LII

𝚁𝚊𝚒𝚜𝚊

Czekałam na to od kilku dobrych godzin, przez co złamałam kilka przepisów drogowych. No może, więcej niż kilka. A teraz kiedy w końcu dotarłam na miejsce, czułam strach. Był to jeden z tych paraliżujących leków, które nie pozwalały ci się ruszyć. Dlatego siedziałam kurczowo zaciskając dłonie, na kierownicy samochodu. Od zawsze słyszałam, że jestem odważna. Jako dziecko nie bałam się ciemności. Jako nastolatka nie byłam się gryzoni. A później nie bałam się nawet zabijać. Jednak jak się okazało szczera rozmowa z osobą, na której jak już ustaliłam mi zależo, była dla mnie jak największy koszmar. Problem jest taki, że z koszmaru można się wybudzić. Niestety ja nie obudzę się magicznie za kilka godzin leżąc obok Rodiona, jeśli z nim nie porozmawiam. Bałam się głównie dlatego, że nigdy nie byłam dobra w szczerych rozmowach. I bałam się, że wszystko permanętnie spieprzę. A tego to bym chyba nie przeżyła.

W końcu wysiadłam z samochodu świadoma, że wyglądam jak ktoś kto kompletnie zabłądził. Ubrana w czarny dres i buty sportowe. Kompletnie rozczochrana i bez makijażu którego postanowiłam się pozbyć, bo i tak wyglądał, jak siedem nieszczęść. Zamknęłam drzwi szarego Mercedesa na pilota i nim zdążyłam zrobić coś głupiego, podszedł do mnie ochroniarz. No tak w końcu nie wyglądałam, jak osoba, którą stać na ten hotel. A w zasadzie to kiedyś będę jego właścicielką więc zabawnie.

- Mogę w czymś pani pomoc? - Spytał, zapewne spodziewając się pytania o drogę czy coś w tym stylu.

- W zasadzie to tak. Raisa Mrozow. Przyjechałam sprawdzić jak się wam pracuje, bo słyszałam, że pracownicy się skarżą. - Wyjaśniłam, ściągając z telefonu obudowę. Zawsze nosiłam pod nią dowód. A w tym momencie czułam, że bez pokazania go gość wyrzuci mnie na zbity pysk. Dlatego podałam go mężczyźnie, który w tym momencie patrzył na mnie jak na ducha. - Gdzie znajduje się dom pracowników? - Spytałam, odbierając swoją własność. Przy każdym hotelu ojca jest dom dla pracowników. Taki jego znak firmowy.

- Po drugiej stronie ulicy. - Wyjaśnił, na co ja skinęłam głową. Nie miałam dzisiaj ochoty robić z siebie suki. Byłam w tym momencie zbyt zafiksowana na rozmowie z Markowem.

Ruszyłam we wskazane miejsce i szybko przebiegłam przez ulicę nawet bardzo nie skupiałam się na tym, by spojrzeć w obie strony. Byłam zbyt skupiona na myśleniu o tym, co ja mu powiem. Zwłaszcza że wszystko, co wymyśliłam nie brzmiało dobrze, nawet w mojej głowie.

- Przepraszam. - Zwróciłam się do kobiety, którą mijałam w drzwiach. - Wiesz może, w którym pokoju mieszka Rodion Markow? - Spytałam, na co oczy kobiety zabłysły dziwną radością.

- Tak. Ty pewnie jesteś Raisa? - Spytała, na co skinęłam głową. - Mówiłam mu, że wrócisz. - Stwierdziła pełna satysfakcji. - Pokój dwadzieścia trzy. - Dodała posyłając w moją stronę, szeroki uśmiech. - I jestem Maria.

- Miło poznać. - Rzuciłam, podając jej dłoń. Skoro o mnie wiedziała była blisko z Rodionem. Jednak nie na tyle, by być jego partnerką, więc mogłyśmy się poznać. Kobieta odwzajemniła uścisk dłoni, a ja ruszyłam dalej.

Weszłam na schody. Dotarcie na trzecie piętro zajęło mi trochę czasu. Bo po pierwsze nienawidziłam schodów, a po drugie jakoś mi się nie spieszyło. W końcu jednak stanęłam przed mieszkaniem oznaczonym odpowiednim numerkiem. I stałam tak dobre kilka minut, zanim spięłam się w sobie i zapukałam. Drzwi otworzyły się stosunkowo szybko a ja o mało nie zeszłam, kiedy w końcu go zobaczyłam.

- Zapomnia... - Zaczął, kiedy jednak zobaczył moją twarz, zaniemówił. - Raisa? - Spytał, jakby nie dowierzał własnym oczom.

Stałam tak chwilę wzrokiem skanując jego twarz. Jakby od naszego ostatniego spotkania minęły lata. I chociaż nie umiałam tego wyjaśnić, tak właśnie się czułam. Kiedy nie było go przy mnie czułam się tak jakby każda minuta trwała godzinę. Co było absurdalnie głupie.

