1. Wzorowy dupek.

Wchodzę do mieszkania, zrzucając zniszczone tenisówki i od razu ruszam do kuchni, rozkoszując się tym, że na razie mogę mieszkać tu sama, zanim właściciel znajdzie mi kolejną hałaśliwą współlokatorkę. Włączam komputer, przeciągając palcem po czytniku linii papilarnych i nalewam sobie wina do szklanki, patrząc na pojawiające się powiadomienia.

Ktoś sprawdzał mnie na uczelni. Ktoś sprawdzał mnie w bazie policyjnej.

Ktoś.

Wyjmuję drugą szklankę i napełniam ją winem, stawiam obie na stoliku i zaczynam błyskawicznie wysyłać wszystkie swoje pliki do bezpieczniejszych miejsc. Wiedziałam, że jeśli sam Tony Stark pojawia się w Twojej kawiarni, to znaczy, że mnie znaleźli.

W sumie nawet nie specjalnie próbowałam się ukrywać.

Oczywiście idioci z armii nie mieli większych szans, ale w jego wypadku byłabym dotkliwie rozczarowana, jeśli by się na to nie złapał. W końcu słyszę kroki na korytarzu i po chwili otwierają się drzwi mojego mieszkania. Mierzę go jeszcze raz wzrokiem, sądziłam, że jest wyższy, sądziłam, że ubiera się lepiej niż upaprane na kolanach smarem jeansy i podkoszulek Ramones, trzyma w ręku torbę z chińskiej knajpy i też mnie obserwuje.

– Widzę, że się mnie spodziewałaś Sami.

– Nie mów do mnie Sami. – Odparowuję od razu, a on stawia torbę na stole i spogląda na dwie szklanki mocno podejrzliwie, sięgam po jedną z nich i upijam łyk. – Możesz być spokojny, w przeciwieństwie do Ciebie, ja nie zabijam ludzi Stark.

– Tu zdania są podzielone. Ty mówisz, że nie zabijasz ludzi, a zostawiłaś dwa oddziały piechoty bez wsparcia z powietrza.

– Nikt nie zginął, monitorowałam sytuację.

– Czemu to zrobiłaś? To jakiś sposób na nastoletni bunt? Jedni kradną rodzicom samochód, a Ty kradniesz pociski ziemia-powietrze? – Sarka Stark, sięgając po szklankę, którą trzymam w dłoniach i podaje mi papierowe pudełko z jedzeniem. – Dla kogo pracujesz?

– Dla nikogo nie pracuję. Na pewno nie dla terrorystów, mimo tego, że to sugeruje pochodzenie moich dziadków. Jestem amerykanką, moja rodzina od lat jest niewierząca. – Dodaję odruchowo, musiałam tłumaczyć to tyle razy, że niemal weszło mi to w krew. – Lepiej powiedz mi, czemu jesteś tu sam. Liczyłam na kawalerię.

– Chcę wiedzieć, jak się włamałaś.

– Proszę Cię, myślisz, że dam Ci odpowiedzi tak łatwo, że dostaniesz wszystko na tacy? Może do tej pory do tego przywykłeś, ale nie masz co liczyć, że ze mną pójdzie Ci tak łatwo.

– A Ty myślisz, że co właściwie się stanie? Sądzisz, że moi koledzy bawiący się w wojnę, pozwolą Ci spokojnie wrócić do pracy w kawiarni?

– Nie powiem Ci, jak złamałam te zabezpieczenia, bo przestanę mieć jedyną dobrą kartę w rękawie i przestanę być interesująca. A Ty wyglądasz na takiego, który szybko się nudzi. – Odpowiadam z uśmiechem i wpycham do ust makaron z owocami morza, a on nie spuszcza ze mnie wzroku, widzę, jak kalkuluję opcje, jakie posiada, zanim oberwie mu się, że przyjechał tu bez żadnego wsparcia. – Mogę poprawić zabezpieczenia armii, by nikt nie włamała się w ten sam sposób co ja, ale na pewno nie powiem wam, jak to zrobiłam. Łamanie zabezpieczeń to jedyne co potrafię.

