29. Chciałabym by tak zostało.

Pijąc już drugą filiżankę kawy, obserwujemy z Sharon, jak David próbuje wbić gwóźdź w ścianę w salonie. Obie optymistycznie zakładałyśmy, że będziemy u mnie w domu same, dlatego właśnie zdecydowałyśmy się tu przyjechać, a nie dusić w jakiejś kawiarni, jednak żadna z nas nie przypuszczała, że mój przyjaciel może kiedykolwiek wyjść z pracy przed czasem. Dlatego po tym, jak całą drogę nie zamykały nam się usta, teraz milczymy, obserwując jego starania i czekając, aż spełni swoją obietnicę i wyskoczy po coś do jedzenia, jak tylko skończy.

– Kto to narysował? – pyta w końcu Carter, unosząc złotą ramkę z ołówkowym szkicem mostu Brooklińskiego.

– Rogers. Dostałam w prezencie na urodziny, a właściwie wyprosiłam u niego, by podarował mi jeden ze swoich rysunków. – Odpowiadam, uśmiechając się lekko. – Nie przyzna się do tego nawet przed samym sobą, ale ma talent. Jest w jego pracach coś ulotnego...

– Jest naprawdę ładny. – Mówi Sharon, odstawiając ramkę na sofę. – Widziałam, jak od niego wychodzisz przedwczoraj, ale sama rozumiesz, czemu nie mogłam nic powiedzieć.

– Wiem, wiem, jesteś miłą sąsiadką, która jest lekarzem.

– Pielęgniarką. Mówił coś o mnie?

– To Rogers, ma za dużo taktu na rozmowy o kobietach. Zwłaszcza z inną kobietą.

– Dobrze, że was ma, że ma kogokolwiek z kim może porozmawiać. – Mówi Sharon i upija kolejny łyk z filiżanki. – Mam wrażenie, że jest bardzo samotny, a nie mogę mu się przecież narzucać, to nie jest moje zadanie.

– Wiem, spokojnie, w swoim czasie na pewno będzie Tobą zauroczony. Jak sama wspomniałaś, jest dość samotny. Dlatego chcę w sobotę pojechać z nim do Nowego Jorku.

– Co takiego? – pyta Haller, nagle wyraźnie zainteresowany rozmową, która odbywała się za jego plecami, a ja wybucham cichym śmiechem.

– Skup się lepiej David. Prawy bok lekko w lewo. – Poucza go Sharon z uśmiechem, gdy on wiesza już obrazek. – Jeszcze trochę.

– Idealnie. – Mówię, a on obraca się i uśmiecha na widok nas, stojących obok siebie z filiżankami i niemal identycznymi uśmiechami.

– Wyglądacie jak te przerażające dziewczynki z Lśnienia.

– A one nie były bliźniaczkami? – pytam, a Carter wzrusza ramionami i opada na fotel, naprzeciwko kanapy, który David zaczął już powoli określać fotelem Sharon. – Więc NYC?

– Tak, chcę zabrać go na jedno popołudnie na Coney Island, nie byłam tam od wieków, a wydaję mi się, że dobrze mu to zrobi. Powrót do jakiegoś reliktu przeszłości. – Mówię, a David opiera się o futrynę między salonem, a kuchnią i mruży oczy. – Boże Ty jesteś zazdrosny?!

– Nie, akurat Steve Rogers jest absolutnie ostatnim facetem, o którego mógłbym być zazdrosny. Kto jak kto, ale Kapitan Ameryka raczej nie chciałby Cię zaciągnąć do łóżka. Bardziej mnie martwi co się stanie, jak ktoś was rozpozna. – Mówi spokojnie David. – Jaką chcecie pizze?

– Byle nie z ananasem. – Odpowiada Sharon, a ja robię smutną minę i wzruszam ramionami. Jak tylko zostajemy z powrotem same, blondynka od razu skupia na mnie całą swoją uwagę. – On ma rację, nie jesteś anonimowa, mnóstwo ludzi wie o Tobie i Starku.

