi butelkę piwa. - Rodzice wybrali jej narzeczonego jak w średniowieczu. I to jeszcze takiego ze średniowiecznego zasadami. Ona znalazła kogoś lepszego. Może go kochała może nie. Jednak przynajmniej dał jej to, czego chciała.
- Raisa wieczna obrończyni kobiet i największą ze wszystkich feministek. - Podsumowała rozbawiona Wi. W jej głosie nie wyczułem ani krztyny wredoty. Było to raczej szczere rozbawienia a z uśmiechu Raisy wywnioskowałem, że i ona tak to odebrała. - Jednak się z tobą zgadzam. Moi rodzice bywają beznadziejni jednak przynajmniej nie odpieprzają takiej chujni. Jak można tak potraktować własne dziecko?
- Daj w ogóle spokój. Rodzice z reguły krzywdzą nas najbardziej. - Stwierdził Dawid, widocznie markotniejąc. Zmieszany spojrzał na butelkę piwo biorąc kolejny łyk i wzdychając cicho.
- Chcesz zobaczyć się z ojcem? - Spytał Aleksander, krzyżując ramiona na piersiach. Wszyscy automatycznie przenieśli na jego spojrzenia, a atmosfera odczuwalnie zgęstniała.
- Jeszcze nie zdecydowałem. - Przyznał i przeczesał włosy palcami. - Nie wiem. Nigdy nie byliśmy szczególnie blisko. Chyba od zawsze wiedziałem, że odejdzie i nie mam mu tego za złe. Dusił się w tym domu u boku mojej matki. I moim też. Więc nie jestem pewien czy w ogóle chce mnie jeszcze w swoim życiu. - Stwierdził, wzruszając ramionami. Nie wydawał się być przygnębiony czy szczególnie zły z tego powodu. Raczej wydawał się już dawno pogodzić z tym, co się stało. - Więc raczej pozwolę mu zapomnieć. I sobie też.
- Zrobiło się chujowo. - Mruknął Narkis, na co Wi skinęła głową na znak, że uważa tak samo. - Zostawmy nasze chujowe przeszłości, bo chyba nikt nie chce o nich rozmawiać.
- Mieliśmy malować ściany czy robić za kółko wsparcia? - Spytała brunetka, biorąc do rąk wałek. Włosy Wi często były upięte tak jak teraz. W niechlujnego koka. Jej ciemne niemal czarne oczy błyszczały tą charakterystyczną radością z życia, która ją charakteryzowała. - Ruszcie się, bo ja nie zamierzam tutaj siedzieć do północy.
- Bo uwierzę, że będziesz robić coś ambitniejszego. - Stwierdziła Raisą patrząc na przyjaciółkę spode łba. Za to Wi z całej siły szturchnęła ją w bok, na co ta syknęła odwdzięczając się jej tym samym.
- Nadrobienie seriali to bardzo ambitne zajęcie. - Zapewmiła odgarniając z czoła kosmyki włosów, które wydobyły się z upięcia. Mówiła to z takim przekonaniem, jakby nadrabianie jakiegoś serialu było naprawdę ambitnym zajęciem. - A teraz ruszać dupy, bo muszę wiedzieć, czy główna bohaterka będzie z tym chujem, czy w końcu go zostawi.
- Bardziej interesujesz się ich związkiem niż naszym. - Zasugerował szatyn, na co ta zgromiła go morderczym spojrzeniem. On niepełne myśląc, zamoczył pędzel w farbie i wziął zamach. Farba ochlapała Wi, na co ta skrzywiła się i pisnęła zaskoczona. Uniosła dłonie i po chwili otworzyła oczy, szybko odpłacając się tym samym.
- I tyle było z malowania. - Podsumował Aleks, a już po chwili Narkis ochlapała i jego. - Ej nie mieszajcie mnie do tych kłótni małżeńskich. - Poprosił jednak już po chwili i Dawid go ochlapał.
- Teraz to już nie kłótnia małżeńska. - Zauważył blondyn, uśmiechając się od ucha do ucha.
Czasem to jak pozytywni byli ci ludzie, było wręcz nie do uwierzenia. Wiadome było, że przeszli swoje. Bo mimo powszechne opinie pieniądze nie rozwiązują wszystkich problemów. Nie sprawią, że nasze życie będzie idealne. Tak naprawdę nikt nie ma bezproblemowego życia. Każdy ma swoje demony. Rzeczy, które nie pozwalają mu spać po nocach i sprawiają, że życia czasem wydaje się nie do zniesienia. Każdy z nas radzi sobie z tym inaczej. I każdy okazuje to w inny sposób. Czasem jest lepiej a czasem gorzej. Jednak głupota jest myśleć, że czujesz, życie jest cudowne i pozbawione jakichkolwiek trudności.
