Porwanie autobusu
Mała elegancka torebka ze sztucznej skóry aligatora jest idealne na małe wycieczki, zdecydowanie. Zwłaszcza jeśli będzie się jechać autobusem przez niemal dwie godziny. Czego się nie robi dla ukochanego synka. I do tego dla synka, który został bez pomocy domowej.
Mój kochany synek Jurek został sam na plebani. I kto będzie mu gotował przez ten tydzień? Oczywiście, że musiałam jechać do dziecka i się nim zająć.
– Babciu – jęczał nade mną zniecierpliwiony chłopiec – nie sądzę, by to był dobry pomysł.
Poprawiłam sobie garsonkę i spojrzałam na własnego wnuka spod byka. Naprawdę, ta dzisiejsze niecierpliwa młodzież.
– Nie garb się wnusiu. – Przyłożyłam mu laską w plecy, by się w końcu wyprostował. – Naprawdę, dwadzieścia pięć lat i taka postawa.
– Babciu – syknął na mnie, troszkę zażenowany, jak za każdym razem gdy go ganiłam. Nie ważne czy publicznie czy prywatnie.
– I ta niechlujna koszulka. – Osobiście zaczęłam ją wygładzać. – Jak ty chcesz iść do pracy?
Westchnął, poddając się całkowicie. Mój uroczy wnuczek był policjantem, pilnym i dzielnym, ale koszulki już sam nie potrafi sobie wyprasować.
– Gdybyś miał miłą dziewczynę... – zaczęłam, ale mój wnuczek jak zwykle szybko uciął temat i wniósł moją małą walizkę do wnętrza autokaru, który miał mnie zawieść na miejsce.
Kochany chłopak kupił mi bilet i usadowił na jednym z przednich miejsc. Stwierdziłam, że to dobre miejsce, będę mogła obserwować, czy kierowca jedzie przepisowo i nie przekracza prędkości.
O tak, będę miała zajęcie, gdy już odmówię różaniec.
– No dobra, babciu. – Mój mały Ernest usiadł obok mnie, by jeszcze porozmawiać ze swoją babcią. Kochany chłopiec. – Wujek cię odbierze, nie wpakuj się proszę w kłopoty...
– Co ty opowiadasz wnusiu? Za stara jestem na szaleństwa – westchnęłam. – Gdybym miał te pięćdziesiąt lat...
– Babciu – chłopak zaszlochał. – Nie chcę cię znów widzieć na komisariacie, ani słyszeć plotek, że komuś przyłożyłaś laską.
Parsknęłam, ale uspokoiłam mojego małego narwańca i cmoknęłam go czule w szorstki policzek. Był to też znak, że powinien już się zbierać do pracy.
– Ogol się, wnusiu! – krzyknęłam na odchodne.
Ach, ten niechlujny zarost, pomyślałam wyjmując robótkę z torebki, kiedyś to były schludne wąsy. Mój Leon używał bardzo ładnie pachnących wosków do swojego wąsa.
Był środek tygodnia, ranek. Tak jak oczekiwałam, nie było dużo osób, chętnych do podróży o tej porze. Zadowolona, że jestem otoczona dwiema kobietami z dziećmi, jakimś zaspanym studentem i niezaczepialskim pijaczyną w tyle, poprawiłam się na siedzeniu i z zadowolonym uśmiechem kontynuowałam dzierganie serwetki dla swojej przyjaciółki z kółka różańcowego.
Jej sztuczna szczęka opadnie, widząc ten piękny splot, jakiego nauczyłam się z Internetu. Miałam nad nimi przewagę, gdyż w przeciwieństwie do nich, umiałam korzystać z komputera.
Już byłam pewna, że do następnego przystanku nikt się do nas nie dołączy, kiedy w ostatniej chwili do pojazdu wskoczyło dwóch postawnych mężczyzn w okularach przeciwsłonecznych i czapkach.
Ach ci dzisiejsi ludzie, pomyślałam zgryźliwie, noszą takie okulary nawet w pochmurną pogodą. Przecież wzrok się może zepsuć. A później wszyscy się dziwią, że młodzi noszą okulary korekcyjne. Ja na przykład nigdy ich nie nosiłam. I co? Mam wzrok lepszy niż niejeden dwudziestolatek.
