27. Jesień w Waszyngtonie.
Valerie rozgląda się po mojej sypialni i w końcu pada na środek łóżka i spogląda w sufit z uśmiechem. Odwieszam ostatnie ubrania do szafy i zamykam okno, uznając, że zapach farby już nie jest na tyle drażniący, by znosić chłodne powietrze, które się przez nie wdzierało.
– Zostajesz na noc? David ma przywieźć chińszczyznę, jak będzie wracał z pracy. – mówię i daję jej znać, że ma się podnieść i wychodzimy z mojego pokoju, a ona bez skrępowania otwiera drzwi do sypialni Hallera, które są dokładnie naprzeciwko moich.
– Ładnie się urządził. – Mówi, patrząc na szare ściany i jasne dębowe meble w jego pokoju, który ani trochę nie przypominał zagraconego wnętrza, które pamiętałam z jego służbowego mieszkania w Malibu. – Więc wy coś...?
– To dopiero dwa tygodnie Val. Za szybko. A z Davidem, zdecydowaliśmy się dzielić dom, bo tak jest taniej i wygodniej dla nas obojga, ale nie jesteśmy razem, nie sypiamy ze sobą ani nic.
– On Cię kocha, co?
– Mam wrażenie, że tak, ale z drugiej strony jest moim przyjacielem. – Odpowiadam i schodzimy piętro niżej do naszego salonu, połączonego z kuchnią.
Valerie opada na miękką kanapę obitą zielonym materiałem, jej pies od razu wskakuje jej na kolana, chociaż David próbował mu tego zabronić. Siadam obok niej, zaraz po tym, jak napełnię nasze kieliszki winem i drapię pana Darcy za uchem.
– W pracy dalej spoko? – pyta Val, a ja przytakuję lekko.
– O dziwo tak, mogę iść tam w koszulce Led Zeppelin i jeansach i nikt na mnie krzywo nie spojrzy. Wszyscy są mili i jedno mnie przeraża....
– Szkolenie terenowe.
– Tak. Nie chcę ćwiczyć strzelana, sztuk walki i szpiegowania, a widać to chleb powszedni w tej organizacji. Chciałam jedynie siedzieć za biurkiem, ale mają inne zdanie na ten temat.
– A ta dziewczyna, która Cię szkoli?
– Peggy Carter to jej ciocia, więc poprzeczka jest dość wysoko, ale zrobiła na mnie dobre wrażenie. Wrażenie dziewczyny, z którą można iść na wino.
– Chętnie ją poznam.
– Jak kiedyś nasza znajomość wyjdzie poza siłownię na pewno. – Odpowiadam i spoglądam na telefon, Haller potwierdził, że zakupi dodatkową porcję makaronu dla Valerie.
Stark milczał, nie odezwał się ani słowem, po tym, jak opuściłam jego dom i miałam cichą nadzieję, że w końcu to zrobi, że zrozumie swój błąd, że będzie mnie błagał... a nic takiego się działo. Wiedziałam, że nie mogę po prostu tkwić w miejscu, czekając na telefon, który nie nadejdzie. Odeszłam od niego, on wybrał Pepper i wszyscy będziemy żyć długo i szczęśliwie.
Niezależnie jak mocno miałam złamane serce.
Kiedyś to minie.
Na razie mam przyjaciół.
– W ogóle byłam ostatnio w Metro-General. Jedna z dziewczyn w biurze poślizgnęła się na schodach i wybiła sobie palec. – Mówi Valerie, gdy siedzimy już przy kolacji z Davidem. – Spotkałam Doktor Palmer.
– Christine? – Upewniam się, a moja przyjaciółka przytakuje lekko. – Pamiętała Cię w ogóle?
– Nie rozmawiałam z nią, widziałam ją tylko na korytarzu. Sprzeczała się z Twoim lekarzem.
– Tym, który poskładał Cię po wypadku? – Dołącza do rozmowy David, po tym, jak otworzył kolejną butelkę wina i zajął miejsce przy stole.
