28. Nie umiem rozmawiać z ludźmi.
Na dusznej strzelnicy wysoka blondynka o niemal posągowej urodzie uważnie obserwuje, niemal każdy oddany przeze mnie strzał. Nie komentuje ich w żaden sposób, dopóki nie odłożę broni na blat, a ona nie uśmiechnie się szeroko.
– Z każdym dniem idzie Ci coraz lepiej Sam. – Mówi w końcu, rozpuszcza swoje włosy upięte w niedbały kok i wręcza mi butelkę wody. – Z bronią palną nie będzie problemu, ale poćwicz walkę wręcz i zaliczysz wszystkie testy bez najmniejszego problemu.
– A wtedy będę mogła już marnować te cenne umiejętności przed komputerem? – pytam, gdy ruszamy w stronę windy.
– Zależy jaki będziesz miała przydział, ale pewnie tak. Wiesz doskonale, że to wszystko tylko na wszelki wypadek, prawda?
– Wiem Sharon, dziękuję, że znosisz moje marudzenie. – Mówię, gdy kobieta zbiera się do wyjścia dwa piętra przede mną.
– Trochę nie mam wyboru, to moja praca. – Odpowiada, uśmiechając się i obraca się do mnie jeszcze zanim drzwi się zamkną. – Jak nie będziesz miała planów na piątek, to masz mój numer.
– Zadzwonię! – Wołam z uśmiechem i jak tylko zostaję sama, od razu poważnieję.
Nigdy nie musiałam udawać, to było jak kredo mojego życia – nie udawanie, że wszystko jest dobrze, kiedy tak naprawdę mam ochotę coś rozwalić. Teraz nie miałam wyboru i tak wszyscy wiedzieli, kim jestem, a ja nie potrzebowałam jeszcze większego rozgłosu. Była dziewczyna samego Tony'ego Starka wzbudzała sensację we wszystkich biurowych plotkach i właśnie dlatego tak lubiłam Sharon, bo ona miała je w dupie. Miałam nieodparte wrażenie, że blondynka lubi mnie, bo zdążyła mnie poznać, a nie chciała spędzać ze mną czasu, bo jeszcze niedawno planowałam mieć na nazwisko Stark.
Przykładam kciuk do czytnika linii papilarnych i wchodzę do działu IT, witam się z kilkoma osobami, zanim opadnę na krzesło przy swoim biurku. David od razu odchyla się na swoim i posyła mi leniwy uśmiech.
– Kiedy masz testy? – pyta, czekając, aż mój komputer się obudzi.
– Za tydzień, idziesz dziś ze mną na siłownie wieczorem? – kręci głową, a ja włączam wszystkie programy potrzebne mi w tej chwili.
– Nie, ja swoje testy już zdałem i muszę skończyć pisać ten program związany z tym bałaganem, który mamy po Nowym Meksyku.
– Słyszałam. – Odpowiadam chłodno i sięgam po słuchawki. – Więc na świecie mamy teraz też Bogów. Stark musi nie być zbyt zadowolony z konkurencji.
– Tego na pewno się nie spodziewał. – Sarka Haller. – Nie miej takiej kwaśnej miny o tę siłownię Samin, mogłabyś mi pomóc i wtedy oboje mielibyśmy szybciej wolny wieczór.
– Niestety nie mogę i wiesz dlaczego, niestety wymaga się ode mnie, że będę kolejną Nataszą Romanoff. – Mruczę pod nosem, zakładając słuchawki, a David wyciąga rękę i obraca mi przed twarzą truskawkowego lizaka w kształcie serca. Parskam śmiechem, od razu mu go zabieram i pakuję sobie do ust, uśmiechając się jak dziecko.
Plus oczekiwania na testy był taki, że mogłam urwać się chwilę wcześniej, właśnie pod pretekstem przygotowania się do nich.
Jadę od razu do małej siłowni nie daleko domu, która była drugą rzeczą, jaką znaleźliśmy z Hallerem po przeprowadzce. Pierwszą była azjatycka restauracja po drodze z pracy.
Przebieram się w ciuchy, które jeździły ze mną w samochodzie, odkąd ponownie odebrałam swoje prawo jazdy i kupiłam starego, lekko poobijanego mustanga. Po krótkiej rozgrzewce zakładam rękawice, słuchawki i ruszam stoczyć kolejny nierówny pojedynek z workiem treningowym i wyładować wszystkie swoje emocje. Chciałam być dobra, to mnie napędzało, dzika potrzeba poukładania sobie na nowo życia, rozpoczęcia tego z czystą kartą i na własny rachunek i bycia w tym naprawdę dobrą. W dorosłości, w ogarnięciu, w byciu jakąś częścią społeczeństwa, a nie okropnym rozpuszczonym dzieciakiem, jakim stawałam się przy Starku...
