Rozdział XXX - "Nie dam mu rozwodu"
Aura panująca na zewnątrz była wręcz idealnym odzwierciedleniem stanu ducha Wiktora. Dawno już nie było takiej śnieżnej zawieruchy. Ciemno, ponuro, a do tego wiatr i zamieć. Dokładnie tak się czuł od wczorajszego wieczora. Sobotnie popołudnie w niczym nie było lepsze. Na szczęście kończył się dopiero pierwszy tydzień ferii, więc zostało jeszcze całe siedem dni na poukładanie sobie tego paskudnego bałaganu. Musiał spotkać się z Pauliną, ale mimo wszystko chciał najpierw porozmawiać z córką. Nie odezwała się do niego od wczoraj ani słowem. Od rana przemykała się tylko do łazienki i do kuchni, kiedy jego nie było w pobliżu. Ale czego innego niby miał się spodziewać? Nie dziwił jej się, pewnie zachowałby się dokładnie tak samo w stosunku do swojego ojca. A jednak gdzieś w głębi serca chciał, żeby dała mu szansę na wyjaśnienia - to przecież nie przelotny romans, a ona jest już dorosła, mogłaby przynajmniej spróbować zrozumieć choć drobny ułamek jego uczuć... Poza tym, nie wiedziała wszystkiego. Nie wiedziała, co tak naprawdę było powodem tego małżeństwa, nie znała kulisów początku ich związku... Nigdy nie chciał, żeby je poznała. Ale czy w tej sytuacji nie było to na swój sposób uzasadnione?
Z zamyślenia wyrwały go wibracje telefonu leżącego na kuchennym stole. Górski. Już trzeci raz tego dnia próbował się do niego dodzwonić. Wiktor nie zamierzał odbierać. Na pewno Marcin już o wszystkim wiedział... od Elki albo od tego smarkacza Zbierskiego... Brzeziński w duchu cieszył się, że przez najbliższy tydzień nie będzie musiał pojawić się w szkole, bo w przeciwnym wypadku mogłoby z łatwością dojść do rękoczynów. Nie miał pojęcia, co zrobi po feriach. Górski będzie na pewno próbował wybić mu z głowy Paulinę i najlepiej pozbyć się jej ze szkoły... Nie może na to pozwolić. To on powinien zmienić pracę, Paula niczemu nie zawiniła... Nie miał siły teraz zastanawiać się nad rozwiązaniem tego problemu. Dość miał na razie bieżących, rodzinnych rozterek.
Zaparzona w ekspresie pół godziny temu kawa dawno już wystygła. Wiktor spojrzał na nią z niesmakiem, ale jednak wziął kubek do ręki i pociągnął łyk. Szkoda mu było ją wylewać. Dopiero po chwili zorientował się, że Ola wyszła wreszcie z pokoju, wyciągnęła z lodówki wiśniowy jogurt i w milczeniu otworzyła opakowanie.
- Olcia... Pogadamy? - zaczął miękko, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Dziewczyna nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Stała oparta o kuchenny blat, całą swoją uwagę skupiając na trzymanym w ręce jogurcie.
- Co, ty też uważasz, że jestem dupkiem, tak? - spytał Wiktor, spoglądając na milczącą córkę.
- Nie przyjechałam tu nikogo oceniać... - odparła, nawet na niego nie patrząc.
- Jak tylko mama wróci, to się wyprowadzę - mruknął Brzeziński.
- I to jest według ciebie rozwiązanie?! - wybuchnęła nagle Ola. - Wyprowadzka?!
- A masz jakiś lepszy pomysł?
- Tato, cholera, czy ty się w ogóle słyszysz?! Jak możesz chcieć zostawić mamę dla tej...
- Ani słowa więcej! - warknął profesor. - Nie masz prawa...
- To ty nie masz prawa zdradzać mamy! - krzyknęła dziewczyna. - Jesteście małżeństwem...
- Posłuchaj mnie, dziecko - Brzeziński zdjął okulary i stanął tuż przed swoją córką. - Jesteś już na tyle dorosła, że powinnaś wiedzieć o pewnych rzeczach. Nie ożeniłem się z twoją mamą z miłości.
Na te słowa Ola umilkła wstrząśnięta. Wpatrywała się w ojca z niedowierzaniem, nie mogąc przyswoić miażdżącej prawdy...
- Chciałem, żebyś miała oboje rodziców - dodał już o wiele spokojniej Wiktor. - Wzięliśmy ślub dla ciebie, żebyś wychowywała się w normalnej rodzinie... Ale w tym nie było miłości, córciu. Przynajmniej nie z mojej strony...
Ola otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie miała pojęcia, jak to skomentować. Dla niej zawsze małżeństwo było małżeństwem i skoro taką decyzję się kiedyś podjęło, to należało się jej trzymać i tyle. Każdy podejmuje ją świadomie i raczej wie, jakie są konsekwencje. To jest zwykła odpowiedzialność za swoje czyny. Poza tym, jeśli byli razem przez dwadzieścia lat, to chyba niemożliwe, żeby nie darzyli się wzajemnie jakimś uczuciem...