– Dokładnie z tym. Wciąż wygląda tak, że... – zaczyna Valerie, ale gromię ją spojrzeniem.
– To się z nim umów. – Opowiadam od razu.
– Właściwie myślałam, że mogłabyś...
– Mogłaby co? – wtrąca się Haller, patrząc na mnie z zaciekawieniem.
– Odnowić kontakt. – Mówi moja przyjaciółka takim tonem, że doskonale wiadomo, co ma przez to na myśli.
– Valerie Jefferson jak zaraz nie przemyślisz tego co chciałaś powiedzieć, to przysięgam Ci, że nigdy więcej nie wypijesz wina w moim domu. – Mówię, a ona wybucha śmiechem.
– Ja tylko mówię, że to nadal Metro-General.
– Skończ. – Uśmiecham się do niej, a ona do mnie. Haller obserwuje to z boku, jedząc swoją wołowinę na ostro i w końcu spogląda na mnie.
– Więc Twój lekarz był przystojny?
Valerie wybucha długim, głośnym śmiechem, a ja dołączam do niej po dłuższej chwili, nie mogąc się opanować. Prawda była taka, że oboje miałyśmy już dość dobrze wlane i nie potrzebowałyśmy wiele, by kolejny raz zasnąć w jednym łóżku, mówiąc sobie w kółko, jak bardzo za sobą tęskniłyśmy.
Nigdy nie miałyśmy z Valerie takiej relacji, zawsze była między nami różnica wieku, zawsze się kłóciłyśmy, gdy ona mówiła mi, bym czegoś nie robiła, a później godziłyśmy się, gdy okazywało się, że od początku miała rację. I gdzieś między tym wszystkim był jeszcze mój brat, który wracając do domu, ustawiał wszystko po swojemu. Czasem słowami, czasem na siłę, zawsze pod linijkę.
Teraz byłyśmy tylko my dwie, teraz mogłyśmy pić razem wino i rozmawiać o złych decyzjach życiowych, a nasze różnice zacierały się coraz bardziej.
– Nie musisz się martwić Tygrysku. Jesteś ładniejszy. – Mówi Valerie, a David przewraca oczami, gdy próbuję pokręcić głową i powiedzieć jej bezgłośnie „wcale nie".
– Byłem pewien, że nie możesz być gorsza, ale dzięki Valerie robisz się już całkowicie nie do zniesienia Samin. – Sarka Haller i opróżnia swój kieliszek. Uśmiecham się do niego, a on do mnie, aż Val chrząka znacząco, by przywrócić nas do porządku. – Jutro musimy popracować nad tym nowym systemem szyfrowania danych.
– Jutro jest sobota. – Zauważa odkrywczo moja przyjaciółka.
– Jasne, jutro się tym zajmiemy. – Odpowiadam z uśmiechem i wyrzucam puste pudełko po swoim makaronie do kosza. – Chyba któreś z nas powinno nauczyć się gotować Haller, inaczej żadne godziny na siłowni nam nie pomogą, jak będziemy się żywić tylko żarciem na wynos.
– Droga wolna. – Mówi, wskazując mi na kuchenkę. – Ja umiem całkiem niezłą jajecznicę, co już wiesz.
– Tak, pamiętam. – Odpowiadam i uśmiecham się do niego lekko, a Valerie znów chrząka znacząco.
– Mielibyście ładne dzieci. – Sarka moja przyjaciółka, a my parskamy śmiechem.
Prawda była taka, że wszystko, co wykrzyczałam wtedy Starkowi, miało go zranić, nie miało być do końca prawdą. Nigdy nie stałam przed wyborem między nim, a Hallerem, zawsze postrzegałam Davida przez pryzmat przyjaźni, jako odciągnięcie uwagi, jako mój własny kalejdoskop, przez który rzeczywistość miała więcej kolorów.
