Rozdział XXIV - "Mam romans"
Brzeziński bardzo starał się skupić na smażeniu ryby, ale przychodziło mu to z wielkim trudem. Jego myśli ciągle gdzieś uciekały. Przyprawiał kolejne kawałki karpia i machinalnie kładł je na patelnię, próbując zaplanować następne rzeczy do zrobienia, żeby ogarnąć wszystko na czas. A zostało go już niestety niewiele...
- Tato, mogę to już zanosić na stół? – do kuchni zajrzała Ola, zaaferowana i podekscytowana, jak zawsze w okresie świątecznym.
- Tak, tak – Wiktor pokiwał głową znad patelni. – I powiedz mamie, żeby się pospieszyła z tym makijażem, bo za chwilę przyjdą goście.
- Jasne, już idę.
Brzeziński westchnął i przełożył ryby na drugą stronę, uważając, żeby nie ubrudzić sobie nowej koszuli. Lubił święta, ale przygotowywanie kolacji wigilijnej było bardziej pracochłonne niż mogłoby się wydawać. W tym roku wypadała ich kolej, mieli przyjechać rodzice Eli, rodzice Wiktora i jego młodszy brat ze swoją żoną i synem. Prezenty czekały już pod choinką, jedzenie było prawie przygotowane, wystarczyło tylko zdjąć karpia z patelni... Co też Brzeziński z radością uczynił chwilę później. Umył ręce, zapiął mankiety koszuli i podał Oli półmisek z gorącymi rybami do postawienia na stole. Wreszcie można było odetchnąć.
- I jak? – w salonie pojawiła się rozpromieniona Ela w srebrno-czarnej sukience.
- Genialnie, mamuś – podsumowała zachwycona córka.
Wiktor spojrzał na żonę i, chcąc nie chcąc, musiał przyznać, że wyglądała olśniewająco. Co jednak nie zmieniało faktu, że Paulina w szlafroku, z rozczochranymi włosami wciąż podobała mu się sto razy bardziej niż Ela w najlepszym możliwym stroju.
- Pięknie, pięknie – potwierdził, próbując zdobyć się na uśmiech.
Wyszło mu to dość marnie. Na szczęście w tym samym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. W progu zjawił się Michał, brat Brzezińskiego, jego małżonka Dorota z czteroletnim brzdącem na rękach oraz rodzice Wiktora. Niedługo po nich przyjechali też rodzice Eli i można było siadać do stołu, tradycyjnie podzieliwszy się wcześniej opłatkiem.
Brzeziński nie umiał powiedzieć, czego komu życzył. Pamiętał jedynie słowa Oli, która jasno i dobitnie przekazała to, co chciała, bez zbędnych ceregieli, tak jak zawsze miała w zwyczaju.
- Życzę ci, tato, żebyście wreszcie mieli z mamą więcej czasu dla siebie i nie zajmowali się tylko pracą – powiedziała, łamiąc się z nim opłatkiem.
W zamian Wiktor życzył jej powodzenia na studiach i (o ironio!) kochającego, troskliwego męża w jakiejś niedalekiej przyszłości. Eli życzył mniej więcej tego co zawsze – miłości, radości, krótszych dyżurów w szpitalu... A jednak miał wrażenie, że nie było to do końca szczere. Zdawał sobie sprawę, że podle oszukuje całą rodzinę, udając, że wszystko jest w porządku, ale czy miał inne wyjście?
- Wujek, wujek! Pobawis sie ze mnom? – mały Jasio pociągnął Wiktora za marynarkę.
- Jasne, szkrabie, ale najpierw zjemy kolację, co? – Brzeziński wziął bratanka na ręce. – A po kolacji obejrzymy prezenty od Mikołaja. Może być?
- Tak, plezenty! – wykrzyknął ucieszony malec. – To u ciebie tes był Mikołaj?
- No pewnie! I zostawił mnóstwo fajnych rzeczy, ale musisz ładnie zjeść rybkę – Wiktor mrugnął do Jasia i posadził go na krześle obok mamy, a sam zajął miejsce koło swojego brata.
- Widzę, że nadal masz dobre podejście do dzieci – roześmiał się Michał. – Może powinniście sprawić Oli rodzeństwo, co?
Brzeziński momentalnie spochmurniał i rzucił bratu poważne spojrzenie.
- Wydaje mi się, że już trochę na to za późno – odparł dyplomatycznie.
Michał ze zdziwieniem uniósł brew. Takie zachowanie było do Wiktora zupełnie niepodobne, przecież znał się na żartach lepiej niż ktokolwiek z rodziny. Jako młodszy brat Michał wiele się od niego nauczył w kwestii poczucia humoru i dystansu do siebie.