- Nie opowiadaj bzdur, tato... Przecież zawsze się dogadywaliście z mamą, nawet jak było ciężko - zauważyła drżącym głosem Ola. - Tylko tak mówisz, bo wydaje ci się, że coś cię łączy z tamtą kobietą... Ale to minie, ona cię zostawi, a ty będziesz żałował, że w ogóle się w to wplątałeś...
- Skarbie, wiem, że chcesz tak myśleć, ale jestem już stary i naprawdę mam świadomość swoich uczuć - westchnął Brzeziński. - I zresztą nie tylko swoich... To nie jest romans w takim sensie, w jakim ty go widzisz... Wiem, że trudno ci to zrozumieć, ale nie każda relacja pozamałżeńska zaczyna się i kończy w łóżku. Sam chciałem porozmawiać z twoją mamą na spokojnie, wytłumaczyć, poprosić o rozwód...
- Rozwód?! Jaki rozwód?! - przeraziła się Ola. - Przecież mama cię kocha!
„Ale ja jej nie" - odpowiedział w myślach Wiktor. Nie chciał kolejny raz dobijać córki, widział, że nie może pojąć tego wszystkiego... Miał nadzieję, że po prostu potrzebuje czasu, aby uporać się z tym samodzielnie.
- Daj spokój, tato, zaraz ci przejdzie, jej tym bardziej! - jęknęła błagalnie dziewczyna. - Zobaczysz, mama ci wybaczy i wszystko się ułoży... Tylko nie podejmuj pochopnych decyzji...
Brzeziński pokręcił głową z rezygnacją i spojrzał poważnie na córkę.
- Oleńka... Przykro mi, ale ja już podjąłem decyzję. Nie wczoraj, nie dzisiaj, tylko dużo, dużo wcześniej... Po prostu nie mogłem od razu tego powiedzieć...
Ola patrzyła na ojca niewidzącym wzrokiem, a w jej oczach po raz kolejny zalśniły łzy. Usilnie próbowała je powstrzymać, ale nic to nie dało.
- Jeśli to zrobisz... - wyszeptała. - Możesz zapomnieć, że kiedykolwiek miałeś córkę...
Po tych słowach cisnęła do zlewu łyżeczkę od jogurtu i wróciła do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Wiktor natomiast stał nadal jak wbity w ziemię, zdając sobie sprawę, że zabolało go to zdecydowanie o wiele bardziej, niż mogłoby się wydawać...
***
Długo zastanawiała się, czy tu przyjść. Miała tysiące wątpliwości, ale w końcu zwykła ciekawość wzięła górę. Choć może nie tyle ciekawość, ile chęć przekonania się, co takiego ma w sobie ta dziewczyna, czego Wiktor nie znalazł w niej. Chciała spojrzeć jej w oczy i przekonać się, dlaczego chwile spędzone z nią w łóżku są ważniejsze od małżeńskiej wierności, dziecka i zwykłej przyzwoitości. Gdzie popełniła błąd? Wiedziała, gdzie... Popełniła mnóstwo błędów, ale najwyraźniej za późno dostrzegła ich konsekwencje. Lecz z drugiej strony podobno lepiej późno niż wcale. Z tego właśnie powodu stała teraz przed tymi drzwiami - nie mogła poddać się bez walki. Więcej, wiedziała, że musi tę walkę wygrać. To w zasadzie nie powinno być trudne, w pewnym sensie miała przecież sporą przewagę. W końcu była jego żoną, mieli córkę... To nigdy nie pozostaje bez znaczenia.
Wzięła głęboki oddech i zapukała. Po chwili gdzieś z oddali rozległy się kroki, a parę sekund później drzwi otworzyły się lekko, ukazując stojącą w progu niewysoką, zgrabną blondyneczkę w leginsach i błękitnej bluzie z kapturem. Włosy miała niedbale związane w koński ogon, kilka kosmyków wymknęło się z kitki i opadało swobodnie ma prawą stronę twarzy.
Ela już na wstępie musiała przyznać, że nawet w typowo domowym wydaniu stojąca przed nią dziewczyna wyglądała zjawiskowo. Poczuła ukłucie zazdrości i z trudem zmusiła się do sztucznego uśmiechu.
- Dzień dobry. Chyba nie muszę się przedstawiać, prawda? - spytała ironicznie. - Możemy chwilę porozmawiać?
Paulina odniosła wrażenie, że ma jakieś omamy wzrokowe. Ewentualnie przebywa właśnie w niezwykle realistycznym śnie. Była wręcz tego pewna. Przecież to niemożliwe, żeby ta kobieta znajdowała się teraz w tym miejscu... To jakiś kompletny absurd! Czego ona właściwie chce? Polonistka zamrugała kilka razy oczami, próbując zebrać myśli.
- Eee... Dzień dobry... To może... Niech pani wejdzie... - bąknęła zdezorientowana.
- Spokojnie, obiecuję, że nie zajmę dużo czasu - zapewniła szorstko Elżbieta Brzezińska.
