4. Wszystkie niestosowne uwagi
Dziennikarka. To już piąta? Nie, szósta kobieta, jaką widzę w ciągu dwóch miesięcy miotającą się bezradnie o poranku po willi i wołająca jego imię. Są jak rybki poza akwarium niby piękne, ale do niczego.
Pepper wymienia ze mną jedno porozumiewawcze spojrzenie, bierze wieszak z jej ciuchami i idzie, by w niezbyt kulturalny sposób wyrzucić ją z domu, a ja kończę swoje śniadanie, słuchając wymiany zdań w korytarzu.
– Do moich zadań należy też okazyjne wyrzucanie śmieci. – Mówi Potts ciepłym głosem, a ja parskam śmiechem, dziennikarka obrzuca mnie jednym krótkim spojrzeniem i wychodzi za drzwi. A rudowłosy anioł wraca do mnie z uśmiechem. – Nie powinnaś już pracować?
– Powinnam, ale mój szef zarwał noc, więc nie będzie marudził na moje spóźnienie. – Odpowiadam i jednocześnie przewracamy oczami, zaczynając się śmiać.
Trochę kochałam tę kobietę, jej pozornie chłodną obojętność, troskę, jaką poświęcała wszystkim dookoła i przede wszystkim jej niezłomny profesjonalizm, nawet gdy Stark zachowywał się jak dziecko. Pepper wychodzi, żegnając się ze mną przelotnym pocałunkiem w policzek, a ja poprawiam związane włosy i schodzę na dół do jego pracowni. Widzę, jak w spranych spodniach i obcisłym, białym podkoszulku spawa kolejne części swojego ukochanego Jaguara, a ja nie mówiąc ani słowa, stawiam kawę koło jego komputera i siadam do swojego.
Wiem, że minie kilkanaście minut, czasem do godziny, zanim zauważy moją obecność. Jest dziś dość nerwowy, krąży od hologramu z powrotem do metalowych części, a ja dalej próbuję skupić się na swojej pracy. Nawet jeśli jego podkoszulek skutecznie mi w tym przeszkadza.
Cholera, w tym całym swoim zapracowaniu i byciu idiotą, potrafił wyglądać naprawdę świetnie.
Wstaję i trochę kręcę się po pracowni, czekając, aż zabezpieczenia kolejnej porcji broni, się zaktualizują.
– Twoje włosy. Są irytujące. – Mówi Stark, spoglądam na niego zaskoczona, nie podniósł głowy znad ekranu, ale macha dłonią w prawo i lewo – Jak chodzisz, są jak wahadło. Nie mogę się skupić, zrób coś z nimi.
– Nie. – Odpowiadam i wracam do komputera, ignorując jego przewrócenie oczami, mój służbowy telefon wyrzuca powiadomienie i odczytuję wiadomość:
David> Robię dziś grilla u siebie. Czuj się zaproszona.
Jak na wszystkie inne imprezy od dwóch miesięcy.
>Pracuję. Wiesz o tym.
David> Jeśli Stark będzie miał jakieś opinie na temat Twojego niedzielnego popołudnia, powiedz mu, że to sprawy firmowe. Impreza firmowa. Za jego pieniądze.
– Stark... – Mówię cieplejszym tonem i czekam, aż podniesie wzrok i zaszczyci mnie spojrzeniem swoich brązowych oczu. – Czy mogłabym, urwać się dziś na jedno popołudnie?
– Nie. – Odpowiada z bezczelnym uśmiechem.
– Czy jak zmienię fryzurę, to będę mogła?
– Haller? – Pyta, splatając dłonie na karku z uśmiechem.
– Impreza służbowa. –Odpowiadam od razu.
– Randka.
– Grill. Służbowy.
– Nadal próbuje, zaciągnąć Cię do łóżka?
– Widziałam go trzy razy w życiu Stark, za każdym razem w firmie i nie dłużej niż dziesięć minut więc nie, po prostu jest miły. Nie mierz wszystkich swoją miarą.
