Rozdział XXIII - "Będę ojcem"

Choinka na szkolnym korytarzu stanęła już na początku grudnia. Okna w salach lekcyjnych przyozdabiały łańcuchy, tablice korkowe zapełnione były nowinkami na temat świąt, pomysłami na niebanalne życzenia czy innymi inwencjami twórczymi licealistów, na dworze nieśmiało prószył pierwszy w tym roku śnieg... Jednym słowem – wszystko wskazywało na to, że wielkimi krokami zbliża się upragnione Boże Narodzenie. Wśród uczniów zapanowała atmosfera pełna radosnego oczekiwania, bo przecież przerwa świąteczna to prawie ferie, a każdy czas wolny od nauki jest bezcenny.

Torzewski nie podzielał wszechobecnego entuzjazmu. Wizja nadchodzącej nieubłaganie wigilii klasowej nie napawała go optymizmem. Nie znosił składania życzeń, a już zwłaszcza tylu osobom naraz, których nawet jakoś specjalnie dobrze nie znał. I co, po raz trzydziesty „zdrowia, szczęścia, pomyślności..."? Było mu słabo na samą myśl o tym. To nie tak, że nie lubił tych dzieciaków. Po prostu czuł, że to wszystko jedynie puste frazesy, wyświechtane formułki, którymi ludzie częstują się nawzajem przy okazji świąt, urodzin, imienin, bo tak wypada. No właśnie. „Tak wypada", ale czy życzylibyśmy tym wszystkim osobom tego samego bez nieformalnego przymusu, jaki nakładają na nas konwenanse? Tego Kamil nie był taki pewien. „W tym roku przynajmniej będę mógł życzyć każdemu jak najlepszego zdania matury. I to zupełnie szczerze!" – przypomniał sobie nagle i ta myśl znacznie podniosła go na duchu.

W pokoju nauczycielskim jak zwykle panował rozgardiasz. W czasie przerwy każdy miał coś do roboty – a to wypić kawę, a to skserować sprawdziany, a to porozmawiać o genialnej sztuce, którą ostatnio wystawiali w teatrze (choć to tyczyło się w głównej mierze polonistów)... Torzewski z zadowoleniem usiadł przy stole z kubkiem herbaty, rozkoszując się perspektywą godzinnej ciszy i spokoju. W przeciwieństwie do większości nauczycieli lubił okienka. Taka dłuższa przerwa w całodziennym maratonie lekcyjnym była nieraz naprawdę zbawienna.

Po chwili rozległ się dzwonek na lekcję i grono pedagogiczne zaczęło powoli rozchodzić się do swoich klas. Wreszcie zrobiło się niemal zupełnie cicho, a w pokoju nauczycielskim, jak się okazało, został tylko Torzewski i... Paulina.

- Cześć, Kamil – rzuciła z uśmiechem.

Zamieszała kawę, po czym usiadła na wolnym miejscu obok niego.

- Nie będę ci przeszkadzać?

- Ależ skąd – odparł natychmiast Torzewski. – Nie zamierzam sprawdzać kartkówek ani nic w tym rodzaju... Chcę trochę odpocząć.

- To świetnie, bo ja też – ucieszyła się polonistka. – Ale w zasadzie, skoro już mamy chwilę, to chciałabym też z tobą o czymś pogadać...

Kamil poruszył się niespokojnie na krześle. Słowa tego typu z ust kobiety nigdy nie zwiastują nic dobrego. Takie przynajmniej Torzewski wysnuł wnioski z dotychczasowych doświadczeń...

- Taaak? – spytał głupio. – No... To o czym, w takim razie?

W pierwszej sekundzie przyszła mu na myśl Aneta... Może zrobił coś nie tak i jak to zwykle u kobiet bywa, Leśniewska poskarżyła się przyjaciółce? Ale Paulina nawet nie pomyślała o Anecie i jak zwykle go zaskoczyła.

- Wiesz, rozmawiałam ostatnio z twoimi wychowankami... To naprawdę inteligentne dzieciaki, zresztą, byłam z nimi na tej wycieczce i zdążyłam ich trochę poznać... Nie obraź się, ale odniosłam wrażenie, że raczej za tobą nie przepadają – polonistka mocniej ścisnęła w ręce kubek z kawą. – Zastanawiałeś się może nad tym kiedyś?