- Nie. Zmiennokształtny mutant. - Rzuciłam, niewiele myśląc. Czego szybko pożałowałam.

- Wejdź. - Mruknął przesuwając się, by zrobić mi miejsce w drzwiach.

Było cholernie niezręcznie. I sama nie miałam pojęcia czym było to spowodowane. Może tym, w jakich okolicznościach się rozstaliśmy. A może raczej tym, że obaj zjebaliśmy. I teraz nie mieliśmy odwagi nawet spojrzeć sobie w oczy.

- Mogę mieć prośbę? - Spytałam zdejmując buty. Ten skinął głową jakby chciał ograniczyć liczbę wypowiedzianych przed siebie słów. - Chce Ci coś powiedzieć. Tylko mi nie przerywaj, bo wtedy w ogóle będzie do dupy. - Poprosiłam, spoglądając na mieszkanie.

Ta część dostępna dla moich oczu była niewielka. Naprawdę mały salon z aneksem kuchennym. Gustownie, chociaż skromnie urządzone. Panowały w nich biel i czerń co nadawało mieszkaniu nieco surowego tony. Dwuosobowa kanapa i fotel stojące naprzeciw telewizora oddzielona od niego stolikiem kawowym usadowionym na puchatym dywanie. Pod telewizorem znajdowała się niewielka szafka a po obu stronach stały ozdobne lampy. Na ścianie zgadującej się naprzeciw mnie znajdowały się dwie pary drzwi. Jedne prowadziły zapewne do sypialni a drogie do łazienki.

- Zgoda. - Rzucił brunet, omijając mnie. Usiadł na fotelu, za to ja zajęłam miejsce na kanapie.

- Nie umiem rozmawiać o emocjach. - Zaczęłam nieco niepewnie. - Nigdy nie umiałam. W senie pewnie dlatego, że zawsze uczono mnie, jak wielką są słabością. I pewnie przy okazji też dlatego, że dawno powinnam trafić do psychiatry... Mam ze sobą problem. Nie panuje nad emocjami i nie umiem ich nazywać. Smutek i złość to dla mnie w zasadzie jedno. Poza tym przechodzę czasem załamania, przez które nie mam siły podnieść się z łóżka. Jednak nie mówię tego, byś się nade mną użalał. Mówię ci to bo po pierwsze ci ufam. I dlatego, że długo myślałam co ci powiedzieć. Jednak tego nie ustaliłam, więc pojadę trochę po bandzie. - Przyznałam, podciągając rękawy do łokci. Nagle zrobiło się jakoś podejrzanie gorąco. - Kiedy cię poznałam była w dziwnym momencie swojego życia. Przyszłość mocno mnie ukształtowała. I głównie przez nią nie szukałam związku. Dobrze mi było, uprawiając przygodny seks. Bez wielkich obietnic i takich tam. Szczerze to nawet nie wierzyłam, że kiedyś spotkam kogoś, kto zechce dzielić ze mną przyszłość. A potem spotkałam ciebie. Faceta nieco innego niż wszyscy. Spędziłam z tobą trochę czasu, wierząc, że będziemy przyjaciółmi. A potem doszło do mnie, że chce czegoś więcej. Bo byłeś inny. Wydawało mi się, że tak dobrze do siebie pasujemy... Jednak nie chciałam i bałam się związku. - Wyjaśniłam starając się mówić w miarę z sensem, chociaż nie miałam pojęcia czy mi się to uda. - Dlatego, że wiedziałam, jaka jestem. Jednak nie umiałam zmienić tego, jak bardzo mi zależało i w sumie nadal zależy. Jesteś pierwszą osobą, z którą chciałabym dzielić przyszłość. To, co teraz powiem będzie cholernie dziwne, ale przed snem, kiedy byłam sama, a nawet czasem, kiedy leżałeś obok, marzyłam o naszej przyszłości. Wyobrażałam sobie jak to będzie budzić się rano obok ciebie. Całować cię na dzień dobry. Wyobrażałam sobie jak to będzie, wybierać dom. Przysięgam, że miałam to przed oczami. Jak mówisz mi, że nie potrzebujemy tak wielkiego domu, a ja mówię ci, że nas stać i bierzemy. Wyobrażałam sobie nas jedzących razem śniadania, obiady i kolacje. Oglądających filmy i chodzących na te nasze dziwne randki... Nas czekających na wynik testu ciążowego. Myślałam jak by to było, nosić w sobie twoje dziecko. A potem patrzyć jak cudownym ojcem byś dla niego był. Marzyłam o tym, by iść z tobą do domu dziecka i dać jednemu z nich cudowny dom. Bo zawsze chciałam adoptować dziecko. - Przyznałam, uśmiechając się mimowolnie. - Marzyłam o nas razem. Jako małżeństwo z cudownymi dziećmi... I nawet myślałam o tym, jak bardzo zły będziesz, kiedy przyniosę do domu psa. Bo zawsze marzył mi się pittbul. I nadal o tym marzę. - Wyznałam patrząc prosto w jego zielone oczy, w których pojawiły się łzy.