– Mogłabyś wrócić na uczelnię, mógłbym załatwić Ci stypendium, mieszkanie, pracę w Stark Industries jak się obronisz. Przemyśl to.

– Nie specjalnie chce wracać na uczelnie Panie Stark.

– Tony. – Poprawia mnie, mimo że od początku mówiliśmy sobie na Ty, a przeze mnie przemawia czysta złośliwość.

– Więc Tony... nie jestem prostytutką, by płacić mi za coś, co przy odrobinie wysiłku możesz zrobić sam. – Sarkam, Stark posyła mi równie bezczelny uśmiech, jak mój, a ja czuję do niego nić sympatii, on nie chce mnie wydać, on naprawdę jest szczerze zaciekawiony, jak to zrobiłam. – Nie chcę wracać na uczelnię, bo nie dowiedziałam się tam niczego, czego nie wiedziałabym sama. Przynajmniej w materii rzeczy, które naprawdę mnie interesują. A nie widzę potrzeby zaśmiecania sobie umysłu niepotrzebną wiedzą.

– Czego potrzebujesz, by poprawić zabezpieczenia?

– Złamałam je przy użyciu WiFi w kawiarni, naprawdę sądzisz, że mam wysokie wymagania?

– Jestem ciekawy, co byłabyś w stanie zrobić, mając wysokie wymagania. Pakuj się.

– Słucham? – Pytam, nie kryjąc zaskoczenia.

– Masz dwie opcje. Pierwsza to więzienie.

– Już pędzę. – Sarkam, sięgając po swoją szklankę.

– Wiedziałem, że Ci się spodoba. Druga to zostanie moją stażystką w trybie natychmiastowym, a ja nie spuszczę z Ciebie oka.

– Które więzienie mi grozi? – Pytam, a nasze spojrzenia się krzyżują na sekundę i oboje się uśmiechamy. – A pułkownik Rhodes nie będzie miał nic do powiedzenia na temat tego... stażu?

– Nie. Chcę, widzieć jak działasz, a Ty obiecasz być grzeczna i nie ruszać się nigdzie poza domem i pracą.

– A dokładnie gdzie będę mieszkać?

– Powiedziałem, że nie spuszczę z Ciebie oka. – Odpowiada, uśmiechając się do mnie, a ja prycham wściekle. Tak, to definitywnie wspaniała opcja w porównaniu z więzieniem.

– Więc tak ma wyglądać mój „staż"? Mam Ci robić kawę i wyganiać dziewczyny po imprezach?

– Nie bądź głupia, od tego mam Pepper. Ty będziesz siedzieć w laboratorium i... Rhodes. – Stark pauzuję na chwilę i mruży oczy, patrząc na mnie. – Skąd wiedziałaś, że to właśnie Rhodes u mnie był?

Kurwa mać. Miałam przewagę i właśnie ją straciłam.

– To Twój kumpel? Poza tym monitoruję nadal systemy armii, wiem, kto śledzi mnie.

– Nigdzie nie pojawiła się informacja o tym, że Rhodey to mój kumpel. Zhakowałaś Jarvisa.

– Może.

– Idziemy, jutro przyśle kogoś po... – Zarządza, rozglądając się po moim salonie. – Po cokolwiek uważasz tu za wartościowe.

– Nigdzie z Tobą nie jadę. Zadzwoń po antyterrorystów. – Odpowiadam, idąc do kuchni, by dolać sobie wina i opieram się o blat, patrząc na niego. – Przecież nie wyślą mnie do Guantanamo.

Stark podchodzi do mnie zdecydowanie, opiera dłonie po moich bokach i więzi między sobą a szafką. Stoi tak blisko mnie, że to niezwykle niestosowne na bardzo wielu płaszczyznach, nie mówiąc już, że czuję zapach jego perfum i próbuję udawać, że wcale mi się on nie podoba.

– Obawiam się, że właśnie to zrobią, jeśli nie dowiedzą się, jak to zrobiłaś. I jeśli ja powiem, że jesteś realnym zagrożeniem, a nie nastoletnią, autodestrukcyjną alkoholiczką z pewnymi zdolnościami.