Kamil otworzył usta i zaraz je zamknął. Nie spodziewał się, że jego podopieczni mogliby go nie lubić aż do tego stopnia, żeby Paulina to zauważyła. Owszem, był dla nich surowy, ale tylko dlatego, by stawali się coraz lepsi i w przyszłości osiągali sukcesy. A oni co? Zero wdzięczności!

- Wydaje ci się. Poza tym, nikt nie jest zadowolony, kiedy się od niego czegoś wymaga – burknął Torzewski.

- Tylko... Widzisz, myślę, że nie do końca o to chodzi – wyznała Paulina. – Każdy nauczyciel wymaga wiedzy od uczniów, a jednak niektórych przecież lubią, nawet bardzo. Nie pomyślałeś, z czego to wynika?

- Doskonale wiem, z czego to wynika, moja droga. Lubią takich, co machną ręką, kiedy się nie przygotują do zajęć, takich, co przekładają sprawdziany na każde ich życzenie i takich, którzy dają sobie wchodzić na głowę – fuknął Kamil. – I wiesz, co ci powiem? Ja nie zamierzam im na to pozwolić.

Polonistka westchnęła ciężko i pokręciła głową.

- Nadal nie rozumiesz. Tu już nawet nie chodzi o sam fakt bycia nauczycielem. Jesteś też, może nawet przede wszystkim, ich wychowawcą – zaznaczyła Paulina. – Pochwaliłeś ich kiedyś za coś? Zabrałeś na wycieczkę? Pokazałeś im w jakikolwiek sposób, że coś cię obchodzą? Nie jako twoi uczniowie, nie jako banda małolatów... Tylko jako ludzie?

Torzewski podniósł wzrok na polonistkę i poczuł, jak uchodzi z niego w mgnieniu oka cała złość. Chociażby nie wiem jak się tego zapierał... miała rację. Nigdy nie pozwalał sobie na okazywanie emocji przy uczniach. Zawsze był zdystansowany, udawał stalową obojętność, nawet jeżeli w głębi serca się do nich przywiązał. Bał się, że jeśli zauważą jego uczucia, od razu to wykorzystają... Zamknął się w szklanym słoju i nie dopuszczał do siebie myśli, że znacznie łatwiej by się pracowało w przyjacielskiej atmosferze. Zarówno im, jak i jemu...

- Sądzisz, że to naprawdę tak działa? – zapytał.

- Ja nie sądzę, ja to wiem – uśmiechnęła się Paulina. – Poza tym, wystarczy popatrzeć na Wiktora... Też miałam z nim lekcje, zawsze był wymagający. Ale wszyscy go lubili.

- Cóż, teraz chyba jednak nie jest tak kolorowo – Kamil spojrzał na nią znacząco. – Nie wmówisz mi, że ten ostatni wybryk któregoś ucznia z redakcji gazetki był wyrazem sympatii...

Polonistka spięła się natychmiast i nie odpowiedziała od razu. W głosie Torzewskiego wyczuła nutkę kpiny, co tylko jeszcze bardziej wytrąciło ją z równowagi.

- Skoro już sobie tak szczerze rozmawiamy... – ciągnął fizyk. – To powiedz mi, ile prawdy było w tym artykule, co?

- Och, zlituj się! Ty też to czytałeś?

- No, leżało na stole, to przeczytałem. Ja wiem, że twoja gazetka jest... jakby to powiedzieć... na opak? Ale mam rozumieć, że kogoś troszkę poniosło, tak?

Paulina najchętniej wypisałaby sobie na czole „NIE PRZESPAŁAM SIĘ Z BRZEZIŃSKIM" (co oczywiście w zaistniałych okolicznościach byłoby wierutnym kłamstwem, ale przynajmniej wszyscy daliby jej wreszcie święty spokój). W szkole naprawdę bardzo uważali, nie pozwalali sobie absolutnie na nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób zdradzić łączące ich uczucie. Zwykłe, formalne uściski rąk na powitanie i trywialne rozmowy o pogodzie na szkolnym korytarzu pod obstrzałem spojrzeń... Spotykali się z reguły u Pauliny w domu, a jeśli już wychodzili gdzieś razem, to zawsze wybierali najmniej popularne, ciche i raczej nieuczęszczane rejony miasta. Nikt nie miał prawa niczego wiedzieć ani nawet się domyślać.

