Deszcz
Fontaine było piękną nacją z wielu powodów. Estetyczna, lecz intrygująca moda. Wspaniałe perfumy. Najróżniejsze sztuki teatralne bądź opery. Kaeya jednak miał swoją własną, unikalną argumentację na temat piękna wdzięcznej nacji Hydro. Może nie była ona rozbudowana, ale dla niego była wystarczająca. Deszcz.
Małe kropelki wody spadające na chodnik i przechodnie trzymający się za swoje kapelusze podczas szybkiej ucieczki od żywiołu. Keaya patrzył na takie osoby z rozbawieniem. On stał pośród deszczu. Pozwalał mu przemoczyć ubrania do ostatniej nitki aż wnikał w jego ciało, a potem duszę. Nienawidził tego uczucia, a jednocześnie je kochał. Zimny deszcz był przy każdym najgorszym momencie jego życia. Stary, dobry przyjaciel, który brał go w swoje ramiona jak i wspierał w walce. W końcu jak sam niebieskowłosy mówił: "Cryo jest zawsze o wiele wydatniejsze w deszczu."
W każdym razie deszcz zawsze zapierał mu dech w piersiach. Miał w sobie coś intymnego. Obserwował go, gdy on sam łkał. To było zwyczajnie piękno. Nie jakieś proste, powierzchowne piękno, tylko te bardziej rozbudowane. Tak piękne, że aż bolesne.
Deszcz w Fontaine był jeszcze piękniejszy niż wszędzie indziej. Woda wydawała się tak krystalicznie czysta. Nieskalana. Niewinna.
Dlatego znalezienie Albericha siedzącego na ławce stolicy tej nacji w trakcie deszczu nie było zdarzeniem niespotykanym. Woda obmywała jego twarz, spływała po policzkach do szyi, a potem dalej. Taki melancholijny obrazek ujrzał Iudex. Tylko zamiast Kaeyi na ławce zobaczył Kapitana kawalerii stojącego nieopodal okna jego gabinetu w Palais Mermonia. Mężczyzna czekał na niego na zewnątrz. Pewnie nawet nie zauważył, że Neuvillette przyglądał mu się zza okna. Pewnie nawet nie zauważył czyje to było okno. Obrzydliwie niecharakterystyczne dla przenikliwego rycerza. Czasem był aż tak spostrzegawczy, że Neuvillette nie raz się zastanawiał czy już dawno nie odkrył faktu, że jego kochanek nie do końca jest człowiekiem.
Ich oczy się spotkały. Może Kaeya wcale nie był tak nieświadomy, jak sądził sędzia. To w zasadzie byłoby logiczne.
Podobno w Fontaine padało, gdy smok Hydro płakał. Głupi, stary przesąd, który nijak miał się do rzeczywistości. Niestety wciąż pozostawał jak na złość w złożonej fontaińskiej kulturze. Trendy w niej przychodziły i odchodziły, ale ten jeden uparty zabobon był głęboko zakorzeniony. Dzisiejsze matki mówiły dzieciom, by krzyczeć ku niebu, aby smok Hydro się nie smucił. Dzięki temu deszcz miał ustać, a pociechy wrócić do zabawy na podwórku. Matki sprzed dekad mówiły dokładnie to samo. Szkodliwa plotka tylko infantylizująca smoka Hydro. Tak przynajmniej sądził Neuvillette patrząc na krople deszczu na szybie. On w końcu nie płakał. Po prostu czasem ogarniał go żal.
Wtem Kaeya podniósł rękę ponad głowę, jakby zamierzał sięgnąć Celestii gdzieś schowanej wśród ciemnych chmur. Jego mondstadzka wizja z tylko dwoma parami skrzydełek zaczęła świecić jaśniej. Neuvillette nigdy nie pytał czemu wizja posiadała o jedną parę za mało. Przekręty bogów. Z opuszków palców Albericha wystrzeliła biała smuga, która rozbryzgnęła się w okrąg. Krople deszczu zamarły zamrożone w swoim pędzie. Przez chwilę czas również jakby zamarł. Tylko on i Kaeya oraz ich nieustanny kontakt wzrokowy. Moment skończył się, gdy zamrożone cząstki wody uderzyły o bruk. Neuvillette odwrócił wzrok. Zacisnął ciaśniej dłoń na jakimś dokumencie, który czytał. A właściwie usiłował czytać, zanim dopadła go chandra.
Gdy znów spojrzał znad swojej pracy, jego ukochany wciąż tam stał. Patrzył w okno na sędzię, nie mając zamiaru odejść. Raz po raz zamrażał krople deszczu, poruszając się przy tym z gracją jakby tańczył poloneza. Jedna ręka nad sobą podczas, gdy druga była wystawiona przed siebie jakby Kaeya tylko czekał na partnera, którego może nią złapać. Kroki idealnie w rytmie. Raz, dwa, trzy i powtórz. Brakowało tylko muzyki.