Autobus w końcu ruszył, a ja bardzo byłam niezadowolona, że mieliśmy minutę opóźnienia. Bylebyśmy przyjechali na czas. Nie chciałam by mój najmłodszy syn, od zawsze wątłego zdrowia, stał na tym zimnie.
Jeszcze mi brakuje, by się chorym opiekować. Gotowanie i sprzątanie jest w porządku, dopóki nikt nie pociąga nosem i nie jęczy, że umiera na temperaturę trzydzieści siedem. Jak ja dobrze znałam swoje dzieci.
Każdą szóstkę, razem z ich drugimi połówkami i ich dziećmi. Za dużo w życiu już widziałam.
Minęło może piętnaście minut spokój, ewentualnie przerywanymi uwagami pięcioletniego malca siedzącego za mną. Zasypywał swoją matkę pytaniami, mimowolnie się uśmiechałam, słysząc standardowe „ale dlaczego?". Pamiętam jak moi synowie bombardowali mnie takimi pytaniami.
Ach, to były czasy. Pełne łokcie roboty i ogromnej troski.
Jednak po tym chwilowym, błogim wręcz spokoju, doszło do serii kichnięć. Nie mogłam tego zignorować. Przecież to pierwsze objawy choroby.
– Och, doprawdy! – krzyknęłam na cały pojazd i wychyliłam się, by spojrzeć dwa miejsca dalej, gdzie siedziała para spóźnialskich, nadal w okularach. – To wszystko przez to, że jesteś tak lekko ubrany – zganiłam go niczym własnego wnuka. Wykorzystałam, jego całkowite zdezorientowanie i wyciągnęłam z torebki paczkę chusteczek i rzuciłam mu na kolana. – Następnym razem, synu, ubierz szalik. Ten wiatr potrafi powalić człowieka, wiem co mówię.
Widziałam jak odbierają mnie ludzie, uśmiechają się z zażenowaniem, trochę niezręcznie, uważając mnie za starą babę, której starość już padła na głowę. Nie przeszkadzało mi, że tak mnie postrzegają.
Mężczyzna podziękował grzecznie, co od razu poprawiło mi humor. Jednak dzisiejsi ludzie są dobrze wychowani, myślałam skupiając się na robótce.
Zmieniłam jednak zdanie po paru minutach, gdy ten sam mężczyzna wstał i strzelił w sufit autobusu i wrzasnął, że porywa ten autobus.
Byłam wściekła. Nie dość, że uniemożliwił mi dokończenie serwetki, to teraz na pewno spóźnię się do swojego synka. Niech tylko się przeziębi, pomyślałam odkładając robótkę, a ich wykastruję. A muszę nadmienić, że wiem jak to się robi. Oglądam telewizję.
Napastnicy przeszli na przód. Od razu uznałam to za nieodpowiedzialne. By jedne z nich nie powinien przejść na tył i pilnować zakładników od tej perspektywy? W normalnych okolicznościach, bym ich pouczyła, ale przecież nie strzelę sobie w kolano.
Jedne z nich, zajął się kierowcą. Przysuwając mu spluwę do skroni, zażądał by jechał dalej zgodnie z przepisami. Drugi natomiast, ten co miał paskudny katar, zaczął nam grozić.
Kobieta za mną zaczęła panikować i chronić swojego synka, student przede mną się rozpłakał.
No naprawdę, pomyślałam, co za nieodpowiedzialni młodzi ludzie. Jako jedyna milczałam i postanowiłam zachować się jak dobry obywatel.
Zadzwoniłam do swojego synka.
Niestety chyba zrobiłam to zbyt mało dyskretnie, gdyż mój ruch został dostrzeżony przez porywacza.
– Hej, hej! – wrzasnął, celując bronią w moją twarz. – Co robisz, babciu?!
– Gram w Agry Birts.
Mimo moich największych chęci, ten bandyta nie uwierzył starszej, uroczej pani jaką byłam i wyrwał mi z ręki telefon.
– Ach doprawdy! – krzyknęłam z jak największym oburzeniem. – Wyrwałbyś mi dłoń z nadgarstka, moje kości już nie są takie mocne, wiesz?
Ten mężczyzna był wyjątkowo niemiły, zignorował mnie i zdejmując okulary, spojrzał na wyświetlacz.