- Kogoś bardzo poniosło, Kamil – mruknęła polonistka. – To był jeden wielki stek bzdur i nie ma o czym rozmawiać.

Torzewski chciał jeszcze zauważyć, że nawet stek bzdur nie bierze się znikąd, ale w rezultacie już nic więcej nie powiedział. To nie była jego sprawa. Chciał się tylko delikatnie zrewanżować za uwagi polonistki dotyczące jego metod postępowania z uczniami. Wiedział, że Paulina ma rację, ale urażona męska duma nie pozwalała mu nie wykorzystać nadarzającej się okazji, by uderzyć w jej czuły punkt, którym ewidentnie była relacja z Brzezińskim. Skoro nawet uczniowie to zauważyli... Coś musiało być na rzeczy. Niemniej jednak Kamil był chłopakiem Anety i to zobowiązywało go do pewnej lojalności wobec Pauliny. Dlatego postanowił nie wnikać w ten temat i pozostawić go własnemu biegowi. Czas pokaże, co się święci...

***

Dawid leżał na łóżku i gapił się w sufit. Powinien się uczyć, zrobić cokolwiek przed jutrzejszą próbną maturą z polskiego, ale nie miał siły. Zwłaszcza, że polski wciąż przypominał mu o Paulinie... Nadal nie pozbierał się po ich ostatniej rozmowie. Gdyby jeszcze była zła, krzyczała, wyrzuciła go z gazetki... Może byłoby łatwiej. Ale ona nie była zła. Była zawiedziona. Rozczarowana. Była najzwyczajniej w świecie smutna. Zawiodła się na nim i ta świadomość przytłaczała Dawida o wiele bardziej niż jej złość. Przestała z nim rozmawiać, kazała każdorazowo przesyłać sobie gotowy tekst gazetki i sama przekazywała go do druku. Całkowicie straciła do niego zaufanie... I nie dziwił się jej. Sam nie umiał powiedzieć, co mu właściwie strzeliło do głowy. Wkurzył się na Brzezińskiego. To był impuls. Durny, żałosny, pieprzony impuls. A teraz nie dość, że bezpowrotnie zaprzepaścił jakiekolwiek szanse u Pauliny, to jeszcze ma totalnie przerąbane u Brzezińskiego... Wprawdzie matematyk ostentacyjnie go ignorował i nie zaszczycał nawet jednym spojrzeniem od czasu tamtej kłótni, ale mimo wszystko Dawid wyraźnie czuł, że nie jest przez niego mile widziany... Cóż, nie mógł mieć do nikogo pretensji. Sam był sobie winien.

Po jakichś dziesięciu sekundach Zbierski zorientował się, że dzwoni jego komórka. Zerknął na wyświetlacz i zobaczył uśmiechniętą twarz swojego przyjaciela.

- Halo?

- Stary, musimy pogadać.

Grześkowi ewidentnie nie było do śmiechu. Dawid zaniepokojony podniósł się do pozycji siedzącej i mocniej chwycił telefon.

- Stało się coś? Zaraz u ciebie będę.

- Nie, nie, nie! – w głosie Jelenia dało się słyszeć wyraźną nutę paniki. – Nie u mnie. Lepiej gdzieś na mieście.

- W parku? Tam, gdzie zawsze? – zaproponował Zbierski.

- Może być.

- Okej, będę za dziesięć minut.

Dawid rozłączył się, wsunął telefon do kieszeni, chwycił kurtkę i już go nie było.

Park był ich stałym miejscem spotkań od podstawówki. Znajdował się mniej więcej w połowie drogi pomiędzy domami przyjaciół, więc mieli do pokonania ten sam dystans, co wydawało im się nad wyraz sprawiedliwe. Zbierski z reguły docierał na miejsce jako pierwszy, lecz tym razem Grzesiek już na niego czekał. Siedział jak zwykle na ławce przy fontannie, wpatrując się bezwiednie w swoje buty.

- Cześć – rzucił Dawid, zajmując miejsce obok przyjaciela.