Ten niespodziewany taniec sprawił, że Neuvillette podniósł się z siedzenia i zbliżył się do okna. Niebieskowłosy tylko lekko się uśmiechnął. To było bardzo przewidywalne czego oczekiwał.
Iudex otworzył okno. W ułamku sekundy Kaeya zaczął mówić.
- Dołącz do mnie- delikatna sugestia.
Mógłby. Naprawdę mógłby. Jednak miał pracę. Pozwolenie sobie w tej chwili na coś takiego byłoby niedopuszczalne.
Chmury pociemniały jeszcze mocniej.
- No weź- Kaeya przestał trzymać jedną rękę nad głową, tym samym znów pozwolił deszczowi obmyć siebie w jego najczystszej postaci.
Podszedł bliżej do uchylonego okna. Kusił go, by otworzył je na całą szerokość, a potem wyszedł z niego na mokry kamień. Z wielkim opóźnieniem Neuvillette to uczynił. Nie potrafił opierać się swojemu najdroższemu zbyt długo. Zwłaszcza, kiedy Alberich miał na ustach ten uśmiech. To był ten rodzaj uśmiechu, który był zarezerwowany tylko dla niego.
Długie, białe włosy Neuvillette przylgnęły mu do czoła. Wkrótce Iudex był tak samo przemoczony jak drugi mężczyzna. Kaeya wyciągnął dłoń, by je poprawić, choć stan jego własnej fryzury nie był wcale lepszy.
- Zatańcz ze mną- kolejna prośba.
- Nie ma tutaj muzyki- odpowiedział sędzia.
Kapitan kawalerii ustawił go w pozycji do tańca, zanim rzekł:
- Wsłuchaj się w deszcz- Neuvillette skupił się na równomiernym dźwięku spadającego deszczu. Ten szum przypominał mu jedną rzecz. Rytm poloneza.
Sędzia był zaskoczony. Nie miał pojęcia, że jakieś jego myśli wpływały na rytm spadającego deszczu. Kaeya natomiast dumnie się wyprostował, kiedy Neuvillette zdołał pojąć o czym mówił. Przez myśli Iudexa przeszło porównanie kochanka do pawia.
Chmury lekko się rozjaśniły.
Ramię w ramię, ręka w rękę zaczęli poloneza. Szło im nadzwyczajnie gładko mimo mokrego gruntu pod stopami. Kaeya znów zaczął zamrażać deszcz. Te drobne, zastygnięte krople sprawiały wrażenie kryształów. Wypolerowanych diamentów, w których odbijały się ich twarze. Wcześniejszy samotny taniec niebieskowłosego był wspaniały. Taki elegancki, ale i pełny beztroski. Jednak nic nie porównywało się z byciem jego częścią.
Z czasem niebo robiło się coraz jaśniejsze. Aż w końcu z wcześniejszych ciemnych chmur nic nie zostało. Neuvillette parę razy zamrugał. Tego się nie spodziewał.
- Ach wygląda na to, że pogoda wróciła do normy- wymamrotał Iudex. Bardziej do siebie niż ukochanego, ale rycerz i tak postanowił wtrącić swoje zdanie.
- Była normalna też parę minut temu. Nie rozumiem po co bać się deszczu- Kaeya wzruszył ramionami- Przecież nie jesteśmy zrobieni z cukru.
- Cóż...- Neuvillette spojrzał w bok.- Wielu uznaje deszcz za coś nieprzyjemnego. Przygnębiającego.
- Bycie przygnębionym co jakiś czas to nic złego- Kapitan kawalerii splótł ich palce razem.- I to bywa potrzebne. Pozwala dokonać paru refleksji. Ważne tylko, żeby nie być w tym samemu, co?
- Może masz rację- Neuvillette znów na niego spojrzał.- Dlatego tu przyszedłeś?
- Przyszedłem, bo niedługo kończyłeś pracę- uśmieszek rycerza był taki idiotyczny. Obaj wiedzieli, że kłamał.
- Kaeya- ton Iudexa brzmiał jak ostrzeżenie.
- Dobrze, dobrze- niebieskowłosy przewrócił oczami na co Neuvillette tylko prychnął.
Ich usta się zetknęły. Niewiadomo, który z nich przyciągnąć do siebie drugiego. Za to wszyscy mieszkańcy Fontaine ujrzeli promienne słońce na niebie, które dziwnym trafem lśniło jeszcze mocniej wraz z każdym pocałunkiem tej pary.
Może właśnie słońce wychodzące po deszczu było powodem dla którego Kaeya tak cenił sobie piękno Fontaine?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top