Rozdział XVII - "Myślałem, że jesteś grzeczną dziewczynką"

Pierwszy dzień tygodnia miał być względnie pogodny, ale jak wszyscy wiedzą pogoda bardzo lubi płatać figle. Dlatego też gdy Paulina obudziła się w ten poniedziałkowy poranek, całe miasto spowijała gęsta mgła. Widoczność ograniczała się do jakichś stu metrów i w zasadzie powietrze można było kroić nożem. Do tego doszła lekka mżawka, co tylko potęgowało atmosferę senności.

Paulina z trudem podniosła się z łóżka i leniwym krokiem udała się do kuchni. „Sześć godzin snu to jednak zdecydowanie za mało" – stwierdziła kategorycznie, zalewając sobie kawę wrzątkiem. Dzień bez kawy był dniem z góry skazanym na porażkę. Solidna dawka kofeiny była nieodzownym elementem każdego poranka, inaczej prowadzenie lekcji mogłoby stanowić pewien problem, a w najlepszym razie delikatnie by na tym ucierpiało. Paulina uwielbiała kawę i często ubolewała nad tym, że z reguły pije ją w pośpiechu. Kawą należy się delektować. Niestety życie boleśnie weryfikowało ten pogląd, nie zostawiając polonistce zbyt wiele czasu na prawidłowe picie kawy. Nie było wyjścia – musiała się z tym pogodzić.

Godzinę później Paulina wyszła z domu prosto w gęstą mgłę i udała się do szkoły. Czuła niewielkie wyrzuty sumienia, bo dawno już nie widziała się z Hubertem, ostatnio chyba przed wycieczką. Jako że do liceum miała jeszcze kawałek drogi, postanowiła do niego zadzwonić. Wyszukała w kontaktach numer przyjaciela i po chwili w słuchawce rozległ się sygnał. Jeden, drugi, trzeci... W końcu odezwała się poczta głosowa. Paulina była dość zaskoczona, bo Hubert z reguły odbierał telefon, zwłaszcza, że powinien być teraz w pracy. Może po prostu był zajęty. Uznała, że zadzwoni do niego jeszcze raz po wyjściu ze szkoły. Na razie trzeba się skupić na lekcji z III c.

Atmosfera w liceum była dziwnie ponura, czy to ze względu na pogodę, czy też na fakt, że zaczął się listopad i nikomu nic się nie chciało. III c siedziała przed klasą polonistyczną, czekając na lekcję z panią Florczyk, ale prawie nikt się nie odzywał. Jeszcze nie do końca opuściło ich zmęczenie po wycieczce.

- Co zamierzasz teraz zrobić? – mruknął Grzesiek do przyjaciela.

- Nie wiem – Dawid wzruszył obojętnie ramionami.

Miał tego dosyć. Dosyć szkoły, wyjazdów, braku jakichkolwiek perspektyw w związku z Pauliną, a już najbardziej miał dosyć Brzezińskiego. Był przekonany, że to przez matematyka polonistka kompletnie nie zwraca na niego uwagi. Nie umiał wytłumaczyć sobie tego zjawiska – dziewczyny z jego klasy też zachwycały się wicedyrektorem. Jaki on fajny, przystojny, inteligentny... Jakim cudem czterdziestoletni facet może zawrócić w głowach licealistkom?! To jakiś absurd!

- Poddasz się bez walki? – prychnął Jeleń. – Chyba żartujesz!

- A co twoim zdaniem mam zrobić? – burknął Zbierski. – Ona woli tego starego buraka.

- Jeszcze niedawno wydawało mi się, że go lubisz – zauważył z przekąsem Grzesiek.

Dawid nie odpowiedział, ale wiedział doskonale, że przyjaciel ma rację. W pierwszej klasie uwielbiał Brzezińskiego. Zresztą, wszyscy od razu go polubili. Był sympatyczny, zabawny, nie czepiał się i genialnie tłumaczył. Czego chcieć więcej od dobrego matematyka? Na pytanie o ulubionego nauczyciela każdy zgodnie wskazywał Brzezińskiego. I oczywiście większość klasy zdania nie zmieniła. Pewnie gdyby nie sytuacja z Pauliną, Dawid też by go lubił. Ale sprawy się skomplikowały i już nie potrafił patrzeć na niego z sympatią.

- Stary, jak ty chcesz ją poderwać, siedząc i narzekając? – drążył Grzesiek. – Odprowadź ją do domu, pogadaj, nie wiem, po prostu zrób cokolwiek.

- Jasne, łatwo mówić. To jest nauczycielka, człowieku.

- Co z tego? Potraktuj ją tak jak każdą inną dziewczynę, właśnie przez to masz opory. Bo „to jest nauczycielka". To jest przede wszystkim kobieta. K o b i e t a, rozumiesz?