– Jesteś taka uroczo naiwna Mahdani.
– Więc mogę?
– Więc? – Pyta, wskazując na moje włosy. Wstaję i rozpuszczam je, czując, jak spływają czarną falą na moje ramiona, a po chwili skręcam je w niedbały kok. Stark patrzy na każdy mój ruch, a ja się uśmiecham. Niezależnie jak mocno nie byłabym w jego typie, takie spojrzenie było bardzo miłe. – Nie zakabluję na Ciebie do Rhodesa, tylko nie daj się złapać.
Rzuca mi kluczyki do swojego Audi, a ja odrzucam je z powrotem, trafiając prosto w kubek z kawą, który się przewraca.
– Brak prawa jazdy.– Tłumaczę mu po raz kolejny, idąc w stronę drzwi.
– Podrzucę Cię.
– Nie, nie chcę, żeby tata odwoził mnie na randkę. –Sarkam.
– Czyli to jednak randka.
– Wyobrażasz sobie, co by się stało, jakbyś się tam pojawił? – Pytam, patrząc na niego jak na idiotę.
– Happy Cię podrzuci i przywiezie. – Stwierdza, wracając wzrokiem do komputera. – Jak aktualizacja rakiet drugiej generacji?
– Jarvis.
– Sami wczoraj w nocy napisała system zabezpieczeń od początku, obecnie jesteśmy w osiemdziesięciu procentach aktualizacji. – Odpowiada sztuczna inteligencja, wyświetlając hologram z kodem i paskiem postępu, a ja wyrzucam patyczek po lizaku i otwieram drzwi.
– Zarwałaś całą noc? – Pyta retorycznie Stark. – I dlaczego ciągle jesz te pieprzone słodycze?
– Lizaki pomagają mi się skupić. A noc wolałam spędzić tutaj, niż mieć za ścianą Ciebie i tę blondynkę.
– Sypialnie są wyciszone...
– Nadal.
– Jesteś zazdrosna Mahdani.
– Co? – Obracam się w drzwiach, a on uśmiecha się bezczelnie, przewracam tylko oczami i idę na górę.
Nie jestem zazdrosna, przecież nie mam najmniejszego powodu do zazdrości, jeśli byłabym zazdrosna, oznaczałoby, że coś do niego czuję, a nie wiem, czy czuję chociaż sympatię. Ja go nawet nie lubię.
Idiota.
Ubieram się w sukienkę z odkrytymi plecami, jednak widząc swoje blizny na kręgosłupie, zmieniam ją na inną, luźną i długą. Rozpuszczam włosy i idę zrobić makijaż, prosząc Jarvisa, by ściągnął dla mnie samochód. Stark stoi na dole i gwiżdże na mój widok, na co pokazuje mu środkowy palec.
– To definitywnie randka. – Mówi, gdy mijam go w drodze do wyjścia, wiedząc, że Happy już na mnie czeka.
– Chciałbyś. Nie chodzę na randki z mężczyznami, którzy nie są w stanie zrobić na mnie wrażenia.
– Co trzeba zrobić, by wywrzeć na Tobie jakiekolwiek wrażenie?
– Być sprytniejszym ode mnie. –Odpowiadam bez namysłu. Stark mierzy mnie wzrokiem i idzie za mną w stronę samochodu, wiem, że gapi się na mój tyłek i uśmiecham się bezczelnie.
– Dlaczego na co dzień nie zakładasz sukienek, tylko spodnie i podkoszulki po starszym bracie? – Pyta swoim kpiącym tonem.
– Bo nie lubię, jak mój szef gapi mi się na tyłek.
– Masz ładny tyłek.
– Wiesz, na jak wielu płaszczyznach ta uwaga nie była stosowna Panie Stark? – Pytam, opierając się o auto.
– Wiem, że takie uwagi Ci się podobają Mahdani. – Odpowiada, podchodząc do mnie na tyle blisko, że to też robi się bardzo niestosowne.