- Ej, stary, co jest? – szepnął zaniepokojony.
- Nic, a co ma być? – wzruszył ramionami matematyk.
- Przestań, przecież widzę, że coś jest nie tak. Mnie nie oszukasz.
Brzeziński rozejrzał się dyskretnie dookoła. Ela poszła akurat po coś do kuchni, a cała reszta pochłonięta była rozmowami na inne tematy i nie zwracała na nich najmniejszej uwagi. Zawahał się, czy powinien mówić bratu prawdę, ale w końcu możliwość zrzucenia z siebie ciężaru tej tajemnicy skłoniła go do szczerości.
- Mam romans – powiedział cicho, wbijając wzrok w podłogę.
- Co?! – Michał prawie zakrztusił się barszczem. – Powaliło cię?!
Wiktor stanowczo pokręcił głową.
- Kocham ją. Naprawdę, tak jak jeszcze nigdy nikogo. Wiesz przecież, że ożeniłem się z Elą, bo była w ciąży... Gdybym dziś mógł wybierać jeszcze raz...
- Kim ona jest?
- Teraz? Koleżanką z pracy.
- Jak to „teraz"? Jak długo się znacie?
- Jeszcze trochę ponad sześć lat temu była moją uczennicą...
Oczy Michała stały się okrągłe jak spodki do filiżanek.
- Że co, proszę?!
- To nie jest najlepszy moment na wyjaśnienia.
Trudno się było z tym nie zgodzić. Jednak Michała paliła ciekawość. Skoro ta dziewczyna zaledwie kilka lat temu była jego uczennicą, to musi mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć lat... Czy Wiktor naprawdę kompletnie postradał zmysły?! Mimo wszystko Michał postanowił poczekać na jakieś bardziej odpowiednie warunki do tej rozmowy, bo Ela właśnie wróciła z kuchni i usiadła obok męża. A przecież nikt nie chciał, żeby cokolwiek na ten temat doszło do jej uszu...
***
- Paula, przynieś z kuchni makiełki.
- Już, momencik...
Paulina poszła po półmisek, w międzyczasie odczytując sms-a z życzeniami od Anety: „Wesołych Świąt, kochana! Dużo prezentów, smacznego karpia, ale przede wszystkim jak najwięcej cudownych chwil z Brzezińskim". Weszła do kuchni i oparła się o szafkę. Łza zakręciła jej się w oku, lecz natychmiast ją przepędziła. Wiktor... Cały wieczór starała się o nim nie myśleć, a teraz Aneta kilkoma słowami zburzyła jej dopiero co zbudowany, kruchy spokój ducha. Co on teraz robi? Tęskni za nią czy może w ferworze przygotowań i nagle ciepłej, rodzinnej atmosferze całkiem o niej zapomniał? Nie, to niemożliwe. Wiedziała, że też chciałby z nią teraz być, że to wszystko dla niego też jest trudne... Może nawet jeszcze bardziej niż dla niej. Ale muszą to przetrwać. Przecież zobaczą się już za dwa dni. Dwa dni... Dwa dni, które wydawały się być wiecznością nie do pokonania.
- Idziesz, córeczko? – usłyszała z jadalni głos mamy.
- Tak, tak – odparła pospiesznie.
Chwyciła miskę z makiełkami, odgoniła resztki łez i wróciła do gości. Wigilia jak co roku odbywała się w domu jej rodziców. Przyjechała ciocia z Katowic, zjawili się też wujek Rafał ze swoją żoną i dziadek Henryk. Paulina wprawdzie siedziała przy stole, uśmiechała się i kiwała głową, ale duchem była nieobecna. Patrzyła na tych wszystkich ludzi i nie widziała ani jednej osoby, z którą mogłaby naprawdę szczerze porozmawiać. Nagle bardzo zatęskniła za babcią Jadwigą. Jej powiedziałaby wszystko. Od początku do końca. Pierwszy raz w życiu czuła się w rodzinnym domu tak okropnie samotna...
- Paulinka, dziecko drogie – ciocia swoim donośnym głosem wyrwała ją z zamyślenia. – Powiedz mi, kiedy nam wreszcie przedstawisz swojego narzeczonego, co?
„Jak tylko się rozwiedzie" – warknęła w myśli polonistka. Krew w niej zawrzała. Nie znosiła ciotki za jej wrodzone wścibstwo.
- Niech się ciocia nie martwi, myślę, że zdążę przed waszą rocznicą... A nie, przepraszam, przecież ciocia nie ma męża – odparła sarkastycznie.
Mama skarciła ją wzrokiem i już chciała się odezwać, ale Paulina wyszła do swojego pokoju. Albo właściwie pokoju, który kiedyś należał do niej, a teraz służył jako pokój gościnny. Zamknęła za sobą drzwi i podeszła do okna.