– synek Lucek – zarechotał – dzwonisz w takich momentach do... – ale szybko zamilkł kiedy po drugiej stronie rozszedł się głos mojego dziecka.
– Halo? Kto mówi? – Mój głośnik był naprawdę mocny, tak że nawet ja mogłam to usłyszeć metr dalej.
– Oho! – Mężczyzna uśmiechnął się złośliwie, co uznałam za kompletny bark wychowania. – Mówi Lucek?
Aż otworzyłam usta z oburzenia. Co za niemoralne osoby, pomyślałam, ich to wszystko bawi.
– Inspektor Lucjusz Rodecki, co robisz z telefonem mojej matki?
Wręcz mogłam sobie wyobrazić jego rosnąca wściekłość. Mój matczyny instynkt był na tyle rozwinięty, że wiedziałam co czuje. Mój mały narwaniec. Gorzej, że jest też częściowo wściekły na mnie. A co ja poradzę, że jechałam akurat tym autobusem, który został porwany?
Słowa z telefonu zaskoczyły nie tylko porywaczy, ale i cały autobus. Widziałam nadzieję u innych, ale i podekscytowanie u jednego z bandziorów.
Ten drugi, który stał przy kierowcy, wyrwał swojemu koledze mój telefon i kazał przypilnować kierującego.
–... porwaliśmy autobus... Tak... Załatw co ci powiem, a obejdzie się bez ofiar.
Chcieli podstawiony samochód, z pełnym bakiem i dziesięcioma tysiącami w banknotach używanych. Byłam zaskoczona. To była zaskakująco mało wygórowana cena na taką sytuacją. A może ja sobie to wszystko ubzdurałam przez zbyt dużo obejrzanych filmów akcji? Bydlacy zniszczyli mi światopogląd!
– Co wy, chcecie nas powybijać jak kaczki! – zaskrzeczałam pełna oburzenia, kiedy zakończył rozmowę i schował sobie mój telefon do kieszeni spodni. – Ja sobie nie życzę, za stara jestem na takie perypetie.
– Zamilcz starucho! – krzyknął bardziej agresywnie niż jego kolega.
– Wypraszam sobie, jestem panią w podeszłym wieku – oburzyłam się.
Co za niekulturalny typ, żeby tak do starszej pani się odzywać.
Przysunął mi lufę pistoletu do czoła. Był to zimny metal, kompletnie nie pasujący do moich korali na szyi.
– Morda, albo pomogę ci przyspieszyć przejście na drugą stronę!
Patrzyłam na niego pełna oburzeni, ale poddałam się i nie pisnęłam nawet słowa. Przyjął to z satysfakcją. Zdominował mnie, czuł nade mną władzę. A mi się to bardzo, ale i to bardzo nie podobało.
W końcu doszło do odbierania komórek.
– Co masz w kieszeniach? – zaczepił mnie złośliwie, chcąc się ponagrywać z starszej, niedołężnej kobiety.
Wyciągam różaniec.
– Dobrze strzela? – zarechotał.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Kochaniutki, gdybyś wiedział, co mam w torebce, której jako jedynej nie przeszukałeś, pomyślałam złośliwie.
Ciekawym przypadkiem jest to, że ludzie myślący że mają władze, wywyższają się i uważają się za nadludzi. Takich czeka ogromne rozczarowanie.
Przejechaliśmy może kolejny kilometr, kiedy szosową drogę zagrodził nam policyjny radiowóz, zapewne wszyscy funkcjonariusze będący w pobliżu, zostali poinformowani o zaistniałej sytuacji.
– Zaczyna się zabawa – powiedział szczęśliwy napastnik do swojego kolegi, szturchając go pistoletem.
Sytuacja była nieciekawa. Dziecko nie przestawało płakać, na co i matka zaczęła panikować. Ja też się martwiłam, obawiałam się, że płacz może wyprowadzić napastników z równowagi i mogą posunąć się do przemocy.
Młody chłopka siedzący przede mną, miał odruch wymiotne, co również mnie bardzo martwiło. Chyba źle znosił stres. Biedak.
Nie minęło dużo czasu, kiedy otoczyli nas cała zgraja policjantów. Bardzo młodzi przystojni chłopcy na marginesie. Jestem pewna, że za moich czasów milicjanci nie byli tacy ładni.
