30. Superbohaterowie.
Jest siódma rano, właśnie skończyłam wymiotować kolejny raz, a David podaje mi ręcznik. Choć podaje, nie jest słowem na miejscu, rzuca nim we mnie, stojąc w drzwiach, podnoszę się i siadam na brzegu wanny. Pierwszy raz widzę go zdenerwowanego do tego stopnia, pierwszy raz wiem, że nie ma od tego odwrotu. Właśnie wbijałam ostatni gwóźdź do trumny naszej relacji.
– Czy Ty wiesz, o co mnie prosisz Samin? – pyta po raz kolejny.
– Nie mam wyboru David. Nie mam nikogo innego, a Sharon ma rację...
– Czy Ty w ogóle liczysz się w jakikolwiek sposób z moimi uczuciami? Z tym, czego ja chcę w życiu? – bierze głośny wdech i spogląda na mnie kolejny raz. – Oczywiście, że nie, nigdy się tym nie przejmowałaś.
– David.... – zaczynam, ale wychodzi już z łazienki i idzie w stronę kuchni, a ja biegnę za nim. – To nie tak, że ja będę od Ciebie czegokolwiek wymagać, ani ja, ani dziecko.
– Boże Ty naprawdę jesteś, aż tak głupia Sam? – pyta, wrzucając kubek do zlewu z taką siłą, że rozbija się na kawałeczki. – Wiem doskonale, że nic ode mnie nie chcesz. Nigdy nic ode mnie nie chciałaś i to właśnie jest problem.
Czuję, jak zbiera mi się na płacz i próbuję wmawiać sobie, że chodzi o hormony, a nie to, że boję się go stracić, że boję się zostać sama. David idzie w moją stronę, zaciskając pięści, a ja cofam się o krok, widzę zaskoczenie w jego oczach i w końcu się rozluźnia i przyciąga mnie do siebie.
– Kocham Cię Głupia. – Mówi cicho, mówi to tak, jakby sam miał zacząć płakać i przytula mnie cholernie mocno do siebie, a ja owijam dłonie w jego pasie, gniotąc mu koszulę, którą sama wczoraj prasowałam. – Zakochałem się w Tobie od pierwszego wejrzenia, odkąd dowiedziałem się kim jesteś i podałaś mi rękę. Od tamtej chwili wiedziałem, że chcę z Tobą spędzić resztę życia, ale o tym wiesz doskonale. Masz tego pełną świadomość, choć nie dopuszczasz tego do siebie. – Całuje moje czoło i odsuwa się, by spojrzeć mi w moje zapłakane oczy. – Więc oczywiście, że Ci pomogę, ale są dwie opcje. Pierwsza jest taka, że jak się na to zgodzę, to Ty zgodzisz się zostać moją żoną i będziemy razem i będziemy się cholernie starać, by być tak obrzydliwe szczęśliwi, jak tylko się da. – Mówi i uśmiecha się smutno. – Jednak takie ultimatum byłoby bardzo nieczystym zagraniem. Skąd wtedy miałbym wiedzieć, że naprawdę chcesz ze mną być czy robisz to tylko z uwagi na dziecko? Druga opcja jest taka, że zgodzę się być na papierze ojcem Twojego dziecka, ale się wyprowadzę, poproszę o przeniesienie do innej placówki albo na agenta terowego i będziemy raz na jakiś czas obywać kulturalne rozmowy telefoniczne, jak dalecy znajomi, ale ja już nie będę dłużej karmił się nadzieją. Rozumiesz?
– David... – zaczynam po raz kolejny, ale on nachyla się i całuje mnie delikatnie w moje mokre od łez wargi.
– Jadę do pracy. Porozmawiamy wieczorem. – Zostawia mnie zapłakaną pośrodku salonu i wychodzi, owijając się swoim szarym płaszczem.
Mam niezwykłą potrzebę, by zwinąć się i płakać cały dzień, ale nie mogę, muszę dokładnie przemyśleć, co się dzieje w moim życiu i jakie mam opcje. Druga opcja, którą przedstawił mi David, była najbardziej racjonalna, nie mogłam mu przecież rujnować życia, przecież jeśli zostałby ze mną, nigdy nie spotkałby kogoś, na kogo zasługuje. Jakieś oszałamiającej, wspaniałej kobiety, z którą nie będzie musiał wychowywać nie swoich dzieci.
Nie mogę wymagać od niego, by zniszczył sobie całą swoją przyszłość przez moje błędy.
Ubieram się i jadę prosto do mieszkania Rogersa, który otwiera mi po dłuższej chwili mojego dobijania się.
– Brałem prysznic, skończyłem właśnie biegać i... co się dzieje? – pyta, a ja znów zaczynam płakać i siadam na kanapie w jego niewielkim mieszkaniu.
– Valerie jest w pracy i nie mogę z nią na razie porozmawiać.