– Do wieczora Stark. – Mówię chłodno, wyciągając dłonie, zabieram mu okulary przeciwsłoneczne i zakłam je sobie na nos.
– Chyba że zostaniesz do rana.
– Nie jestem jedną z dziewczyn, w których gustujesz. Do wieczora.
Wsiadam do samochodu, a Happy rusza powoli, spoglądając na mnie co chwilę w lusterku. Nie musi mnie lubić, przywykłam do tego, że ludzie mnie nie lubią, ale jemu nie zrobiłam nic złego, więc jego awersja, jest dość bezpodstawna.
Wysiadam pod domem Davida, odprowadzona przez chłodne spojrzenie kierowcy i od razu kieruję się przez furtkę na podwórko, z którego dobiegają mnie śmiechy i muzyka. Gdy staję nad basenem, kilkanaście osób od razu zawiesza na mnie wzrok, a ja próbuję, uśmiechać się przyjaźnie. Wiedzą kim jestem, na pewno o mnie plotkowali, gdybym chciała, mogłabym przeczytać wszystkie maile, jakie zostały wymienione na mój temat ze służbowych skrzynek, ale tego nie robię. Nie potrzebuję ich brudnych sekrecików.
– Sam! Udało Ci się wyrwać! – David idzie w moją stronę, ubrany w granatową koszulę w ananasy z krótkim rękawem i spodenki do kolan. Miło dla odmiany zobaczyć go w naturalnym środowisku, a nie zimnym służbowym świetle Industries. – Naprawdę już traciłem nadzieję, że istniejesz poza pracą.
– Udało mi się, zrobić wszystko, co miałam zaplanowane na dziś w nocy, gdy Stark... był zajęty.
– Hej! Wszyscy to jest Sam, która na co dzień pracuję dla szefa, ale de facto jest częścią naszego działu i to ona napisała wszystkie ostatnie aktualizacje. –Przedstawia mnie David.
– Cześć Sam. – Odpowiada mi chórem około dziesięciu osób, jakbyśmy byli na spotkaniu anonimowych alkoholików, tylko mam wrażenie, że tym razem nie ucieknę po pierwszym.
– Więc czego się napijesz? – Pyta, obejmując mnie w pasie i prowadząc do środka, gdzie na blacie w kuchni był typowy imprezowy rozgardiasz pełen nadkrojonych cytryn, pustych butelek i plam z napojów.
– Gin? – Odpowiadam, a David przytakuję i napełnia mi plastikowy czerwony kubek pół na pół z tonikiem. – To Twój dom? – Pytam, rzucając szybkie spojrzenie na rozciągający się dalej salon.
– Firmowy, ale skusili mnie między innymi nim.
– Skąd pochodzisz? –Zadaję kolejne pytanie, kręcąc się między fotelami a półkami z książkami.
– Okolice Oxfordu, moja rodzina ma tam posiadłość.
– Posiadłość? W sensie zamczysko?
– Właściwie... – Mówi, a ja wybucham śmiechem. – Mój ojciec siedzi w izbie lordów, a ponieważ jestem najmłodszym z piątki rodzeństwa, musiałem znaleźć sobie własną drogę w życiu.
– A nie mogłeś poślubić jakiejś księżniczki i spłodzić małe lordziątka za pieniądze podatników?
Teraz on się śmieje się i wyciąga rękę w moją stronę, a ja śmiało go za nią biorę i wychodzimy na słońce, gdzie kilka osób zajada hamburgery, kilka gra w Beer Ponga, a z głośników leci składanka najpopularniejszych kawałków poprzedniego lata.
– Skąd się wzięłaś w firmie Sam? – Pyta mnie czarnoskóra dziewczyna koło trzydziestki, obok której siadam przy plastikowym stole.
– Wyleciałam z MIT, bo nie chciało mi się starać, a i tak nie dowiadywałam się tam nic nowego. Później pojawiła się panna Potts, z propozycją pracy dla Starka.
