Rozdział XXXI - "Nie mogę ci tego zrobić"

„Każdy deszcz
Każda noc
Nagi księżyc, jego czuły wzrok
Zapach traw
Ciepło dni
Jakby trochę magii ktoś odebrał im
Radzę sobie świetnie, przecież wiesz
Tylko w snach powraca myśl, że tam na dnie
Został twój ślad
Głęboko tam twoja muzyka we mnie gra
Tam na dnie został twój ślad
I moja łza,
Bo świat się pomylił..."*

Radio uparcie grało Patrycję Markowską, wcale nie pomagając Paulinie wygrać nierównej walki ze łzami. Nie miała siły nie tylko zrobić sobie obiadu, ale nawet podnieść się z kanapy i wyłączyć tego przeklętego urządzenia. Nie umiała sama poradzić sobie z tą sytuacją. Rozpaczliwie potrzebowała Anety albo Huberta, którzy pomogliby jej zrzucić ten ciężar chociażby głupią rozmową. W szczególności jednak potrzebowała Wiktora... Zdawała sobie sprawę, że nie może być teraz przy niej, ale ten fakt jeszcze bardziej ją rozstrajał. Boleśniej niż kiedykolwiek wcześniej odczuła, że jest w jego życiu ktoś ważniejszy od niej... I to prawdopodobnie jeszcze długo się nie zmieni... Była głupia... Naiwna i głupia, licząc jak zakochana nastolatka, że Brzeziński rzuci dla niej wszystko i wszystkich... Ale przecież ją kochał. Nie miała co do tego absolutnie żadnych wątpliwości. Dawał jej to do zrozumienia na każdym kroku, podobnie jak to, że rozwiedzie się z Elką, tylko w takim momencie, żeby nie wywołać skandalu w szkole. Cóż, nie udało się... Teraz będzie musiał wybrać. Tylko czy ona miała w ogóle prawo czegokolwiek oczekiwać?

Świadomie zgodziła się na bycie „tą drugą", mogła mieć pretensje wyłącznie do samej siebie... Nigdy by się do tego nie przyznała, ale widok Elżbiety i jej determinacja wobec uratowania tego małżeństwa zadały Paulinie ostateczny cios. Niewyobrażalnie skrzywdziła tę kobietę i nie usprawiedliwiało jej zupełnie nic. Mogła rozwiązać to inaczej, mogła zażądać od Wiktora ostatecznych kroków dawno temu, zanim pozwoliła sobie na pójście z nim do łóżka... Czy wtedy bolałoby mniej? Tego nie wiedziała, ale na pewno krzywda dla jego rodziny nie byłaby tak dotkliwa... Zwłaszcza dla jego córki, która tym bardziej nie zasłużyła sobie niczym na coś takiego.

Paulina ze zgrozą stwierdziła, że postąpiła naprawdę podle... Sama już nie wiedziała, czy bardziej przygniatają ją wyrzuty sumienia, czy jednak smutek. Też czuła się pokrzywdzona przez los. Bez prawa do miłości, bez prawa do wyrażania swoich uczuć... Niewyobrażalnie zakochana w mężczyźnie, z którym nigdy nie mogła być... Wbrew wszystkiemu, to przecież nie była tylko jej wina. Wiktor miał w tym swój znaczący udział, a wręcz to on pierwszy wyraźnie pokazał, że Paulina nie jest mu obojętna... Niestety w oczach społeczeństwa zawsze to kochanka jest wyrachowaną zdzirą bez sumienia... Nikt nie uwierzy w romans z miłości.

Polonistka sięgnęła po chusteczkę, wytarła oczy, nos i chwyciła do ręki komórkę. Wybrała numer Anety, ale po kilkunastu sygnałach telefon oznajmił brak odbioru po drugiej stronie. Wystukała więc tylko krótkiego sms-a do przyjaciółki: „SOS. Potrzebuję koniecznie pogadać... Kiedy wracasz?".

