16. Najgorsza kara na świecie.

Budzę się znów w pustym łóżku, byłam przekonana, że oboje znaleźliśmy w nim sposób, na zapomnienie o własnych demonach, jednak najwidoczniej poważnie się myliłam. Owijam się w jego koszulę i schodzę na dół do pracowni, która też jest pusta.

– Jarvis, powiedz mi, gdzie jest Stark? – Pytam, siadając do komputera. – Błagam, nie mów, że założył zbroję i poleciał na bliski wschód.

– Obawiam się, że nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, jeśli mam nie mówić, że Pan Stark jest na bliskim wschodzie. – Odpowiada sztuczna inteligencja.

– Czy to sarkazm? Nie pamiętam, bym zaprogramowała Ci sarkazm. Spędzasz ze mną za dużo czasu. – Mówię, włączając wszystkie programy. – Albo ja z Tobą...

Próbuję podłączyć się do zbroi i udaję mi się to dopiero za trzecim razem, trochę doceniam, że wciąż próbuje, napisać zabezpieczenia, których nie będę w stanie złamać. To miłe i naiwne, ale miłe. Jedne kobiety lubią kwiaty, ja chciałabym, żeby stawiał mi dalej wyzwania.

– Cześć Kochanie. – Mówię, gdy podchodzi do lądowania w Gulmirze. – Tęskniłeś?

– Sądziłem, że dostałaś taki wycisk w sypialni, że nie obudzisz się przed moim powrotem.

– Sądziłeś też, że nie uda mi się znów podłączyć do zbroi. Jesteś uroczy, jak próbujesz być sprytny. Możesz mi powiedzieć, co tam robisz?

– Jestem bohaterem.

– Zgrywasz bohatera. To dwie różne sprawy. – W tej zniszczonej wiosce, w tym odgłosie kul jest dla mnie coś niesamowicie znajomego. Nie chcę nawet myśleć, jak ja się znów wpakowałam w życie z oddechem wojennej zawieruchy na swoim karku. – Tony. Nie daj się zabić tym razem.

– Spokojnie, jeśli coś mi się stanie, będzie Cię miał kto pocieszyć.

– Na Twoim miejscu powstrzymałabym się do dogryzania osobie, która może wyłączyć Twoją zbroję sprzed ekranu komputera.

– Nie zrobiłabyś tego Sami.

– Nazwij mnie Sami jeszcze raz, a się przekonasz.

– Nie narazisz mnie, za bardzo mnie kochasz. – Mówi, a ja wybucham głośnym śmiechem.

– Ja nawet nie mam pewności czy Cię lubię. Baw się dobrze, idę sobie zrobić jakąś paskudną kawę.

Zabieram ze sobą telefon, by w razie czego mieć podgląd całej akcji, ale tak naprawdę nie chcę na nią patrzeć. Mam dość bliskiego wschodu, dość walk, dość dramatu i patriotyzmu. Kochałam mój kraj, ale nie chciałam, by ktokolwiek musiał za niego ginąć.

Parzę sobie moją ulubioną kawę, którą on zawsze z uporem maniaka, nazywa całkowicie paskudną i jem jednego zimnego gofra, zanim wrócę na dół. Moje życie w ciągu ostatniego roku zabrnęło do bardzo ciekawego punktu, punktu, w którym jestem związana z jednym z najbardziej irytujących i najbardziej inteligentnych ludzi na tej planecie. Nie powinnam do tego dopuścić, powinnam postawić grubą linię między naszą pracą i przyjaźnią i nie pozwolić sobie brnąć dalej, ale teraz, teraz wpadłam w to już po same uszy. Teraz jest już za późno na chwilę oddechu, na chwilę zatrzymania się. Teraz on jest mój, tak jak ja jestem jego i mogę się tylko bać o to, ile to potrwa, ile czasu zajmie, zanim nasze okropne charaktery się zderzą.

