XLVI
Raisa
Leżałam na łóżku, ręką poszukując telefonu, który dzwonił od samego rana. Jak na złość wszyscy stwierdzili, że męczenie mnie telefonami będzie dobrym pomysłem. W trakcie, kiedy ja nie podnosiłam się z łóżka. No, chyba że szłam do toalety lub żeby się napić, ewentualnie czasem zapalić. Mimo wszystko nałóg był znacznie silniejszy niż moja aktualna niechęć do życia.
Rodion odszedł pięć dni temu. A ja kompletnie nie umiałam się pozbierać. Jego odejście było jak cios. Który dodatkowo nałożył się z gorszymi chwilami, a może raczej to on je spowodował. W efekcie nie chciało mi się nawet wstaw z łóżka, żeby coś zjeść. Cały czas czułam się zmęczona. A moja psychika gniotła mnie od środka. Bezustanku czułam ten okropny ucisk w klatce piersiowej. Przez który żałowałam, że czułam jakiekolwiek emocje. W tym momencie bycie pozbawioną uczyć suką, pokroju mojej matki nie wydawało się tak złą opcją.
Nagle drzwi do pokoju się otworzyły. Nie widziałam kto przyszedł, bo leżałam do nich plecami. Jednak automatycznie naciągnęłam na siebie kołdrę licząc, że to odstarszy mojego gościa. Niestety tym gościem okazała się jedna z osób, której nie chciałam oglądać.
- Och przestań się nad sobą użalać. - Rzucił tak dobrze mi znany głos kobiety w podeszłym wieku. - Kto by pomyślał? Taka feministka a załamana przez byle faceta.
- Możesz sobie stąd iść i pomęczyć swojego syna? - Spytałam starając się powstrzymać łzy, spływające mi do oczu. Przez kilka ostatnich dni potrafiłam poryczeć się w randomowych momencie. Katowałam myślami sama siebie i nie potrzebowałam do tego jej pomocy.
- Nie. Przyjechałam, bo ktoś musi cię ogarnąć. - Oświadczyła twardym tonem nieznającym sprzeciwu. Podeszła do okna i je odsłoniła otwierając je na oścież. - Może łaskawie byś się umyła? Kiedy w ogóle ostatnio to robiłaś?
- Daj mi spokój. - Rzuciłam, obracając się na drugi bok. - Tobie nigdy na nikim nie zależało. Od zawsze jesteś zimną suką, dla której liczą się tylko pieniądze. Nie czujesz dosłownie nic, więc co możesz wiedzieć o moim samopoczuciu? - Spytałam, ponownie naciągając na siebie przykrycie. Serio nie miałam dzisiaj siły się z nią kłócić. Jednak ona wydawała się tym kompletnie nie przejmować.
- Nie masz prawa tak mówić... - Zaczęła, jednak nie dałam jej dokończyć. Już i tak za dobrze znałam te śpiewki.
- Bo jesteś starsza i jest... - Przerwałam, jednak ona nie pozostała mi dłużna.
- Raz w życiu chce być dla ciebie trochę milsza, więc się zamknij. - Poleciła, siadając na brzegu łóżka. Ściągnęła ze mnie kołdrę, na co ja westchnęłam cicho. - Nie masz pojęcia, przez co w życiu przeszłam. Ojciec lał mnie całe życie. Od dziecka powtarzano mi, że mogę być tylko żoną. W trakcie, kiedy ojciec opędza cię od złych facetów mój oddałby mnie każdemu byle tylko wzmocnić swoją pozycję. Ja nie miałam możliwości być tobą. Silną kobietą na czele mafii. Twój pradziadek przekręca się w grobie, kiedy to widzi. - Przyznała, a na jej twarzy pojawił się cień satysfakcji. Był to jednak moment tak krótki, że zdawał się w ogóle nie istnieć. - Byłam tylko ozdobą. I miała cholernie dużo szczęścia, że trafiłam na twojego dziadka. Nie bił mnie i taktował godnie. Nie zmusiłbym urodziła mu piątkę dzieci. Był dobrym człowiekiem, chociaż to pewnie ostatnie słowa, jakimi ktoś określiłby bosa mafii. - Stwierdziła, palce kładąc na jednym z pierścionków. Kiedy przyjrzałam się jej dłoni zorientowałam się, że to obrączka. - Byliśmy małżeństwem ponad pięćdziesiąt lat. Może go nie kochałam. Mimo wszystko nasz ślub był ustawiony. I żadną siłą nie zmusisz człowieka by kogoś pokochał, bo Ty tego chcesz. Jednak byłam do niego przywiązana. Był dobrym mężem i ojcem dla naszego syna. W zasadzie to, mimo że go nie kochałam to, jak na to, co mogłam dostać był wymarzonym mężem. I jeśli myślisz, że jego śmierć nie zabolała, to bardzo się myślisz.