Rzuciła komórkę z powrotem na stolik i z westchnieniem postanowiła zjeść chociaż kromkę chleba, bo żołądek wyraźnie domagał się jakiegokolwiek pożywienia. Przez następną minutę kontemplowała gotującą się w czajniku wodę, zastanawiając się, czy kiedykolwiek w życiu czuła taką pustkę i smutek jak w tej chwili. Doszła do wniosku, że był jeden taki dzień. Jeden dzień, w którym wiedziała, że nic nie będzie już takie samo jak wcześniej... I nie pomyliła się wtedy ani trochę...

~~~

„Standing here in our final our,
I can't believe this is the end,
Now I wish that I have a power
To start this all over again..."**

Słowa piosenki błąkały się uparcie w myślach Pauliny, przysłaniając całą resztę tego, co działo się w szkolnej auli. Siedziała obok Anety w ciemnej todze, z biretem na głowie, ściskała w ręce różę i czekała aż dyrektor wyczyta jej nazwisko, wywołując ją tym samym do odbioru świadectwa. Ale tak naprawdę wcale go nie słyszała. Nie słyszała niczego, poza cichym szlochem własnego serca. Za bardzo przywiązała się do tego miejsca, do ludzi, do których przywiązać się nigdy nie powinna... Walczyła z chęcią wybuchnięcia płaczem, wpatrując się gdzieś ponad ramieniem dyrektora w profesora Brzezińskiego, jakby czekała na zapewnienie, że to tylko głupi sen, że za chwilę się obudzi i wszystko wróci do normy... Niestety nic takiego nie nastąpiło – musiała wstać i tak jak reszta udać się po swoje świadectwo.

Wiedziała, że będzie tęsknić – za klasą, za ludźmi, za atmosferą tej szkoły... Ale dopiero niedawno zdała sobie sprawę, że najbardziej będzie tęsknić za Brzezińskim. Od studniówki już czuła, że coś się zmieniło. To nie była tylko sympatia, którą darzy się ulubionego profesora. Gdzieś w międzyczasie, zupełnie niepostrzeżenie, Paulina zakochała się bez pamięci i nie mogła już zrobić nic, żeby to odwrócić. Kiedyś wyczytała, że miłość jest jak spacer pośród bardzo drobniutkiego deszczu. Człowiek idzie, idzie i dopiero po jakimś czasie orientuje się, że przemókł do głębi serca... Przypomniała sobie te słowa, gdy stanęła przed Brzezińskim, który przypinał uczniom odznaki za bardzo dobre wyniki w nauce i z trudem powstrzymała łzy.

- Hej, słoneczko, uśmiechnij się – szepnął pogodnie profesor. – Coś się kończy, ale coś się też zaczyna. Być może coś lepszego...

Paulina jakoś nie potrafiła w to uwierzyć. Zostawia tutaj, w murach tej szkoły, miłość swojego życia – gdzie niby ma być lepiej? Ale najgorsze było chyba to, że nic nie mogła zrobić. Brzeziński miał przecież rodzinę – żonę, córkę... Nie jest taka, nie będzie mu rozwalać życia, nie ma do tego żadnych praw... Musiało wystarczyć jej tych parę chwil spędzonych z nim na przerwach, kilka ciepłych słów usłyszanych od niego przez te trzy lata, jego niezmiennie rozbrajający uśmiech i to określenie „słoneczko", które za każdym razem rozczulało ją tak samo... Niedługo z tego wszystkiego miały zostać już tylko wspomnienia. Nie umiała na razie wyobrazić sobie studiów, nie sięgała myślami nawet do końca sierpnia, a co dopiero gdzieś dalej... Wiedziała jedno – będzie musiała nauczyć się żyć bez niego i ta perspektywa była na tyle przytłaczająca, że odbierała całą radość z tych zbliżających się wakacji... Nikt nie miał pojęcia, co się dzieje w sercu Pauliny, do niedawna nawet ona sama nie mogła sprecyzować tego rodzącego się w niej uczucia, ale kiedy wreszcie nazwała rzeczy po imieniu, kiedy zrozumiała, że już nic nie da się zrobić... Z jednej strony rozpierała ją ogromna radość, że może widywać go codziennie, a sama myśl o nim wywoływała najpiękniejszy uśmiech na jej twarzy, a z drugiej przepełniał ją smutek, bo zdawała sobie sprawę, że nie może od niego oczekiwać nic więcej ponad to, co już dostała. Lubił ją, trochę bardziej niż innych, ale nadal tylko lubił...

- Paula, żyjesz? – Aneta pomachała jej ręką przed oczami.

- Tak, jasne – odparła Paulina.

- Kończymy szkołę, zaraz mamy wakacje, a ty wyglądasz jakbyś szła na ścięcie! Co z tobą?

- Nic, naprawdę. Jakoś tak mi smutno po prostu... Lubię tę szkołę.

- Chyba nie tylko szkołę... – mruknęła pod nosem Leśniewska.

Domyślała się, że przyjaciółka coś czuje do wicedyrektora, ale nie chciała się mieszać w relacje między nimi. Dla nikogo nie było tajemnicą, że dogadują się aż za dobrze jak na nauczyciela i uczennicę...