– Pewnymi zdolnościami? Zjadłabym Twoje programy na śniadanie. I nie ucz mnie o byciu autodestrukcyjnym alkoholikiem, bo z tego, co wiem, masz z tego złoty medal. – Wybucham, próbując go odepchnąć, ale stoi naprzeciwko mnie jak skała i uśmiecha się bezczelnie. – Rusz się.

– Złościsz się jak dziecko.

– W metryce możesz być ode mnie czternaście lat starszy, ale mentalnie to Ty jesteś gówniarzem. – Puszcza mnie, a ja uśmiecham się triumfalnie. – Panie Stark. – Dodaje jeszcze najbardziej sarkastycznym tonem, jaki potrafię i idę w stronę sypialni. – Mam nadzieję, że masz w swoim beznadziejnie drogim aucie bagażnik, bo mam od chuja ubrań.

– Patrząc na to, co masz na sobie, nie będzie dużą stratą, jeśli tu zostaną.

Pokazuję mu środkowy palec i wyciągam żołnierski worek, pozwalam sobie na sekundę przyłożyć go do nosa. Wciąż pachniał drewnem z kominka w domu, a ja na samo wspomnienie ostatniego święta dziękczynienia czuję paskudne ukłucie w sercu i zaczynam się pakować. Gdy wracam do salonu, Stark grzebie w moim komputerze.

– Znalazłeś coś ciekawego? – Pytam, wzdychając z dezaprobatą.

– Niezłe programy szyfrujące, ale musisz postarać się o lepszy serwer na wycofywanie danych, bo ten pozostawia wiele do życzenia.

– Udało Ci się na niego włamać? – Pytam znów, a on uśmiecha się bezczelnie.

– Dane na komputerze są zabezpieczone, pasmo transmisyjne też, ale na serwerze zostawiłaś furtkę, by móc zalogować się na niego z każdego miejsca na ziemi. – Odpowiada z miną dumnego dziecka. – Dziękuję, powstrzymaj oklaski.

– Oklaski? Ja nie dostałam oklasków, za złamanie Twoich zabezpieczeń. – Odpowiadam, pakując komputer do torby.

– Ciesz się, że nie dostałaś kajdanek.

– Nie chcę wiedzieć, jak lubisz się zabawiać.

– Chcesz. – Mówi bezczelnie, zabierając worek z moimi rzeczami, gdy ja idę dopakować te z łazienki. – Opłaciłem tę norę na kolejne dwa miesiące, więc okres wypowiedzenia masz z głowy. Idziemy Mahdani.

Zamykam za sobą drzwi i próbuję ogarnąć umysłem to, co czuję w tej chwili, naprawdę spodziewałam się, że wtrącą mnie do więzienia i nie będę musiała absolutnie z nikim rozmawiać.

Powolna destrukcja całego mojego dotychczasowego życia, do tego przecież dążyłam od pół roku.

Nie chciałam wylądować w więzieniu. To, że spodziewałam się tego, nie jest równoznaczne, z tym że tego chciałam. Chciałabym raczej, mieć wszystko, co straciłam z powrotem, ale są takie rzeczy, których nawet zemsta, czy wszystkie pieniądze Starka mi nie oddadzą.

Tony Stark – wzorowy dupek.

Przysięgam, że chyba wolałabym całą kawalerię, niż jego jeszcze jeden kpiący uśmieszek.

Siedzimy w milczeniu, jadąc autostradą, z głośników leci Black Sabbath, a ja naprawdę próbuję nie wystukiwać rytmu palcami. Zachowuję się trochę jak obrażone dziecko, które na złość wszystkim jest gotowe wyjść bez czapki i się przeziębić.

– Więc czemu to zrobiłaś? – Pyta Stark, przerywając w końcu niezręczną ciszę.

– Bo mogłam.

– Nie jesteś psychopatką. Miałaś inny powód.

– Miałam.

– Nie powiesz mi jaki.