- To nie sprawi, że zacznę cię kochać czy Ci współczuć. - Zapewniłam, krzyżując ręce na piersiach. Nie mam pojęcia, co zamierzała osiągnąć tą przemową. Może chciała mojego współczucia a może czegoś kompletnie innego. Jednak mnie nie można było kupić tak łatwo.
- Nie proszę o to. - Zapewniła patrząc na mnie tym przenikliwym wzrokiem, który przerażał dosłownie wszystkich. - I niczego nie żałuję. Nawet tego, jak beznadziejna jest nasza relacja. Bo ktoś musiał wychować cię na twardą kobietę, która poradzi sobie w tym świecie. Ojciec i dziadek, kiedy byłaś mała, traktowali cię jak kruchy i piękni przedmiot. Może Nicolaj nauczył cię strzelać z broni i walczyć. Jednak nie przygotował cię do tego, jak życie ciężkie jest psychicznie. - Przyznała, poprawiając rękawy ciemnej koszuli. - Jeśli słyszę się ciężkie słowa od osób, które powinny kochać cię bezwarunkowo i są ci bliskie, już nic cię nie zrani. A kiedy patrzę na twoją przeszłości widzę wiecznie zranioną dziewczynkę, która obsesyjnie szukała miłości i akceptacji. Do niedawna widziałam kobietę, która nie boi się być sobą mimo ciężkich słów krytyki i braku akceptacji. A teraz widzę słabą bekse, która nie ma siły podnieść się z łóżka przez jakiegoś kutasa. Anton przewraca się w grobie, kiedy to widzi. - Fuknęła z nutką pogardy w głosie. - Pamiętasz psa dziadka?
Cały czas z uwagą obserwowałam kobietę. Całkiem szczerze chyba nasza rozmowa nigdy nie wyglądała tak normalnie. Poniekąd powiedzmy, że już nieco lepiej ją rozumiałam. Z natury trudno mi było wczuć się w sytuację innych. Byłam raczej egoistką, która nie zaglądała dalej niż na czubek własnego nosa.
- Tak. Bardzo go lubiłam. - Przyznałam przypominając sobie rottweilera, który mimo swojego wyglądu był cholernie kochanym zwierzęciem.
Sięgnęłam do dolnej szuflady szafki nocnej i wyjęłam z niej butelkę z alkoholem. Była to jedyna rzecz, która w nominalnym stopniu sprawiała, że czułam się lepiej. Dlatego ją odkręciłam i wzięłam nieco większy łyk.
- Uwielbiałaś się z nim bawić. A on uwielbiał ciebie. Do czasu kiedy zachorował i zrobił się agresywny. Wtedy Twój dziadek postanowił go zastrzelić. - Przypominała a ja wróciłam wspomnieniami, do tego dnia. Mimo że było to jakieś siedem lat temu, pamiętałam ten dzień świetnie. - Byłaś wtedy u nas. Dzidek kazał zanieść cię do domu. Nie chciałbyś to oglądała. Jednak ja powiedziałam innej służącej, by cię przyprowadziła. Patrzyłaś jak dziadek zastrzelił psa, którego uwielbiałaś. Inne dziecko by się poryczało. Jednak ty stałaś tak, a kiedy dziadek zapytał, czy wszystko w porządku ty odpowiedziałaś "Kochałam go, ale on był chory i się męczył. Nie mogłam trzymać go przy sobie, ku swojej uciesze zmuszając go by cierpiał. Teraz jest w lepszym miejscu." A potem się uśmiechnęłam i przytuliłaś dziadka. Jakby to on potrzebował więcej pocieszenia niż Ty. Wtedy oboje zrozumieliśmy, jak byłaś silna. I jak dobrze rozumiałaś, jak działa śmierć. Tego samego dnia mąż powiedział mi, że teraz już nie widzi w tobie tylko dziewczynki a następczynię jego syna. - Wyjaśniła uśmiechając się na to wspomnienie. I przysięgam, że jeszcze nigdy nie widziałam u niej tak szczerego i pełnego radości uśmiechu. - Wiedziałaś i rozumiałaś, dlatego dziadek zastrzelił psa. Więc dlatego nie umiesz zrozumieć, dlaczego on odszedł? - Spytała nagle, momentalnie poważniejąc.