– Na szczęście zawsze na zdjęciach wyglądałam, jak filmowa wersja samej siebie. – Mówię z gorzkim uśmiechem. – Poza tym wiesz, zestaw typowego cywila: okulary przeciwsłoneczne i czapka z daszkiem.

Sharon zaczyna się śmiać i spogląda jeszcze raz na obraz, który przed chwilą powiesił David, jakby chciała zapytać o coś więcej.

– W pracy mogą pytać o Ciebie i Rogersa, jeśli się dowiedzą o waszej wycieczce. Oni wiedzą wszystko, a ja muszę umieszczać w swoich raportach informacje o waszych spotkaniach i jego wspólnym porannym bieganiu z Hallerem.

– Jak będą pytać, to powiem im prawdę, że się przyjaźnimy, przecież nie mam nic do ukrycia. – Mówię i odstawiam filiżankę, kawa zaczęła smakować mi w dziwny sposób i kolejny raz obiecuję sobie, że ją ograniczę.

– Ja Cię tylko upominam, żebyś była ostrożna Sam. – Sharon bierze głęboki wdech i też odstawia filiżankę. – Robisz się cenna dla wielu ważnych ludzi, a to zawsze ściąga kłopoty.

– Kłopoty to moje drugie imię. – Odpowiadam od razu.

W sobotę nad ranem zgarniam Steve'a spod jego budynku do mojego mustanga, gdzie z głośników leci najnowsza płyta kolejnego młodego brytyjskiego zespołu, którym zaraził mnie Haller. Większość drogi do Nowego Jorku upływa nam na dyskusji o muzyce i tym, że kiedyś była ona dużo lepsza, a ja długo opowiadam o wszystkich możliwych płytach winylowych z jazzem, które mój ojciec posiadał na strychu naszego domu w Alabamie.

Zostawiamy samochód pod domem Valerie, która musiała zostać dziś dłużej w pracy. Steve czeka na mnie, gdy wbiegam na górę się przebrać. Poprawiam spodnie z wysokim stanem i białą koszulę w wisienki, którą zostawiła mi Val i w której mam poważny problem, by dopiąć wszystkie guziki na dekolcie, szybko zawiązuję na włosach opaskę i wychodzę z domu. Steve na widok mojej błyskawicznej przemiany w pin up girl wybucha głośnym śmiechem i poprawia swoją czapkę z daszkiem. Kierujemy się na metro, by przejechać te kilka przystanków, jakie dzieliły jej mieszkanie od wesołego miasteczka.

– Często tu przychodziliśmy. – Mówi Steve, uśmiechając się szeroko, a ja widzę, że ten uśmiech nie jest dla mnie, tylko do wspomnień związanych z magią Coney Island. – Buck zawsze przyprowadzał jakieś dziewczyny, które nigdy nie chciały ze mną rozmawiać. To on był tym czarującym i wygadanym, ja byłem niski, niezdarny i staroświecki.

– Jeśli już wtedy byłeś staroświecki, to co dopiero można powiedzieć o Tobie teraz. – Żartuję i obracam się, by iść do niego przodem. – Diabelski Młyn.

Łapię jego dłoń i ciągnę w stronę kolejki, gdy siedzimy już naprzeciwko siebie w wagoniku i obserwujemy z coraz większej wysokości tłumy turystów, wiem, że Steve mi się przygląda.

– Uwielbiam Nowy Jork. –Mówię nagle, a on spogląda na mnie z uśmiechem. – Jak wyszłam ze szpitala, chciałam zostać tu na stałe, ale mój brat niestety mi na to nie pozwolił. Z resztą musiałam iść na studia, musiałam spieprzyć sobie życie odrobinę bardziej.

– Co dokładnie jest w Twoim życiu nie tak Sam? – pyta Steve, a ja parskam śmiechem.