– Więc mów. – Wstawia wodę na herbatę podczas mojego bardzo długiego monologu, który zaczyna się, od bardzo krępującego wyjaśnienia czemu jestem w ciąży, ale to nie David jest ojcem dziecka. Później jest już łatwiej, później to jak kalejdoskop własnych wspomnień, który prowadzi, aż do dzisiejszego poranka. – Więc nie chcesz z nim być, bo uważasz, że nie jesteś go warta?
– Uważam, że zasługuje na więcej niż nie swoje dzieci i bycie na drugim miejscu.
– Czy, nie licząc oczywiście dziecka, jest na drugim miejscu? – pyta, a ja myślę o ostatnich dwóch miesiącach i jedyne co mam w głowie to nasz pocałunek w drzwiach łazienki. Dlaczego? Bo już wtedy liczył się tylko on i wszystkie moje wątpliwości, które nie dopuściły do tego, by tamten pocałunek miał jakąkolwiek kontynuację.
– Nie. On jest... Myślę, że...
– Kochasz go, dlatego jesteś tak święcie przekonana, że na niego nie zasługujesz, bo chcesz dla niego jak najlepiej.
– Oczywiście, że chcę dla niego jak najlepiej.
– Więc skoro go kochasz, skoro on kocha Ciebie i chce być ojcem Twojego dziecka, to moim zdaniem powinnaś dać temu szansę. Powinnaś dać sobie szansę na szczęście Samin.
– Zrujnuję mu życie. Czasem myślę, że jestem przeklęta... wszyscy, których kocham, umierają.
– Bóg nie bawi się w takie głupoty Samin.
– Ja naprawdę nie wiem, co ja mam teraz zrobić.
– A co masz ochotę zrobić? – pyta, wręczając mi kubek z herbatą.
– Być z nim obrzydliwie szczęśliwą do końca życia. Tylko ostatnio jak tego chciałam, jak postawiłam wszystko na faceta, którego kochałam, to zostałam z niczym. – Mówię, obracając kubek w dłoniach. – Jednak David nie jest jak Tony. Cholera jasna, jaka ja byłam głupia...
– Na szczęście jesteś młoda i masz jeszcze czas by uczyć się na błędach.
Po południu, gdy wracam do domu, odkrywam, że David jeszcze nie wrócił. Cały wieczór biję się z myślami, którą opcję powinnam wybrać, co powinnam zrobić i czy naprawdę, aż tak trudno jest mi pozwolić mu odejść.
Nie mogę trzymać go przy sobie z egoistycznych przyczyn, a przyznanie się do tego, że go kocham, sprawiłoby, że zostanie przy mnie wbrew logice.
Jednak kochałam go.
Patrzę na wskazówki zegara i nagle zdaję sobie sprawę, że robi się cholernie późno, a jego wciąż nie ma. Ignorując irracjonalny strach, że samym przyznaniem się przed sobą do swoich uczuć, już sprowadziłam na nas tragedię, idę do swojej sypialni i próbuję zasnąć.
Budzę się w środku nocy, wstaję z łóżka i poprawiam koszulę nocną, jakbym bała się, że w ciemności dostrzeże jakieś moje niedoskonałości i przechodzę przez korytarz do jego sypialni. Pukam cicho i staję w drzwiach, David przegląda coś jeszcze w telefonie w bladym blasku nocnej lampki i dopiero po chwili podnosi na mnie wzrok.
– Coś się stało? Źle się czujesz? – pyta, a ja kręcę głową i uśmiecham się na widok jego szarych oczu. – Poszliśmy na piwo po pracy, zasiedziałem się, nie chciałem Cię budzić. Może porozmawiamy rano, co?
– Nie. – Mówię, idąc w jego stronę, od razu okłada telefon i patrzy na mnie zaskoczony.
– Więc podjęłaś już decyzję.
– Tak. – Unoszę brzeg jego kołdry, wchodzę pod nią, a później układam się w jego ramionach, którymi od razu mnie owija.
– Czy TO jest Twoja decyzja Samin? – pyta, a ja kładę dłoń na jego policzku i całuję lekko jego usta, na razie nie odwzajemnia pocałunku, czeka, aż powiem coś więcej.
– Możesz mówić mi Sami. Zawsze lubiłam to zdrobnienie, mój lekarz się tak do mnie zwracał, gdy chciał mnie uspokoić, że kiedyś jeszcze będę tańczyć. – Mówię, zupełnie nie wiedząc czemu akurat to, przyszło mi teraz do głowy. Sięgam dłonią za jego plecy i naciskam włącznik lampki, zalewa nas ciemność, w której widzę tylko jego ciepłe spojrzenie.
– Wiesz, że Cię kocham Sami? – pyta, czekając, chyba aż znów mu odmówię, aż znów poproszę, żeby odszedł, ale tym razem mu na to nie pozwolę.
– Wiesz, że Cię kocham David?
Prawda była taka, że w mojej głowie od jakiegoś czasu nikt nie mógł się z nim równać, nikt nie mógł być od niego lepszy.
W moich oczach to właśnie David Haller, był największym bohaterem, jakiego poznałam.
Zapraszam jeszcze na epilog ⏬
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top