– Sam. Mamy problem. – Słyszę głos Starka w telefonie i od razu podrywam go z blatu. – Rhodes, spróbuj się do niego dodzwonić. Może mnie wtedy nie przerobi na kawałki.

Wybieram błyskawicznie numer pułkownika, który jednak odrzuca połączenie ode mnie.

– Sam się z nim połącz, telefonu od Ciebie nie zignoruje. – Mówię, a zanim zdążę zrobić, chociaż krok w stronę piwnicy, do domu wchodzi Pepper.

– Sam, dzień dobry. Czy możesz mi powiedzieć, co się wydarzyło wczoraj na balu? Uważam, że to było niezwykle tabloidowe, wasz taniec i... – przerywa na chwilę, mierzy mnie wzrokiem i wiem, że kto jak kto, ale ona doskonale rozpoznaje białą koszulę, którą mam na sobie. – Dostałam dziś Twoje wypowiedzenie, od dziś nie jesteś pracownikiem Stark Industries i zastanawiałam się czemu. Teraz już wiem.

Chcę wyjść, widzę zawód wypisany na jej ślicznej twarzy, a moje serce pęka, nie powinna się dowiedzieć, nie powinna dowiedzieć się tak i nie powinna dowiedzieć się tego ode mnie. Nie wiem, czy zabolałoby ją mniej, gdyby zrobił to Tony, ale na pewno poczułaby się mniej upokorzona, podobnie jak ja.

Dlatego nigdy nie posiadałam przyjaciółek.

– Pepper, to nie do końca tak jak myślisz...

– Od jak dawna Sam? – Pyta, rzucając swoją torebkę na blat obok mnie, jest wściekła, a ja nie chcę odpowiadać tym samym. – Jeszcze przed Afganistanem, prawda? Boże, jaka ja jestem głupia.

– Wszystkie zakochane kobiety są głupie.

– Czyli to jeszcze więcej? Naprawdę jestem głupia, licząc, że to tylko seks...

– Od wczoraj już nie tylko.

– Zamierzałaś mi kiedyś powiedzieć, czy chciałaś dalej zgrywać dobrą przyjaciółkę? Wczoraj wyszliście z balu, trzymając się za ręce, nie uważasz, że należy mi się, chociaż tyle szacunku, żebym się dowiedziała wcześniej niż gazety?!

– Pepper... przepraszam.

– To już jakiś początek, choć nie czuję się lepiej. Nie wiem, czy kiedykolwiek jakieś przepraszam, zmieni cokolwiek. Wiedziałaś, że go kocham, jako jedyna o tym wiedziałaś i wykorzystałaś to najmocniej. – Cofam się o krok do tyłu, czuję się naprawdę jak najgorszy człowiek na świecie, pierwszy raz w życiu, nie chcę być sarkastyczna, nie chcę być wredna. – Wiesz jednak, co jest najgorsze? Kłamstwa. Więc jeśli jest coś jeszcze, o czym powinnam wiedzieć, powiedz mi to teraz.

– Chodź za mną. – Mówię cicho, ruszam w stronę schodów, słysząc miarowe stukanie jej szpilek o marmurową podłogę. Podchodzę do komputera i jednym ruchem dłoni przerzucam hologram zbroi na środek pracowni.

– To...

– Tak. Wszystkie pliki są otwarte, nie ja powinnam decydować, czy masz je widzieć, czy nie, ale z drugiej strony moją decyzją powinno być, kiedy dowiesz się o mnie i Tonym.

Siada do komputera, nie zadaje pytań, nie musi, jest sprytna jak na asystentkę i pracuje z nim tyle, że prawdopodobnie mogłaby prowadzić sama całą korporację. Chcę mi się śmiać, na myśl, że prawdopodobnie byłaby w tym o niebo lepsza niż Stark czy Stane.