Raisa zanurzyła dłonie w farbie i podeszła do mnie. Na jej twarzy widniał ten szeroki uśmiech, który uwielbiałem a w jej niebieskich oczach, dało się dostrzec wielkie pokłady radości. I pewnie właśnie dlatego się nie odsunąłem. Ona położyłam dłonie na moich policzkach, zostawiając na nich ślady farby. Śmiała się przy tym szczerze i przysięgam, że oddałbym wszystko by móc ją taką oglądać każdego dnia.
Odszedłem dwa kroki w tym i sam zanurzyłem dłonie w farbie. Korzystając z tego, że Mrozów się odwróciłaby tym razem ochlapał Wi podszedłem ją od tyłu i położyłem dłonie na jej szyi. Skrzywiła się lekko na chłód farby i szybko obróciła w moją stronę.
- Masz coś na karku. - Zauważyłem, kiedy ta wycierała dłonie w moją koszulkę. Wszyscy krzyczeli i polewali się farbą, przez co i my co jakiś czas nią dostawaliśmy. I już wiedziałem, że dobycie się zajmie wieki.
- Devil's daughter. Tatuaż mój ojciec ma w tym samym miejscu napis Devil. - Wyjaśniła, unosząc wzrok z mojej koszulki na twarz. Nasze spotkania się spotkały. Ja niewiele myśląc, skinąłem głową. To było na swój własny sposób całkiem słodki, że miała wspólny tatuaż z ojcem. - Może to głupie i popieprzone, ale cała nasza relacja jest tak samo specyficzna.
- Zdążyłem zauważyć. - Zapewniłem i zanim ta zdążyła zareagować wsunąłem dłonie pod jej koszulkę brudząc jej ciało farbą. Cały czas utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy, kiedy ona przyciąga mnie do siebie. - Co robisz?
- Przekraczam granice, które kiedyś ustaliliśmy. Nawet nie wiedząc, że to robimy. - Wyjaśniła kładąc, jedna dłoń na moim karku. Druga cały czas trzymała zaciśnięta w pięść, w której znajdował się zgnieciona część mojej wcześniej czarnej koszulki.
Nasze twarze znajdowały się na tyle blisko, że czułem jej nieco przyśpieszony oddech. Nasze nosy niemal się stykały czułem jak moje serce stopniowo przyśpiesza. I dopiero teraz dostrzegłem, że jej oczy wcale nie były tak idealnie niebieskie. Kiedy człowiek wystarczająco długo się im przyglądał mógł dostrzec, że jej tęczówki miały zdecydowanie ciemniejsze obwódki i zielone plamki.
Przesunęła dłoń z mojego karku na policzek. Oderwała dłoń i teraz przesuwała po mojej twarzy tylko opuszkami palców. Musnęła nimi moje wargi a jej wyraz twarzy wydał się dużo bardziej skupiony. Jakby ta czynność wymagała od niej maksymalnej koncentracji.
- Bolał? - Spytałem, sam dotykając jej ramienia. Przejechałam wyżej, aż dotknąłem kolczyka w jej nosie. Nieduże srebrne kółko znajdujące się po lewej stronie nosa pasowało do Raisy. I kiedy tylko je wyciągała, wyglądała nienaturalnie i dziwnie. Jakby czegoś brakowało w jej twarzy.
- A co będziesz sobie robił? - Spytała a kącik jej ust, powędrował delikatnie ku górze.
- Przemyśle to. - Przyznałem, przesuwając dłoń po jej twarzy. Na prawym policzku miała ciemnego piepszyka, który mocno odznaczał się na jej twarzy. Między przednimi jedynkami miała szpare, która była widoczna za każdym razem, kiedy szeroko się uśmiechała.
-Nie będzie Ci pasował. - Stwierdziła biorąc między palce, górna część mojego ucha. - Tutaj będzie lepiej.
Kiedy tylko otworzyłem usta, by coś powiedzieć ktoś oblał nas farbą. Automatycznie zrobiliśmy kilka kroków w bok i spojrzeliśmy na rozbawioną parę. Pozostała czwórka stała i śmiała się głośno.
- Zabije was kiedyś. - Mruknęła Raisa otrzepując szarą farbę z lewej ręki. Skrzywiła się przy tym lekko, w końcu wycierając ją w szarą koszulkę.
- O ile wcześniej nie zrobi tego osoba, która wydzwania do ciebie jak szalona. - Stwierdziła Dawid, pokazując jej wyświetlacz. Rzeczywiście ktoś dzwonił, jednak przez wyłączony dźwięk nie było tego słychać.
Blondyn rzucił jej telefon, który ta złapała. Odebrała, połączenie przykładając telefon do ucha. Odeszła w kąt pokoju i oparła się o jedną ze ścian.