Wpatrywałam się w nią dłuższą chwilę, nie umiejąc wydusić z siebie ani jednego słowa. Może miała rację? Czasem lepiej pozwolić odejść komuś, kto nie jest przy nas szczęśliwy. Nie zbuduje w końcu swojego szczęścia na nieszczęściu innych. A on może wcale nie czuł się tutaj dobrze. Byłam tak bardzo zapatrzona w siebie, że nawet o tym nie pomyślałam. Nie dbałam o jego uczucia. Jednak i on nie zadbał o moje, tak po prostu odchodząc. Więc byliśmy kwita.
- To była nasza najmilsza rozmowa, jednak nadal cię kurwa nienawidzę. - Zapewniłam odkładając butelkę spowrotem do szuflady. - Jednak rozmowa nie sprawi, że zapomnę jak źle mnie traktowałaś, przez te wszystkie lata.
- Nie proszę byś przestała. I nawet tego nie chce. Nie zamierzam być kochaną babcią, która robi ci obiadki. To nie dla mnie. - Zapewniła, zdejmując z palca jeden z pierścionków. - To pierścionek zaręczynowy od twojego dziadka. Cholernie stary. To pamiątką rodzinna. Gdyby twój ojciec miał syna to dałabym to jemu, żeby oświadczył się nim swojej wybrance. Jednak jesteś Ty więc daje go tobie, bo muszę się go w końcu pozbyć. Jak obrączka jeszcze przypomina mi o dziadku to dziadostwo przypomina mi tylko o tym okrutnym układzie. - Oświadczyła z pogardą podając mi pierścionek, który ja przyjęłam. Był bardzo ładny. Czarny z białym większym kamieniem na środku. Po jego obu stronach były po trzy mniejsze równie białe kamienie. - Tylko jak się dowiem, że dałaś go jakiejś babie w ramach oświadczyn to zmartwychwstane i zamorduje cię w męczarniach, przysięgam. - Zapewniła, podnosząc się z łóżka. - Posprzątaj tutaj i w końcu się umyj. Bo aż żal mi się na ciebie patrzy. Ogarnij się i nie płacz tylko żyj, jakby nic się nie stało. To często najlepsze rozwiązanie. - Zdradziła, opuszczając pokój.
Kiedy drzwi się zamknęły, spojrzałam na pierścionek. Był pewnie strasznie stary, jednak nie przywiązywałam do tego większego znaczenia. Nawet nie przywiązywałam go do tego, że był pamiątką rodzinną. Dla mnie był po prostu ładnym pierścionkiem.
Kiedy telefon ponownie zadzwonił, przeniosłam na niego spojrzenie. Wzięłam go do ręki i nieco nie pewnie wcisnęłam zieloną słuchawkę przykładając go do ucha.
- Wi wyjdźmy gdzieś jutro. Na jakąś impreze czy gdziekolwiek. Muszę się stąd wyrwać. - Oświadczyłam, w końcu podnosząc się z łóżka. Przeciągnęłam się czując ból w kościach.
- Królowa wraca do gry. Będę jutro o siedemnastej. - Zapewniła, na co skinęłam głową zapominając, że ona nie może tego dostrzec. - Cieszę się, że już Ci lepiej.
- Uwierz mi mnie też. - Rzuciłam, kończąc połączenie.
Rodion w ten historii nie był psem. Był facetem, który zastrzelił psa, który tutaj symbolizował raczej to, co nas łączyła. A ja niezmiennie byłam sobą. Z tym że wcale nie przyjęłam tego tak na spokojnie. Wtedy uśmiechałam się przy dziadku. Jednak przepłakałam chyba całą noc, tak by nikt o tym nie wiedział.
Już wtedy rozumiałam, że łzy to słabość i nie należy ich pokazywać. I teraz tak jak wtedy, mimo że nie było dobrze, ja musiałam udawać, że tak jest. Aż któregoś dnia naprawdę uda mi się ruszyć dalej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top