– Powinnaś stać w mniejszym rozkroku. – Dociera do mnie męski głos, szybko wyciszam muzykę i odpowiadam, nie odrywając wzroku od worka.
– Powinieneś pilnować własnego nosa. – Odpowiadam, uświadamiając sobie, że moje plany bycia miłą i ogarniętą są raczej dalekosiężne.
– Wybacz, chciałem pomóc. – Odpowiada, a ja obracam się i widzę blondyna, który kieruje się w stronę drugiej części sali. Nie muszę widzieć jego twarzy, zarys jego sylwetki doskonale zdradza mi, że właśnie burknęłam na Steve'a pieprzonego Rogersa. Łapię swoją wodę i biegnę za nim jak idiotka.
– Steve! – Wołam, a on zatrzymuje się i obraca do mnie zaskoczony. – Przepraszam, nie chciałam, nie jestem dobra w rozmowach z ludźmi.
– Ja też. – Odpowiada i wyciąga rękę w moją stronę, a ja mogę tylko przyznać, że jego oczy miały kolor najczystszego niebieskiego nieba gdzieś nad moją rodzinną Alabamą.
– Samin. Pracuję dla SHIELD. – Mówię, a on wzdycha lekko.
– Więc to Ty? Wiedziałem, że wyślą kogoś, żeby mnie obserwował, nie sądziłem, że będziesz musiała mnie śledzić nawet tutaj.
– Myślisz, że jakbym Cię śledziła, to przyznałabym się do tego w pierwszym zdaniu? – Pytam, a on się uśmiecha. – Pracuję w dziale IT nad poprawą zabezpieczeń systemów przesyłania danych.
– Czyli przy komputerach? – pyta, śmiejąc się, a ja przytakuję.
– Nie chciałam być niemiła dla Ciebie. Jesteś trochę ojcem założycielem tego bałaganu.
– Chyba raczej Howard i Peggy. Więc wcale nie musisz być dla mnie miła. – Odpowiada, a ja chowam rękawice do torby i przecieram czoło, by zebrać z niego kosmyki, które wydostały się z mojego końskiego ogona.
– Pewnie z czasem przestanę się starać na uprzejmości, taką mam naturę, ale na początek warto spróbować. Nie mam tu za wielu ludzi, z którymi mogłabym porozmawiać i Ty chyba podobnie, co? – Pytam, a on przytakuje mi, śmiejąc się z mojej przesadnej bezczelności. – Przytrzymałabym Ci worek, ale widziałam kilka dni temu, co mu zrobiłeś i nie chcę tak skończyć.
– Może masz rację, nie warto ryzykować. I też Cię już tu widywałem, trenujesz ze swoim... partnerem?
– Możesz tak powiedzieć, to skomplikowane. – Odpowiadam. – Więc co powiesz, żeby coś zjeść? Ostatnio ciągle jestem głodna, a niedaleko jest dobra knajpa, którą odkryliśmy kilka tygodni temu.
Steve rozwiązuje rękawice i przytakuje mi lekko. Ruszamy do swoich szatni, by spotkać się przed wyjściem kilkanaście minut później. Poprawiam na sobie za dużą bluzę, którą rano zabrałam Hallerowi, który zapomniał jak zawsze wstawić pranie i uśmiecham się do blondyna, zarzucając kaptur na głowę. Pada lekki deszcz, a my rozmawiamy o tym, kiedy Steve ostatni raz był w Waszyngtonie i określenie bardzo dawno temu, sięga dużo dalej, niż do mojej wycieczki szkolnej sprzed piętnastu lat.
Rogers zatrzymuje się przed restauracją i mierzy mnie zakłopotanym wzrokiem.
– Zdajesz sobie sprawę, że nie jadłem nigdy w życiu nic azjatyckiego? – pyta, a ja uderzam się ręką w czoło, uświadamiając sobie, że może mieć całkowitą rację.
– Możemy poszukać czegoś innego.
– Powiedzmy, że Ci zaufam. – Odpowiada i otwiera przede mną drzwi.
Próbuję wybrać najbardziej popularne i uniwersalne w smaku rzeczy, nie chcąc skazać amerykańskiego żołądka Rogersa na jakieś sensacje.
– Dlaczego SHIELD? – pyta, a ja wzruszam ramionami.
– Pracowałam gdzie indziej, przy czymś innym, ale poznałam faceta i nie skończyło się to różowo. Dlatego przyjęłam propozycję Phila i przyciągnęłam Davida ze sobą na drugie wybrzeże. – Mówię spokojnie. – A Ty jak się odnajdujesz po tym wszystkim?