Idę na górę, zostawiam ją samą z milionem pytań, czuję się za trzeźwa na przebywanie z nią w jednym pomieszczeniu. Nie umiałam zawodzić ludzi, na których mi zależało, ale jednak w tym byłam najlepsza. Wracam, dopiero gdy sztuczna inteligencja powiadamia mnie o powrocie Starka. Daję im jeszcze chwilę, zanim wejdę do pracowni, obserwuję ich kłótnie z góry i widzę jak Pepper, chce wyjść, a po chwili zmienia zdanie, cofa się po coś i słyszę, jak mówi najbardziej gorzkim tonem, jaki słyszałam.

– Wiesz, że ja nie mam nikogo poza Tobą. – Mija mnie na schodach, nie posyła mi nawet jednego spojrzenia, wiem, że nie mogę liczyć na żadną sympatię, a na otwartą wrogość była zbyt profesjonalna.

– Żyję Mahdani, cieszysz się? – Pyta Stark, odsuwając się od zbroi ze śrubokrętem w dłoni.

– Co Ty jej zrobiłeś?! – Krzyczę, biegnąć do poniszczonego pancerza. – Tyle miesięcy pracy, a dałeś się podziurawić jak puszka, na której uczyłam się strzelać!

– Nic czego nie da się naprawić w kilka godzin. – Łapie mnie w pasie i przyciąga na swoje kolana. – Powiedz, że cieszysz się, że nic mi nie jest.

– Nie zaczęłam tego dnia najlepiej i Ty też nie powinieneś być taki radosny. Pepper nie chciała złożyć swojej rezygnacji?

– Chciała, ale wytłumaczyłem jej wszystko. – Całuję go w policzek i wtulam twarz w jego szyję. – Chodź, naprawimy Twój poranek.

Łapie mnie z łatwością na ręce i zaczyna nieść w stronę drzwi. Kilkanaście minut później zdziera ze mnie swoją koszulę w łazience i lądujemy pod prysznicem. Popycham go na ścianę, wpijam się w jego usta, nie chcąc nawet przez chwilę myśleć o czymś innym niż pożądanie, chciałam, żeby mnie całował, chciałam, żeby mnie dotykał, chciałam, żeby odebrał mi na kilka sekund mój cenny rozum. Pieszczę go dłonią, droczę się z nim też moimi ustami, co chwila, odsuwając się kawałek dalej, gdy próbuje mnie pocałować, prowokuję go. W końcu łapie moje włosy i teraz to on przypiera mnie do chłodnych kafelków za moimi plecami, wpija się w moje usta w strugach gorącej wody i zarzuca sobie moje nogi na biodra, wchodząc we mnie gwałtownie.

Zawsze wierzyłam w potęgę rozsądku i inteligencji, tak byłam wychowana, te dwie rzeczy mogły zapewnić mi długie życie, mogły dać mi, wszystko, czego chciałam... poza miłością. Miłości nie da się rozpisać jak równanie, nie da się wyliczyć statystyki z pożądania i rachunku prawdopodobieństwa między dwojgiem ludzi.

Dlatego właśnie on jest dla mnie takim zaskoczeniem, dlatego sama się sobie dziwię, że mogę pożądać kogoś takiego jak on. Przecież on jest zbudowany ze wszystkich rzeczy, których nienawidzę, a jednak nie chcę nikogo innego.

Nie chcę, szeptać żadnego innego imienia dochodząc, nie chcę, by czyjeś inne ręce dotykały moje ciało. Chcę jego i tylko jego.

Może to właśnie miłość.

A może po prostu seks odbiera mi zdrowy rozsądek.

Musiałabym kiedyś o to kogoś spytać.

Jeśli miałabym kogokolwiek innego w życiu. A obecnie całe moje życie sprowadza się do orzechowych oczu naprzeciwko moich.

Kończymy dopiero w łóżku, dopiero gdy ja jestem na górze, a on obejmuje mnie swoimi ramionami i tak opadamy na łóżko, gdzie próbuję odzyskać kontakt z rzeczywistością.