To trochę niesprawiedliwe.
Znów w ruch poszła moja komórka. Doprawdy, znajdę ich w więzieniu i wyśle rachunek.
Z tego co usłyszałam, na zorganizowanie ich żądań policja miała dwie godziny, jeśli nie, wybiją nas po kolei co kolejną godzinę.
Mój biedny najmłodszy synek, mam nadzieję, że długo nie będzie czekał na przystanku.
Dobrze mój drugi syn jest na stanowisku, nawet widziałam jego zirytowaną minę i niechlujny zarost. Naprawdę, jego syn jest taki sam. Powinni się w końcu obaj porządnie ogolić. Nawet mojej sugerujące to prezenty nie dają im do myślenia. Ile ja golarek im już kupiłam...
W ciągu kolejnych minut przyjechali antyterroryści i negocjator. Nie spodobało mi się to, zwłaszcza, że nasi napastnicy zaczęli się denerwować.
Chyba zaczęli mieć wątpliwości czy policja rzeczywiście da im to co zażądali. A ich zdenerwowanie przeszło na agresje w stosunku do zakładników.
Najpierw kazali otworzyć drzwi wejściowe, następnie wycelowali pistolet. Niestety celem stał się omdlały studencik. Ten najbardziej agresywny strzelił w stopę, biednemu chłopakami.
Chłopak ryknął z bólu i padł na ziemie.
– To było bardzo niemiłe! – wrzasnęłam trochę zbyt piskliwie, bo nawet ja się przestraszyłam.
Nie tylko, że to może mieć trwałe skutki dla chłopaka, ale dlatego, że po raz pierwszy posunęli się do fizycznego skrzywdzenia nas.
– Zamknij drzwi – polecili jeden z nich kierowcy.
Teraz rozumiałam. Chcieli wywołać presje u policjantów i pokazać, że nie żartują z postrzałem. Aby zatamować krwotok użyliśmy mojej niedokończonej serwetki.
Wiedziałam, że będzie użyteczna. Biedak był zapłakany, więc się nim zajęłam. Dałam mu cukierki, by się czymś zajął. Nie przejmując się bronią przed twarzą i krzywym spojrzeniem porywaczy, wzięłam torebkę i usiadłam przy tym biedaku, przytulając go.
Obsmarkał mi garsonkę, ale nie przejęłam się tym. Zawsze można wyprać.
Moja komórka natychmiast się rozdzwoniła, a negocjator zaczął załagodzić sytuację używając megafony. Zirytowałam się, wolałabym lekarza, a nie jakiegoś pożal się boże negocjatora.
– Wychodzisz, babciu.
Machnął mi przed nosem bronią, nadal trzymając mój telefon. Wiedziałam co się stało. Wściekłam się na własnego syna. Inspektor policji, a taki nieodpowiedzialny. Dobry z niego syn, że martwi się o swoją starą matkę, ale oprócz mnie byli bardziej potrzebujący.
– Nie, dziękuję – odpowiedziałam dziarsko.
– Co? – wykrztusił zaskoczony. Nawet student, który opierał swoją głowę o moje ramie spojrzał na mnie dziwnie. – Padło ci na starość, staruchu?
– Młodzieńcze, nie wiesz, że należy najpierw puszczać dzieci? – zapytałam swoim surowym tonem. – Puść matkę z dzieckiem, albo tego biednego chłopca. Ja mam już stare biodra, zanim wstanę...
Padło na dziecko i matkę. Zostali wypuszczeni tylnym wyjściem, jednak wcześniej mieli wsunąć, torbę z obiecanymi pieniędzmi i dopiero uciec w stronę obstawy policji.
Tak też zostało uczynione. Dwie ofiarę uciekły, a torba z pieniędzmi rozweseliła porywaczy. Jeden z nich nadal nas pilnował, drugi wręcz podskoczył do pieniędzy.
– Poddajcie się... – rozszedł się monotonny głos negocjatora.
Nagle mężczyzna, który liczył pieniądze, wstał i wycelował w tylną szybę i strzelił. Na szczęście nikogo nie zabił. Zniszczył tylko szybę i wszystkich przestraszył.
– Wkurzał mnie – mruknął jakby do siebie, a ja miałam wrażenie jakby się usprawiedliwiał.
Prychnęłam.