– Zakochałam się w niewłaściwym mężczyźnie, w kimś, u kogo nie byłam nawet na drugim miejscu listy jego priorytetów. – Mówię i przenoszę wzrok na Steve'a, gdy jesteśmy na samej górze koła. – Kiedyś na pewno spotkasz syna Howarda, nie przyznawaj mu się, że mnie znasz.

– Im później go poznam, tym lepiej. – Odpowiada Rogers i daje mi znak, żebym usiadła koło niego. Przytulam się lekko do jego szerokiego torsu, nie czując się zbyt pewnie, gdy równowaga wagonika zostaje zachwiana i przechyla się on lekko na naszą stronę. – David nie miał nic przeciwko naszej wycieczce?

– Ja i David nie jesteśmy razem. – Mówię. – Nigdy nie byliśmy, ciągle się mijamy i może to i lepiej. On jest bardzo dobrym facetem, a ja nie do końca jestem dobrą osobą.

– Nie mów tak, zawsze dla siebie jesteśmy najbardziej surowymi sędziami. Z mojej perspektywy tworzycie dobry duet.

– Nie jesteśmy najgorsi, to na pewno. – Odpowiadam z uśmiechem.

Dłuższą chwilę milczymy, obserwując wszystkie kolory świata pod nami i jesteśmy myślami gdzieś cholernie daleko, gdzieś w jakimś świecie niedoścignionej nostalgii z ludźmi, których już przy nas nie ma.

– To, co teraz robimy? – pyta Rogers, a ja się uśmiecham.

– Nie wiem, Brooklyn jest Twoim domem. – Mówię , a on wskazuje mi budkę z hot dogami. – Steve.

– Tak? – pyta, podając mi rękę, żebym mogła wysiąść z wagonika.

– Cieszę się, że Cię poznałam. – Mówię i biorę go pod ramię. – Mimo tego wszystkiego co mówiłam przed chwilą, moje życie w końcu zaczyna iść w dobrą stronę i chciałabym,  żeby tak zostało.

✪✪

Rano zaczynam dzień od niesamowitego poczucia, że zbiera mi się na wymioty, wybiegam z sypialni Valerie i rzucam się do łazienki, nie zwracając nawet uwagi na Steve'a, który robi śniadanie w ciasnej kuchni mieszkania należącego do mojej przyjaciółki. Val puka kilka razy do drzwi toalety i w końcu daję radę jej otworzyć, a ona podaje mi mokry ręcznik.

– Ja ostatnio jak u Ciebie robiłam to samo, przynajmniej byłam pijana. A Ty? Przyprowadzasz mi do domu przed północą faceta wyglądającego jak Kapitan Ameryka i idziesz grzecznie spać, bo nie masz ochoty na wino.

– Tak właściwie to jest Steve Rogers.

– Co?! Kapitan Ameryka smaży bekon w mojej kuchni?! – na samo słowo bekon, wymiotuję kolejny raz, a ona kręci głową. – Trzeba było Ci żreć wczoraj te hot dogi na Coney Island?

– Nie wiem, co mi jest. Ostatnio ciągle mi niedobrze. – Mruczę pod nosem, a ona wygląda przez uchylone drzwi i przygląda się Rogersowi.

– On jest doskonale piękny. – Odpowiada, a ja myję twarz wodą, gdy Valerie zaczyna pośpiesznie robić porządek w łazience.

Widzę, jak wrzuca do szafki pudełko podpasek, które wcześniej leżało na wierzchu i uświadamiam sobie, że ostatni raz potrzebowałam ich jeszcze w Malibu.

Prawie dwa miesiące temu.

I nagle zaczynam rozumieć, czemu jedzenie mi nie smakuje, czemu ciągle jest mi niedobrze, czemu bolą mnie piersi i czemu mam wstręt do alkoholu.

