Rozdział XXVII - "Wyjedźmy gdzieś"
Zgodnie z tradycją, tuż po studniówce w szkole zaczęła się standardowa panika przedmaturalna. Zbliżały się ferie, oceny były już właściwie wystawione, co z jednej strony skutkowało rozluźnieniem, a z drugiej uświadamiało nieuchronnie zbliżający się maj.
Paulina ubolewała nad tym, że mimo nadchodzących dwóch tygodni wolnego nie będzie miała z kim gdziekolwiek wyjechać. Aneta wybierała się z Torzewskim na pierwszy wspólny dłuższy wyjazd na narty, a Hubert obiecał Jerzemu, że pojedzie z nim do jego rodziców do Katowic. Nie mogła absolutnie mieć im tego za złe, w końcu mieli całkowite prawo do spędzania czasu ze swoimi drugimi połówkami. Szkoda tylko, że ona będzie musiała w tym czasie cierpieć w samotności przez całe dwa tygodnie... Chociaż, w sumie nie w takiej zupełnej samotności, bo towarzystwa niezmiennie dotrzymywał jej Leo. Rósł jak na drożdżach i stawał się coraz większym rozrabiaką. Paulina uwielbiała tego urwisa, bo dzięki niemu czuła przynajmniej, że w jej mieszkaniu panuje jakikolwiek ruch.
Jej ostatnia lekcja przed feriami właśnie dobiegła końca i w szkole zabrzmiał upragniony dzwonek. Polonistka z uśmiechem zgodziła się nie zadawać swoim mat-fizom pracy domowej, więc z tym większym entuzjazmem zaczęli opuszczać klasę, życząc jej udanych ferii. Zerknęła kątem oka na Dawida, ale on nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem i wyszedł. Ostatnio był bardzo nerwowy i zupełnie unikał jakiegokolwiek kontaktu. Jeszcze tak niedawna skrucha spowodowana jego głupim dowcipem zmieniła się nagle w coś na kształt irytacji. Paulina zachodziła w głowę, jak to możliwe, że powoduje w tym chłopaku tak skrajne emocje. Bardzo nie chciała czuć się odpowiedzialna za jego samopoczucie, a w zasadzie do tego to się sprowadzało. Głupie, szkolne zauroczenia... Sama przecież zaledwie kilka lat temu stała się tego ofiarą... I nigdy by nie obwiniała Brzezińskiego za swój stan ducha. Przecież to ona się zakochała. Ona była na tyle bezmyślna, by pozwolić swojemu sercu na miłość bez przyszłości... Przynajmniej wtedy tak jej się wydawało. Kiedy patrzyła na to teraz, z perspektywy tak nieosiągalnej wówczas bliskości z Wiktorem... sama w to wszystko nie wierzyła.
Zamknęła salę za ostatnimi osobami wychodzącymi z klasy i skierowała się przeludnionym korytarzem w stronę pokoju nauczycielskiego. Dawno już nie widziała w szkole Hani, która chyba wreszcie odważyła się powiedzieć rodzicom o ciąży. Paulina chciała jeszcze przed feriami podnieść ją na duchu przynajmniej paroma ciepłymi słowami, ale niestety nie miała okazji.
Z zamyślenia wyrwał ją niespodziewanie głos Wiktora tuż koło lewego ucha:
- Wyjedźmy gdzieś – szepnął podekscytowany, zrównując z nią krok.
Zaskoczona polonistka aż podskoczyła i spojrzała na niego, raz po raz mrugając z niedowierzaniem.
- Co? O czym ty mówisz? Zwariowałeś? – spytała niepewnie. – Poza tym... Ciszej, jeszcze ktoś nas usłyszy.
Brzeziński przewrócił wymownie oczami i rozejrzał się po korytarzu. Nie sposób było praktycznie przebić się przez ten gwarny tłum przewijających się przez szkołę w tę i z powrotem nastolatków.
- Chyba żartujesz. Oni nie słyszą nawet swoich własnych myśli – rzucił wesoło. – A ty w ogóle słyszałaś, co powiedziałem?
- Oczywiście, że słyszałam – mruknęła Paulina. – Ale... Kiedy? Gdzie? Jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież twoja żona...
- Są ferie, więc czasu mamy dużo, a Elką się nie przejmuj. Powiem jej, że są jakieś szkolenia dla dyrektorów szkół, wiesz, wieczne reformy i tak dalej... Nawet nie będzie o nic dopytywać, gwarantuję ci to.
