9. Historia lubi się powtarzać.

– Sami! – Jarvis powtarza moje imię tak długo, aż w końcu otwieram oczy i spoglądam na zegarek. Gdyby sztuczna inteligencja miała emocje, powiedziałabym, że jego głos jest dziwnie nerwowy.

– Tak? Jest środek nocy! Coś się zepsuło z Twoim oprogramowaniem?

– Straciłem kontakt z Panem Starkiem.

– Jak to straciłeś z nim kontakt? – Pytam, podrywając się od razu z łóżka i zaczynam szukać swoich klapek.

– Jego telefon przestał wysyłać i odbierać sygnał, nie mogę nawiązać z nim połączenia.

– Może się tylko zepsuł?

– To niemożliwe. Sprawdziłem wszystkie możliwości awarii i wszystkie udało mi się wykluczyć.

– A próbowałeś skontaktować się z Rhodesem?

– Telefon Pułkownika również jest poza zasięgiem.

Przeklinam głośno w każdy znany mi sposób i zbiegam na boso po schodach, biegnę aż do samej pracowni. Modlę się, by się pomylił, by to była tylko awaria, ale znam swoją pracę, znam pracę Starka i wiem, że o awariach nie ma mowy. Odpalam swój komputer i staram się złapać głębszy oddech.

– Wyrzuć mi ostatnia lokacje, w jakiej znajdował się Tony. – Mówię, uderzając w klawisze, mało mnie obchodzi, czy właśnie nie stawiam na nogi połowy informatyków w armii, ale robię dokładnie to samo, przez co tu trafiłam. – Znajdź mi drony, które były w pobliżu.

– Jeden nadzorował konwój, mogę spróbować pozyskać obraz, jednak nie jest on kompletny.

– Podaj mi tylko dokładną lokalizację, znajdź też wszystkie pozostałe, jakie mogły złapać cokolwiek w zasięgu broni. I wybierz numer Pepper.

W rogu mojego monitora pojawia się zdjęcie Potts, a ja bez problemu zaczynam odszukiwać właściwe urządzenie monitorujące prezentacje i drogę do bazy.

– Sam? Wiesz, która jest godzina? – Pyta zaspanym głosem kobieta i poprawia potargane rude włosy.

– Jarvis stracił kontakt z Tonym i Rhodesem. Spróbuj nawiązać kontakt z bazą, ja próbuję, zobaczyć co się stało.

– Już do Ciebie jadę.

– O mój boże... – Szepcze cicho, gdy odnajduje uszkodzony plik z właściwego urządzenia. – Odtwórz o Jarvis.

Przed moimi oczami wyświetla się obraz kilku opancerzonych samochodów, a Jarvis zaznacza, w którym jedzie Stark. Kilka kilometrów dalej wybucha mina pułapka, zaczyna się ostrzał, a ja znów patrzę na śmierć młodych mężczyzn w mundurach.

Jutro w kolejnym domu ktoś będzie miał pęknięte serce, za tydzień jakaś inna kobieta dostanie złożoną flagę, razem z przemową o bohaterstwie i patriotyzmie.

Wtedy w tym całym kurzu zauważam Tony'ego, w swoim garniturze jest doskonale widoczny, widzę też bombę, która spada tuż obok niego i wybuch, który następuje.

Opadam na krzesło, patrząc jak któryś z terrorystów, niszczy drona, obraz się urywa, a ja widzę tylko swoje trzęsące się dłonie, gdy uciekam z wszystkich systemów po skopiowaniu pliku.

Po dłoniach przychodzi drżenie całej reszty mojego ciała i łzy płynące po policzkach.

Historia lubi się powtarzać. Do trzech razy sztuka.

Chichocze głos w mojej głowie, a ja dostaje ataku histerii. Opieram głowę na biurku i płacze, trzęsąc się, jak drzewko na wietrze.

– Sami, Panna Potts tu jest. – Mówi Jarvis, a ja podnoszę się, akurat jak otwiera drzwi, jak ona to robi, że wygląda idealnie, nawet wyrwana z łóżka w środku nocy.