Prawie niezauważalnie skinęła głową i weszła do mieszkania. Paulina zamknęła za nią drzwi, po czym wskazała na stół w kuchni.
- Proszę usiąść. Kawy?
W zasadzie dopiero po wypowiedzeniu tych słów zrozumiała, w jak idiotycznej sytuacji się znalazła. Kawa z żoną Wiktora?! To chyba jakieś nieporozumienie stulecia! Mimo wszystko zasady savoir vivre'u nie pozwoliły jej na pominięcie tego prozaicznego pytania.
- Nie, dziękuję, ja naprawdę tylko na moment - odparła Ela, zajmując miejsce przy stole. - Niech pani siada.
Paulina zawahała się przez krótką chwilę, ale wreszcie usiadła. Nie miała pojęcia, czego się spodziewać. Wybuchu wściekłości, ironii, rezygnacji? Tak czy inaczej żona Wiktora na pewno nie przyszła tutaj na popołudniową pogawędkę.
Ela splotła ręce i położyła je na stole, po czym skierowała wzrok na kochankę męża. W spojrzeniu miała chyba cały lód Antarktydy.
- Pewnie myślisz, że cię nie pamiętam - uśmiechnęła się kwaśno. - Ale cóż, jesteś w błędzie. Pamiętam aż za dobrze.
Polonistka nie skomentowała tego ani słowem. Bo co właściwie mogła powiedzieć?
- Słynna Paulinka, zdolna, mądra, miłośniczka literatury i wybitna matematyczka... - prychnęła Brzezińska. - Chyba za szybko ucieszyłam się, że zniknęłaś z naszego życia... Te sześć lat temu z ulgą myślałam, że nigdy więcej się już nie spotkamy. Ale jak widać myliłam się. Jak jeszcze chodziłaś do szkoły Wiktor stale o tobie mówił. „Paulina to... Paulina tamto..." jakby inni uczniowie w ogóle nie istnieli! Byłaś jego oczkiem w głowie, wiesz o tym dobrze. Tak, byłam zazdrosna, to chyba nie jest dziwne, prawda?
Paulina nie umiała spojrzeć tej kobiecie w oczy, nie wiedziała też, co ma jej odpowiedzieć. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że w gruncie rzeczy miała rację.
- To nie jest tak, jak pani myśli... - zaczęła polonistka.
- Nie? - zakpiła Ela. - A jak?
- Ja... Bardzo lubiłam Wiktora, był inny niż reszta nauczycieli... To fakt, zakochałam się już wtedy, ale... Nie chciałam, żeby to wyglądało w ten sposób. Pani nigdy nie miała osiemnastu lat? - rzuciła nagle Paulina.
- „Nie chciałam", jasne! - wycedziła przez zęby Brzezińska. - Może mi jeszcze powiesz, że nie wróciłaś do szkoły ze względu na niego? I że ten romans to w ogóle zupełny przypadek!
Polonistka z trudem powstrzymała się od uderzenia pięścią w stół i wskazania Elżbiecie drzwi.
- Nie, nie przypadek. Kocham go - oznajmiła twardo. - Cokolwiek sobie na ten temat pomyślisz, kocham go i kochałam przez te wszystkie lata.
- Nie bądź śmieszna! To głupia, szkolna miłostka, zwykłe zauroczenie. On jest od ciebie piętnaście lat starszy!
- I co z tego? To nie ma żadnego znaczenia!
- Teraz może i nie, ale co będzie za dziesięć, dwadzieścia lat? Pomyślałaś o tym, zanim zachciało ci się rozbijać moje małżeństwo?!
Tak, Paulina myślała o tym nie raz i była gotowa na wszelkie konsekwencje tej decyzji. Ale żona Wiktora pewnie i tak by jej w to nie uwierzyła. Milczała więc uparcie, dając rywalce do zrozumienia, że dalsza dyskusja nie ma żadnego sensu.
- Nie dam mu rozwodu, rozumiesz? - warknęła Elżbieta ze łzami w oczach. - Choćby mnie o to prosił na kolanach!
Chwyciła swoją torebkę z oparcia krzesła i nie czekając na odpowiedź, wyszła, trzaskając drzwiami. Paulina jeszcze przez chwilę siedziała w kuchni i patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem, aż w końcu poczuła napływające jej do oczu łzy. To nie mogło dziać się naprawdę... Nie tak miało być... Nagle życie zawaliło jej się w przeciągu zaledwie kilku dni, a ona zupełnie nic nie mogła z tym zrobić.
Kochała go całym sercem, tego jednego była pewna. Wiedziała, ile ryzykuje, co się może stać, powinna była to wszystko przewidzieć zanim wpakowała się w ten romans... Każda tajemnica prędzej czy później wychodzi na jaw. Tylko dlaczego w taki sposób? Dlaczego tak brutalnie? „Dlaczego, do cholery, ja nie mam prawa do miłości?!" - pomyślała z rozpaczą Paulina. Nie powstrzymywała już łez. Liczyła na to, że chociaż w niewielkim stopniu pomogą poskładać jej pęknięte na miliony kawałeczków serce...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top