- Mówisz mi jakbyś to ty spiepszyła. A to ja uciekłem. - Zauważył patrząc na mnie z pewnym niedowierzaniem, malującym się na jego twarzy.

- Co zrobił mój ociec, przez co wyjechałeś? Powiedz mi. - Poprosiłam łagodnym, kciukiem ścierając samotną łze spływającą po jego policzku.

- Nie potrzebujesz dowodu? - Dopytał, a ja pokręciłam głową.

- Ufam Ci. I wiem, że byś mnie nie oszukał... Teraz już tak. - Przyznałam może nie do końca zgodnie z prawdą. Działałam pod wpływem silnych emocji. Jednak potrzebowałam lat, by zbudować z kimś pełne zaufanie.

- Twój ojciec wezwał mnie do gabinetu. Od razu wiedziałem, że wie wszystko. - Przyznał, zaczynając opowiadać. - Zapukałem i kiedy mnie zaprosił, wszedłem do środka. Zgodnie z jego prośbą usiadłem naprzeciw niego. - Wyznał nerwowo przełykając ślinę. - I wtedy wyjął broń, przykładając mi ją do głowy. Jasno powiedział, że mam wyjechać lub mnie zabije. Potem dał mi bilet i kopertę z pieniędzmi. Bilet wziąłem... Pieniądze też... Było mi cholernie ciężko. Jednak szczerze wierzyłem, że szybko zapomnisz. W końcu kim mogłem dla ciebie być? Ty mogłaś mieć każdego. A ja byłem tylko służącym marzącym o tym być kiedyś powiedziała mi to jedno nierealne "tak". Wmawiałem sobie, że tak będzie lepiej. I tak byś mnie zostawiła. I chyba dopięto po jakimś czasie, zrozumiałem, że ja nigdy nie zdołam zapomnieć. - Wyznał, patrząc mi prosto w oczy pierwszy raz od dłuższego czasu. - Bo dopiero tutaj zrozumiałem, że niczego tak nie pragnę, jak spróbować być częścią twojego życia. Nawet tylko przez krótką chwilę.

Patrzyłam na niego, czując ucisk w sercu. Rozumiałam go. Życie to nie film a dobrać i ideały były mało opłacalne. Sama też wzięłabym pieniądze. I też bym uciekła. Nie byliśmy piepszonymi Romeo i Julią, by ginąć za uczucie. Nie byłam na niego zła. Byłam wściekła na ojca. Jak mógł posunąć się, do czego takiego?

- Nie obiecam Ci, że będę lepsza. Bo nie umiem taka być. Jedyne co mi w życiu wychodzi to bycie mafiozem. Nie umiem żyć moralnie. - Wyjaśniłam, przysiadając się bliżej niego. - Jestem toksyczna. Nie umiem nie rządzić ludźmi i nie jestem dobra w osiąganiu kompromisów. Często będę cię traktowała jak swoją własność. I nie będę umiała się zaangażować. Mam ze sobą poważne problemy. Nie rzucę mafii. A jedyne co mogę Ci dać to pieniądze zarobione na cierpieniu i zjebaną siebie, która już dawno rozsypała się na kawałki. I to tak kurwa drobne, że nikt mnie już nie poskłada. Nie jestem bohaterką romantycznego filmu. Nie obiecam ci, że będziesz zawsze na pierwszym miejscu. Nie będę idealna. Popełnię milion błędów a może nawet i więcej a ty będziesz mi je musiał przebaczyć, wiedząc, że pewnie popełnię je znowu. Nie znam się na relacjach między ludzkich. I robię sobie teraz cholerną antyreklamę. Jednak robię to dlatego, że musisz wiedzieć, na co się godzisz. Bo ja nigdy się nie zmienię. Dla nikogo. Kochasz mnie właśnie taką lub odchodzisz.

- Taką ciebie poznałem. I w takiej właśnie się zakochałem. I z taką tobą chce spędzić resztę życia. Które może będzie mordęgom, ale przynajmniej u twojego boku... Poza tym przyjechałaś i walczyłaś. A ty o nikogo nie walczysz.

- Walczę. - Poprawiłam go. - Jednak tylko o osoby dla mnie naprawdę ważne.

Nic więcej niż nie powiedziałam. Głównie dlatego, że jego usta i moje w końcu się spotkały. Po tak długim z mojej perspektywie czasie znowu czułam jego usta na moich. Jego dłonie w końcu dotykały mojej talii. A ja mogłam wpleść ręce w jego włosy, które tak uwielbiałam.

To było głupie i cholernie naiwne. Miałam niecałe dziewiętnaście lat i gówno wiedziałam o życiu. Naiwnym było wierzyć, że nasz związek będzie trwał wiecznie. W końcu byliśmy młodzi i dopiero uczyliśmy się, jak wygląda życie i czym naprawdę jest miłość. Jednak ja musiałam dorosnąć bardzo szybko i twardo stąpać po ziemi. Dlatego ten jeden raz w życiu chciałam po prostu być naiwna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top