Po rozdaniu świadectw wszyscy rozeszli się do klas na pożegnanie z wychowawcami. Paulina niewiele pamiętała z całej tej ceremonii, tyle tylko, że pani Małecka bardzo się wzruszyła. Coś mówiła, dziękowała za wspólne trzy lata... Były łzy radości i wzruszenia, ale przecież wszystko kiedyś musi się skończyć... Paulina wyszła z klasy jako jedna z pierwszych, nie miała siły ciągnąć tego dłużej. Nie zaczekała nawet na Anetę, z którą była umówiona na wspólne świętowanie zakończenia roku. Chciała jak najszybciej stąd wyjść i raz na zawsze wyrzucić z głowy (a przede wszystkim z serca) wszystko, co związane z tą szkołą. Była pewna, że jej się to nie uda, ale spróbować trzeba...

Zbiegła po schodach na parter i ruszyła korytarzem w kierunku drzwi wyjściowych. Przeszła parę kroków, lecz nagle zwolniła mimowolnie i zatrzymała się przed dobrze znanymi drzwiami. Obiecała sobie przecież, że tego nie zrobi... A jednak nogi same jakby odmówiły posłuszeństwa i kazały stanąć właśnie w tym miejscu. Jak mogła wyjść bez pożegnania? Jak mogła wyjść, nie spoglądając po raz ostatni w te ciepłe, szaro-błękitne oczy? Jasne, spotkają się jeszcze podczas matur, ale to już nie będzie to samo... Westchnęła głęboko i niepewnie podeszła do drzwi. Zawahała się przez chwilę, odliczyła w myślach do pięciu, żeby uspokoić szalejące serce, po czym cicho zapukała.

- Proszę! – odezwał się po drugiej stronie znajomy głos.

Paulina uchyliła drzwi i zajrzała do środka.

- Dzień dobry, panie profesorze. Można na momencik?

- Oczywiście, zapraszam – uśmiechnął się Brzeziński, odkładając trzymane w ręce dokumenty na biurko.

Paulina weszła do gabinetu i zamknęła za sobą drzwi. Przebywanie sam na sam z wicedyrektorem nagle zaczęło ją przyprawiać o skręt żołądka. Ze szczęścia i ze stresu rzecz jasna.

- Co to za smutna mina? – spytał profesor, spoglądając z troską na swoją uczennicę. – Ja wiem, że zbliżające się matury to niezbyt ciekawa perspektywa, ale to przecież też cztery miesiące wakacji.

Paulina nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. W jego obecności wszystko wydawało się łatwiejsze.

- Nie chodzi o matury. Właściwie niespecjalnie się nimi przejmuję – przyznała. – Ale wakacje w tym roku jakoś zupełnie mnie nie cieszą...

- Dlaczego? – zdziwił się Brzeziński.

- Przywiązałam się do tej szkoły. Do ludzi i w ogóle... – dziewczyna urwała, bojąc się, że niechcący zdradzi prawdziwy powód swojego kiepskiego nastroju. – Będzie mi brakowało tego wszystkiego.

- Wierz mi lub nie, ale ja też bardzo przeżywam rozstanie z każdą klasą, którą uczę – powiedział profesor. – Niby powinienem się już przyzwyczaić do tych ciągłych zmian, jedni odchodzą, drudzy przychodzą... A jednak za każdy razem jest mi tak samo ciężko.

Paulina spojrzała na Brzezińskiego, na ten jego rozbrajający uśmiech i poczuła, jak w jej oczach zbierają się łzy. Zanim się spostrzegła, uciekły niespodziewanie, spływając bezradnie po policzkach.

- Słoneczko, no co ty... – profesor podszedł do niej, delikatnie otarł nieproszone łzy i przez chwilę jeszcze trzymał jej twarz w swoich ciepłych dłoniach. – Nie płacz, proszę, bo ja też się zaraz rozkleję. Serce mnie boli na widok płaczącej kobiety.

„Kobiety"... Po raz pierwszy użył w stosunku do niej tego określenia. Więc już nie jest dla niego dziewczynką ani nawet nastolatką?...

- Przepraszam... Chyba mnie to przerasta – Paulina zdobyła się na lekki uśmiech.

Brzeziński popatrzył na nią uważniej, próbując dostrzec coś w tych zazwyczaj pogodnych, zielonych oczach, ale nadal widział w nich tylko bezbrzeżny smutek. Westchnął i przytulił dziewczynę do siebie.

- Wiem, że to najbardziej banalne i denerwujące słowa na świecie, ale będzie dobrze, zobaczysz – szepnął pocieszająco.

- Mam taką nadzieję – odparła cicho Paulina.

- No, to uciekaj i odpocznij porządnie przed tymi maturami... Nie ucz się za dużo, bo i tak nic ci już do głowy nie wejdzie – profesor mrugnął do niej porozumiewawczo.

Tym razem Paulina prawie się roześmiała. Jak on to robi, że wystarczy zaledwie jedno jego zdanie, żeby poprawić człowiekowi humor?

- Dobrze, odpocznę – obiecała. – Dziękuję za wszystko.

- Ja też dziękuję... – odpowiedział zagadkowo profesor.

Paulina trzymała już rękę na klamce, ale w ostatniej chwili odwróciła się jeszcze do Brzezińskiego.

- Będę tęsknić – wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy i nie czekając na odpowiedź, opuściła gabinet wicedyrektora.

W tych dwóch słowach kryło się zupełnie inne wyznanie, ale nikt przecież nie musiał o tym wiedzieć...