– Mnie też – przyznałam. – Jak mój spowiednik, ale to nie powód, by do kogoś strzelać.
Roześmiał się głośno.
– Podobasz mi się starucho.
Nie uznałam tego jako komplement. Zwłaszcza od kogoś takiego. Skrzywiłam się, na pewno dostałam dodatkowych zmarszczek.
Chyba coś się nie zgadzało z pieniędzmi, bo na tyłach rozszedł się szmer i głośne przeklinanie.
– Co jest?
– To fałszywki! – wrzasnął, podnosząc się gwałtownie.
Doprawdy ci młodzi ludzie są takimi głupcami. Czy to nie było oczywiste, że przestępcy to sprawdzą? Z reguły nieprawi ludzie, to okropni chciwusy.
Wiem co mówię, moja teściowa tak była.
Czując zbliżającą się burze sięgnęłam do torebki i mocniej ścisnęłam swoją laskę. Odsunęłam również chłopca, bliżej okna.
– Powybijam was jak psy – wrzasnął.
Załadował broń i na prawdę chciał strzeli w głowę temu pijanemu mężczyźnie, który jak dotąd był najciszej i chyba przespał pół porwania. Ale tym razem już nie mogłam siedzieć spokojnie, obserwując przebieg zdarzeń.
Zrzucając wszystko na adrenalinę, wstałam błyskawicznie i nim mężczyzna strzelił, zamachnęłam się swoją ukochaną laską po mężu i strzeliłam mu dodatkowo w łeb. Padł jak długi na wolne miejsce, obok pijanego i przerażonego mężczyzny, a jego broń poleciał mi pod nogi. Nadepnęłam na nią swoim butem i odwróciłam się do drugiego porywacza. Mężczyzna już celował we mnie bronią. Był niezwykle zaskoczony, co tylko dodało mi satysfakcji. Jak już mówiłam, osoby mnie nie znające zawsze biorą mnie za szaloną, naiwną staruszkę.
W takich momentach się to przydaje.
Ale ja też miałam swoje asy w rękawie. Jak już wspominałam, torebka ze sztucznej skóry aligatora jest idealna na małe podróże.
Pomieści nawet moją kochaną broń, którą właśnie tak jak porywacz wycelowałam przed siebie.
– Kim ty do diabła jesteś?!
– Babcią, kochaniutki. Matka cię nie uczyła, że nienależny celować z broni w starszą osobę?
Nastroszył się, ale spróbował się arogancko uśmiechnąć.
– Nie strzelisz, babciu – powiedział penwie.
– Dlaczego zawsze tak twierdzicie? – prychnęłam i nacisnęłam spust.
Oczywiście, skąd taka stara kobieta jak ja miałaby mieć broń? Nie była prawdziwa. To paralizator, w kształcie pistoletu, który dostałam od mojego kochanego wnuczka, gdy po raz pierwszy zostałam porwana. Kochane, dziecko, wie jak dbać o swoją babcie.
Mój przeciwnik od razu padł na ziemie w drgawkach. Chwyciłam oba, prawdziwe pistolet, a w zamian zostawiłam swój paralizator.
– No kochaniutki! – krzyknęłam do kierowcy. – Otwieraj te drzwi, czas się przewietrzyć. Moje kości już nie są tak młode. – Przeskoczyłam nad ciałem pierwszego znokautowanego, idąc do drzwi. – Potrzebują świeżego powietrza – dopowiedziałam.
Wyszłam i od razu natknęłam się na jakiegoś antyterrorystę, który podszedł trochę bliżej, sprawdzając co się dzieje.
– Och, kochanie, odsuń się. Starsza pani przechodzi. – Wcisnęłam mu obie broni i dziarsko poszłam przed siebie.
Słyszałam jak w popłochu reszta wyskakuję z tego przeklętego autobusu.
– Babciu! – Podbiegł do mnie jako pierwszy mój kochany wnuczek.
Wyglądał na bardzo zmartwionego, nie to co jego ojciec, który położył się na masce radiowozu kilka metrów dalej. Nawet nie raczył podbiec do swojej matki, no naprawdę.
– Nie garb się Ernest! No naprawdę, bo ci tak zostanie, a teraz zabierz mnie do domu, odechciało mi się wycieczek. Napiłabym się ajerkoniaku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top