Znów siadam na podłodze, ale nie chcę dać po sobie nic poznać, jeszcze nie teraz. Wrócę do domu i wtedy się upewnię, przecież na razie to tylko moja panika, na razie to nic, na razie to jest tylko w mojej głowie.

Wychodzę za Valerie z toalety, a Steve od razu uśmiecha się na mój widok.

– Wszystko w porządku? Jesteś blada jak ściana. – pyta, gdy wstawiam wodę na herbatę.

– Strułam się, mogę mieć prośbę, żebyś Ty prowadził w drodze powrotnej? – pytam, a on od razu przytakuje.

Jakbym miała określić dokładnie jakie uczucia wzbudzał we mnie Steve, to powiedziałabym, że najbliżej mu do tych, które miałam do mojego starszego brata. Z tą różnicą, że Steve wzbudzał we mnie tylko te pozytywne, miałam wrażenie, że oboje staramy się troszczyć o siebie, mimo że znamy się tylko kilka tygodni, że łączy nas podobne zagubienie w świecie rzeczywistym.

– Jesteś dziś strasznie małomówna. – Stwierdza Rogers, już na długo po tym, jak zostawimy za sobą Brooklyn i trajkoczącą Valerie i mkniemy autostradą w stronę stolicy.

– Przepraszam, jak zobaczysz czynną drogerię, to proszę, zatrzymaj się.

– Źle się czujesz? – pyta, a ja kręcę głową i się uśmiecham. – Nie wyglądasz dobrze, mimo wszystko powinnaś iść do lekarza w poniedziałek.

– Opowiedz mi o swojej mamie Steve. – Mówię i obracam się lekko w fotelu pasażera, by patrzeć na jego niezwykle przystojny profil.

– Pamiętam, że była piękna, miała długie blond włosy... – mówi z uśmiechem. – Była pielęgniarką i po śmierci mojego ojca brała mnóstwo dyżurów, żeby tylko nas utrzymać... – robi kolejną pauzę, a ja naprawdę zaczynam żałować, że wyciągam kolejne przykre wspomnienie. – Miała na imię Sarah. – Kładzie dłoń na mojej i ściska ją lekko. – I dla mnie była superbohaterką.

Po chwili kontynuuje swoją opowieść o byciu biednym dzieciakiem na Brooklynie, a ja słucham jak zaczarowana, bo chyba chciałam dowiedzieć się, jak to jest mieć matkę, która Cię kocha i która chce zatrzymać Cię w swoim życiu.

Z trudem zmuszam Steve'a, by został w samochodzie, gdy kupuję dwa testy ciążowe w drogerii i wracam do samochodu. Nad Waszyngtonem zapanowała ulewa, a ja wysiadam szybko pod swoim domem, pozwalając Rogersowi zostawić sobie moje auto, żeby nie musiał wracać w taką pogodę pieszo. Wspinam się po schodach na piętro do naszego mieszkania, gdzie z ulgą zauważam, że jestem sama. Idę od razu do łazienki i otwieram pudełko z testem.

Za pierwszym razem nie do końca to do mnie dociera, więc robię drugi test i kiedy na obu widzę ten sam wynik, siadam na podłodze i zaczynam płakać.

Ze strachu.

Wiele razy w życiu się bałam, wiele razy myślałam, że nic gorszego już mi się nie przydarzy, ale to było coś innego. To uderzyło mnie w momencie, w którym zaczynałam być naprawdę zadowolona ze swojej rzeczywistości i to miało mieć zupełnie inne przełożenie na resztę mojego życia, niż cokolwiek innego.

– Samin, jesteś tu? – Woła wesoło Haller i słyszę jego kroki w kierunku łazienki. – Znalazłem brytyjską knajpę w centrum, serio ich ryba z frytkami...

Staje w drzwiach i tylko chwilę patrzy na mnie, a później opada na kolana i przygarnia mnie do siebie.

– Jestem w ciąży.

