22. Rycerze wymarli.
Budzę się rano w pustym łóżku, dłuższą chwilę szukam w nim swojej koszuli nocnej, zanim zrozumiem, że nawet jej wczoraj nie założyłam. Na szafce nocnej znajduję szklankę soku pomarańczowego i kartkę zapisaną jego niedbałym charakterem pisma.
Poleciałem na jeden dzień do Nowego Jorku, pomyślałem, że dam wam trochę przestrzeni. Poza tym mam pewien plan w związku z budową Stark Tower. Myśl o mnie Mała.
KC.
Mam ochotę napisać mu wiadomość, że nie jest w stanie nawet na piśmie dać mi dowodu swoich uczuć, ale się powstrzymuję. Biorę szybki prysznic, ubieram się w szorty i podkoszulek, zanim zejdę na dół i zacznę szukać Valerie, którą znajduję przy blacie kuchennym.
– Pomyślałam, że zrobię Ci placki z syropem klonowym, które tak lubiłaś. – mówi i wskazuje mi jeszcze brodą kubek z kawą.
– Zdążyłam odwyknąć od Twojej dobroci. – Mówię, zatapiając usta w gorącym napoju.
– A gdzie się podział Twój facet?
– Stark wyjechał na jeden dzień. Musi coś załatwić, planuje nową lokalizację dla firmy na drugim wybrzeżu, sporo się teraz dzieje, nie tylko w firmie, ale i przede wszystkim w jego zgrywaniu bohatera.
– Słyszałam. Widziałam też was oficjalnie razem. – Mówi i obraca się do mnie. – Wiesz Dziecinko, że ja nie jestem z tych co Ci się wpieprzają w życiorys, więc powiem tylko jedno: nie daj się skrzywdzić.
– Spokojnie, umiem o siebie zadbać.
– O to akurat jestem spokojna. – Mówi i uśmiecha się szeroko. – Skopiesz mu najpierw dupsko, a dopiero później będziesz płakać, jednak nie o tym mówię. On jednak jest sporo starszy od Ciebie i wiem, że ślepo wierzysz, że najbardziej pociąga go Twój... intelekt, ale...
– Wiem doskonale, co go we mnie pociąga. Nie jestem głupia Val.
– Po prostu nie chcę, żeby Cię wykorzystał.
– Na razie to wygląda jakbym ja wykorzystywała jego pieniądze i władzę do budowania własnego nazwiska w świecie zawodowym. – Odpowiadam, siląc się na sarkazm, a ona uśmiecha się do mnie pobłażliwie, jak zawsze gdy plotę głupoty.
– Pobawię się teraz w Twoją matkę i spytam, czy myślisz o powrocie na studia?
– Nie, nie potrzebuję ich. Nie znajdę lepszej pracy niż ta którą mam teraz, a do niej wcale nie potrzebuję studiów.
– Ja myślałam, żeby może iść na jakiś staż, wiem, że z gołym świadectwem nie dostanę dobrze płatnej pracy.
– Staż to dobry plan, też teoretycznie zaczęłam tu od stażu. I wiesz, że Ci pomogę, jak tylko będę mogła. – Odpowiadam, a ona przytakuje lekko. – Akurat nie mogę narzekać teraz na pieniądze.
– Chciałabym żebyś sprzedała dom. – Oświadcza Valerie, a ja otwieram usta zaskoczona. – Może uda mi się za to co dostaniemy kupić mieszkanie, a Ty dostaniesz połowę pieniędzy.
– Ja tam nie wrócę, więc skoro Ty też nie, to zdecydowanie możemy sprzedać nieruchomość.
– Nie chcę nawet tam jechać się spakować, jesteś jedynym łącznikiem mnie z tamtym życiem i nie potrzebuję nic więcej, żadnych pamiątek, wspomnienia są wystarczająco bolesne.
– Wiem coś o tym. – Odpowiadam od razu, a ona podsyła mi talerz i zajmuje miejsce na wysokim stołku barowym naprzeciwko mnie.
Jemy w milczeniu, a później oprowadzam ją po reszcie domu i ostatecznie zalegamy w basenie łapiąc promienie słońca. Dopiero teraz widzę ile schudła i jaka jest blada, ale tego nie komentuję, a ona w żaden sposób nie mówi nic o moich bliznach.
Wieczorem oglądamy po raz tysięczny Przeminęło z Wiatrem, nie jestem ckliwą osobą, wszystkie romanse Scarlett O'Hara są dla mnie zupełnie nie emocjonalne, ale scena w której przyrzeka sobie, że nie będzie nigdy głodna, ma dla mnie ogromny ładunek emocjonalny. Valerie zasypia na kanapie, więc przykrywam ją kocem i idę do pracowni, gdzie próbuję zrobić cokolwiek więcej do swojej prezencji, ale to ostatnie na czym mogę się skupić. Wybieram numer Davida i odchylam się na krześle, gdy tylko widzę jego uśmiech na ekranie komputera.
– Co tam Samin? – Pyta, a ja wzdycham głośno. – Nie idzie Ci prezentacja?