- Co jest? - Spytała a odpowiedź, definitywnie jej się nie spodobała. Zmarszczyła brwi i zaklmels cicho pod nosem. - Zapomnij nadęty chuju... Nigdy kurwa nie sugeruj, że jestem słaba! - Warknęła, zaciskając dłoń w pięść. Jej ton był agresywny i bardzo zdecydowany co wskazało na to, że rozmowa nie należy do przyjemnych. W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza, która jednoznacznie wskazała na to, że nie tylko ja słucham. - Wiesz co kurwa? Dobra. Gdzie i kiedy? - Spytała coraz bardziej zdenerwowana. - I chuj kurwa. Skopie ci ten zarozumiały tyłek. - Zapewniła, gwałtownie odsuwając telefon od ucha. Rozłączyła się i po raz kolejny wysyczała całą litanię przekleństw.
- Co się stało? - Spytała Wi podchodząc nieco bliżej Raisy. Skrzyżowała ramiona na piersiach, przyglądając się brunetce.
- Towij. W niedzielę jest jakaś impreza a on chce, żeby było zabawniej. Chcę się bić. - Przyznałam odkładając telefon, na najbliższą szafkę.
- Boks? - Spytałem nie bardzo spędzać, na co właśnie się zgodziła.
- Nie. Dzieci wysoko postawionych członków gangu od zawsze pokazywały sobie gdzie ich miejsce. Bili się, by udowodnić kto jest najsilniejszy. Z tym że dawniej byli to tylko mężczyźni. Mnie wyzywają rzadko, bo jestem tylko babą. A on wierzy, że skopie mi tyłek i udowodni wszystkim, jak beznadziejna jestem. Nie dam się tak traktować. - Warknęła zirytowana. - I to nie przypomina boksu. Okładamy się pięści i kopiemy. Wszystkie chwyty dozwolone.
- I się na to zgodzisz? - Spytałem kompletnie zdziwiony. - Myślałem, że jesteś ponadto.
- Więc masz o mnie bardzo błędne zdanie. Jeśli się nie zgodzę, to wyjdę na słabo i przerażoną... Niegodna swojej pozycji. A nie pozwolę, by ktoś tak o mnie myślał. - Zapewniła. Ominęła nas wszystkich i wyszła z pokoju.
Westchnąłem cicho cały czas patrząc na miejsce, gdzie przed chwilą stała. Wiedziałem, że wyszła, zanim zrobiła coś głupiego. Może to było lekkomyślne, jednak po chwili ruszyłem za nią. Wyszedłem z domu i się rozejrzałem, w końcu odnajdując ją wzrokiem. Stała z boku paląc papierosa. Nie przejmowała się tym, że stała w samych skarpetkach na gołej ziemi. Wyglądała dosyć zabawnie cała ubrudzona farbą.
Podszedłem do niej i zabrałem jej papierosa. Sam się zaciągłem, spoglądając na nią kątem oka. Patrzyła na mnie zdenerwowana aż w końcu westchnęła cicho.
- Chce to zrobić. I muszę to zrobić. Nie ważne co powiesz, nie stanę się dla ciebie lepsza. - Oświadczyła, zabierając mi papierosa. - Teraz będziemy go tam sobie zabierać jak gimnazjaliści, którzy oszczędzają na paleniu?
- Nie proszę o to, byś stała się lepsza. Wiem tylko, że może zrobić ci krzywdę. Co jest absurdalne, bo przecież robiłaś już niebezpieczniejsze rzeczy. - Przyznałem, wypuszczając dym z ust. - I tak. Chcę mi się palić, a nie mam fajek.
- Teraz jest mi przykro. Głównie dlatego, że wierzysz bardziej w umiejętności tego kutasa jak moje.
- Martwię się i to się nie zmieni. Nie ważne jak silny czy słaby jest ten drugi. - Zapewniłem, na co ta westchnęła ciężki. Skrzyżowała ramiona na piersiach. Wydawała się intensywnie, nad czymś myśleć po chwili w końcu się odezwała.
- To całkiem słodkie, że się martwisz. Bo to znaczy, że Ci zależy. Jednak nie możesz mnie powstrzymać. Możesz tam jedynie ze mną iść i mi kibicować.
- Więc pójdę. Głównie po to, by skopać Ci potem tyłek za to, że się zgodziłaś. Bez względu na wynik starcia.
Brunetka parksnęła śmiechem, przewracając oczami. Nic już jednak nie powiedziała. Co było dla mnie jednoznaczne ze zgodą. I w tym momencie zrozumiał, dlaczego ludzie tak bardzo unikają kontaktu z przedstawicielami tego świata. Nie dlatego, że są tak zepsuci. Chociaż to pewnie też jest jakiś powód. Jednak to można jakoś przeboleć. Dużo gorsza była ta myśl, że osoba, na której nam zależy w każdej chwili, może umrzeć lub zostać poważnie ranna. Musiałem przyznać sam przed sobą, że nie byłem pewien czy będę w stanie to znosić. Patrzyć jak Raisą sama się wyniszcza i z własnej woli staje na granicy życia i śmierci.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top