Dawid spojrzał na kumpla z zastanowieniem. Czasem Jeleń zadziwiał go swoimi spostrzeżeniami. Nie sposób było nie przyznać mu racji. Rozległ się dzwonek na przerwę i Zbierskiemu drgnęło serce. W końcu zaczynali dzisiaj polskim...

Paulina zjawiła się jakieś trzy minuty po dzwonku, otworzyła drzwi i wpuściła maturzystów do środka. Mimo porannej kawy nadal była zmęczona. Żałowała, że nie zapowiedziała na dzisiaj sprawdzianu, ale nie miała serca robić im tego zaraz po wycieczce. W sumie powinna zapowiedzieć go teraz.

- Dzień dobry, moi drodzy. Siadajcie – uśmiechnęła się do uczniów i sama rozgościła się za biurkiem. – Na początek dwie sprawy organizacyjne. Po pierwsze nie macie dzisiaj religii...

Po klasie przeszedł entuzjastyczny okrzyk radości.

- ...ale w zastępstwie będziecie mieli fizykę – dokończyła Paulina, na co momentalnie rozległ się jęk niezadowolenia. – Co się stało, nie lubicie fizyki?

III c wbiła wzrok w ławki, nie chcąc odpowiedzieć na to pytanie wprost.

- Dlaczego? Profesor Torzewski na was krzyczy? – zażartowała polonistka, ale klasie najwidoczniej nie było do śmiechu.

Przez chwilę jeszcze panowała cisza. Wreszcie Hania podniosła spojrzenie na nauczycielkę.

- Profesor Torzewski jest dobrym fizykiem – odezwała się Bielecka. – Tylko że chyba nas nie lubi... Ciągle robi kartkówki, pyta, a jak ktoś nie umie odpowiedzieć, to mówi, że z takim poziomem wiedzy możemy w ogóle nie podchodzić do matury.

- Prawie nigdy nie mamy godziny wychowawczej – mruknął Adam.

- Przez ostatnie dwa lata nie byliśmy na żadnej wycieczce dłuższej niż jeden dzień – dodał Kuba.

Paulina doskonale rozumiała, o co im chodzi. Torzewski był po prostu bardzo wymagającym nauczycielem i beznadziejnym wychowawcą. Po tym, co jej powiedział na początku roku, wcale jej to nie zdziwiło. Przy takim podejściu do uczniów trudno było liczyć, że ktokolwiek go polubi.

- Słuchajcie... On naprawdę chce dla was dobrze – zaczęła łagodnie polonistka. – Ale jeśli chcecie, to mogę z nim na ten temat porozmawiać.

- Może lepiej nie, bo będzie jeszcze gorzej – stwierdziła Hania. – Powie, że na niego skarżymy, czy coś...

- Spokojnie, zrobię to możliwie najbardziej delikatnie i dyskretnie – obiecała Paulina.

Klasa pokiwała zgodnie głowami, na kilku twarzach pojawił się uśmiech. Definitywnie trzeba było coś w tej kwestii zrobić, nie można dzieciaków tak zostawić.

- No dobrze, wracając do lekcji, to za tydzień piszemy sprawdzian – poinformowała uczniów Paulina, wpisując termin klasówki do dziennika.

III c specjalnie szczęśliwa z tego powodu nie była, ale dalsza część zajęć przebiegła bez większych problemów.

Pakując swoje rzeczy do teczki po lekcji z maturzystami, polonistka uświadomiła sobie, że nie podziękowała jeszcze Brzezińskiemu za wycieczkę. W zasadzie to w ogóle nie mieli okazji o tym ze sobą porozmawiać, bo ciągle tylko mijali się gdzieś na korytarzu albo w pokoju nauczycielskim. A jednak niewątpliwie było parę kwestii, które należało wyjaśnić... Uznała więc, że nie ma co dłużej się nad tym zastanawiać i postanowiła zajrzeć do niego po drodze. Zeszła schodami w dół, wzięła głęboki oddech i zapukała do gabinetu Brzezińskiego. Po chwili usłyszała znajomy głos za drzwiami, więc weszła do środka.

Wiktor podniósł wzrok znad dokumentów, zobaczył polonistkę i uśmiechnął się rozbrajająco.

- Witaj, słońce – przywitał się wesoło. – Co słychać?

- Właściwie wszystko w porządku – stwierdziła Paulina. – Chociaż twoje kochane mat-fizy bardzo domagają się pójścia dzisiaj do domu godzinę wcześniej. Wiesz, nie chcą chyba kolejnej fizyki w zastępstwie za religię.

- Chciałaś powiedzieć nasze kochane mat-fizy – zauważył pogodnie Brzeziński. – Mam wrażenie, że cię polubili. Po tej wycieczce bardzo się do ciebie przekonali.