– Skąd wiedziałeś? Oczywiście, że mi nie idzie.
– Mam dla Ciebie przygotowany szkic, wyślę Ci go jak tylko poprawię ostatnie literówki.
– Jesteś wielki.
– Jakoś mi się odwdzięczysz. – Odpowiada z uśmiechem, a ja kręcę głową z dezaprobatą, na co on parska śmiechem. – Dlaczego Potts i Stark pojechali do Nowego Jorku?
– Stark buduje tam budynek, który chce zasilać technologią powiązaną z reaktorem łukowym.
– A już myślałem, że to jest coś powiązanego z tym nowym projektem.
– Jakim nowym projektem? – pytam, obracając się na krześle.
– Wiesz, że mam dostęp do części waszych prywatnych serwerów, po tym co wydarzyło się ze Stanem? – Sprawdzam zabezpieczenia, a on wybucha głośnym śmiechem. – Nie wiedziałaś! Pokonałem Cię w Twoją własną grę.
– Wcale nie pokonałeś moich zabezpieczeń, sama Ci dałam do nich dostęp! Poza tym trudno jest myśleć o takich rzeczach z pistoletem przy głowie.
– Wymówki. Więc? Synteza nowego pierwiastka? To też na Expo? – Pyta, a mnie odbiera mowę, gdy zaczynam przeglądać zebrane przez Starka dane. – Wiem, że jestem tylko informatykiem, ale to brzmi naprawdę fascynująco.
– David, ja potrzebuję chwili.
– Czyli nie wiedziałaś? – Pyta, a ja rozłączam go i zagłębiam się w pliki.
Z tego co widzę pallad, który Stark nosi w swoim nowym metalowym sercu, próbuje go zabić, powoli, codziennie, truje go, gdy on nie może znaleźć żadnego dobrego zamiennika. Zagryzam usta ze zdenerwowania i mam ochotę wsiąść w samolot, znaleźć go w tym pieprzonym Nowym Jorku i zabić własnoręcznie.
Zamiast tego kolejne kilka godzin próbuję wymyślić sposób by chociaż opóźnić proces zatrucia w jego organizmie i jedyne co podpowiada mi Jarvis to chlorofil. Niezależnie jak obrzydliwe, by to nie brzmiało to była jedyna opcja.
Tej nocy zasypiam dopiero, gdy za oknami już świta, a kilka ładnych godzin później wracam do pracowni, próbując skupić swój umysł na prezentacji, którą miałam do przygotowania.
– Mam pracę dla Valerie. – Informuje mnie Stark, wchodząc do pomieszczenia, gdy zauważa, że podnoszę na niego wzrok. – Potrzebuję kogoś zaufanego do koordynacji pracy i obiegu dokumentów między Malibu, a Nowym Jorkiem. Zwłaszcza teraz jak będzie tam Expo i zaczynamy budowę Stark Tower.
– Stark Tower? Twoje ego naprawdę jest malutkie, skoro budujesz ogromny monument z własnym nazwiskiem – Sarkam, a on spogląda na mnie pytająco. – Potts musi być zachwycona, ona uwielbia wszystko co nosi Twoje nazwisko, najchętniej pewnie nosiłaby je sama.
– Co Cię ugryzło Mahdani? – Pyta ostro.
– Czy Ona wie Tony?! – Warczę ostro, wstaję i odsuwam się od niego. – Czy Pepper wie, że umierasz? Że reaktor w Twojej piersi Cię zabija?
– Skąd Ty o tym wiesz?
– Nie ukryjesz nic przede mną na prywatnych serwerach. Twoje programy zabezpieczające dalej są kompletnie gówniane.
– Czyli nie mogę mieć ani odrobiny prywatności we własnym domu?! – Pyta, idąc w moją stronę.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie Stark. – Syczę, odsuwając się. – Czy Pepper Potts wie, że umierasz?!
– Nie, nie wie. I Ty też miałaś nie wiedzieć! Nie potrzebuję Twojej łaski Mahdani.
Podchodzę do jednego z robotów w końcu pokoju i zabieram stamtąd shaker z dziwną roślinną mieszkanką, opracowaną wczoraj przez Jarvisa. Mówiąc szczerze, miałam absolutną nadzieję, że jest obrzydliwa w smaku.
– Proszę. Opóźnia procesy zatrucia. – Mówię, wciskając mu go w dłonie.
Stark patrzy bardzo podejrzliwie na zielony płyn, odstawia go na razie na biurko i łapie mnie za rękę zanim uda mi się wyjść z pracowni. Przyciąga mnie w swoje ramiona, mimo moich sprzeciwów całuje mnie w czoło i bierze głęboki wdech. Staram się wyrwać, próbuję z nim walczyć, ale nie mam szans wygrać z cholernym superbohaterem. Jego uścisk powoduje u mnie to, że cała wściekłość gdzieś mija, zastąpiona zwykłym strachem. Co jak co, ale po czterech miesiącach jego zaginięcia, nie chciałam czuć znów strachu o jego życie, nie teraz kiedy wiedziałam, jak bardzo go kocham.