Jednak to nie miało szans, nie miało prawa bytu, nie przy mnie. On był za dobry, zbyt miły. Zniszczyłabym go, bo nigdy nie umiałabym kochać go tak, jak na to zasługuje, a David zasługiwał na wszystko co najlepsze. Na kogoś dla kogo będzie pierwszym wyborem, a nie wypadkową okoliczności. Ja zwyczajnie nigdy nie byłabym dla niego dość dobra, nie byłam osobą, która powinna dostać miłość od kogoś takiego.
Valerie wychodzi z Darcym na szybki spacer, a my w tym czasie ścielimy jej miejsce na kanapie, rozmawiając o tym, że pewnie zostanie u nas już do końca weekendu. Mimo tego, że moja przyjaciółka radziła sobie w kontaktach społecznych o niebo lepiej niż ja, to nadal w NYC miała tylko koleżanki z pracy. Ja byłam rodziną, a David to rozumiał, mimo że szczerze nie przepadał za psami.
– Pamiętam, jak to ja Cię układałam do spania. – Mówi pijackim głosem Valerie, gdy poprawiam jej kołdrę, a ona opada na łóżko w pożyczonym do Hallera podkoszulku.
– Ty nie stawiałaś mi wody przy łóżku, wiedząc, że będę mieć kaca.
– Może nie jak miałaś dziesięć lat, ale później już tak. – Mówi, przewracając się na drugi bok, a ja się śmieję. – Wiesz, że znamy się prawie trzynaście lat!
– Prawie pół życia.
– Chyba Twojego. Ja jestem stara, samotna i...
– Nawalona. – Pochylam się i całuję ją w czoło. – Dobranoc.
Obracam się na pięcie i pukam kilka razy do łazienki, żeby pogonić Davida. Otwiera mi drzwi po dłuższej chwili, jedynie z ręcznikiem owiniętym na biodrach. Otula nas para wydostająca się z pomieszczenia, a ja czuję, jak miękną mi kolana.
– Czego? – pyta z uśmiechem, a ja od razu odzyskuję umiejętność składania pełnych wypowiedzi.
– Muszę umyć zęby, chińszczyzna i czerwone wino to kiepskie połączenie.
– Nie mogłaś poczekać? – pyta i daje mi znać, żebym wchodziła śmiało, jednak nie rusza się o milimetr i dalej muszę go wyminąć w wąskich drzwiach.
Jak tylko jestem naprzeciwko niego, robi krok w moją stronę, a ja czuję na kręgosłupie zimno metalowej futryny, gdy przypiera mnie do niej lekko. Nachyla się do mnie, a ja czuję zapach jego żelu pod prysznic i wody po goleniu, nie całuje mnie, zatrzymuje się na ułamek sekundy przed moimi ustami, czekając na moją reakcję, a gdy jest już pewien, że ona nie nadejdzie, całuję go. Kładzie dłoń na moim policzku, a ja od razu pogłębiam pocałunek, jego język wsuwa się między moje wargi, gdy kładę mu dłoń na plecach i przysuwam go do siebie bliżej.
Moje ciało wręcz wyje w tej potrzebie bliskości, ale mój rozum doskonale podpowiada mi, że znów go wykorzystam, znów go zranię.
– Nie zastanawiaj się tyle. – Szepcze, jakby czytał mi w myślach.
Jego dłonie wsuwają się pod mój podkoszulek i wędrują w górę do moich piersi, gdy znów się całujemy. Nagle słyszymy rumor w salonie, a zaraz po nim pośpieszne kroki Valerie, która biegnie w stronę łazienki, odskakujemy od siebie, a ona wpada do środka i chwilę później zaczyna wymiotować.
– Pójdę jej pomóc. – Mówię, śmiejąc się cicho, a on też parska krótko.
– Dobranoc. – Całuje mnie w czoło i idzie na górę, a ja wchodzę do łazienki, by przytrzymać Valerie włosy.
Za każdym razem, jak publikuję kolejny rozdział, przypominam sobie ile miałam pomysłów, gdy zaczynałam pisać to opowiadanie.... aby do końca.
Kons.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top