XXII
Weszliśmy do domu gdzie Wi podała nam kolację. Raisa położyła talerz na wyspie kuchennej i podeszła do lodówki. Wyjęła z niej sok pomarańczowy, a z szafki obok wyjęła szklankę. Nalała do niej soku, do którego dolała tequili. Wzięła łyka i sięgnęła po talerz. Zaczęła jeść kolację, uśmiechając się lekko. Napychała do ust duże kawałki jedzenie co w sumie nikogo nie powinno zdziwić. Nie zjedliśmy nic praktycznie cały dzień. I chyba wszyscy byliśmy cholernie głodni.
- Mogłabym jeść bez końca. - Przyznała, siadając na blacie wyspy kuchennej. Założyła nogę na nogę i oblizała usta. - I to tak całkiem na poważnie. Jedzenie to jedna z najlepszych rzeczy na całym świecie.
- Wiemy. - Mruknął rozbawiony Aleks, który już kończył swoją porcję. On wraz z resztą weszli do domu, kiedy ja i Raisa jeszcze leżeliśmy na trawie. - Gdyby nie to, że ojciec każe ci ćwiczyć to nie mieściłabyś się w drzwiach.
- Nie zaprzeczę. Masz keczup? - Spytała przenosząc wzrok na Dawida.
- Rusz dupsko i sobie sprawdź. Nie ma tak dobrze. - Stwierdził blondyn, wskazując ją widelcem. - Jak jest, to stoi w lodówce. Jeśli Ci się włączyła amnezja przez ilość spożywanego alkoholu. - Rzucił złośliwie, na co ta zaczęła coś mruczeć pod nosem. - I nie mrucz tyle, bo ta sąsiadka znowu przylezie i znów się będzie pruła. Serio kurwa nie wiem po co byłby mi jej kocur.
- To rasowy kot z hodowli i założę się, że jest wart więcej niż Ty. - Zironizowała jasnooka, otwierając lodówkę. Zaczęła ją przeszukiwać w poszukiwaniu wspominanego wcześniej sosu.
Miała na sobie szare dresowe spodnie i bluzę w tym samem odcieniu. Jej bielizna była mokra i teraz suszyła się na wieszaku. Dresowy komplet był na nią znacznie za duży. Co zawrzywszy na fakt, że należał do chłopaka, nie był niczym dziwnym. Jej wilgotne włosy były upięte w niskiego kucyka, z którego i tam wystawała masa włosów. Jakby ktoś głaskał ją po włosach.
- Nie pij za dużo. - Zarządała Wi, zabierając brunetce szklankę z drinkiem. - Jutro jak będziesz na akcji, nie możesz być na kacu. Więc już dzisiaj daruj sobie picie. Chyba że planujesz jutro ukrucić cierpienia zwane swoim żywotem.
- Na jakiej akcji? - Spytałem zdziwiony, przejeżdżając wzrokiem po wszystkich.
Nic nie było mi wiadomo o żadnej akcji. Mimo że leżeliśmy na trawie dobre dwadzieścia minut Raisa nie wspomniała niczym ani słowem. A to naprawdę nie znaczyło nic dobrego.
- Ta, o której mieliśmy nie wspominać. - Syknął blondyn, patrząc zabójczo na brunetkę. - Serio Wi? Jeśli ktoś tu jest już nawalony to ty.
Spojrzałem pytająco na Raise. Ta przygryzła dolną wargę, odkładając talerz. Zsunęła się z blatu, poprawiając rękawy bluzy. Podeszła do mnie i złapała moja dłoń. Nic nie mówiąc wyciąnęła mnie do salonu gdzie stanęła przodem do mnie. Mimo to zdawała się za wszelką cenę unikać kontaktu wzrokowego. Przesuwała wzrokiem po ścianach jakby zastanawiała się co powinna mi teraz powiedzieć.