- Wiktor...
- Żadnego „ale". No chyba, że nie chcesz, to przecież nie będę cię zmuszał...
Polonistka rzuciła mu wymowne spojrzenie, na co on tylko uśmiechnął się szelmowsko.
- Proponuję góry. Zakopane. Uwielbiam te okolice, będzie bajkowo w tym śniegu – rozmarzył się Brzeziński. – Co ty na to?
- Czytasz mi w myślach... Tylko...
- O nic się nie martw. Ja wszystko załatwię. A teraz już uciekam do gabinetu, żeby nie wzbudzać zbytnich podejrzeń. Zdzwonimy się.
- Jasne. Do zobaczenia – odparła cicho Paulina, pogrążona głęboko w wizji wspólnego spędzenia kilku dni z Wiktorem.
Czy to było w ogóle realne? Rozsądek podpowiadał jej, że absolutnie nie, natomiast rozochocone serce skakało już z radości, rozrzucając konfetti i brokat dookoła. Gdyby się udało, to byłyby z pewnością najlepsze ferie w jej życiu...
***
Zakopane było jak piękny sen. Równie nierealne i wręcz niewyobrażalnie beztroskie. Całymi godzinami spacerowali po górach, wieczorem włóczyli się po Krupówkach, a nocą ciężko im było zasnąć. Nie mogli nacieszyć się wzajemną obecnością, tą niczym nieskrępowaną miłością i uczuciem, którego wreszcie nie musieli przed nikim ukrywać. Mogli być tylko ze sobą i dla siebie. Przez cały czas.
Te trzy dni wydawały się tak dalekie od rzeczywistości, że z trudem przychodziło im pogodzenie się z perspektywą szarej codzienności, do której przecież lada moment będą musieli wrócić. Tutaj mogli trzymać się za ręce, całować i przytulać przy ludziach, nikt ich nie znał, nie trzeba się było obawiać, że za najbliższym zakrętem wpadną na jakiegoś ucznia albo nauczyciela ze szkoły. Tu nikt nie wiedział, że Wiktor ma żonę, a Paulina jest tyle od niego młodsza. Liczyła się jedynie miłość.
- Nie wiem, czy jestem w stanie przetrwać drugą nieprzespaną noc pod rząd – roześmiała się polonistka, popijając łyk wybornego grzańca.
- Nie masz innego wyjścia, kochanie – odparł z uśmiechem Brzeziński.
Tak jak poprzedniego wieczoru siedzieli w przytulnej knajpce na Krupówkach, delektując się grzanym winem, które właśnie w zimie smakowało najlepiej.
- Za mało czasu spędzamy razem na co dzień – westchnął Wiktor. – Mam już dosyć tej wiecznej konspiracji...
- Ja też... – przyznała Paulina. – Ale do wakacji już coraz bliżej, musimy to jakoś przetrwać.
- Wiem, słoneczko, wiem... Tylko że im dłużej z tobą jestem, tym trudniej mi wytrzymać wszystkie te chwile bez ciebie, rozumiesz?
- Aż za dobrze...
Brzeziński spojrzał ukochanej w oczy i wziął ją za rękę.
- Czasem chciałbym cofnąć czas, by móc dokonać innych wyborów – szepnął. – Wtedy wszystko byłoby o wiele mniej skomplikowane.
- A wiesz, czego ja bym chciała? – spytała cicho Paulina.
Wiktor domyślał się odpowiedzi, ale cierpliwie czekał na jej słowa.
- Chciałabym zasypiać i budzić się przy tobie do końca życia, bez obawy, że twoja żona wróci wcześniej z dyżuru... Chciałabym kochać się z tobą bez wyrzutów sumienia i...
„Mieć z tobą dziecko" – chciała powiedzieć Paulina, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Nie była pewna, czy Wiktor jest gotowy na takie wyznanie...
- ...i móc zjeść z tobą śniadanie przed wyjściem do szkoły – dokończyła.
Brzeziński nie był w stanie się odezwać. Tak bardzo pragnął tego wszystkiego, a nie mógł zrobić nic, by cokolwiek zmienić. Wiedział, że na dłuższą metę takie życie jest męczące, nie tylko dla niego, ale też dla Pauliny i doskonale rozumiał jej rozgoryczenie.
- Kochanie... Kiedyś tak będzie, zobaczysz – powiedział, chcąc dodać jej otuchy. – Cieszmy się na razie tym, co nam jeszcze zostało w Zakopanem. Mamy przed sobą wieczór i prawie cały jutrzejszy dzień.