– Wiem. – Odpowiada, a ja nie mam najmniejszego zamiaru pytać skąd, skoro oba testy leżały już dawno w koszu. Jednak pozwalam sobie na moment całkowitej histerii w jego ramionach i na słuchaniu jego powtarzania mi, że wszystko przecież będzie dobrze.

Niezależnie od tego ile razy mi to powiedział, następnego dnia odmawiam wstania z łóżka, więc słyszę tylko, jak dzwoni do pracy i wciska im jakiś kit, o powodach, dla których oboje się dziś w niej nie stawimy.

Kilka godzin później znów rozlega się pukanie do mojego pokoju, ale od razu poznaję, że to nie on więc się przewracam i spoglądam na nieśmiały uśmiech Sharon, która od razu siada na moim łóżku.

– Nie gniewaj się, że do mnie zadzwonił. – Podnoszę się, lekko, a ona wręcza mi kubek z herbatą. – Więc Tony Stark będzie ojcem? Dzwoniłaś do niego?

– Nie.

– Planujesz je zatrzymać?

– Tak. – Odpowiadam od razu, z całym zdecydowaniem, na jakie było mnie stać. – Tak, ale jest moje i tylko moje. On ma swoje poukładane życie z inną kobietą i mogę nie darzyć jej sympatią za wszystko, co mi zrobiła, to nie wykorzystam własnego dziecka, by jej dopiec. I nie uważam, że Stark jest mi do czegoś potrzebny, nic od niego nie chcę.

– Nie uważasz, że powinien wiedzieć?

– Nie uważam. Każde z nas ma swoje życie, on z Potts, a ja... – a ja nie mam nic, poza swoim rozumem i siłą przetrwania, a to musi na razie wystarczyć. – Ja sobie dam radę.

– W to nie wątpię. – Wyciąga rękę, by poprawić mi kosmyk włosów i się uśmiecha. – Na pewno dasz sobie świetnie radę, ale muszę Ci powiedzieć coś, co Ci się nie spodoba Sam.

– Nie wiem czy zniosę kolejne złe wiadomości.

– Nie masz wyboru. Jeśli nie podasz danych ojca w aktach medycznych, ludzie będą pytać, a pracujesz dla największej na świecie agencji szpiegowskiej i musisz być już świadoma, że dla nich nie ma czegoś takiego jak sekrety. – Mówi cicho, jakby bała się, że ktoś nas podsłuchuje. – Z drugiej strony, jeśli nie daj Boże, wpiszesz tam dane Starka, to nie dość, że on się dowie o tym błyskawicznie, to dowiedzą się o tym wszyscy jego potencjalni wrogowie. A jak widzieliśmy ostatnio, po tym jak skończyło się EXPO, nie ma ich mało na świecie i obawiam się, że Twoje dziecko, byłoby w ciągłym niebezpieczeństwie.

– Ja chyba nie chcę wiedzieć do czego zmierzasz Sharon.

– Zmierzam do tego, że powinnaś pomyśleć o wpisaniu jako ojca... kogoś zaufanego. – Mówi Sharon, a ja czuję, że kolejny raz jest mi niedobrze, tylko tym razem moje dziecko nie ma absolutnie nic z tym wspólnego. To tylko stres.

– Nie mogę tego zrobić. David jest w stanie znieść wiele, ale nie to. – Mówię zdecydowanie.

– Musisz to przemyśleć, bo tu nie chodzi już tylko o Ciebie.

Opadam z powrotem na łóżko i spoglądam w sufit.

Więc to będzie wyglądać dokładnie tak, że dla dobra mojego dziecka będę musiała stracić jedynego człowieka, jakiego chcę mieć przy sobie? A niestety ta myśl wydawała mi się nie do zniesienia.

Jednak pragmatyczność Sharon była czymś, czego potrzebowałam, dzięki niej doskonale zrozumiałam, co właściwie powinno być dla mnie teraz najważniejsze.

I że zdecydowanie, pierwszy raz w życiu, nie będę mogła myśleć tylko o sobie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top