Wstaję od razu zza biurka, jak tylko do mnie podchodzi i padamy sobie w ramiona w jednym porozumiewawczym uścisku. Ona jest twarda jak głaz, ja mam nogi jak z waty.

– Rozmawiałam z ich bazą, stracili kontakt kilka godzin temu, ocalali właśnie wracają do jednostki, Rhodes jest wśród nich.

– A Tony?

– Nie ma po nim śladu.

– On nie żyje. – Mówię drżącym głosem, a ona gładzi mnie po ramionach.

– Sam, nie znaleźli ciała, nie znaleźli nawet śladu, a to dobrze.

– Puść nagranie.

–Jakie nagranie..? – Patrzę na to kolejny raz, patrzę na jej twarz, na jej nieme przerażenie, jak zakrywa usta dłonią i siada na moim krześle, a mną wstrząsa kolejna fala łez. – To nic nie znaczy. Nie znaleźli ciała. On zaginął. Ktoś go porwał. Na pewno ktoś porwał go dla okupu. Zapłacimy i wróci do mnie.

– Nie. Nie wróci. To moja wina. To wszystko moja wina. To ja to na was ściągnęłam, każdy mężczyzna w moim życiu w końcu tam ginie. – Mówię coraz bardziej histerycznie, a Pepper podnosi się i staje pewnie naprzeciwko mnie.

– Sam uspokój się, jak Rhodes dotrze do bazy, na pewno do nas zadzwoni. Oni też muszą obejrzeć to nagranie, na pewno będą potrzebować Twojej pomocy.

– To moja wina. To moja wina. To moja wina. – Powtarzam jak zacięta płyta, w kółko i w kółko a ona łapie mnie za ramiona i lekko mną potrząsa, mówiąc moje imię – Rozmawiałam z nim, kilka godzin temu żartowałam, żeby nie wracał, że jak nie wróci, to zajmę jego sypialnie. To moja wina.

Pepper wymierza mi policzek. Jestem zaskoczona tak samo, jak ona, ale pomaga mi się on otrząsnąć. Obejmuje mnie jeszcze raz, dłużej, mocniej i zaciska dłonie na moich.

– On NIE zaginął. Wróci tu. To nie Twoja wina. Jeśli nie sprzedałaś danych terrorystom, to nie jest Twoja wina.

I wtedy to do mnie dociera, nie ja, ale ktoś to zrobił. Widziałam przez pół roku szpiegowania własnej armii, jak wyglądają takie ataki, ten był zbyt precyzyjny, zbyt zaplanowany.

Pepper znika na chwilę i wraca z dwiema butelkami różowego wina, siadamy na podłodze i pijemy je prosto z butelek, patrząc na jej telefon w milczeniu. Już żadna z nas nie płacze, nie histeryzuje, teraz obie czekamy, tworząc w głowie setki scenariuszy, tego, co może się wydarzyć.

– Nie mam nikogo poza nim. – Mówi w końcu – Jeśli on zginie, nie mam pojęcia, co zrobię.

– Skoro on zaginął, to nie wiem, czy w ogóle nadal mam pracę. Nie wiem u kogo mam być stażystką.

– Nie żartuj. Jesteś potrzebna. Tylko będziesz musiała jeździć do pracy. Na razie możesz zostać tu, ale jeśli... On też nie ma nikogo więcej. Ma tylko nas.

– Ciebie. Ja jestem tu intruzem.

– Nie. – Bierze moją rękę i ją zaciska – Jesteś kimś najbliżej mojej przyjaciółki od wielu lat. A nie wiem, czy w ciągu tych czterech miesięcy rozmawiałyśmy na jakikolwiek prywatny temat. Tak bardzo samotna jestem. On też. Sprawiasz, że to dom, a nie budynek.

– On mnie nie znosi Pepper.

– On nie darzy nikogo sympatią, ale Ty mu imponujesz, a to niesamowity wyczyn.

– To nic nie znaczy, w jego wypadku nic, nigdy nie oznacza czegokolwiek poważnego. – Mówię, a przez głowę przelatuje mi wspomnienie jego gorących ust i niecierpliwych dłoni, przez sekundę mam jej ochotę o tym opowiedzieć, ale zamiast tego patrzę, jak skubie koronkę swojej bluzki -Kochasz go?