Śnieg prószył delikatnie, pokrywając ulice ledwo zauważalnym białym puchem. Na balkonach sąsiednich domów błyszczały różnokolorowe lampki, gdzieniegdzie można było znaleźć w ogrodach figurki Mikołajów lub dmuchane bałwany. Na te prawdziwe śniegu niestety nie wystarczyło. Samochody właściwie nie poruszały się po ulicach. Był to ten jeden, jedyny dzień w roku, kiedy ludzie odstawiają na bok wszystkie inne sprawy i spotykają się, by wreszcie spędzić trochę czasu w rodzinnym gronie, nie tylko w pracy, przed ekranem komputera czy w supermarkecie.
Wraca ludziom ludzki głos,
Kiedy gwiazdka niebo tnie,
Każdy dziś otrzymał dar,
Dziś Nadzieja rodzi się...
Paulina zanuciła w głowie słowa ukochanej świątecznej piosenki. „Cóż, chyba jednak nie wszystkim wraca ten ludzki głos" – pomyślała z żalem, mając w pamięci ciotkę Matyldę i jej złośliwe pytania. Przez chwilę żałowała, że odpowiedziała tak ostro. Przecież są święta, nie powinna była tego robić. Ale stało się i nic już na to nie poradzi... Może gdyby faktycznie nikogo nie miała, z nikim się nie spotykała... Może wtedy zareagowałaby inaczej. Lecz w tej sytuacji trudno było zachować spokój.
Westchnęła, a jej myśli znów nieświadomie powędrowały w kierunku Wiktora. Właściwie powinna do niego zadzwonić. Złożyć życzenia i chociaż na moment usłyszeć jego głos... A co, jeśli rozmawia teraz z żoną albo z córką i nie będzie mógł odebrać? Zapytają go, kto dzwoni i co im odpowie? „Przepraszam was na chwilę, to moja kochanka, zaraz wracam"? Nie chciała sprawiać mu problemów. Ale potrzebowała choć odrobiny szczęścia w te święta. Postanowiła zaryzykować i sięgnęła po komórkę.
Wiktor właśnie sprzątał talerze ze stołu, kiedy usłyszał dzwonek telefonu w kieszeni. Zerknął na wyświetlacz i serce zabiło mu nieco szybciej.
- Olcia, muszę odebrać telefon, zbierz resztę talerzy, dobrze? – zwrócił się do córki.
- Spoko – odparła Ola, podnosząc się z krzesła.
Brzeziński poszedł do sypialni, przezornie zamknął za sobą drzwi i odebrał połączenie.
- Cześć, słoneczko – powiedział ciepło do słuchawki.
Paulinie coś drgnęło w środku na dźwięk jego głosu i spowodowało nagły skok ciśnienia.
- Cześć, Wiktor – szepnęła.
- Jak wigilia? Jesteś u rodziców?
- Tak. Jak co roku. Ale jakoś tak pusto mi bez ciebie... Po prostu chciałam cię usłyszeć.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym być teraz z tobą... Sam miałem do ciebie zadzwonić, ale tym razem kolacja jest u nas, zjechała się rodzina, ciągle było coś do roboty... Poza tym Ela...
Urwał, nie chcąc mówić z Pauliną o żonie. To był zbyt bolesny temat, a jednak miał świadomość, że kiedyś będą musieli się z nim zmierzyć. Ale jeszcze nie dziś, nie teraz.
- Wiem, Wiktor... Wiem.
- Kochanie... Proszę cię, uśmiechnij się. Zobaczymy się w drugi dzień świąt, obiecuję.
- Gdyby nie ta myśl, już dawno umarłabym z tęsknoty.
- A myślisz, że ja nie? Są święta, a mam wrażenie, że nic nie jest na swoim miejscu, nic nie jest tak, jak być powinno... Bo nie ma cię przy mnie.
Paulina poczuła w oczach łzy i z całych sił starała się je powstrzymać. Nagle usłyszała w słuchawce skrzypnięcie drzwi i jakiś niewyraźny głos w oddali.
- Muszę iść – powiedział cicho Brzeziński. – Wesołych świąt, słoneczko...
- Wesołych świąt, Wiktor... – odparła polonistka przez łzy i wcisnęła czerwoną słuchawkę.
Spojrzała w okno, ale nie dostrzegła nic oprócz rozmazanego obrazu światełek na balkonach po drugiej stronie ulicy. Wzięła głęboki oddech i uznała, że pora się ogarnąć. W końcu trzeba kiedyś wrócić do gości. Osuszyła oczy chusteczką, poprawiła sukienkę i wolnym krokiem ruszyła w stronę jadalni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top