Rozdział 16




- Ciekawe dokąd prowadzi - szepnął zafascynowany blondyn. Janine wzruszyła ramionami, po czym zaciekawiona, weszła do środka. Patrick przez chwilę był niepewny, lecz nie chciał stchórzyć przed Jane, więc wszedł zaraz po niej.

Przez około trzy minuty czołgali się niskim i wąskim korytarzem. Było w nim sporo kurzu i wyglądał, jakby od bardzo dawno nikogo tam nie było.

Nagle Patrick i Janine dotarli do miejsca, w którym korytarz miał już normalną wysokość, więc mogli wstać i iść dalej.

- Już mnie kręgosłup zaczął boleć od tego czołgania się - odezwał się blondyn i zachichotał nerwowo. Nie chciał, aby między nim, a Jane cały czas trwała niezręczna cisza. Chłopak tak bardzo pragnął kontaktu z nią, że postanowił powiedzieć byle co, byleby tylko zacząć rozmowę.

- Ciota - skwitowała dziewczyna, nawet nie odwracając się za siebie, aby spojrzeć na rozmówcę.

- Że co, proszę? - zaśmiał się blondyn.

- Mówię, że jesteś ciotą. Babą. Mazepą. Frajerem. Dupą wołową. O czymś jeszcze zapomniałam? - brunetka puściła mu oczko, a mimo, że przed chwilą go obraziła, jego serce zabiło szybciej.

- Tak - zapomniałaś, że jestem przystojny...- w tym momencie Jane prychnęła, lecz Patrick dalej kontynuował swoją wypowiedź - nieziemski, inteligenty. Mogłaś też powiedzieć, że jestem hardcorem - w końcu przyszedłem z tobą tutaj - wskazał na korytarz, który - jak mogłoby się wydawać - nie miał końca.

- Hardcorem? - Janine spojrzała na niego spode łba, unosząc brew - Ja bym raczej powiedziała, że debilem. 

Tym razem to Patrick prychnął, chociaż wiedział, że brunetka miała rację. Był debilem - uganiał się za nią i robił wszystko, o co go poprosiła. Nie miał własnego rozumu i stracił dla niej głowę, chociaż wiedział, że ona nigdy nie odwzajemni jego uczuć. Włóczył się z nią po nieznanej części pałacu, nie wiedząc tak naprawdę, co czeka ich na końcu korytarza i czy aby na pewno chcą to wiedzieć. 

Resztę drogi przebyli w milczeniu. Po kolejnych kilku minutach spaceru, doszli do wielkich drzwi. Rzucili sobie krótkie spojrzenia, po czym Janine otworzyła je na oścież. 

Zszokowani rozejrzeli się wokół i uświadomili sobie, że nie są już w pałacu. Znajdowali się w ogrodzie. 

Janine uśmiechnęła się szeroko - mimo strażników, znajdujących się w każdej części zamku, wiedziała, że od tej chwili będzie mogła wymykać się ze swojego pokoju, kiedy tylko zapragnie. Patrick również był mile zaskoczony. Zastanawiało ich tylko dlaczego król kazał strażnikom pilnować pokoju Janine, chociaż w nim znajdowało się tajemne przejście. Czyżby nie wiedział o jego istnieniu? To nie mogło być możliwe - w końcu jako władca znał swój pałac jak własną kieszeń - wiedział, gdzie są tajne korytarze, lochy i inne pomieszczenia.

Nagle ich oczom ukazała się brama, która na pierwszy rzut oka była ledwo widoczna. Tak jak cały mur ogradzający pałac, była zarośnięta, więc niełatwo było ją dostrzec. 

Janine ruszyła w jej kierunku, a Patrick podążył za nią. Brunetka spróbowała ją otworzyć, lecz była za ciężka.

- Pomogę ci - zaproponował Patrick, na co ona niechętnie się zgodziła.

Gdy udało im się ją otworzyć, zobaczyli polną ścieżkę, która kierowała się do miasta. 

 ,,Koniec nudzenia się w tym głupim zamku - ucieszyła się brunetka - teraz będę mogła się z niego wymykać, chodzić po miasteczku i robić wszystko, na co mam ochotę" - pomyślała.

- Jesteś gotowy na przygodę? - spytała Patricka.

- Zależy jaką przygodę - odpowiedział, na co Janine przewróciła oczami.

- Możemy wyrwać się z tej rutyny, poznać świat - odparła, pół-żartem, pół-serio. W przeciwieństwie do Patricka, ona całe życie zamknięta była w zamku. Nigdy nie wychodziła poza mur, otaczający zamek, ponieważ główna brama była pilnowana przez strażników dzień i noc. Lecz gdy odkryła tajemne przejście, oraz niechroniona przez nikogo bramę, miała wrażenia, że wszystkie znaki na niebie i ziemi tylko czekając na to, aby Jane wyrwała się z codzienności i odkryła nowe rzeczy, miejsca oraz ludzi, przy których nie musiałaby udawać kogoś, kim nie jest. 

Patrick natomiast wolał nie szukać kłopotów, bał się tego, co mogłoby się wydawać, gdyby ktoś ze służby, ochroniarzy lub sam król przyłapał ich na ucieczce. 

- Nie wiem czy to dobry pomysł...-zawahał się blondyn.

- Nie to nie - warknęła Jane -Ja idę, a ty wracaj do tego głupiego zamku i siedź godzinę, udając że słuchasz pani France lub mojego ojca. 

Po tych słowach, Jane ruszyła przed siebie. Nie powinna wychodzić z zamku w tym stroju - wszyscy poznaliby księżniczkę i ktoś mógłby to zgłosić. Jednak ona stwierdziła, że po drodze znajdzie jakieś przebranie lub cokolwiek, dzięki czemu nie zostałaby zdemaskowana. Patrick nie miał takiego problemu - nawet, gdyby opuścił pałac, ludzie nie zdziwiliby się, widząc go w mieście.  W końcu to tam był jego dom.

Blondyn przez chwilę patrzył na oddalającą się sylwetkę Jane, po czym odwrócił się na pięcie z zamiarem powrotu do pałacu. Przystanął jednak na chwilę i zastanowił. ,,Czy ty serio znowu chcesz tam siedzieć i patrzeć się w sufit lub książki, które czytasz po raz setny?" - spytał sam siebie, po czym pobiegł za Janine. 

Chociaż przebiegł zaledwie kilkanaście metrów, gdy był już obok Jane, strasznie ział i wyglądał, jakby przebiegł maraton. Brunetka spojrzała na niego spod przymrużonych powiek, po czy, jednym słowem podsumowała całą tą sytuację:

- Ciota.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top