- Kiedy urwałam się z tego zjebnego bankietu, ustalili, że muszą kogoś odbić. Jeden konkurentów mojego ojca porwał jedną dziewczynę. Córka takiego jednego ważniaka. Nie jest mi super bliska, ale to miła dziewczyna. I ktoś ważny dla kogoś wpływowego w gangu. Więc idziemy ją odbić. - Wyjaśniła wpatrując się we mnie, czekając na to go teraz powiem.
Szczerze mówiąc nie miałem pojęcia, jak powinienem zareagować. W zasadzie to nie miałem nic do powiedzenia. Raisa nie musiała liczyć się z moim zdaniem. W końcu nie byłem dla niej nikim istotnym. Była wolna i tak nie liczyła się ze zdaniem nikogo. Jednak nie chciałem tak stać i po prostu na nią patrzeć. Zbudowało się między nami dziwne napięcie i czułem, że powinienem je rozładować.
- Więc nie daj się zabić. - Poprosiłem, podchodząc do niej. - Nie mam garnituru na pogrzeb.
- Jak co zgłoś się do Narkisa. Macie podobny rozmiar. - Oświadczyła wskazując na ubrania, które od niego dostałem. Leżały raczej średnio. Biała koszulka była o wiele za duża podobnie jak czarne dresowe spodnie. Które trzymały się pewnie tylko dzięki ściągaczowi. Wyglądałem dosyć śmiesznie jednak rozumiałem, do czego piję. - Nie będę Ci obiecywać, że rano wrócę jak gdyby nigdy nic. Bo to nie zabawa. Jednak zrobię wszystko by wrócić. To znaczy... To zabrzmiało jakoś tak głupio. Serio nie będę już pić. - Rzuciła, siadając na kanapie. - Co będziesz jutro robił? Muszę wiedzieć, czy po powrocie mogę Ci się zwalić na głowę.
- Pewnie pójdę do pracy, a potem będę się katować, przeglądając oferty uczelni. I w międzyczasie będę się o ciebie martwić. - Oznajmiłem, siadając obok niej. - Mogę cię o coś spytać?
Dziewczyna rozsiadła się wygodnie i wyłożyła stopy na moje kolana. Uśmiechnęła się lekko, przygryzając długie paznokcie. I muszę przyznać, że na swój sposób wyglądała naprawdę uroczo i całkiem niewinnie. Nie mógłby przypuszczać, że zajmuje się w życiu rzeczami tak okropnymi.
- Skoro już się rozkręcamy. - Rzuciła, wzruszając ramionami. Odgarnęła z twarzy kosmyk włosów, który zawisł przed jej oczami.
- Jesteś szczęśliwa? - Spytałem z uwaga, obserwując jej reakcje.
Wpatrywała się we mnie, marszcząc brwi. Jakby zastanawiała się nad odpowiedzią. To pytanie wydawało się być dla niej wyjątkowo trudne. Naciągnęła kaptur na głowę i skrzyżowała za nią ręce. Cały czas uważnie mi się przyglądała przygryzając dolną wargę. Robiła to wręcz nałogowo.
- Zależy kiedy. Tak ogólne to raczej tak. - Przyznała patrząc na mnie, nieco nieobecnym wzrokiem. - Chyba musisz doprecyzować pytanie, jeśli chcesz bardziej konkretnej odpowiedzi.
- Podoba Ci się to, jak wygląda twoja perspektywa na przyszłość? - Dopytałem, drapiąc się po karku. To pytanie nurtowało mnie od jakiegoś czasu. Głównie z uwagi na specyficzność jej planów na życie. W końcu niewiele osób w planach ma przejęcie gangu.