– Nie odnajduję się. – Odpowiada krótko i zaczyna oglądać pałeczki. – Tęsknię za Nowym Jorkiem, ale nie mogłem tam mieszkać, bo to już nie mój Nowy Jork, nie ma tam już tych samych miejsc, nie ma tych samych ludzi.
– Tęsknisz za wojskiem?
– Tęsknię za ludźmi, za prostszymi czasami, prostszymi misjami.
– Mój ojciec zawsze powtarzał, że każda następna misja jest trudniejsza. Nie mówił jednak o wojsku tylko o życiu, zawsze powtarzał, że im mój brat i ja robimy się starsi, tym jest to wszystko trudniejsze.
– Mówisz w czasie przeszłym.
– Też tęsknię za ludźmi, których już nie ma Steve. A znajdowanie pocieszenia w nowych osobach w życiu, nigdy do końca nie koi bólu po stracie tych, którzy odeszli. – Odpowiadam i robię pauzę, by nalać nam herbatę. – Więc szczerzę pierdole wszystkie rady musisz poznać kogoś i musisz ruszyć dalej.
– Czy wszystkie kobiety teraz używają takiego słownictwa? – pyta, parskając śmiechem.
– Nie, ja jestem kurwa wyjątkowa. – Sarkam, a on przewraca oczami. – Czym się zajmujesz, jak nie ratujesz świata?
– Maluję, nadrabiam zaległości, trenuję...
– Trenujesz, oznacza, że rozwalasz worki w naszej siłowni? – pytam, śmiejąc się.
– Możesz to tak nazwać.
– Co malujesz?
– Wszystko, właściwie bardziej rysuję, niż maluję... – mówi wyraźnie zakłopotany swoją pasją, która w moich oczach doskonale obrazowała to, jak Steve Rogers i Kapitan Ameryka czasami byli sobie dalecy.
– W przeciwieństwie do Starka. – Mówię na głos, a on posyła mi zaskoczone spojrzenie. – Jesteś zupełnie inny niż Iron Man, niezwykle to doceniam.
Zanim zdążę dodać coś więcej, słyszę dzwonek telefonu i przepraszając Rogersa, odchodzę kawałek, by odebrać połączenie od Davida i uśmiecham się mimowolnie.
– Jesteśmy w Thaiphoon.
– Nie mów, że Jefferson znów przyjechała? Czy nie możemy spędzić jednego tygodnia bez jej odwiedzin? – Narzeka Haller, chociaż wiem, że próbuje mnie bardziej zirytować, niż faktycznie nie darzy mojej przyjaciółki sympatią. – Weź mi wołowinę pięć smaków, jak będziesz wracać.
– Nie, przyjedź do nas. Nie jestem z Valerie, chcę, żebyś kogoś poznał.
– Faceta? – pyta, a ja parskam śmiechem.
– Tak, bezkonkurencyjnego. – Odpowiadam, a teraz on się śmieje.
– Zobaczymy, wydawało mi się, że nie masz lepszej opcji niż ja.
– Po prostu przywieź tu swój seksowny tyłek Haller. – Sarkam i wracam do stolika, Steve uśmiecha się do mnie, a ja udzielam mu krótkiej lekcji obsługi pałeczek, a w końcu widząc jego nieporadność, przynoszę z baru parę takich złączonych gumką, którymi zazwyczaj jadały dzieci.
Rozmowa z nim była dla mnie czymś nowym, a jednocześnie całkiem znajomym, z jednej strony rozmawiałam z żołnierzem, a tych znałam, aż za dobrze i nie miałam problemu, by doskonale wczuć się w jego tok myślenia. Z drugiej sam Steve Rogers wydawał się kimś o tak dobrym sercu, jak Haller, było w nim coś niezachwianie doskonałego, o czego istnieniu sam nie do końca zdawał sobie sprawę, a co od razu przywoływało moją sympatię.
– Steve, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, ale zaprosiłam Davida. – Mówię, gdy tylko widzę, jak wchodzi do restauracji i macham mu lekko, gdy idzie pewnie w naszą stronę.
Rogers odwraca się do mojego przyjaciela, którego mina na ułamek sekundy rzednie, zanim znów nie uśmiechnie się szeroko. Siada obok mnie, całuje mnie lekko w policzek, a ja mam wrażenie, że tym prostym gestem próbuje oznaczyć swoje terytorium. Jakby cholerny Kapitan Ameryka był dla niego jakimkolwiek zagrożeniem.
– David. – Przedstawia się, wyciągając rękę nad stołem.
– Steve. – Uśmiechają się do siebie.
– Więc jak oceniasz swoje pierwsze azjatyckie żarcie w życiu? – zagaduje Haller, a ja uśmiecham się lekko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top