– Wiesz, że znakomita większość z nas skończyła MIT z wyróżnieniem? – Pyta ktoś inny, wszyscy patrzą na mnie, a ja się śmieje jak wariatka.
– I pewnie kolejne długie lata zapierdalała na kiepskich stanowiskach, by w końcu załapać się do SI i tam możecie na chwilę udawać, że nie bierzecie już udziału w wyścigu szczurów, bo to najlepsza firma na świecie, ale tak naprawdę to korporacja, jak inne. A na dodatek teraz nagle, po tych latach ciężkiej harówki pojawia się dziewczyna, która nagle trafiła tam drogą na skróty. I wiem, co myślicie, myślicie, że ta droga prowadziła przez czyjeś łóżko, a najpewniej łóżko samego Starka, tylko tu mam dla was złe wiadomości, bo tak nie było.
Zapada długa chwila ciszy, a ja z uśmiechem piję mojego drinka, patrząc na ich otwarte buzie. Dlatego ludzie mnie nie lubią i dlatego ja ich uwielbiam, są tacy uroczy, aż chciałabym zobaczyć proces myślowych, zachodzący teraz w ich głowach.
– Nikt nie pomyślał, że sypiasz ze Starkiem Sam. – Mówi dziewczyna, która zaczęła ze mną rozmowę.
– Oczywiście, że pomyśleliście. To w końcu Stark. Zaliczył wszystkie panienki z zeszłorocznego kalendarza Playboya, a wczoraj dziennikarkę Vanity Fair. – Mówię rozbawiona. – Jak dobrze drogie Panie, że my mamy szczęście, Tony Stark boi się mądrych kobiet.
Wybuchają śmiechem i po chwili zapominają o całej moje tyradzie, wystarczyła nić porozumienia w tym, że żadnej z nich Stark nie próbował przelecieć i znów były moimi koleżankami. David łapie krzesło i przyciąga je obok mnie.
– Robili zakłady, czy naprawdę jesteś stażystką, czy tylko potencjalną przyszłą żoną. – Mówi szeptem, nachylając się w moją stronę, a ja czuję aromat whisky i perfum o miętowej nucie.
– Nie sądzę, by Stark był w stanie posiadać sam choćby kwiatka, a co dopiero żonę.
– Nie wyglądasz na zachwyconą pracą z nim.
– Nie jestem zachwycona pracą dla przemysłu zbrojeniowego, Tony Stark to jeden z moich najmniejszych problemów. –Odpowiadam.
– Więc czemu to robisz?
– Bo byłam niegrzeczną dziewczynką. – Mówię, puszczając do niego oko i wstaję. – Beer Pong. Nigdy nie grałam w to na studiach.
– Ile byłaś na MIT? – Pyta Haller, parskając śmiechem.
– Cztery semestry.
– I ominęła Cię każda partia? Nie wierzę.
– Nie byłam zbyt lubiana. –Mówię z uśmiechem.
– Serio? Niby czemu? Robisz fenomenalne pierwsze wrażenie. – Sarka, a ja uderzam go w ramię i idziemy do kilku osób przy stole nad basenem. – Znasz chociaż zasady?
– To nie dziewiętnastowieczna poezja skandynawska, jasne, że znam. Trafię do kubeczka, musisz wypić zawartość. Pierwszy, który wypije wszystkie, przegrywa.
– Więc do dzieła.
– Szefie? W końcu dałeś się namówić? – Pyta chudy chłopak, napełniający nam kubeczki, a w oczach Davida widzę ogniki rozbawienia.
– Mam w końcu dobrego rywala.
– To będzie rzeź niewiniątek. – Wtrąca drobna Azjatka i staje po mojej stronie stołu – Miko.
– Sam. Przyda mi się doping. –Odpowiadam, ściskając jej rękę i po chwili zaczynamy grać. Przegrywam z kretesem i jedyne co mnie ratuje to emocje, jakie trzy osoby wokół nas przykładają do tej rozgrywki i moja mocna głowa.