- Nie jestem pewna. - Przyznała, wzdychając cicho. - Wcześniej nie myślałam o przeszłości. Byłam tylko gówniarą, której dorosłość wydawała się tak odległa. W zasadzie to żyłam chwilą. Potem nagle uderzyła we mnie dorosłość. Nagle ojciec spytał, na jakie studia idę i z dnia na dzień oświadczył mi, że muszę udowodnić, że zasłużyłam na jego miejsce. Jednego dnia patrzono na mnie jak na dziecko, a drugiego wymagano ode mnie dojrzałości. Dlatego zachowałam się jak dziecko. Przyjęłam wybory ojca jako swoje i się z nimi pogodziłam. I szczerze nie mam pojęcia czy jest mi z nimi dobrze. - Wyznała, podnosząc się do siadu. Kaptur spadł z jej głowy a ona zdjęła z włosów gumkę. Potargane włosy opadły na jej twarz, przez co wyglądała jakby dopiero wstała. - Pewnie w przyszłym roku już nie odłożę studiów i będę musiała na nie iść. Potem zajmę miejsce ojca, tak jak miało być od początku. Tyle mi dał, że nie wiem, czy miałabym serce go zawieść.
- Może to głupie, ale też czasem chciałbym by ktoś mi powiedział, co mam dalej zrobić. Każdego wieczoru przeglądam te oferty studiów i nie mam pojęcia co wybrać. Nigdy się nie widzę i czuje, że do niczego się nie nadaje. - Wyznałem, spoglądając w jej niebieskie oczy. Budziły we mnie zaufanie. I to takie, którego nie powinny budzić oczy kogoś takiego jak ta kobieta. - Jestem zagubiony. Boję się jutra i tego, że już nic nie zmienię. Będę żył, nienawidząc każdego dnia lub żyjąc w całkowitej apatii. Nie chcę tego.
- Też czasem się tego boję... Chyba nic mnie tak nie przeraża, jak to, co nadejdzie. - Wyznała opierając głowę, o moje ramię. Wtuliła się we mnie, delikatnie przymykając oczy. - Życie jest okrutne i okropne. Nie ważnego kogo. A my możemy tylko sprawić, by było mniej beznadziejne.
- Tylko co kiedy nie masz pojęcia, jak sprawić by życie było mniej beznadziejne? - Spytałem, jednak nie doczekałem się odpowiedzi.
Do salonu weszła reszta. Raisa podniosła głowę z mojego ramienia i posłała im lekki uśmiech. Oni ustawili się wokół nas jakby czekali na oficjalne oświadczenie tego, co teraz jest między nami. A ja szczerze chyba sam mam problem ze zdefiniowaniem tej relacji.
- Patrzycie na mnie, jakbyście właśnie doprowadzili do naszego rozwodu. - Rzuciłem nieco niepewny tego, co oni chcą usłyszeć. - Przecież nic się między nami nie zmieniło.
- O to zajebiście, bo już myślałam, że zjebałam wasza relacje. - Wi odetchnęła z wyraźną ulgą, na co reszta zaśmiała się lekko.
- Zostajecie na noc? - Spytał Dawid podchodząc do dużego telewizora. Wziął do ręki pilot i obrócił się do nas przodem. - Bo będziemy musieli, ustalić co oglądamy. A jak nie zostajecie to już wypad.
- Twoja gościnność jest rozpierdalająca. - Mruknęła Raisa kręcąc głową zrezygnowana. - Ja mogę zostać. Którą masz zmianę? - Dopytała, spoglądając na mnie.
- Druga więc też mogę zostać. - Przyznałem, na co ta skinęła głową.
- Tylko nie jakiś dramat ani inne sztywne lub głębokie dzieło sztuki. Muszę się odmóżdżyć, bo jutrzejszy dzień będzie do dupy. - Stwierdził Mrozow, kładąc głowę na moich kolanach. - Coś zabawnego i bezwstydnego.
- Ty oglądasz tylko takie filmy. - Stwierdził rozbawiony brunet, siadając obok nas na kanapie. Raisa bezwstydnie położyła nogi, na jego kolanach układając się wygodnie. - Mogłabyś czasem obejrzeć coś poważniejszego lub głębszego.
- Życie jest do dupy. I chce od tego odpocząć, chociaż kiedy oglądam film. Więc podziękuję.
I w tym momencie naprawdę musiałem przyznać jej rację. Życie jest naprawdę do dupy. I czasem po prostu trzeba w nim znaleźć chwilę, by o tym nie myśleć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top