– Na swój sposób. – Odpowiada chłodno, pociągając łyk z butelki, a pomieszczenie wypełnia dźwięk jej komórki – Rhodey! Mów co się stało...

Pepper wstaje, krąży po pokoju, a ja słucham o zasadzce, o wybuchu, o ostrzale, o tym ile osób zginęło i o tym, jak dotarli do jego samochodu za późno. Gdzieś we mnie kiełkuję ziarnko nadziei, gdy mówi o tym, że nie znaleźli ciała, że na pewno został porwany i będziemy musieli tylko czekać i tylko odpowiednio zapłacić. Ona wzdycha z ulgą, a mnie nagle wyrywa z zamyślenia moje imię, które powtarzają oboje, gdy wręcza mi telefon.

– Tak? – Pytam, słysząc swój własny trzęsący się głos.

– Jak to możliwe, że tak szybko wydobyłaś to nagranie? – Pyta Rhody pewnym głosem.

– Sama ostatnie cztery miesiące programowałam te drony, nikt nie zna ich systemu tak jak ja. Poza tym Javis mi pomagał.

– Rób to dalej. To samo co robiłaś dla oddziału swojego brata. Spróbuj znaleźć naszych porywaczy.

– Żeby Pentagon wsadził mnie do Guantanamo?

– Wszystko załatwię. Znalezienie go jest ważniejsze, poza tym teraz nie jesteś potencjalnym terrorystom, tylko prawa ręka Stark Industries.

– Postaram się. Zrobię to.

– Znajdziemy go Sam. Muszę kończyć.

Rozłącza się, a ja oddaje Pepper telefon i sięgam po swoją butelkę wina. Dam radę, dałam radę, wtedy kiedy nie posiadałaś Jarvisa, teraz będzie łatwiej.

– Obadiah musi się dowiedzieć ode mnie, muszę do niego zadzwonić. – Mówi, gdy wyciągam w jej stronę jej butelkę – Muszę jechać.

– Happy musi się dowiedzieć, powinien po Ciebie przyjechać, nie wsiadaj za kółko po alkoholu, bo skończysz jak ja.

– Ty powinnaś się zabrać do pracy. – Podaję mi rękę i pomaga się podnieść, a gdy staje naprzeciwko niej, przytula mnie mocno – Obiecaj mi, że mnie nie zawiedziesz, że go znajdziesz.

– Obiecuję. – Mówię, patrząc jej w oczy i idę w stronę komputera, a ona wybiera numer Stane'a, wychodząc z pracowni.

Zostaje sama, zostaje całkowicie sama w wielkim pustym pomieszczeniu, gdzie każda rzecz nosi znamiona jego obecności. Jak ja mam dać radę z tym wszystkim w tym domu? Dzień po tym, jak byłam jego. Przecież pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po pogrzebie Rona była ucieczka na uczelnie. Wiec jak do cholery mam teraz funkcjonować tutaj?

– Jarvis?

– Tak Sami?

– Chciałam upewnić się, że tu jesteś. – Mówię kompletnie irracjonalnie, jakby sztuczna inteligencja miała zniwelować w jakikolwiek sposób ogarniające mnie przerażenie. – Nadaje Ci właśnie uprawiania do przetwarzania obrazu z systemów wojskowych. Nie wiem czemu, Stark nie zrobił tego wieki temu? Na pewno byłbyś pomocny przy...

Patrzę kolejny raz na fragment filmu ze zniszczonego drona i wtedy zauważam, że znam pocisk, który spadł obok Starka. Znam go, bo sama weryfikowałam ich systemy namierzania.

Powiększam obraz jednym ruchem dłoni i zbliżam na widniejącą na nim nazwę STARK.

Miałam rację. Miałam cholerną pieprzoną rację, a zamiast siłą go do niej przekonać, jedliśmy truskawki na tarasie. Zamiast potencjalnie ratować im życie, wolałam dotyk jego dłoni na mojej mokrej skórze.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top