~~~

Nigdy nawet nie marzyła o tym, że kiedykolwiek będzie z Wiktorem bliżej niż w tamtej chwili. Tymczasem właśnie ta upragniona bliskość teraz miała przynieść zdecydowanie więcej bólu niż radości...

Paulina dopiero kilka sekund później usłyszała nerwowe pukanie do drzwi. Ktoś dobijał się do nich już dłuższą chwilę. Zaniepokojona zajrzała przez wizjer, a kiedy tylko dostrzegła, kto stoi po drugiej stronie, natychmiast przekręciła klucz w zamku i otworzyła.

Wiktor niemal wpadł do mieszkania i chwycił ją w swoje ramiona. Z oczu Pauliny już kolejny raz tego dnia popłynęły łzy. Rozpaczliwie przytuliła się do Brzezińskiego, ukrywając twarz w połach jego granatowego płaszcza. Wszystkie głęboko skrywane emocje wybuchnęły w niej ze zdwojoną siłą. Wiktor ścisnął ją jeszcze mocniej, po czym delikatnie odsunął od siebie i wziął jej twarz w dłonie. Kciukami starł łzy z policzków, spoglądając polonistce głęboko w oczy, zupełnie tak, jak kilka lat temu w swoim gabinecie. To, co w nich zobaczył sprawiło, że serce pękło mu jeszcze bardziej, niż w ciągu całego ostatniego weekendu.