Paulina uśmiechnęła się lekko, kiwając głową.
- Masz rację. Chodźmy już stąd, co?
Wiktor bez słowa pomachał ręką w stronę kelnerki, zapłacił rachunek, po czym chwycił dłoń polonistki i wyprowadził ją na zewnątrz. Było całkiem zimno, ale śnieg nie padał. Na bezchmurnym niebie z łatwością można było dostrzec konstelacje gwiazd, a księżyc rzucał jasne światło na wciąż gwarne o tej porze dnia Krupówki. Miało się wręcz wrażenie, że dopiero wieczorem miasto naprawdę tętni życiem.
Do hotelu mieli całkiem blisko, więc postanowili przejść się piechotą. Nic nie mówili, ale jak zwykle ta cisza wcale im nie ciążyła. Trzymali się za ręce i wolnym krokiem zmierzali w kierunku oświetlonego budynku, każde pogrążone w swoich myślach. Dopiero kiedy weszli do windy, żeby wjechać na trzecie piętro do swojego pokoju, Wiktor znienacka uśmiechnął się pod nosem.
- Co się stało? – spytała Paulina.
- Nic, przyszło mi coś do głowy – odparł Brzeziński, nie przestając się uśmiechać.
Polonistka spojrzała mu w oczy i dostrzegła w nich znajome już wesołe iskierki. To mogło oznaczać tylko jedno – Wiktor wpadł na jakiś szalenie zabawny (jego zdaniem, oczywiście) pomysł. Na szczęście jednak w kwestii poczucia humoru rozumieli się aż za dobrze, więc Paulina z góry wiedziała, że cokolwiek wymyślił, na pewno ją tym rozbawi.
- Mam się bać? – zażartowała formułką z dawnych lat.
Ilekroć Brzeziński prosił ją, żeby została na chwilę po lekcji, nie mogła się powstrzymać od zadania tego humorystycznego pytania. A on niezmiennie tak samo jej odpowiadał.
- Absolutnie nie – mruknął zgodnie z tradycją i zerknął na nią znacząco.
O nic więcej nie zapytała, wiedziała, że wszystko wyjaśni jej w swoim czasie. Weszli do pokoju, rzucili płaszcze i z ulgą opadli na kanapę. Cały dzień spędzony poza hotelem dał im się we znaki. Wiktor objął Paulinę ramieniem, przyciągnął do siebie, po czym delikatnie odgarnął jej włosy z czoła.
- Zmęczona? – zapytał cicho.
- Trochę – mruknęła polonistka i przymknęła oczy. – Ale przy tobie żadne zmęczenie nie jest mi straszne. Wystarczy, że mnie dotkniesz i już nawet nie wiem, co to słowo znaczy...
- Hm... To niedobrze – uznał Brzeziński. – Nie mogę pozwolić, żeby moja ulubiona nauczycielka polskiego traciła przeze mnie swój bogaty zasób słownictwa.
Paulina uśmiechnęła się lekko, kręcąc głową.
- Nic się nie bój, chwilowo nie jest mi potrzebny. W sumie wystarczą tylko dwa wyrazy.
Otworzyła oczy i zobaczyła utkwione w niej troskliwe spojrzenie profesora.
- Kocham cię, Wiktor – szepnęła.
Pierwszy raz zdobyła się na wypowiedzenie tych słów. Wiedziała, że to poważna deklaracja, ale była całkowicie pewna, że już nigdy nikogo nie pokocha tak jak jego i dlatego w końcu zdecydowała się mu to wyznać.
Brzeziński na krótki moment zaniemówił, lecz zaraz potem westchnął głęboko i pogładził ją po policzku.
- Ja też cię kocham, słoneczko – odparł czule, nagle w stu procentach przekonany o prawdziwości tego stwierdzenia.
Kochał tę dziewczynę nad życie i nic już nie było w stanie tego zmienić. Paulinie serce podskoczyło z radości, a na jej twarzy pojawił się najpiękniejszy uśmiech, jaki Wiktor kiedykolwiek miał okazję widzieć. Nic więcej nie potrzebowała do szczęścia ponad tę cudowną świadomość, że on też ją kocha.
- Boże... Dlaczego nie może być tak zawsze? – westchnęła rozmarzona.