Jeleń nie odpowiedział. Spojrzał tylko na Zbierskiego i uniósł rękę w geście powitania. Nie wyglądał na szczęśliwego. Wiecznie wesoły zawadiaka z niezmiennym uśmiechem na twarzy gdzieś zniknął... Zamiast niego pojawił się zasępiony i milczący cień dawnego Grześka.

- Kurde, człowieku, co się dzieje? Wyglądasz jakby cię czołg przejechał! – wybuchnął już poważnie zaniepokojony Dawid.

- To nie byłoby jeszcze takie złe – mruknął Jeleń.

- Przestań pieprzyć i mów. O co chodzi?

Grzesiek schował ręce w kieszeniach kurtki i wzdrygnął się lekko. Nie zabrał ze sobą rękawiczek, a na dworze było spokojnie kilka stopni na minusie. W tym zamieszaniu niedługo zgubi własną głowę...

- Będę ojcem – odezwał się wreszcie.

Dawid parsknął śmiechem i poklepał kumpla po ramieniu.

- No dobra, świetny żart, ale ja pytałem poważnie.

- A ja poważnie odpowiedziałem.

Zbierski momentalnie przestał szczerzyć zęby. Zrobił się blady jak ściana i z niedowierzaniem wlepił wzrok w przyjaciela.

- ŻE CO?! – wydusił. – Ale... Jak to? Z Hanką?!

- Nie, kurwa, z Królewną Śnieżką!

„No tak, to w sumie było głupie pytanie" – pomyślał wciąż zszokowany Dawid. Niestety jego mózg wobec takich rewelacji nie potrafił funkcjonować prawidłowo.

- Ja pierdolę... – wykrztusił wreszcie rudzielec. – Ty wiesz, że istnieje coś takiego jak prezerwatywy?

- Zamknij się. To i tak już teraz nic nie zmieni.

Poniekąd Grzesiek miał rację. Ale Zbierski nie umiał wprost pojąć, jak jego przyjaciel mógł być aż tak lekkomyślny. Nie wyobrażał sobie, przez co musi przechodzić Hania... Coraz bardziej było mu szkoda tej dziewczyny. Najchętniej dałby Grześkowi w mordę za to, co jej zrobił, ale widząc, jak bardzo Jeleń się tą sytuacją przejął, nie miał serca prawić mu morałów, których na pewno zdąży się jeszcze nasłuchać...

- Jej rodzice wiedzą? – zapytał ostrożnie Dawid.

- Nie.

- Twoi też nie?

Grzesiek potrząsnął głową. Nie miał pojęcia, jak im to powie.... Nie dadzą mu żyć po czymś takim. Mógł się już na dobre pożegnać ze studiowaniem fizyki.

- A Hania była już u lekarza?

- Była. I to nie zgadniesz, z kim.

Dawid uniósł brew i spojrzał pytająco na kumpla.

- Z Florczyk.

- Co?!!!

- Bała się powiedzieć rodzicom, więc pogadała z twoją ukochaną panią profesor. One się z Hanką bardzo lubią, zresztą chyba wiesz, bo przecież robisz w gazetce... Florczyk jej naprawdę pomogła i jeszcze zabrała ją do tego ginekologa... Złota kobieta. Nie mam pojęcia, co ci do tego durnego łba strzeliło, żeby jej taki numer odwalić...

Zbierski natychmiast spochmurniał. Dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę, że postąpił równie bezmyślnie jak Grzesiek. Nie miał prawa go osądzać, bo sam wcale nie był lepszy. Oboje spieprzyli na całej linii i nie było dla nich żadnego usprawiedliwienia.

Siedzieli w milczeniu na ławce, raz po raz trzęsąc się z zimna, każdy pogrążony w swoich myślach. A jednak nie mieli odwagi ani siły, by wstać, wrócić do domu i stawić czoła temu wszystkiemu. Świat wydawał im się w tym jednym momencie całkowicie pozbawiony sensu. Mimo to oboje zdawali sobie sprawę, że muszą wziąć się w garść i zmierzyć ze swoimi problemami. Nie ma innego wyjścia. Sami nawarzyli tego piwa, więc sami będą musieli je teraz wypić...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top