- Słoneczko... Tak strasznie cię przepraszam – wyszeptał. – Przepraszam, że musisz przez to przechodzić...

- Wiktor... Moje uczucia to nic w porównaniu do tego, co musi przeżywać twoja rodzina... – wyznała przez łzy Paulina. – Jak mogliśmy zrobić coś takiego?

- Nie chciałaś nikogo skrzywdzić...

- Ale to zrobiłam...

Brzeziński wziął głęboki oddech i rozczochrał ręką swoje ciemne włosy.

- To nieprawda. Ja jestem temu winny, rozumiesz? Ja powinien być odpowiedzialny i wcześniej rozwiązać sprawę z Elżbietą...

- A ja powinnam była zatrzymać to wszystko do czasu, aż tego nie zrobisz...

Wiktor chwycił polonistkę za ręce i ich spojrzenia po raz kolejny się spotkały. Było w nich wszystko – rozpacz z powodu kruchej, złamanej nadziei na wspólne życie, żal, że nie potrafili podjąć właściwych decyzji wtedy, kiedy był na to odpowiedni moment i ból, który jak echo przypominał o wyrzutach sumienia. Teraz nic już nie dało się zrobić, niczego nie można było cofnąć...

- Wiem, że zachowałem się jak dupek, wobec Elki, wobec ciebie... Jestem kretynem... – Brzeziński opadł na kanapę, chowając twarz w dłoniach. – Skończonym kretynem... Zakochałem się w tobie jak szczeniak, jak piętnastolatek, który nie myśli o konsekwencjach... Kompletnie straciłem głowę... Jesteś całym moim światem...

Paulinie zeszkliły się oczy. Usiadła obok Wiktora i oparła głowę na jego ramieniu. Jak to możliwe, że człowiek w jednej chwili jest w stanie czuć tak wiele tak sprzecznych emocji? Nie mogła opanować wzruszenia spowodowanego jego słowami, a z drugiej strony czuła odrazę do siebie, do nich, do tego, co zrobili...

- Ja dla ciebie straciłam głowę już dawno temu... – uśmiechnęła się słabo. – Wypierałam istnienie twojej żony ze świadomości, nie chciałam o tym myśleć...

- Kochanie... To była moja sprawa. Moja odpowiedzialność. Tylko i wyłącznie. Wiem, że Ela mnie znienawidzi... Ma do tego całkowite prawo. Nie zamierzam z nią walczyć, zgodzę się na wszystkie warunki.... Ale przejdziemy przez to, zobaczysz... Rozwiodę się, a potem wszystko się jakoś ułoży...

Paulinie serce zabiło mocniej, lecz wcale nie z powodu słów Brzezińskiego. Przypomniały jej one natomiast o słowach Elżbiety, zupełnie odmiennych, które dopiero teraz odezwały się w pamięci polonistki.

- Nie rozwiedziesz się – wyjąkała ledwo słyszalnie. – Ona nie da ci rozwodu...

- Co takiego? – Wiktor niemal zupełnie oprzytomniał. – Dlaczego tak myślisz?

- Nie myślę. Wiem to. Była tutaj dzisiaj...

Brzeziński był niemal pewny, że się przesłyszał. Przecież to niemożliwe...

- O czym ty mówisz? Elka? Tutaj? Po co?

- Żeby osobiście powiedzieć mi, że się z tobą nie rozwiedzie. Robi nam na złość, rozumiesz? Tylko tak jest w stanie nam przeszkodzić. I nie dziwię się jej...

Wiktor wypuścił powietrze z płuc, wstał z kanapy i zaczął nerwowo spacerować wzdłuż pokoju.

- Spodziewałem się, że będzie mi robić pod górkę, ale naprawdę nie rozumiem, po co chce dalej się ze mną męczyć... Nie kocham jej i nigdy nie kochałem...