Brzeziński też zadawał sobie to pytanie, co najmniej od dwóch dni. Kiedy myślał o powrocie do Krakowa, do szkoły, do Elki... Miał ochotę zaszyć się z Pauliną gdzieś w Dolinie Pięciu Stawów, na szczycie Małołączniaka albo w Roztoce i zostać tam do końca świata. Uwielbiał Tatry. To było jedno z tych magicznych miejsc, do których mógł wracać niezliczoną ilość razy, a mimo to wciąż zachwycało go tak samo. Dlatego właśnie zabrał tu Paulinę – chciał pokazać jej wszystko to, co było najbliższe jego sercu już od młodzieńczych lat. Jako dzieciak w każde wakacje zdobywał z ojcem kolejne szczyty. Ledwo żywy docierał za tatą w najpiękniejsze miejsca, jakie skrywały te wspaniałe góry i wciąż na nowo stwierdzał, że jego wysiłek się opłacał. Ojciec nigdy go nie oszczędzał, ale właśnie dzięki temu Wiktor docenił potęgę gór, by później móc je pokochać całym sercem.
- O czym myślisz? – spytała Paulina.
- O górach – odpowiedział zgodnie z prawdą Brzeziński. – Chętnie bym tu został, gdybym tylko mógł.
- Wiem. Ja też...
Wiktor spojrzał na nią ciepło swoimi szaro-błękitnymi oczami i uśmiechnął się nieznacznie.
- Pamiętasz jeszcze jak się liczy całki? – zapytał niby mimochodem.
- Co? Chyba żartujesz! – roześmiała się Paulina. – Przecież tego nawet nie było na lekcjach.
- No tak, ale robiłem je z wami na dodatkowych.
Polonistka zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie te zajęcia. W końcu mgliste wspomnienia pojawiły się w jej umyśle i uświadomiły, dlaczego właściwie nie pamięta całek... To był już ten okres liceum, kiedy podczas lekcji bardziej niż na matematyce, skupiała się na Brzezińskim...
- Dobra, coś kojarzę. Ale to wciąż niewiele pomaga. Czemu pytasz?
- A tak sobie... Z ciekawości. Bo wiesz, czysto teoretycznie są dwie teorie dotyczące całkowania. Pamiętasz chociaż definicję?
- No... Pamiętam tyle, że całkowanie jest procesem odwrotnym do różniczkowania. Ale nadal nie rozumiem, po co ci to teraz!
Wiktor nie przestawał się uśmiechać, więc Paulina wiedziała już, że zmierza do czegoś konkretnego. Musiała po prostu uzbroić się w cierpliwość.
- Dokładnie tak – przytaknął matematyk. – A co do drugiej teorii... Cóż, jest bardzo prosta. Chodź.
Podniósł się z kanapy, wziął zdezorientowaną polonistkę za rękę i zaprowadził ją do sypialni.
- Wystarczy tylko usunąć jedną literkę... – szepnął, przyciągnął ją do siebie i czule pocałował.
Paulina rzecz jasna nie pozostała mu dłużna, ale po chwili nie wytrzymała i roześmiała się serdecznie.
- Oj, panie profesorze, coś mi się wydaje, że to jest bardzo naciągana teoria...
Przejechała dłonią po jego torsie, odpięła dwa górne guziki koszuli i pchnęła go na łóżko, ale Wiktor w ostatniej chwili zdążył złapać ją za nadgarstki i pociągnąć za sobą. Polonistka wylądowała na nim, śmiejąc się promiennie, po czym uważnie spojrzała mu w oczy. Jak zwykle lśniły pogodnym blaskiem, tym razem jednak doprawione ledwie dostrzegalnym błyskiem pożądania.
- Wiesz, do tej pory wydawało mi się, że porządne uczennice powinny słuchać nauczycieli – mruknął Brzeziński.
- A co, jeśli nie, panie profesorze? – szepnęła przekornie Paulina.
Wiktor niespodziewanie przewrócił ją na plecy i oparł się na rękach tak, by mieć jej twarz centralnie przed sobą.
- No cóż, wtedy trzeba im sprawić lanie – stwierdził rozbrajająco i musnął wargami usta Pauliny.
- Preferujesz metody Christiana Grey'a?
- Ależ skąd. Po prostu uważam, że za nieposłuszeństwo należy się kara.
- Nawet mnie?
- Tak. Ale tobie, słoneczko, zupełnie inna.
Brzeziński uśmiechnął się łobuzersko, odłożył okulary na szafkę stojącą przy łóżku i pocałował namiętnie swoją byłą uczennicę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top