– Nie. Nie mamy być najlepszymi przyjaciółmi, mam tylko Cię nauczyć, jak nie popełniać kolejnych błędów we własnej pracy. – Mówię, patrząc w okno.

– Masz wielkie ego jak na tak małą dziewczynę.

– Nie jestem małą dziewczynką Panie Stark.

– Uparłaś się na to „Panie Stark", jakby miało mnie to wkurzyć.

– Nie robię tego, by Cię wkurzyć, nie uważam po prostu byśmy byli na żadnym etapie relacji, na którym mówienie do Ciebie po imieniu, miałoby sens. Poza tym pewnie jest wręcz przeciwnie, pewnie każesz dziewczynom w łóżku, mówić do Ciebie „Panie Stark".

– Nie dziwię się, że nie masz przyjaciół.

– A Ty masz ich na pęczki, co?

Znów zapada cisza, którą przerwa tylko Ozzy Osborne i jego głos, a żadne z nas nie odzywa się aż do samego Malibu. Zatrzymujemy się pod wielką willą, w której spokojnie zmieściłaby się cała kamienica, w której jeszcze przed chwilą wynajmowałam mieszkanie. Wchodzimy do środka, a biały salon rozbłyska ciepłym światłem lamp, czuję się jak intruz, jakbym się tu włamała, by ukraść coś do przehandlowania na alkohol.

– Dobry wieczór Panie Stark. – Mówi kojący głos Jarvisa, a ja się uśmiecham i obracam wokół własnej osi, rzucając worek z rzeczami na podłogę.

– Miło w końcu usłyszeć Twój głos Jarvis. – Mówię ciepło, rozglądając się.

– Miło Cię widzieć Sami.

– Sami? – Pyta zaskoczony Stark. – Więc on może nazywać Cię Sami? I od kiedy...

– Chciał mnie trochę poznać, kiedy grzebałam w jego kodzie, powiedziałam mu, jak mam na imię i zaprogramowałam, by był dla mnie miły. – Odpowiadam z uśmiechem. – Ludzie zazwyczaj nie są mili i szczerzy jednocześnie, dlatego są gorsi.

– Zaprogramowałaś go, by był miły?

– By był miły dla mnie. – Poprawiam go z pełną bezczelnością.

– Czemu mi nie powiedziałeś, że jesteście przyjaciółmi z Sami? Co, Jarvis?

– Zostałem zaprogramowany tak, by ukrywać przed Panem wszystkie informacje o Sami. – Odpowiada Jarvis, a ja śmieje się cicho.

– Gdzie jest moja cela, Stark? Jestem zmęczona i wolałabym się wyspać, zanim rano dam Ci szkołę.

– Nie chcesz drinka? – Pyta sarkastycznym tonem, a ja kręcę głową – Mam w laboratorium dobry burbon.

– Nie ma takiego burbona, który by mi smakował, niezależnie ile zapłaciłeś za butelkę. Mój pokój?

– Chodź. – Odpowiada, jednocześnie sięgamy po mój bagaż i nasze dłonie się spotykają, od razu się cofam kilka kroków do tyłu.

– Proszę, bądź dziś samcem alfa, bo jutro skopię Ci tyłek.

Stark idzie schodami w górę, puszczając tę ostatnią uwagę mimo uszu, a ja się uśmiecham. Przegadać samego Pana Boskiego, to wystarczające zwycięstwo na dziś. Otwiera przede mną drzwi do sypialni, w której jedna ze ścian była przeszklona i widziałam migające światełka statków w oddali na oceanie.

– Czuj się jak w domu... wiem, może być trudno. – Sarka, a i tak się uśmiecham.

– Dobranoc Stark.

– Dobranoc Mała.

Zamyka drzwi, zanim zdążę odparować, co moim zdaniem MAŁE posiada i mogę tylko parsknąć wściekła. Wysypuję wszystkie rzeczy na podłogę i idę pod prysznic, mając wielką nadzieję, że jak zasnę, czeka mnie pierwsza od pół roku noc pozbawiona koszmarów.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top