- Ale ona kocha ciebie...

Brzeziński aż przystanął na te słowa. Zupełnie nie brał pod uwagę takiej ewentualności. Kocha go? Przecież był ostatnio paskudnym mężem. Nie chodziło nawet o ostatnie kilka miesięcy, ale raczej kilka lat... Już dawno powinno być dla niej oczywiste, że on nic do niej nie czuje... Kompletnie nie zauważył, że tak naprawdę to Eli od początku zależało, to ona przymykała na wszystko oko i za każdym razem walczyła o ten związek...

- To jest istna ironia – wydukał w końcu Wiktor. – Elka mnie kocha, córka mnie nienawidzi, a ja kocham córkę, ale nie kocham żony...

- Jak to córka cię nienawidzi? – podchwyciła natychmiast Paulina. – Dowiedziała się?

- Tak... To długa historia... W każdym razie, zupełnie do niej nie trafiły moje racjonalne tłumaczenia i... w skrócie, powiedziała, że nie chce mnie znać, jeśli się rozwiodę...

To było dla Pauliny jak lodowaty prysznic. Nie mogła na to pozwolić. Nie miała żadnego prawa odbierać tej dziewczynie ojca...

- Nie denerwuj się. Przejdzie jej... To na pewno trochę potrwa, ale w końcu zrozumie – Wiktor z powrotem przysiadł koło niej na kanapie.

- Nie mogę ci tego zrobić – odezwała się w końcu polonistka. – Po prostu nie mogę. Nie zabiorę ci córki, nie zasłużyła na to, ty też nie...

- Słonko, mówię ci, że jej przejdzie, w nerwach człowiek rzuca różne rzeczy, a potem emocje opadają i na trzeźwo zrozumie, że to nie jest koniec świata. Zawsze będę jej ojcem.

Tym razem to Paulina się podniosła i zrobiła kilka kroków w stronę kuchni.

- To nie ma sensu, Wiktor... Elka nie da ci rozwodu, sprawa będzie się ciągnąć latami...

- Przejdę przez to, kiedyś będą musieli dać nam ten rozwód.

- Córka nie będzie się do ciebie odzywać, stracisz ją bezpowrotnie...

- Kochanie, Ola jest dorosła. Dojrzeje do zaakceptowania tej decyzji.

- A do tego w szkole za chwilę też zrobi się skandal...

- To bez znaczenia...

- Jeden argument może i tak, ale wszystkie naraz?

Wiktor wstał, podszedł do Pauliny, wziął ją za ręce i zmusił do spojrzenia sobie w oczy.

- Kocham cię. Poradzimy sobie, słyszysz? Za dużo przeszliśmy, żeby teraz się poddać...

- Ja też cię kocham, wiesz o tym... Ale nie możemy być razem, nie takim kosztem... Nie widzisz, ile cierpienia spowodowaliśmy?

Brzeziński nie był w stanie zaprzeczyć. Widział to doskonale, ale nie wyobrażał sobie, że mógłby stracić Paulinę po raz kolejny. Miał tysiące wątpliwości, ale dla niej gotowy był przezwyciężyć je wszystkie... Bez słów przytulił ją do siebie, pełen rozpaczliwej nadziei, że jednak uda im się w jakiś cudowny sposób wszystko poukładać...

*Patrycja Markowska - "Świat się pomylił"
**Miranda Cosgrove - "What are you waiting for"

-------
Oto i jest - kolejny rozdział, mam nadzieję, że wystarczająco długi i satysfakcjonujący. Muszę Was uprzedzić, że teraz będę nieobecna przez chwilę, gdyż zbliża się nieubłaganie straszne słowo na "s" (sesja, gdyby ktoś pytał), więc muszę usiąść do książek... Zatem kolejny rozdział najwcześniej za miesiąc - wybaczcie mi to oczekiwanie. Ale powoli zbliżamy się do końca! Jak myślicie, dadzą radę? Czy jednak zdecydują się na rozstanie? Pozdrawiam Was!
Pisarka

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top