Epilog
- Janine, masz zamiar wstać? Jest już trzynasta godzina... - mruknęła Clarise.
-Nie ruszam się stąd - odpowiedziała Jane, przekręcając się na drugi bok.
- Jak zwykle ta sama gadka - Clarise przewróciła oczami, po czym zdjęła kołdrę z ciała Jane, na co ta pisnęła. Skuliła się jeszcze bardziej - było jej zimno, lecz nie miała zamiaru dawać za wygraną. Pokojówka złapała się za głowę, nie wiedząc co robić. Król wezwał swoją córkę do siebie i czekał już od kilkunastu minut, a ona nie była gotowa do wyjścia - ba, nawet nie opuściła jeszcze swojego łóżka!
- Król czeka - jęknęła pokojówka. Nie chciała, aby jej się oberwało za spóźnienie rozleniwionej dziewczyny - Wstań, błagam cię, dziecko!
- Dobra - Janine się poddała. Przy tym marudzeniu służącej i tak by nie pospała. Clarise szybko zabrała się za włosy królewny, a Sabrina zajęła się makijażem. Uwinęły się w kilka minut, gdyż były już wprawione. Pomogły dziewiętnastolatce prędko włożyć wcześniej przyszykowany strój - granatową kreację, po czym niemalże wypchnęły ją za drzwi. Po raz kolejny kazały jej się pospieszyć, na co królewna przewróciła oczami. Wysokie szpilki nie były zbyt wygodne, poza tym Jane była niewyspana, więc doczłapanie się do królewskiej biblioteki zabrało jej sporo czasu. Gdy wreszcie się tam znalazła, król siedział na swoim stałym miejscu. Nic jednak nie czytał, za to ze skupioną miną wpatrywał się w córkę. Gdy podeszła i przywitała się, nie odpowiedział, jedynie rzucił jej pełne złości spojrzenie. Księżniczka przełknęła ślina, niepewna dlaczego ojciec chciał ją widzieć i był taki wściekły.
- Za trzy dni wraz z Radą Królewską podejmiemy ostateczną decyzję o tym, kto zajmie moje miejsce - zaczął - Na początku byłem pewien, że stanę po twojej stronie. Jednak teraz już nie jestem tego taki pewny.
- Co? Dlaczego? - spytała zdezorientowana Jane.
- Wszędzie się spóźniasz! - wrzasnął nagle król, a kobieta zadrżała - Uciekłaś ze specjalnie wyprawionego na twoją cześć balu! Zachowujesz się niewłaściwie, nietaktownie, z brakiem jakiegokolwiek szacunku, obrażasz się, nie myślisz o innych. Miałaś się zmienić! Miałaś na to tyle czasu. Tymczasem zachowujesz się bardzo nieodpowiedzialnie, na wszystkich patrzysz z góry... - wymieniał.
Jane w głębi duszy wiedziała, że to po części prawda. Udawała osobę, którą opisał jej ojciec, lecz w środku była zupełnie inna. Jednak bała się pokazać swoje słabości.
- Nie jestem taka! Jestem kimś zupełnie innym, niż myślisz. Ja... - tu władca jej przerwał.
- Jesteś kimś, kto myśli, że aby być dobrą królową wystarczy należeć do rodziny królewskiej. Wydaje ci się, że możesz robić co ci się podoba i nie przejmować innymi. Nie o to chodzi w sprawowaniu władzy. Patrick to zrozumiał, zrozumiał jak bardzo ważne jest dobro innych, ale ty nie potrafisz!
W oczach Jane pojawiły się łzy. Była za słaba - król miał rację. Czuła, że nie da sobie rady. Była zbyt wrażliwa - starała się to ukrywać, lecz dłużej już nie mogła. Odwróciła się na pięcie i po prostu uciekła. Bez słowa. Zostawiła wciąż wściekłego ojca, pozwalając łzom płynąć. Jak burza wpadła do swojej sypialni - na szczęście była pusta. Szybko założyła czarny płaszcz z kapturem, zabrała sporo pieniędzy, po czym udała się do tajemniczego przejścia, po czym wyszła na zewnątrz. Biegła, nie oglądając się za siebie.
Nie chciała już wracać.
~~~
Mając nadzieję, że nikt jej nie rozpozna, Janine wędrowała uliczkami miasteczka. Przyglądała się dzieciom ubranym w stare, podniszczone ubrania. Ciężko pracującym ludziom - kobietom, mężczyznom, a nawet i dzieciom. Mijała różne osoby - jedne bogate, idące z uniesionymi głowami. Drugie biedne, błagające o cokolwiek, nadającego się do zjedzenia.
Widok ten ją przerażał - zaczęła czuć się winna, że sama mieszkała w przepięknym pałacu, a jej poddani nie mieli z czego żyć. Każdej napotkanej, żebrającej osobie, dała kilka monet, aż w końcu nie zostało jej prawie nic. Nagle zobaczyła kilku mężczyzn - pracowali w zamku jako ochroniarze. Przerażona, że ją rozpoznają, schowała się w jednej z ciemnych uliczek.