– Więc jak oceniasz swój poranek Mahdani?

– Jakby od początku zaczął się właśnie tak, ten dzień byłby znacznie lepszy. Choć może wystarczyłoby to, żebyś to Ty powiedział o nas Pepper.

– Po co miałby mówić o nas Pepper? Przecież to nie jej sprawa.

– To nie rozmawiałeś z nią o nas? Nie to przypadkiem jej wyjaśniałeś, zanim pojechała?

– Nie. Jeszcze raz, co ma wspólnego Pepper z nami? Rozumiem, że wy o tym rozmawiałyście, ale nie specjalnie kiedykolwiek mnie obchodziło, o czym sobie rozmawiacie na waszych pidżama party.

Siadam z powrotem na łóżku, łapię jedną z poduszek i krzyczę w nią głośno. Wolę zdecydowanie zrobić to, niż udusić go nią we śnie. To właśnie się działo, kiedy kończyliśmy się kochać, a zaczynaliśmy rozmawiać. Znów miałam go za idiotę.

– Ona Cię kocha!

– Pepper mnie kocha? Znów pijesz od rana Mahdani?

– Nie piję. Wiem to od pierwszej chwili, jak ją zobaczyłam, jak możesz tego nie widzieć? Jesteś tak głupi, czy tak naiwny Stark?

– Przestań, to nie prawda. Pepper dla mnie pracuje i to tyle.

– Tak. Dlatego dziś mnie znienawidziła, jak zobaczyła mnie w twojej koszuli.

– To nie ma znaczenia Samin. – Przyciąga mnie znów do siebie i całuje namiętnie. – To ma znaczenie.

Wymieniamy kolejne zachłanne pocałunki, ale ja widzę po nim, że coś się zmieniło, widzę, że nagle dostrzegł kawałek układanki, który nie był dla niego oczywisty. A to nie zwiastowało niczego dobrego.

– Więc jeśli nie o nas, to o czym rozmawialiście z Potts? – Pytam, przerywając mu, zanim znów stracę oddech.

– Potrzebuję kilku plików z danych firmy, ma je zdobyć.

– To szaleństwo!

– Nie mogłem pojechać tam sam ani wysłać Ciebie, jesteś zwolniona.

– To nie skończy się dobrze Tony.

– Nie. Nie ma się skończyć dobrze, ale musi się w końcu skończyć. Nie mogę sobie pozwolić na to, by mnie wykorzystywali w dalszym ciągu. Nie mogę sobie pozwolić na dalszą produkcję broni i dalsze sprzedawanie jej terrorystom. Więc to nie wygląda dobrze i dobrze się nie skończy.

– Nie daj się tylko zabić. Nie proszę o więcej Stark, a poważnie się boję, że tak się to skończy.

– Martwisz się o mnie Mahdani? – Pyta, uśmiechając się w ten swój bezczelny sposób, a ja kładę mu dłoń na karku i przyciągam bliżej swojej twarzy.

– Tak. Potraktuj to, jak moją kapitulację, jak moją słabość. – Mówię spokojnie, niemal słyszę bicie swojego serca. – Martwię się o Ciebie i nie chcę Cię stracić.

– Mnie też na Tobie zależy Mała. – Teraz to on wtula twarz między moją szyję, a ramię, a ja obejmuję go ramionami. Kto by pomyślał, wielki Tony Stark umie okazać słabość. – Nie zostawiaj mnie nigdy Mahdani.

– Obiecuję Stark. – Całuję jego skroń i śmieję się cicho. – Wygląda na to, że jesteśmy na siebie skazani.

– To dość surowa kara, przecież Ty nawet mnie nie lubisz. – Jego ton może ociekać sarkazmem, ale ja wiem swoje. Nie muszę kogoś lubić, by kompletnie się w nim zakochać.  


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top