- Cieszy mnie to – odparła szczerze Paulina.

- A tobie jak się podobało?

Szaro-błękitne oczy przeszywały ją badawczym spojrzeniem. Poczuła dreszcz na plecach i nagle zrobiło jej się gorąco.

- Było naprawdę bardzo sympatycznie – powiedziała w końcu.

Nie, nie miała na myśli zwiedzania Łazienek ani warszawskiego rynku. Chodziło jej raczej o cały ten czas spędzony w towarzystwie Wiktora – podróż autokarem, spacer w deszczu i te dwa długie wieczory... A szczególnie jeden, kiedy wydawało się, że wszystko to zmierza zdecydowanie za daleko... Oboje mieli tego świadomość i oboje tego chcieli, bardziej niż czegokolwiek innego w swoim życiu. Ale los zdecydował, że do pokoju zapukał Dawid i momentalnie przywołał ich do porządku. Paulina przeklinała wtedy w myślach biednego, niczego nieświadomego chłopaka, choć z drugiej strony dopiero po czasie dotarło do niej, jak mogło się to skończyć. I jakie niosło za sobą konsekwencje. Przecież Wiktor ma żonę!... Problem w tym, że w tamtej chwili w ogóle jej to nie obchodziło. A teraz? Czy teraz ją obchodzi?

Brzeziński uśmiechnął się w taki sposób, że Paulina zupełnie przestała racjonalnie myśleć.

- Cóż, ja też świetnie się bawiłem. Prawdę mówiąc, to były najmilej spędzone trzy dni od dobrych kilku lat... - mruknął z radosnym błyskiem w oczach. – Zresztą, każdy dzień, w którym zamienię z tobą choćby dwa słowa, jest bezcenny...

„Czy ja się przesłyszałam? – odezwała się podświadomość Pauliny. – Nie, on naprawdę to powiedział. Mój Boże...".

- Wiktor, ja... - zaczęła niepewnie. – Nie masz nawet pojęcia, ile dla mnie znaczysz...

Brzeziński zrobił dwa kroki w jej stronę, tak, że znalazł się tuż przed nią i przyłożył jej palec do ust.

- Wtedy, w Warszawie nam przeszkodzili, ale tym razem na to nie pozwolę – powiedział cicho.

Paulina poczuła, że jej serce niebezpiecznie przyspiesza. Zerknęła w oczy profesora i utonęła w tym wesołym, troskliwym spojrzeniu bez reszty.

Wiktor pochylił się i musnął wargami kącik jej ust, by po chwili pocałować je delikatnie. Jedną ręką objął dziewczynę w talii i przyciągnął ją bliżej do siebie, a drugą wplótł w jej jasne włosy. Paulina nie wierzyła w to, co się dzieje. Nie zamierzała jednak pozostać mu dłużna – jej ręce same powędrowały na kark Brzezińskiego. Oddała mu równie czuły pocałunek, zapominając o całym istniejącym świecie. Nic innego się w tamtym momencie nie liczyło.

- Tęskniłem za tobą – szepnął Wiktor, odrywając się na moment od jej ust. – Przez całe sześć lat...

Paulina oparła się biodrami o biurko, bo wiedziała, że ani chwili dłużej nie ustoi o własnych siłach.

- Ja za tobą też. Tak strasznie mi cię brakowało... - wyznała, niewiarygodnie szczęśliwa.

Brzeziński uniósł ją lekko, żeby mogła usiąść na blacie mebla. Połączeni nagłą namiętnością próbowali nasycić się sobą, tak jakby oboje pragnęli wykorzystać tę chwilę do samego końca i trwać w niej jak najdłużej. Dopiero dzwonek na lekcję dobiegający gdzieś z korytarza zmusił ich do powrotu na ziemię. Z trudem starali się wyrównać oddech, dotykając się czołami.

- Zawsze myślałem, że jesteś grzeczną dziewczynką... - uśmiechnął się łobuzersko Wiktor.

- Byłam, panie profesorze – stwierdziła Paulina. – Byłam.

Brzeziński pokręcił głową z rozbawieniem i po raz ostatni musnął jej wargi.

- Mam lekcję, słoneczko – powiedział z żalem. – Ty, zdaje się, też.

Polonistka przytaknęła niechętnie, zsunęła się z biurka i poprawiła spódniczkę. Serce waliło jej w piersi z niespotykaną prędkością. Wiktor zapiął marynarkę, po czym z galanterią otworzył przed nią drzwi na korytarz.

- Jesteś cudowna. Do zobaczenia później – mrugnął do niej i oddalił się w kierunku pokoju nauczycielskiego.

Paulina tymczasem próbowała pozbierać myśli po tym, co się właśnie stało. I obawiała się, że może mieć przez to poważny problem z prowadzeniem kolejnej lekcji...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top