- Nakaz przeszukania - słyszała co chwila - Tu jej nie ma.
Czyżby szukali jej?
Nagle ktoś zakrył jej usta, po czym pociągnął Janine w nieznanym jej kierunku. Próbowała się wyrwać, lecz nie potrafiła.
- Nie szarp się tak, to nic ci się nie stanie - uśmiechnął się nieznajomy, przykładając lufę do jej głowy. Jane z przerażeniem patrzyła na broń. Nagle rozpoznała jego głos to był ojciec Patricka.
- Żartuję, nie zabiłbym cię - prychnął. - Nie opłacałoby mi się. Dostanę za ciebie dużo pieniędzy, bo jakbyś nie wiedziała, całe królestwo cię szuka.
- Że co? Przecież opuściłam zamek niecałą godzinę temu - dziewczyna była zdezorientowana.
- A nie powinnaś była w ogóle. Tak samo kłócić się z ojcem.
- Skąd wiesz o... - zaczęła, lecz on jej przerwał.
- Gdy tylko dotrzesz do zamku, dowiesz się do czego doprowadziłaś - uśmiechnął się chytrze - Mam ją! Znalazłem! - krzyknął. Nagle w ich kierunku zaczęli biec królewscy strażnicy. Jane w ostatniej chwili wyrwała się z mocnego uścisku, wbijając obcas w stopę ojca Patricka, na co on wrzasnął z bólu.
,,Na jego syna też to podziałało. Widać, że to rodzina" - pomyślała rozbawiona królewna, po czym zaczęła uciekać. Biegła, przedzierając się przez tłum gapiów. Byli na tyle zdezorientowani, że nikt nie zagrodził jej drogi - ludzie wręcz odsuwali się na boki, widząc uciekającą Jane, a za nią strażników.
Nie wiedziała gdzie ucieknie - miała zamiar czym prędzej opuścić to miasteczko, a potem pobiec gdzie ją nogi poniosą. Gdziekolwiek.
Nagle jej oczom ukazały się bramy miasta. Szeroko otwarte. Gdy już prawie wybiegła poza miasto, na jej drodze stanął Thomas - jeden z ochroniarzy.
- Gdzie tak biegniesz? - spytał czule, po czym delikatnie złapał ją za ramiona i pokierował w stronę reszty strażników. Nie miała już siły, żeby protestować.
~~~
- Wiesz dlaczego wszyscy cię szukali? - odezwał się mężczyzna, gdy już dotarli do pałacu. Jane w odpowiedzi pokiwała przecząco głową. Niepewnie zerknęła na zamek - nie do końca chciała tam wrócić. Wolała uciec na zawsze jak tchórz, lecz nie było to jej dane.
- Zaraz się dowiesz - Thomas uśmiechnął się smutno, po czym zaprowadził Janine do jednej z komnat. Księżniczka zdziwiona szła za mężczyzną. Wszystkie po drodze mijane osoby miały smutne wyrazy twarzy. Co się wydarzyło podczas jej nieobecności?
- To tutaj - dwudziestolatek wskazał ręką na drzwi, znajdujące się na końcu korytarza. Janine niepewnie spojrzała na strażnika, gdyż nie wiedziała czego się spodziewać. Nagle tuż obok niej pojawił się Patrick.
- Tak mi przykro... - zaczął, lecz został odepchnięty przez Thomasa.
- Proszę wejść do środka - zwrócił się do niej, podczas otwierania drzwi. Jane rzuciła ostatnie spojrzenie Patrickowi, po czym przestąpiła próg. Ostrożnie weszła wgłąb pomieszczenia.
To, co tam zobaczyła pozbawiło ją oddechu - jej ojciec leżał nieruchomo na łożu, ubrany w czarne szaty.
- Ojcze - szepnęła - Tatusiu...
Dziewczyna podbiegła do swojego rodzica. Sprawdziła jego puls, po czym krzyknęła.
- To nie może być...Tato! - z jej oczu zaczął spływać wodospad łez, a ona upadła na kolana, opierając się ramionami o łóżko - Przepraszam. To wszystko moja wina - chlipiała - Przepraszam - powtarzała nieustannie, dopóki ktoś nie wyszeptał jej imienia. Tym kimś był Patrick. Przyciągnął dziewczynę do siebie, po czym ostrożnie zaczął odciągać ją od króla.
- Nie, proszę! Pozwól mi z nim zostać!- wrzeszczała Jane. Tym razem również nie mogła się wyrwać. Po jakimś czasie, bezradnie przestała się szarpać i po prostu pozwoliła chłopakowi, aby ją stamtąd zabrał.
Ostatni raz spojrzała na swojego ojca, a jej serce zostało złamane na miliony kawałków.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top