– Chodź, zjesz coś. Dobrze Ci to zrobi. – Mówi David, znów obejmując mnie w pasie i podchodzimy do grilla, za którym stoi dwóch facetów w średnim wieku, którzy uśmiechają się na mój widok. – Charlie daj jednego burgera.
– Jasne, ale są z czystej wołowiny. – Mówi, patrząc na mnie, a ja rozglądam się zaskoczona.
– Chyba takie powinny być?
– W sensie nie ma w nich wieprzowiny, dla was to chyba ważne.
– Dla nas? Aaa no tak. – Sarkam – Nie jestem muzułmanką, pochodzę z żydowskiej rodziny, choć dla rasisty to żadna różnica, co nie?
Mężczyzna chwilę patrzy na mnie zaskoczony i zaczyna przepraszać, a ja się uśmiecham i wzruszam ramionami, jedząc burgera.
– Więc to dlatego Stark trzyma Cię w piwnicy. – Stwierdza David, gdy siadamy przy stoliku.
– Tak. Nie umiem panować nad własnym językiem.
– Myślę o tym, jak mógłbym to skomentować, nie narażając się na pozew o molestowanie.
– Technicznie nie jestem Twoją podwładną, a praktycznie pracuję też na co dzień ze Starkiem, więc wszystkie możliwe niestosowne uwagi już słyszałam.
– Więc następnym razem nie będę się powstrzymywał. – Mówi z uśmiechem. – Skąd pochodzisz?
– Sweet home Alabama. Choć mój ojciec był wojskowym, więc zaliczyłam też Teksas, Hawaje, ostatecznie i Connecticut, a po drodze jeszcze kolejne kilka miejsc, których nawet nie pamiętam. Dlatego mi to nie przeszkadza, zawsze byłam tą nową.
– Był?
– Zginął na bliskim wschodzie trzy lata temu.
– Przykro mi.
– Zginął śmiercią bohatera za kraj, który kochał i ludzi, którzy kochali jego. To nie jest smutne. – Mówię, starając się wierzyć we własne słowa. – Lepiej opowiedz mi, jakim cudem brytyjskie książątko właśnie ograło mnie w amerykańską grę narodową.
– Właściwie moja rodzina nie jest w żaden sposób połączona z rodziną królewską, więc nazywanie mnie książątkiem... – Przerywa, widząc mój wzrok i wybucha śmiechem. – Ok, ok złapałem się w Twoje sidła.
Gdy zaczyna się ściemniać, zbieram się do domu, nie żegnając się z nikim, zwłaszcza z Davidem. Mam w krwi wystarczającą ilość alkoholu, by zrobić coś głupiego, a mam serdecznie dość robienia głupich rzeczy. W końcu powinnam robić je właściwie. Wsiadam do auta i znów widzę w lusterku oceniający wzrok Hogana.
– Jaki właściwie masz ze mną problem?– Pytam, sprawdzając w telefonie, czy Stark nie zepsuł nic przez ostatnie popołudnie.
– Nie mam żadnego, ale z Ciebie będą problemy.
– Dlaczego? – Pytam, przechylając głowę i na chwilę odrywając oczy od ekranu.
– On nie jestem takim potworem, za jakiego go bierzesz.
– Nie jest potworem, jest idiotą. To duża różnica.
– On Cię lubi Sam.
– Jakoś nie wspomniał. – Mówię, wyglądając przez okno na migoczące coraz niżej i coraz bardziej w oddali światła Malibu. – Ja też go lubię, ale nie musimy sobie od razu opowiadać o uczuciach i zaplatać warkoczyków Happy.
Cisza, która zapada po moim stwierdzeniu, jest już dużo mniej wroga. Samochód zatrzymuje się na podjeździe, a ja zastanawiam się, czy Stark aktualnie posuwa u siebie kolejną naiwną dziewczynę, jednak zamiast tego zauważam, że siedzi na tarasie. Biorę butelkę whisky stojącą na barku, szklankę dla siebie i idę w jego stronę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top