– Nie mówiłem Ci o tym tylko dlatego, że jeśli mi się nie uda, jeśli nie znajdę zastępstwa dla palladu i będę umierał niedługo w strasznych męczarniach to nie chcę żebyś była tego świadkiem. Nie chcę Twojej litości Mahdani. Chciałem żebyś przez najbliższe miesiące zachowywała się normalnie i kochała mnie, a nie patrzyła na mnie tak jak teraz. Ze strachem.
– To jak cholernie Cię kocham Stark, nie zmienia w żaden sposób tego, że jesteś największym pierdolonym idiotą na tym świecie. – Mówię i całuję go lekko. – Albo w całym wszechświecie, bo na pewno nie jesteśmy tam sami, a wątpię by ktoś mógł zabrać Ci ten zaszczytny tytuł.
– I tak, właśnie tego potrzebuję, a nie użalania się i patrzenia na mnie jakbym umierał.
– Tylko, że umierasz.
– Nie musimy o tym rozmawiać.
– Naprawdę jesteś idiotą. – Odpowiadam, ale skutecznie zamyka mi usta pocałunkiem.
– A Ty chcesz ze mną spędzić resztę życia, nie świadczy to o Tobie najlepiej. – Dodaje, gdy uda mi się odsunąć.
– Na szczęście nie zostało Ci go dużo. – Odparowuję, a on uśmiecha się wrednie.
– Kocham Cię Mahdani. – Kładę dłoń na jego policzku i próbuję zapamiętać, wszystkie odcienie brązu w jego oczach. – Mam tylko jedną prośbę, nie mów o tym na razie Potts.
Krzyczę głośno bez żadnych słów, tylko po to by wyrazić swoją dezaprobatę dla tego, że Pepper znów wcina się w nasze życie. Przecież nie mogę go prosić o to żeby ją zwolnił, w końcu była tu na długo przede mną.
– Wyślij mi wszystkie informację o stanowisku dla Val, ja zabieram ją na śniadanie. – Mówię i w końcu wychodzę z pracowni, ale obracam się by dodać ostatnią uwagę. – A! I pij swój soczek Stark.
Znajduję Val w swojej starej sypialni, jak przegląda moje ubrania szukając czegoś dla siebie.
– Masz prawo jazdy? – Pytam, a ona obraca się do mnie, trzymając jedną z moich letnich sukienek.
– Ja go nie straciłam po pijaku.
– Więc łap i jedziemy coś zjeść. – Rzucam w nią kluczykami od jednego z kilku modeli Audi, które posiada Stark, a ona uśmiecha się szeroko.
Jedziemy szybko do centrum Malibu, gdzie siadamy w małej restauracji i bez zastanowienia zamawiamy całą górę jedzenia.
– Tęskniłam za dobrym żarciem, a wiesz za czym tęsknię najbardziej? Za pizzą. Boże, ta pizza, którą jedliśmy w Nowym Jorku, jak leżałaś w szpitalu była niesamowita! – Mówi Valerie, a ja podsuwam jej mój telefon z odpalonym na nim opisem stanowiska.
– Cieszę się, że wspomniałaś akurat o NYC.
– On naprawdę to dla mnie zrobi? Da mi tam pracę?
– I mieszkanie i służbowy samochód. Naprawdę zależy mu na tym Expo i na tej budowie.
– Albo na tym bym szybko wyjechała z waszego domu. – Mówi Valerie, a ja mierzę ją wzrokiem. – To był żart, wiem, że byś mu na to nie pozwoliła. Owinęłaś go sobie wokół palca.
– Raczej on mnie.
– To też. Jednak cieszę się, że nie zachowujesz się jak idiotka, jak za każdym razem wcześniej kiedy się zakochiwałaś.
– Nie byłam wcześniej zakochana. – Mówię stanowczo. – To była tylko zabawa, to była tylko fascynacja. Jednak nie mogę Ci odmówić racji w tym, że w uczuciach jestem kompletną kretynką.
– Tak, dlatego dużą część swojej pensji będę odkładać na bok, na wypadek jakbym teraz ja musiała Cię ratować.
– Myślisz, że tak będzie wyglądać reszta naszego życia Val? Że będziemy się wzajemnie ratować z opresji?
– Nie mamy specjalnie więcej opcji na rycerzy w lśniących zbrojach. – Odpowiada gorzko. – Niestety oni mają dość krótki termin przydatności.
– Valerie! – Krzyczę, ale ona uśmiecha się lekko. – Cieszę się, że tu jesteś.
– Też się cieszę. – W drzwiach restauracji zauważam Hallera i uśmiecham się szeroko, zanim mnie zauważy. – Samin Mahdani! Kim on jest?
– On? Chciałby być rycerzem.
– Zdecydowanie ma do tego zadatki. – Mówi, odruchowo poprawiając dekolt w mojej sukience.
– Zachowuj się! Spałam z nim. – Moja przyjaciółka wzdycha ostentacyjnie i z powrotem opiera się wygodnie.
– Psujesz zabawę. – Odpowiada, pokazując mi język, a ja rzucam w nią frytką ze swojego talerza, gdy David dosiada się do nas z uśmiechem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top